W listach do Blog de Bart czytelnicy najczęściej narzekają na częstotliwość ukazywania się notek. Być może byłaby ona większa, gdybym przygotował sobie szablony, w których zmieniałbym tylko kluczowe słowa i nazwiska. Medycyna alternatywna, mimo pozornego zróżnicowana, może być łatwo opisana właśnie takimi szablonami.
Na tej zasadzie działa Detektor Bzdetu. Wyszukuje genezy teorii, jej rozwój, zakres działania, zlicza stosunek liczby anegdot do liczby solidnych badań klinicznych. Spróbujmy skalibrować Detektor na przykładach powstania kilku odnóg medycyny alternatywnej. Zwróćcie uwagę na powtarzające się elementy: osobiste doświadczenie, intrygujący wniosek, jeszcze bardziej intrygująca metoda praktyczna.
Pewnego dnia nasz bohater przypalił gotowany jogurt. Zauważył, że spalenizna zebrała się na dole z wodą, a górna, gęsta część pozostała wolna od smaku i zapachu przypalenia. Zrozumiał wtedy, że chorobę powodują toksyny, które niczym spalenizna zbierają się w wodnistej części krwi — i wystarczy ów toksyczny płyn odsączyć z organizmu za pomocą ziarna ciecierzycy wetkniętego w ranę w łydce, by wyleczyć człowieka ze wszystkich bolączek.
Pewnego dnia nasz bohater spróbował popularnego lekarstwa przeciw malarii i dostał malarycznych drgawek. Zrozumiał wtedy, że chorobę trzeba leczyć środkami, które wywołują podobne do niej symptomy. Ponieważ jednak chodzi o to, żeby tych symptomów nie wywoływały, trzeba je rozcieńczyć wodą w absurdalnej skali, wychodząc z założenia, że im mniej się ich poda, tym słabszy efekt — a więc jeśli poda się ich nic, efekt zniknie, symptomy ustąpią i wyleczy się człowieka ze wszystkich bolączek.
Pewnego dnia nasz bohater nastawił wypadnięty krąg człowiekowi głuchemu od siedemnastu lat. Po tym zabiegu głuchy odzyskał słuch. Nasz bohater zrozumiał wtedy, że chorobę wywołują blokady podróżującej nerwami siły witalnej spowodowane przesunięciami kręgów w kręgosłupie, tzw. subluksacjami — i wystarczy nastawić właściwie kręgosłup, by wyleczyć człowieka ze wszystkich bolączek.
Pewnego dnia nasz bohater zauważył, że ludzie pracujący przy obsłudze krów rzadziej zapadają na czarną ospę. Zrozumiał wtedy, że krowia ospa uodparnia organizm przeciw ospie prawdziwej — i że świetnym pomysłem będzie pozarażać różnych ludzi krowianką i zobaczyć, co się stanie.
Pewnego dnia nasz bohater zjadł barszczyk i zrobił siusiu…
Detektor Bzdetu nie jest stuprocentowo skuteczny, co widać na przedostatnim przykładzie, w którym oznaczył Edwarda Jennera jako altmedowego szarlatana. Ale analizator genezy to tylko jedno z odnóży na steampunkowym korpusie Detektora. Inna macka to detektor słów kluczowych, takich jak
toksyny, oczyszczanie albo
chi, z nakładką wykrywającą innowacyjne hipotezy powstawania chorób.
Przyłóżmy wreszcie Detektor do bohatera niniejszej notki.
Pewnego dnia Max Gerson, trapiony migrenami, postanowił zmienić dietę i ze słonych bawarskich kiełbasek przerzucił się na warzywa i owoce. Zauważył ze zdumieniem, że jego migreny zniknęły. Pacjenci, którym rekomendował swoją nową dietę, wracali nie dość że bez migren, to jeszcze z wyleczoną gruźlicą skóry, astmą i innymi chorobami. Gerson zrozumiał, że wszelkie bolączki trapiące człowieka, z rakiem na czele, są powodowane przez toksyny i sód w diecie. Opracował więc specjalną terapię, która leczy wszystkie nieuleczalne choroby, a opiera się na rygorystycznej diecie wegetariańskiej i sokach owocowych oraz nietuzinkowych metodach wspomagania pracy wątroby.
Do wspomagania wątroby jeszcze powrócę (och, możecie być pewni, że powrócę!). Na początek spróbujmy zastanowić się nad odpowiedzią na proste pytanie:
Czy dieta może wyleczyć z raka?
Naukowcy są stosunkowo zgodni, że dieta może zapobiegać powstawaniu raka. Złe odżywianie czy otyłość sprzyjają powstawaniu niektórych nowotworów — a więc zrównoważona, niskokaloryczna dieta zmniejsza takie ryzyko. Solidne badanie epidemiologiczne przeprowadzone na ponad 60 tysiącach Brytyjczyków wykazało, że wegetarianie o 12% rzadziej zapadają na raka. BBC w dobrze pojętym misyjnym zapale przełożyło te wyniki na bardziej strawne liczby: w społeczeństwie mięsożerców 33% osób w ciągu swojego życia zachoruje na raka; wśród wegetarian będzie ich 29%. Różnica niby niewielka, ale na niektóre nowotwory wegetarianie zapadali nawet dwa razy rzadziej.
Zatem dieta najprawdopodobniej może zapobiegać rakowi. Ale czy może go leczyć? Odpowiedź brzmi: nie, a przynajmniej nauka nie zna takiej diety. Jeśli w Google wpiszemy „can diet prevent cancer”, oprócz standardowej porcji mambo-dżambo znajdziemy linki do strony brytyjskiej służby zdrowia, New York Times czy stron uniwersyteckich. Za to wpisanie „can diet cure cancer” otwiera wrota prosto w Otchłań. Raka leczą: sok z marchewki i buraków, olej lniany z serkiem wiejskim, sok Noni, dieta wysokotłuszczowa, dieta makrobiotyczna, a nawet proszek do pieczenia. Pierwszy link prowadzi do strony organizacji Gerson Research.
Terapia Gersona należy do grupy tzw. terapii metabolicznych. Każda z nich dumnie nosi imię swojego wynalazcy. Jest więc terapia Gonzaleza, terapia Kelly’ego, terapia Contrerasa, terapia Mannera czy terapia niemieckiego doktora Josepha Isselsa, w której pacjenci, oprócz przechodzenia gruntownej psychoterapii uwalniającej ich ze złych emocji, wyrywają sobie wszystkie plomby. Twórcy terapii metabolicznych twierdzą zgodnie, że choroby są efektem nagromadzenia w organizmie toksyn. Radykalna dieta eliminuje toksyny, specjalne suplementy wspomagają pracę wątroby, a lewatywy z kawy rozszerzają przewody żółciowe, dzięki czemu toksyczne produkty rozpadu tkanki nowotworowej przez wątrobę łatwiej opuszczają organizm, a dializa toksycznych produktów ze krwi przez ścianę okrężnicy przebiega sprawniej.
Owszem, nie przesłyszeliście się z tą kawą.
Pozwolę sobie na chwilę refleksji. Zanim poznałem bliżej magiczny świat terapii alternatywnych, wyobrażałem je sobie jako coś w podobie relaksującego masażu, nacierania aromatycznymi olejkami, wdychania dymu z wonnych kadzideł, picia ziołowych herbatek i wsłuchiwania się w dźwięk gongu obsługiwanego przez tybetańskiego mnicha. Taka wizja nie była chyba wyłącznie moim udziałem; po wpisaniu w wyszukiwarkę grafik hasła „alternative therapies” czy „alternative medicine” Google zwraca zdjęcia igieł do akupunktury, moździerzy z ziołami, olejku lanego na kobiece plecy, świec płonących w spa i dziewcząt siedzących w pozycji lotosu.
Dziś wiem już, że to obraz nieprawdziwy, a przynajmniej niepełny. Twórcy terapii alternatywnych namawiają naiwnych do picia nafty, wody utlenionej i przemysłowego wybielacza, samookaleczania się warzywami, poddawania się niebezpiecznym zabiegom oczyszczającym czy spożywania końskich dawek witamin. Nawet bazujący na wodzie i cukrze homeopaci wkraplają pacjentom do nosa cudze smarki i świńskie śluzówki, na szczęście litościwie rozcieńczone do zera. Wielu altmedowców ma dziwną fiksację na punkcie jelit i odchodów, co skłania ich do zabaw kałem, picia moczu, fotografowania długich kałowo-bentonitowych węży (uwaga! zdjęcia straszne, choć zabawne), a nawet wymyślania własnych przysłów („Nie pozwól słońcu zajść bez opróżnienia jelita”). Terapeuci alternatywni zachęca również do lewatyw, powołując się nawet na autorytet Syna Bożego. Jak naucza Jezus w tajemniczej „Ewangelii Światła”, zwanej też „Świętą Ewangelią Jezusa Chrystusa według Św. Jana”:
Weżcie dużą dynię i połączcie ją z długą łodygą. Wydrążcie miąższ, wypełnijcie ją nagrzaną na słońcu wodą z rzeki. Zawieście dynię na gałęzi drzewa, uklęknijcie przed Aniołem Wody i wytrzymajcie… by woda przedostała się do wszystkich waszych jelit. Proście w modlitwie Anioła Wody, by uwolnił ciało wasze ze wszystkich nieczystośći i chorób. Potem wypuśćcie wodę z ciała waszego, by z nią wyniosło się wszystko, co nieczyste i cuchnące. Wtenczas przekonają was oczy własne i nos własny, jakie ohydztwa i nieczystości bezczeszczą Światynię ciała waszego. Zrozumiecie wtedy, ile grzechów w was przebywało i dręczyło nieskończonymi chorobami.
Terapia Gersona, choć stara się być kojarzona z obrazami szklanek soków owocowych i pater pełnych warzyw, swoimi korzeniami mocno tkwi w ciemnej stronie altmedu. Oprócz wspomnianych lewatyw z kawy jej istotną częścią jest suplementacja mająca wspomagać pracę wątroby. Suplementacja nie tylko swojskimi witaminami, ale również sproszkowaną żółcią wołową, ekstraktami z tarczycy wieprzowej, pankreatyną, płynem Lugola. Większość tych suplementów funkcjonuje na zasadzie tej samej magii homeopatycznej, która wyznawcom Mistrza Słoneckiego nakazuje jeść miśki Haribo przy kłopotach ze stawami: żeby wspomóc wątrobę, trzeba jeść wątrobę. Pacjenci w terapii Gersona piją więc sok z wątroby, marchewki i jabłka. Niektórzy dodają ząbek czosnku dla smaku.
Pacjent decydujący się na podjęcie terapii Gersona musi więc przygotować się na drastyczną dietę i przyjmowanie tajemniczych, potencjalnie niebezpiecznych środków. Ale to nie koniec. Terapia Gersona jest również piekielnie droga. Suplementy trzeba sprowadzać z zagranicy (tu przykładowy cennik), a do przygotowywania soków najlepiej kupić wyciskarkę Norwalk za ponad 10 000 zł (jest najlepsza, bo zachowuje wodę strukturalną i enzymatykę dzięki wolnoobrotowemu śmigiełku pracującemu w niższej temperaturze niż tradycyjne siekarki). Na szczęście można używać też wyciskarek Champion (już za jedyne tysiąc pińcet).
Czas odłożyć Detektor Bzdetu, bo natarczywość jego dzwonków alarmowych staje się nie do zniesienia. Co na temat terapii metabolicznych mówi literatura medyczna? Niespodzianka: terapia Gersona działa! Oto link do badania twierdzącego, że pacjenci poddani terapii Gersona żyli dłużej niż wynosi średnia przeżywalność pacjentów poddawanych standardowym zabiegom medycyny konwencjonalnej. No, OK, są pewne zastrzeżenia. Badanie pochodzi z Gerson Research Organization, przeprowadzone zostało w klinice w Tijuanie, nie informuje się, jakim innym terapiom (zwłaszcza konwencjonalnym) poddawani byli wcześniej i później pacjenci, do tego badanie objęło tylko 61% pacjentów kliniki, a mechanizmy ich selekcji nie są znane. Wiarygodność takiego badania jest praktycznie zerowa. Innych dowodów na skuteczność, oprócz licznych zwyczajowych świadectw i anegdot, nie ma.
No i jest jeszcze słynne badanie kliniczne terapii Gonzaleza.
To historia, która jeży włosy na głowie. Naukowcy z Uniwersytetu Columbia zaprosili 55 osób umierających na nieoperowalnego raka trzustki do udziału w badaniu skuteczności terapii Gonzaleza, opartej na diecie organicznej, detoksyfikacji i suplementacji bardzo zbliżonej do terapii Gersona. Chorym pozwolono wybrać przynależność do grupy poddawanej terapii Gonzaleza albo standardowej chemioterapii. Wyniki były jednoznaczne. Poddawani chemioterapii przeżyli średnio czternaście miesięcy. Poddani terapii Gonzaleza — cztery, w dodatku w większych cierpieniach.
Oczywiście ten mały wypadek nie przeszkodził w pracy doktorowi Gonzalezowi. Na swojej stronie internetowej nadal reklamuje swoją terapię, wypisując długie epistoły na temat nieprawidłowości w badaniu, które w idealnym świecie położyłoby kres jego jakiejkolwiek działalności medycznej.
O terapii Gersona i innych terapiach metabolicznych można poczytać na stronach American Cancer Society (1, 2) i Memorial Sloan-Kettering Cancer Center (1, 2). Wyniki klinicznego badania terapii Gonzaleza znajdziecie tutaj. Ciekawego komentarza do całej sprawy Gonzaleza można posłuchać w znakomitym podcaście „The Skeptic’s Guide To The Universe” (zaczyna się w okolicach 24 minuty), a jeśli chcecie się dowiedzieć więcej o etycznych kontrowersjach związanych z tym badaniem czy konflikcie EBM kontra SBM na przykładzie testów terapii Gonzaleza, kliknijcie w ten link lub zapoznajcie się z treścią tekstów wymienionych na końcu tego artykułu. Fotografia Detektora Bzdetu: Daniel Proulx. Fotografia kawy: Mike Bitzenhofer.