Archive

Posts Tagged ‘skchikps’

Święty Breloczek – unboxing

November 19th, 2012 184 comments

Kto nie lubi darmowych gadżetów? Dawno temu Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi wysyłało gratis „cudowny medalik” z Matką Boską. Zamówiłem go, a o samym medaliku, czekaniu na przesyłkę i jej rozpakowywaniu napisałem aż cztery notki (12, 34) Ostatnia notka z tej serii stała się moim najpopularniejszym wiralem — wiele osób uwierzyło, że polscy fundamentaliści katoliccy są naprawdę tak zaburzeni, żeby na rantach swoich świętych medalików pisać „Geje piją krew”.

So, we meet again, Mr. Skarga...

Uwagę zwraca napis “Przesyłka reklamowa”.

Teraz to samo stowarzyszenie rozdaje breloczki z napisem „Nie wstydzę się Jezusa”. Za darmo? Biorę!

W kopercie list i paczuszka z breloczkiem.

Akcja „Nie wstydzę się Jezusa” jest prowadzona z dużym rozmachem. Do jej nagłaśniania zaangażowano katolickich celebrytów: Agnieszkę Radwańską, Przemysława Babiarza, kabaret Mumio… Zastanawia mnie, czy wszystkie te sławy wiedzą, że owa akcja ma mało wspólnego z radosną ewangelizacją, a jest raczej uszczelnianiem murów oblężonej twierdzy. Spójrzcie na język zamieszczonego na zdjęciu poniżej listu dołączonego do breloczka (po kliknięciu otworzy się większa wersja; to samo dotyczy pozostałych obrazków w notce). Koordynator akcji Grzegorz Pabijan pisze w nim m.in. o duchowej batalii, mediach wyśmiewających wiarę, wrogich Kościołowi politykach i usuwaniu krzyża z przestrzeni publicznej.

Na końcu zwyczajowa prośba o wsparcie. Breloczek dostaje się za darmo, ale poprzednim razem stowarzyszenie nagabywało mnie o wpłatę co łaska już po jego wysłaniu. Spodziewam się, że i tym razem dostanę niedługo kilka ponaglających maili.

Samo stowarzyszenie słynie z agresywnej retoryki. Rzucam okiem na prowadzoną przez nie stronę „Polonia Christiana”. Temat dnia to reportaż z Francji zatytułowany „Katolicy przeciw dewiacji”. Oprócz tego standardowy zestaw dla fundiesów: homozwiązki, aborcja, eutanazje, Leszek Żebrowski pisze o Grossie, reżyser filmu o Smoleńsku „musi mówić prawdę”, Brytyjczycy chcą wyjść z Unii, Nergal bluźni. Na podstronie „W dobrym stylu” znajduję artykuły o zaniku męskości, porady „jak zostać wspaniałą żoną i matką”, przestrogi o złym wpływie antykoncepcji na kobiece zdrowie i opisy przewagi naprotechnologii nad in vitro. W dziale „Myśl” można przeczytać wywiady z Tekielim o wróżkach i Winnickim z Młodzieży Wszechpolskiej o policyjnych prowokacjach podczas Marszu Niepodległości, sąsiadujące z karykaturą Obamy jako towarzysza Mao i opowieścią o antykatolickich inicjatywach PO.

Czy katocelebryci, którzy wystąpili w akcji „Nie wstydzę się Jezusa”, zdają sobie sprawę z fundamentalistycznego charakteru stowarzyszenia, które tę akcję prowadzi? Czy też wykazali się naiwnością podobną łatwowierności tysięcy Polaków, którzy dali się nabrać i wzięli udział w Marszu Niepodległości 11 listopada, myśląc naiwnie, że świętują niepodległość, a w rzeczywistości nabijając frekwencję jawnie faszystowskim grupom organizującym ten marsz? Ciężko powiedzieć. Wypowiedzi większości gwiazd cechuje ewangelizacyjna radość i duma ze swojej wiary; nawet Marek Jurek brzmi pozytywnie. Tylko nielicznym się ulewa. Dariusz Basiński z kabaretu Mumio przypomina, że słowo „Jezus” przegania wszelkie demony i oświadcza, że nie chce „rzeczywistości, która eliminuje Jezusa”. Zaś Jerzy Skoczylas z kabaretu Elita, który cztery lata temu publicznie nazwał homoseksualistów zboczeńcami, tu pisze o wyparciu katolików z życia publicznego, narzeka na brak twórczości chrześcijańskiej i zauważa, że ponieważ nie można walczyć z czymś, w czego istnienie się nie wierzy, więc ci, co walczą z Krzyżem (Skoczylas pisze „krzyż” konsekwentnie wielką literą), to nie ateiści, tylko sataniści.

Bardzo możliwe, że celebryci nie zwiedzili dokładnie strony akcji. Można się z niej dowiedzieć, że krzyż musi być obecny w szkole, bo neutralność światopoglądowa nie istnieje („Dlaczego naucza się, że ziemia jest okrągła, a nie płaska, a Hitler był zbrodniarzem, a nie bohaterem?”), zaś relatywizm światopoglądowy prowadzi do „poznawczego nihilizmu i życiowej anarchii”. Z kolei w dziale „Wydarzenia” znajdziemy nawoływania do bojkotu koncertu Madonny czy informacje, że młodym Żydom wpaja się nienawiść do chrześcijan, a dziennikarzy zwalnia z pracy za sprzeciw wobec „homo-małżeństw”.

Chciałem skończyć jakimś mocnym akcentem, na przykład dramatycznym pytaniem do katocelebrytów, czy na pewno chcą swoimi twarzami firmować tak nienawistny przekaz. Drogie Mumio? Panie pogodynko Zubilewicz? Panowie siatkarze Resovii Rzeszów? Snowboardzisto Mateuszu Ligocki, autorze błyskotliwej sentencji „Także naprawdę niech się wstydzi ten, kto się wstydzi”?

Wtem ze smutkiem skonstatowałem, że zapewne nie zobaczyliby oni w tym przekazie niczego zdrożnego. Że fundamentalistyczna retoryka SKChiKPS stała się częścią publicznego dyskursu i nie budzi już takich emocji jak kiedyś. To, co szokowało mnie w 2008 r., kiedy sępiłem od stowarzyszenia medalik z Matką Boską, dziś sprawia, że wzruszam tylko ramionami. Ot, zwyczajne prawicowe poglądy.

Chrześcijanin a szczepienia

May 13th, 2009 1,268 comments

Gdybym miał ze wszystkich zdobyczy medycyny wybrać najbardziej widowiskowe, najbardziej czaderskie osiągnięcie, bez wahania wskazałbym na szczepionki.

To zabawne: znałem nazwisko odkrywcy penicyliny, a kompletnie nie wiedziałem, kto pierwszy wpadł na pomysł podawania zarazków ludziom w celu uodpornienia ich na chorobę przez te zarazki wywoływaną. Ten ktoś nazywał się Edward Jenner i żył na przełomie XVIII i XIX wieku. Trudno mi o nim opowiadać bez hiphopowego zadęcia: otóż Edward Jenner, bracia i siostry, to dopiero był gość! Dochodziły go słuchy anegdotyczne, że dójki nie zapadają na czarną ospę, a czarna ospa, ziomale, to nie ta sama ospa, od której macie swoje dzioby. Nie, czarna ospa to taka choroba, od której umierał co trzeci zarażony i która wybiła prawie wszystkich Inków. Jennerowi przyszło do głowy, że dójki nie chorują, bo od krów zarażają się łagodniejszą odmianą ospy, krowianką — i to je uodparnia.

Oczywiście historia nie jest tak prosta jak słowa hiphopowego szlagieru. Być może Jenner słyszał o (wcale nie anonimowych) farmerach, którzy podawali swoim rodzinom wirusy krowianki. Tak czy owak, to on jako pierwszy zdecydował się dokładniej przetestować całą sprawę i opublikować wyniki.

W 1796 r., tym samym roku, w którym Hahnemann opublikował pierwszą pracę o homeopatii, Jenner najpierw zaszczepił ośmioletniego chłopca wirusem krowianki, a po jakimś czasie — kiedy młodzianek przechorował bydlęcą zarazę — wprowadził do jego organizmu wirusy śmiertelnej czarnej ospy. W tym miejscu hiphopowcy i osoby o wysokim poczuciu sprawiedliwości społecznej powinny zakrzyknąć NOOOOO MENGELE WTF ARE U DOING!!1 Nie było ich jednak w pobliżu i nie niepokojony Jenner przeprowadził swój zbrodniczy eksperyment jeszcze na kilku chłopcach. I okazało się, że miał rację! Chłopcy nie pomarli (ani nawet nie zachorowali), Jenner nie zawisł na szubienicy, a ludzkość dostała do ręki broń przeciw chorobom. Hahnemann zaś… Cóż, powiedzmy, że odcisnął się trwale w wodzie.

Jak potężną bronią są szczepionki? To chyba jedyna medyczna strzelba z karbem na kolbie. Tylko w XX wieku czarna ospa zabiła, według różnych szacunków, od 300 do 500 milionów ludzi. Dzięki szczepieniom udało się ją wyplenić do zera. Światowa Organizacja Zdrowia w 1976 r. ogłosiła oficjalnie jej eradykację. W 1980 r. wskutek błędu ludzkiego zachowane wirusy wydostały się z angielskiego laboratorium, zabijając jednego z pracowników. Ostatnią metaforyczną ofiarą była osoba odpowiedzialna za ów wyciek, która popełniła samobójstwo.

Czarna ospa to jedyna choroba, którą udało się wybić do cna. Ale jest jeszcze cała lista schorzeń, które właściwie żółkną już tylko w starych podręcznikach medycznych — na przykład tyfus plamisty czy okrutnie okaleczające polio. To ostatnie, czyli choroba Heinego-Medina, zostało już właściwie kompletnie wyeliminowane — dzięki ogólnoświatowej akcji szczepień liczba zachorowań spadła z 350 000 (1988 r.) do kilkuset. Większość nowych zarażeń ma miejsce w północnej Nigerii, gdzie muzułmańscy duchowni ogłosili, że szczepionka przeciw polio to spisek amerykańskich imperialistów mający na celu pozbawienie Nigeryjek płodności i/lub zarażenie ich HIV.

thestupiditburns_400

Nie tylko mułłowie mają problem z zaakceptowaniem szczepionek. Już dwa lata po doświadczeniu Jennera w Bostonie powstało Stowarzyszenie Przeciwszczepieniowe, które uważało szczepienie za akt wbrew woli Bożej. Oprócz grup religijnych, które z rozumianych zazwyczaj tylko przez siebie powodów protestują przeciw szczepieniom, szczepionek nie lubią też przedstawiciele medycyny alternatywnej, niektórzy wolnościowi prawicowcy („szczepić dobrowolnie, izolować przymusowo”) oraz — o czym ostatnio głośno — rodzice autystycznych dzieci, którym wmówiono, że chorobę ich dzieci wywołała rtęć zawarta w szczepionce MMR (przeciwko odrze, śwince i różyczce). Rtęć kryła się w konserwancie o nazwie thimerosal.

Cała sprawa okazała się piramidalną bzdurą. Andrew Wakefield, badacz, który opublikował badania o powiązaniu MMR z autyzmem, okazał się mieć nieczyste ręce, a wyników jego badań nie udało się powtórzyć innym naukowcom (więcej możecie przeczytać u Migg). Nie istnieje żaden teoretyczny model wpływu rtęci na powstawanie autyzmu, w dodatku w szczepionce znajdowało się jej bardzo mało (więcej znajdziecie w przeciętnej puszce z tuńczykiem). Jakby tego było mało, rtęć występowała w thimerosalu w postaci szybko wydalanego etylku rtęci, w odróżnieniu od obecnego w tuńczyku niebezpiecznego, kumulującego się w organizmie metylku rtęci — ale nawet ten groźniejszy związek nie powoduje autyzmu!

Ostateczny cios sensacji miał zadać fakt, że mimo iż od 2001 r. żadna szczepionka (EDIT: oprócz niektórych przeciw grypie) nie zawiera thimerosalu, liczba nowo zdiagnozowanych przypadków autyzmu nie maleje. Niestety, sprawą zainteresowała się amerykańska SuperDrzyzga, czyli Oprah. Postawiła na promowanie „matki-wojowniczki” Jenny McCarthy, której syn Evan jest autystykiem. Jenny święcie wierzy, że dostał autyzmu od szczepionki MMR — opowiada o tym tak:

Zaraz przed zastrzykiem powiedziałam lekarzowi: „Mam złe przeczucia. To jest ta szczepionka od autyzmu, prawda?”. A on na to: „Co też pani wygaduje. To zdesperowane matki szukają winnych” i na mnie jeszcze nakrzyczał, i pielęgniarka dała Evanowi zastrzyk. Pamiętam, jak myślałam „Boże, mam nadzieję, że nic mu nie jest”, a wkrótce potem bęc! — dusza uszła z jego ocząt.

Opinia publiczna wsłuchuje się w głos Jenny McCarthy, bo to w końcu była modelka „Playboya” i obecna dziewczyna Jima Carreya. Wiarygodności dodaje jej informacja, że udało jej się wyleczyć syna z autyzmu za pomocą dietyśrodków przeciwgrzybicznych (za to należy się co najmniej Nobel, choć w tym przypadku odpowiedniejszy byłby raczej Templeton). Jeśli jeszcze nie jesteście przekonani, czy można wierzyć Jenny McCarthy (How ’bout these credentials!), dodam, że według jej własnych słów jest ona Mamą Indygo (od koloru aury wytwarzanego przez czakrę trzeciego oka) a jej syn to Kryształowe Dziecko. Kryształowe Dzieci poznaje się po tym, że bardzo późno zaczynają mówić — dzięki posiadanym silnym zdolnościom telepatycznym umiejętność mówienia jest im mało przydatna.

Bartu, powiecie, czemu nie zostawić głupków w spokoju? Niech się nie szczepią i niech chorują, co nam do tego? Bracia i siostry, powitajcie odporność grupową. Po angielsku nazywa się ją „herd immunity”, czyli „odporność stada”, co jest nazwą więcej wyjaśniającą, lepiej zapadającą w pamięć i ogólnie fajniejszą. Ale trzymajmy się oficjalnej terminologii. Odporność grupowa to koncept dający się wyrazić kilkoma prostymi, eleganckimi wzorami matematycznymi. Mówi on, że po przekroczeniu pewnej proporcji osób zaszczepionych do niezaszczepionych społeczność staje się odporna na chorobę. Niezależnie od przekroczenia tego progu, im więcej zaszczepionych osobników, tym wolniej choroba się rozprzestrzenia.

Wyobraź sobie, że w łańcuchu kontaktów międzyludzkich między tobą a osobą chorą znajduje się dwoje ludzi-ogniw. Jakie są twoje szanse zarażenia, jeśli oboje są zaszczepieni? Jakie, jeśli tylko jedno z nich się zaszczepiło? Pamiętaj też, że szczepionka nie jest stuprocentowo skuteczna — nawet jeśli jesteś zaszczepiony, możesz zachorować. Może też zachorować twoje dziecko, które było jeszcze za małe na dane szczepienie. I właśnie z powodu problemu odporności grupowej możemy przyjąć hipotezę, że odpowiedniej wielkości ruch społeczny przeciw szczepionkom jest w stanie wywołać epidemię, w której zagrożeni będą wszyscy.

Zdjęcie ilustrujące artykuł w „Polonia Christiana”. Można je sobie kupić w Istockphoto.

Wierni dyskutanci i komentatorzy Blog de Bart wiedzą, że inspiracją do napisania tego tekstu był artykuł w „Polonia Christiana”, piśmie wydawanym przez skrajnie prawicowe Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi. Zajawkę artykułu znalazłem w Internecie, żeby go jednak przeczytać w całości, musiałem zdecydować się na kupno drukowanej edycji magazynu. Po przetrawieniu sporej porcji dylematów moralnych udałem się w końcu do Empiku. Bracia i siostry (zwłaszcza bracia), pewnie pamiętacie z lat młodości kupowanie świerszczyków w kiosku (that’s how we downloaded pron back then). Od tego czasu wiele się zmieniło — przede wszystkim w punktach sprzedaży prasy wprowadzono nieprzezroczyste torebki, w których można wygodnie ukryć inkryminujące czasopismo.

Tekst zatytułowany „Szczepionki — dylemat rodzica” napisała Bogna Białecka, z której blogaskowe towarzystwo miało nieco uciechy w związku z jej dramatycznymi opowieściami o dzieciach zamordowanych przez pigułkę antykoncepcyjną, wygłaszanymi przez panią Bognę drżącym zakonniczym głosem. Autorka zapewnia, że nie chce nikogo odwodzić od szczepień, ale szczerze mówiąc, mnie ta deklaracja słabo przekonuje.

O co w ogóle chodzi? Otóż używane w szczepionkach zarazki, drobnoustroje, patogeny i inne złe ścierwa hodowane są przez Big Pharmę na ludzkich komórkach. Najlepiej nadają się do tego celu komórki z abortowanych płodów. Krwiożerczej maszynerii nie trzeba dostarczać wciąż nowych ofiar z nienarodzonych — linia komórek o nazwie WI-38 bazuje na tkance płucnej płodu spędzonego w 1964 r. w Szwecji. Białecka snuje przypuszczenia:

(…) można przypuszczać, że matkę odpowiedniego „materiału” przekonywano do decyzji o aborcji argumentem, że „produkty ciąży” zostaną wykorzystane do ratowania życia ludzkiego.

Aha, superzbrodnia z namawianiem! W rzeczywistości szwedzkie małżeństwo po prostu nie chciało mieć już więcej dzieci. Ale proste odpowiedzi nie zwiodą na relatywistyczne manowce sprawnej katoliczki, która w swoim artykule z używania szczepionek hodowanych na bazie ludzkich komórek wywodzi wymuszanie społecznej zgody na badania z użyciem komórek macierzystych oraz („to dopiero wierzchołek góry lodowej”) na „handel częściami abortowanych dzieci”, a wszystko to okrasza przerażającą hipotezą:

Taka jest logika współczesnej cywilizacji śmierci. Akceptując podstawowe zło — traktowanie poczętego dziecka jak przedmiotu czy wręcz towaru — otwieramy furtkę dalszemu uprzedmiotowianiu człowieka i usprawiedliwianiu eksperymentów kierujących nas z powrotem do praktyk medycznych Trzeciej Rzeszy.

Śpieszę panią uspokoić, pani Bogno. To nie jest logika współczesnej cywilizacji śmierci. To powszechny wśród histerycznych religijnych prawicowców logiczny błąd równi pochyłej — dziś uśmiercamy Eluanę Englaro, jutro będziemy polować na emerytki pod kościołami. Tomasz Terlikowski pisze całe powieści odcinkowe oparte na tym błędnym rozumowaniu. Proponuję jakieś ćwiczenie energetyzujące, może uda się pani przywrócić równowagę homeostazy po tym cywilizacyjnośmierciowym stresie.

Bogna Białecka nie jest jedyną chrześcijanką cicho płaczącą nad losem anonimowej bardzo małej Szwedki, która przecież mogłaby być trzecią wokalistką zespołu ABBA („dziś miałabym czterdzieści pięć lat, tyle co ty wtedy, mamo…”). Szukając materiału do tekstu, natrafiłem na mały internetowy ołtarzyk ku czci pomordowanych dawców tkanek. Swoje stanowisko w sprawie złych szczepionek zajął też Watykan. Wyjątkowo pokrętne, nawet jak na Stolicę Apostolską: nie powinno się, ale można, jeśli nie ma alternatywy, a jak trzeba, to z pieśnią protestu na ustach. To nie in vitro, tylko szczepienia, tym razem cel uświęca środki, drodzy bracia w wierze.

Niestety, nie spiszę swoich przemyśleń z lektury całego numeru „Polonia Christiana”, przede wszystkim dlatego, że nie zamówiliście cudownych medalików, jak prosiłem. Medaliki rozsyła ta sama organizacja, która wydaje „Polonia Christiana”, jeden medalik z wysyłką kosztuje ich dwa pięćdziesiąt, pismo kosztuje dwanaście złotych, w związku z tym wyłudzenie pięciu medalików równoważy grzech kupna jednego numeru pisma tych brzydkich homofobów. Powiem wam tylko, że na wewnętrznej stronie okładki, na zdjęciu z Marszu Życia na pierwszym planie klęczy nasz stary znajomy Janek Bodakowski z własnoręcznie wykonanym kartonowym transparentem „HOMOFOBIA JEST-OK”. Ten to się wszędzie wciśnie.

Rozbierzmy sobie niusa

March 25th, 2009 246 comments

Zostałem fanboyem.

Bywają tacy znajomi, którzy w rozmowie muszą w jakiś sposób nawiązać do swojego ulubionego filmu, książki czy zespołu. Mój serdeczny przyjaciel z liceum odpowiedzi na większość stawianych przez życie pytań znajdował w tekstach The Beatles; ponoć wiele osób używa do podobnych celów Biblii albo przygód kapitana Planety. Komentatorzy uczestniczący w długaśnej dyskusji pod poprzednim wpisem wiedzą już, że mnie trafiła książka Bena Goldacre’a „Bad Science”, na którą zacząłem się powoływać w co drugiej swojej wypowiedzi. Link prowadzi do angielskiego wydania, polskiego niestety nie ma. Wielka szkoda, bo „Bad Science” to świetna rzecz. Goldacre w przystępny sposób opowiada o badaniach naukowych, ich metodologii, statystycznej analizie wyników i wnioskach z nich płynących. Pokazuje też, jak wyniki badań są fałszowane lub przeinaczane (świadomie albo nieświadomie) — a wyniki fałszują lub przeinaczają wszyscy. Sami badacze, zatrudniające ich firmy (i te od medycyny alternatywnej, i te od konwencjonalnej farmacji), a na końcu, za to najpotężniej, media. Przeinaczanie nie musi polegać na faktycznej zmianie wyników; wystarczy wybrać do prezentacji dane o najdramatyczniejszym wydźwięku.

I takim medialnym doniesieniem o ważnych badaniach się dziś zajmiemy. Wybierzmy jakieś poważne medium, a najlepiej trzy. Co powiecie na piotrskarga.pl przepisujące z LifeSiteNews przepisującego z „Daily Mail”?

Dzieci poczęte in vitro są o 30 proc. bardziej zagrożone wadami genetycznymi

Brytyjski Urząd ds. Płodności i Embriologii (HEFA) ostrzega potencjalnych rodziców, którzy chcą skorzystać z metody zapłodnienia poza ustrojem kobiety, że poczęte w ten sposób dzieci są o 30 proc. bardziej narażone na wystąpienie wad genetycznych — donosi portal LifeSiteNews.com.

Jejku, ileż tu głupotek! Po pierwsze, nie HEFA, ale HFEA — ejże, nie czepiam się literówki, tę pisownię piotrskarga.pl zastosuje jeszcze raz w pozostałej części wiadomości. Po drugie, nie wady genetyczne, ale wady wrodzone. Różnica niewielka, ale zabawna. Wszystkie wady genetyczne są wrodzone, ale do wad wrodzonych zaliczają się również schorzenia powstałe w życiu płodowym czy wskutek uszkodzenia chromosomów. Wady genetyczne nie zależą od metody zapłodnienia, ale od materiału genetycznego tatusia i mamusi, przykładny katolik mógłby więc na podstawie tego niusa wysnuć wniosek, że po in vitro sięgają osoby ułomne nie tylko duchowo, ale i cieleśnie. O ile przykładny katolik wierzy w istnienie genów.

Po trzecie i najważniejsze, te 30% to lekka manipulacja. Na tyle powszechna w dzisiejszych mediach, że trudno obwiniać nasz szacowny angielsko-amerykańsko-polski łańcuch ciasnych serc o jakieś specjalne wyróżnianie się na tle konkurencji. O 30% wzrasta ryzyko względne. Na czym polega i dlaczego jest bardziej medialne od ryzyka absolutnego?

Upraszczając, ryzyko względne pokazuje siłę związku między skutkiem a przyczyną, ryzyko absolutne — skalę problemu. Ryzyko względne mówi, że palący mają (mniej więcej) dwudziestokrotnie większą szansę zachorowania na raka płuc niż niepalący. Ryzyko absolutne mówi, że szanse zachorowania palacza na raka płuc wynoszą (bardzo, bardzo mniej więcej) nie więcej niż kilka procent.

Prześledźmy różnicę na naszym niusie:

W Europie dwoje dzieci na sto rodzi się z jakąś wadą wrodzoną. Niektóre badania sugerują, że w grupie dzieci poczętych dzięki in vitro ten odsetek wynosi 2,6%. Względne ryzyko wystąpienia wady wrodzonej u dziecka z in vitro wzrasta więc, łolaboga, o 30%. Ale jednocześnie ryzyko absolutne wzrasta tylko, uff, o 0,6 punktu procentowego. Umysł ludzki lepiej od procentów ogarnia liczby naturalne, więc wygodniej nam będzie przyswoić następującą informację: na dwieście „zwykłych” dzieci wady wrodzone będzie miało cztery z nich, na dwieście dzieci „z próbówki” — pięć. HFEA oczywiście zdaje sobie z tego sprawę i przeprasza za zamieszanie, dodając przy tym, że przyczyna tej różnicy nie została wcale wyjaśniona. Trzeba pamiętać, że po in vitro sięgają pary bezpłodne, bezpłodność zazwyczaj ma jakieś podłoże zdrowotne, które — zwłaszcza jeśli występuje u matki — może mieć wpływ na zdrowie dziecka. Czasami jest to też kwestia wieku. Oczywiście nigdy nie można wykluczyć, że to Szatan miesza w zlewkach.

Nasz nius właśnie przestał być niusem, prześledźmy go jednak dla porządku do końca.

Chociaż specjalne raporty na ten temat były gotowe już w 2003 r. to jednak urząd podległy rządowi dopiero teraz zdecydował się na wydanie ostrzeżenia w tej sprawie. Kilka dni temu HEFA poinformował, że rodziców chcących skorzystać z metody in vitro powinno się uprzedzić o zwiększonym ryzyku wystąpienia zaburzeń genetycznych u dzieci. Przedstawiciele urzędu podkreślili, że nie są jeszcze znane i zbadane wszystkie przypadki podwyższonego ryzyka i w związku z tym konieczne jest prowadzenie dalszych badań w tym zakresie.

Tu mamy dwie małe przekrętki lingwistyczne, niezwiązane z analizą danych. Na pewno wynikają z entuzjazmu i pośpiechu w głoszeniu Dobrej Nowiny, gdzieżbym podejrzewał redaktorów portalu o złą wolę! Dramatycznie brzmiące zdanie o raportach z 2003 r. sugeruje, że HFEA wiedziała o wszystkim od sześciu lat, ale trzymała buźkę w wiaderku. To samo zdanie na LifeSiteNews brzmi tak:

Doniesienia o większej ilości wad wrodzonych u dzieci z próbówki pojawiały się w mediach co najmniej od 2003 r., jednak dopiero teraz HFEA wydała ostrzeżenie na ten temat.

Z kolei ostatnie zdanie — uprzedźcie mnie, jeśli popadam w paranoję — ostrzega, że to dopiero początek, bo nie wszystkie przypadki podwyższonego ryzyka już poznano i zbadano. To dopiero początek! LifeSiteNews, choć to amerykański odpowiednik portalu piotrskarga.pl, jest nieco spokojniejsze:

HFEA oświadczyło, że rodziców winno się informować o zagrożeniach związanych z in vitro, ale położyło nacisk na fakt, że nie wszystkie zagrożenia są w pełni zrozumiane i zachodzi potrzeba dalszych badań.

Taki sam tekst znajdziemy zresztą w „Daily Mail”. Co ciekawe, w źródle tych wszystkich rewelacji takie słowa w ogóle nie padają (jest za to mowa o tym, że badania objęły małą liczbę dzieci — więcej na ten temat za chwilę). Późniejsze oświadczenie HFEA mówi wręcz, że „dzisiejszy stan wiedzy nie pozwala stwierdzić z absolutną pewnością, że ów wzrost ryzyka jest powodowany zapłodnieniem pozaustrojowym”.

Jedźmy dalej z tekstem Skargi:

Gazeta „The Daily Mail” zauważa, że wyniki badań prowadzonych przez Amerykańskie Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób w Atlancie opublikowane w ub. miesiącu w periodyku medycznym „Human Reproduction” wskazują, że dzieci poczęte metodą in vitro cierpią głównie na choroby serca, rozszczep wargi i podniebienia oraz zaburzenia układu pokarmowego z powodu nieprawidłowej pracy jelit lub przełyku.

„Daily Mail” dodaje jeszcze, że badania te przeprowadzono na prawie dwudziestu tysiącach dzieci. Wyniki można sobie, hosanna, ściągnąć za darmo z Internetów (bezpośredni link). Po uważniejszej lekturze okazuje się, że choć badaniami objęto ponad 14  tysięcy dzieci, to z zapłodnienia metodą in vitro pochodziło tylko… 281, w tym 51 bez wad wrodzonych. Przy tak małej grupie z owych badań można wyczytać wiele ciekawych rzeczy, np. że jeśli chce się mieć dziecko z próbówki bez wad wrodzonych, najlepiej zamieszkać w stanie Massachusetts — według badań stamtąd pochodzi ponad połowa takich dzieci. Mała próba to nie jedyna wada badania: sami autorzy przyznają, że informacje o sztucznym zapłodnieniu (bądź jego braku) uzyskali nie na podstawie danych medycznych, ale na podstawie rozmów telefonicznych z matkami.

To wszystko oczywiście nie przekreśla tych analiz ani związku pomiędzy in vitro a zwiększonym ryzykiem wystąpienia wad wrodzonych. Rozumiecie już chyba jednak, dlaczego „zachodzi potrzeba dalszych badań”.

Końcówka informacji z piotrskarga.pl brzmi następująco:

Od lat naukowcy przestrzegają, że dzieci poczęte poza ustrojem kobiety częściej cierpią także na tzw. syndrom Beckwitha-Wiedemanna, rzadkie schorzenia urologiczne, schorzenia serca i centralnego układu nerwowego. Mają też zwykle niebezpiecznie niską masę urodzeniową.

W 2002 r. naukowcy z Johns Hopkins & Washington University School of Medicine informowali, że w przypadku poczęcia dzieci poza ustrojem kobiety występuje sześć razy większe ryzyko pojawienia się u noworodków syndromu Beckwitha-Wiedemanna, aniżeli w populacji ogólnej.

Jest już późno, więc wykonam cherry picking, czyli poważny błąd badawczy polegający na wybraniu do analizy tylko elementów pasujących do mojej tezy. Zespół Beckwitha-Wiedemanna to schorzenie, z którego się wychodzi w dorosłości, choć jego opis w polskiej Wikipedii brzmi dość przerażająco. Występuje u jednego dziecka na 13700 narodzin. Sześciokrotny wzrost ryzyka względnego przekłada się w tym wypadku na wzrost ryzyka absolutnego o ledwie 0,036 punktu procentowego!

Uff, tyle roboty z jednym głupim pseudoniusem na piotrskarga.pl. Może kto inny zajmie się wiadomością o tym, że ewolucjoniści obalili własnymi rękami teorię ewolucji? Ponoć „sceptycy teorii ewolucji rozpoczynają świętowanie” — czy ktoś łaskawie naszcza im do szampana?

Raz, dwa i niestety trzy

January 27th, 2009 92 comments

Dzisiejszy post będzie znowu postem śmieciarskim. Trochę się jeszcze nie pozbierałem po stracie skutera. A już przecież mieliśmy pić za pieniądze uzyskane ze sprzedaży motorynki!

Co słychać?

Raz.

Papież odekskomunikował biskupów-lefebrystów. Czytywane przeze mnie przykościelne portale wydobyły ze swoich paszcz taki odgłos „Nhyyy…”, bardzo podobny do dźwięku, który wydaje gimnazjalista grzebiąc sobie w bikini. Szybko też na forach czytelników tych portali pojawiły się dyskusje na temat jednego z ułaskawionych biskupów, który twierdzi, że podczas II wojny światowej zginęło 200-300 tysięcy Żydów, ale ani jednemu z nich przykrość ta nie przytrafiła się w komorze gazowej. Konkluzje? Nie ma dowodów na istnienie komór gazowych, a w dodatku ciężko określić, ile osób zginęło w obozach koncentracyjnych. Czyli biskup może mieć rację.

Bardzo ładny wybór listów pasterskich „kontrowersyjnego” biskupa przygotował WO. Wynika z nich np., że biskup lubi Pink Floyd. Więcej, biskup uważa, że Pink Floyd, tak jak Oliver Stone i Unabomber, głośno protestują przeciwko stanowi, w jakim znalazł się dzisiejszy świat, są więc naturalnymi sojusznikami lefebrystów!

Biskup prowadzi blogaska, niestety bez możliwości komentowania. Aż dziw, że WO, fan prawicowej interpunkcji, nie zauważył, że i biskup Williamson (przynajmniej w swojej blogspotowej wersji) wstawia spacje przed wykrzyknikami i znakami zapytania! We wpisie z listopada 2007 r. biskup przewiduje na rok 2008, oprócz trzeciej wojny światowej, również wypełnienie proroctwa Matki Bożej z Garabandal, czyli nadejście Wielkiego Ostrzeżenia i Wielkiego Cudu. Termin owego zdarzenia, przewidziany wstępnie przez Matkę Boską na koniec XX w., obecnie przesuwa się w czasie. W 2007 r. Williamson obstawiał rok 2008. W roku 2008 za to przepraszał i obstawiał rok 2009.

Swoją drogą, ciekawa sprawa to Garabandal, warta oddzielnego wpisu. Garabandal to wioska w Hiszpanii, gdzie Bozia objawiła się — i obiecała cud! — czterem małym dziewczynkom. Najwyraźniej Matka Boska za najlepszy kanał komunikacji z Ziemianami uważa konwersacje z dziećmi z Półwyspu Iberyjskiego. Z tematem możecie zapoznać się na specjalnej stronie garabandal.pl, z której przygotowałem cytacik dla zachęty:

OSTRZEŻENIE oczyści poniekąd ludzkość przed nadejściem CUDU, który nastąpi wkrótce po nim. Cud będzie miał miejsce w gaiku sosnowym rosnącym nad wioską Garabandal. Cud wydarzy się w czwartek o godzinie 8:30 wieczorem, miedzy 8 a 16 dniem marca, kwietnia lub maja, w święto męczennika Eucharystii i zbiegać się będzie z ważnym wydarzeniem w Kościele katolickim. Conchita zna datę Wielkiego Cudu i ogłosi ją na 8 dni naprzód. Każdy, kto będzie znajdował się w wiosce i okolicznych górach, będzie go widział, wszyscy chorzy tam zostaną uzdrowieni, grzesznicy nawrócą się, a niewierzący uwierzą. Papież będzie widział ten cud, gdziekolwiek się wtedy znajdzie. W wyniku cudu Rosja zacznie się nawracać. Na sosnach pozostanie trwały nadprzyrodzony znak aż do końca świata. Jeżeli świat nadal będzie grzeszył, mimo tych wydarzeń, nadejdzie KARA.

Dwa.

PiS uprawia dziwne tańce wokół swojego projektu ustawy o zakazie in vitro. Będzie? Nie będzie? Napisali tę ustawę w ogóle? Sprawa jest poważna, bo jak powiedział poseł Artur „Tak, ten Górski” Górski Katolickiej Agencji Informacyjnej:

Mieliśmy sygnały, że wśród niektórych posłów PO jest prowadzony lobbing przeciwko zakazaniu metody in vitro. Nie możemy tolerować sytuacji, w której o istnieniu unormowania prawnego lub jego braku będą decydowały kliniki albo firmy farmaceutyczne.

Czyli po jednej stronie stoi Cywilizacja Życia, która broni życia ośmiokomórkowców, a po drugiej — kasa i korporacje. Proste jak znak na sośnie.

Do zapłodnień in vitro używa się ośmiokomórkowych zarodków, takich jak ten powyżej. Za eksperymenty na nim pójdziesz do pudła jak za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem.

Tymczasem ruszyła obywatelska inicjatywa Contra In Vitro, do której można się doklikać m.in. ze strony piotrskarga.pl (BTW, chłopaki ze SKChiKPS też zrobili „Nhyyy…” na wieść o dedekomunizacji lefebrystów). Co tam doklikać, na stronie głównej SKChiKPSjest nawet ładny bannerek prowadzący do CIV.

Inicjatywa ustawodawcza jest prościutka jak znak na sośnie i zakłada dopisanie kilku linijek do kodeksu karnego. Za zapłodnienie poza organizmem — do trzech lat, za eksperymenty na embrionach — minimum pięć lat, a najlepiej 25 lat. Za handel embrionami — minimum trzy lata. Już? Nie, kurwa, jeszcze nie już, jeszcze jest uzasadnienie, które pluje w buźkę mi i tym czytelnikom mojego bloga, którzy cenią rozdział kościoła od państwa. Z uzasadnienia możemy się bowiem dowiedzieć, że „niniejszy projekt ma być sposobem uczczenia obchodzonej w tych dniach trzydziestej rocznicy powołania na Stolicę Piotrową Ojca Świętego Jana Pawła II, wielkiego obrońcy życia nienarodzonych”, a za in vitro trzeba karać, bo tak w instrukcjach i encyklikach mówią Karol, co po górach skakał, oraz Benio, co z armaty strzelał. Dlaczego 25 lat za eksperymenty? Otóż…

Przepis § 2 penalizuje również zakazaną w nauczaniu Kościoła praktykę dokonywania eksperymentów na embrionach [DV III].

Czyli autorzy uzasadnienia nie kryją nawet, że chodzi im o dostosowanie prawa karnego do prawa kanonicznego. Jaki mają odzew? No cóż, arcybiskup Michalik przyjmuje inicjatywę „z zadowoleniem”.

Trzy.

Zamyka się mój ukochany sklepik z koszulkami T-Shirt Hell. Jego właściciel na pożegnanie pisze, że zmęczyła go głupota ludzka, przez którą był posądzany o rasizm, homofobię i inne zalety. Gwoździem do trumny była reakcja na t-shirt

a1209_bm

Heh. Słynny czarny komik amerykański Dave Chappelle często przekraczał w swoich dowcipach pewne granice dotyczące swojej własnej rasy. Pewnego dnia zauważył, że biali śmieją się z tych dowcipów trochę za głośno. Podobnie jest z T-Shirt Hell. Rozumiem, że koszulka

a490_bm

jest sprytnym krytycznym komentarzem na temat znieważania Koranu przez amerykańskich śledczych w celu rozwalenia psychiki przesłuchiwanych muzułmanów. Jednocześnie bardzo łatwo mi wyobrazić sobie tenże t-shirt noszony przez amerykańskich rednecków. Właściciel T-Shirt Hell (który dawniej nazywał się Aaron Landau Schwarz, ale zmienił sobie w ichnim USC imię i nazwisko na Sunshine Megatron) powinien być przygotowany na parę słów krytyki ze strony różnych środowisk… Zastanówcie się, ilu uczestników Forum Frondy chciałoby mieć np. taką koszulkę:

a1069_bm

Wyrwane z kontekstu czy nie, macie ostatnią szansę na zakupy. Za chwilę sklep zniknie na zawsze, a wraz z nim takie perełki:

a323_bm

a1183_bm

a957_bm

a699_bm

a192_bm

a247_bm

P.S. Blogasek udaje się na wakacje, z których powróci mniej więcej w połowie lutego. W miarę możliwości będę odspamiał wasze komentarze i próbował uczestniczyć w dyskusji, ale będzie mnie na pewno nieco mniej.

Wykształcenie przeszkadza

November 19th, 2008 33 comments

 

Tomasz Andrzej Morozowski z WSI24, krytykowany przez lewaków i lemingów za materiał o Drzewieckim (allegedly) bijącym żonę, odpowiedział rezolutnie: „A gdyby to był Gosiewski?”.

Bardzo lubię takie różne „what if”, „WWJD”, „kto to napisał i dlaczego nie do wiary, że Michnik”. Dziś mam dla was krótki news. Gdybym go przeczytał u Brochy, to bym o autorze powiedział, że jest zaplutym karłem antyklerykalizmu. Na szczęście przeczytałem go na piotrskarga.pl:

Za kryzys w Kościele i rosnący sekularyzm odpowiadają hedonistyczni i egocentryczni katolicy z wyższym wykształceniem — uważa bp Patrick O’Donoghue, ordynariusz brytyjskiej diecezji Lancaster. Hierarcha opublikował niedawno 92-stronicowy raport o stanie brytyjskiego katolicyzmu.

Zdaniem hierarchy katolicy z wykształceniem uniwersyteckim przyczyniają się do szerzenia sceptycyzmu i nieposłuszeństwa, i zamiast iść za wskazówkami zawartymi w nauczaniu Kościoła są pełni „hedonizmu”, „egoizmu” i „egocentryzmu”.

Witaj, jutrzenko swobody! Naprzód, ku destrukcji Kościoła!

Państwo pozwolą, że przerwę na moment pisanie i zaniosę się obleśnym sardonicznym rechotem.

To bardzo szczera deklaracja. Trochę jakby Dawkins wreszcie przyznał, że ateiści z zasady cierpią na depresję. Dlaczego jednak, zamiast rzucić krótkim „milcz, starcze”, media ultrakatolickie powtarzają jej treść? Czy Jacek Kurski nagłaśniał swoje słowa o ciemnym ludzie, co wszystko kupi? Pewne tezy powinny pozostawać pod dywanem, choć nawet samemu Big Dżej wypsnęło się kiedyś zdanie: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom”…

W dalszej wypowiedzi ordynariusza pojawia się nuta kontrrewolucyjna, bliska sercu SKChiKPS. Nowym czytelnikom przypomnę, że nie chodzi o Rewolucję Październikową, a o Rewolucję Francuską, która ostatecznie obaliła średniowieczny porządek i w opinii różnych śmiesznych konserwatystów i monarchistów była źródłem wszelkiego zła. Biskup konstatuje więc ze smutkiem:

Od końca II wojny światowej obserwujemy w społeczeństwach zachodu rozwój masowej edukacji na niespotykaną w historii skalę, co skutkuje gospodarczym rozwojem, postępami naukowymi i technologicznymi, wzbogaceniem życia kulturowego i społecznego miliardów ludzi. Jednak każde ludzkie dążenie ma też ciemną stronę związaną z grzechem pierworodnym i pożądliwością. W przypadku edukacji widać to wypaczenie w coraz bardziej rozpowszechnianych: radykalnym sceptycyzmie, pozytywizmie, utylitaryzmie i relatywizmie

W obliczu takiej wypowiedzi rodzi się pytanie na marginesie: czy ów rozwój, postęp i wzbogacenie warte były ceny, jaką za nie zapłacił kościół? Bo przecież nie my — wszystkie wymienione przez biskupa „izmy” to zjawiska, kolokwialnie mówiąc, zajebiste. Czy gdyby biskup miał bezpośrednią łączność z papą Big Dżeja i mógłby wyrazić jedno życzenie, czy zabrałby nam tedy ksiądz biskup ten rozwój, postęp, wzbogacenie i wrzucił z powrotem w Wieki Ciemne, gdzie kwestionujących Prawdę Objawioną było niewielu, ale też żyło się nieco krócej i mniej wygodnie, a dzieci płodziło się więcej, bo więcej dzieci umierało?

I po co ksiądz biskup wepchnął tu pożądliwość, na Swarożyca? Zawsze musi być słówko o dupczeniu?

W każdym razie po wyrzuceniu niepotrzebnych literek z powyższych cytatów ordynariusza destyluję następujący komunikat:

Łatwiej nam było, jak byli głupsi.

I tyle. Banał, truizm, ale wart podkreślenia, gdy pada z księżych ust. Szanujący się antyklerykalny ateista powinien odczuwać w związku z tym newsem potężną, soczystą Schadenfreude. Ja przy okazji dowartościowuję się, lecząc kompleks nieukończonych studiów. Mądrość jest po naszej stronie. Czuwaj!