Archive

Archive for the ‘Politiko’ Category

Cudowny medalik

August 26th, 2008 47 comments

Niniejszy post otwiera nową epokę w Blog de Bart — czas postów motywowanych finansowo. Czytajcie uważnie i baczcie, czy zza spójników nie przeziera chciwość.

Tak jak podejrzewałem, reklamy kontekstowe na lewacko-satanistycznym blogu mogą dostarczać dużo niezamierzonej uciechy. Jedna z nich prowadzi do strony „Cudowny Medalik”, prowadzonej przez naszych starych znajomych z SKChiKPS, czyli Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi. Mają oni kilka pobocznych działalności gospodarczych, którymi zarabiają na głoszenie chwały Pana i pogardy dla gejów — oprócz cudownych medalików sprzedają też np. książkę „Różaniec — ratunek dla świata”, wszystko zgodnie z radami z podręcznika „How To Earn a Living When You’re a Complete Waste Of Semen”.

Jak wygląda biznesplan projektu? Za medalik płacisz „co łaska”. SKChiKPS wyśle ci ów bling za darmo, a w efekcie jego posiadania doświadczysz takich łask Bożych, że ochoczo wypełnisz dołączony do przesyłki blankiet wpłaty i pobiegniesz w te pędy do najbliższej placówki Poczty Polskiej, by zasilić konto darczyńców. Ewentualnie, jeśli nie wypełnisz i nie pobiegniesz, doświadczysz takiego Boskiego pokarania, że czym prędzej wypełnisz i pobiegniesz.

Uwaga! Produkt przedstawiony na zdjęciu może się nieznacznie różnić od zamawianego.

Jak to zwykle bywa przy sprzedaży produktów opartych na woo, na stronie „Cudowny medalik” najciekawsze są testimoniale, tutaj zwane „łaskami i świadectwami”. Jednak w wyniku jakiegoś błędu w kodzie możemy poznać tylko pierwszy akapit każdego świadectwa — a może zobaczyć całą treść mogą tylko użytkownicy przeglądarki Internet Explorer w wersji 6? Tak czy owak, dzięki tej pomyłce świadectwa nabierają nowego, czasami makabrycznego wyrazu:

Trzy dni temu założyłam na piersiach otrzymany od Was Cudowny Medalik. Ucałowałam go z godnością i codziennie oddawałam się opiece Matki Bożej. Dzisiaj miałam poważny wypadek samochodowy.

Drodzy przyjaciele z SKChiKPS, posłuchajcie dobrej rady człowieka z branży reklamowej: nie zachęca. Przekaz jest zbyt mało pozytywny. Dużo lepiej zapewne działa na target inny testimonial z waszej strony:

Mój tato, który nie chodził na Msze Świętą od lat i często nadużywał alkoholu, bardzo się zmienił, od kiedy zaczął nosić Cudowny Medalik.

Zwięźle i na temat, choć niedopowiedzenie wprowadza niepokój. Jak się zmienił? Czy zaczął chodzić na Mszę Świętą i pić jeszcze więcej?

Należy też uważać na negatywne emocje w reklamie — to bardzo zły przekaz. Unikałbym zbyt otwartego schadenfreude:

Dziękuję za przesłanie mi Cudownego Medalika. Z radością pragnę Państwa poinformować, że mój syn miał problemy w pracy, groziło mu zwolnienie.

Bardzo poważnym błędem w przekazie reklamowym jest pozostawienie konsumenta w stanie głębokiej konfuzji:

Pan W. znany był w bloku jako skrajny ateista. Unikał ludzi. W jego intencji modliłam się codziennie. Trwało to pięć lat. Nikogo w mieszkaniu wraz z żoną nie przyjmowali.

Proponuję konkurs: dokończ świadectwo o ateiście. Moje zgłoszenie: „Kiedy otrzymałam od Was Cudowny Medalik, dzień później pan W. potknął się na schodach i pękła mu twarz”.

Będąc na stronie Cudownego Medalika, trudno nie kliknąć w link do spółki-matki. A tam dział „Listy od przyjaciół”. Matka i babcia z Trzebieszowa pisze:

Bardzo oburza mnie fakt, że minister polskiego rządu przyczynił się do zabicia dziecka nienarodzonego! Czyż ludzkość nie otrzymała przestrogi?! Czyż trzęsienie ziemi w Chinach nie było zarazem przestrogą i karą Bożą? Ileż ludzi zginęło?! Ilu rodziców opłakuje dzieci zabite pod gruzami.

A przecież aborcja w Chinach jest popierana przez państwo i wykonywana masowo. Oby w Polsce nie stało się podobnie.

Droga pani z Trzebieszowa, z takimi sądami zalecałbym ostrożność. Wszak niezbadane są wyroki Pana. Na Sądzie Ostatecznym może się pani dowiedzieć, że Wszechmogący w swej niezgłębionej mądrości ukarał Chińczyków trzęsieniem ziemi za jedzenie psów, a za aborcje z kolei nagrodził ich — olimpiadą. I będzie pani łyso.

Wzorce moralne polskiej prawicy

August 21st, 2008 11 comments

Wakacje wywołały u mnie solidne odprężenie mentalne — nie bez znaczenia jest fakt, że moje pociechy osiągnęły wiek, w którym zwrot „wypoczynek z dziećmi” przestaje być oksymoronem). Przyznaję więc, że zamiast czytywać prawicowe bzdety w Internecie, oddawałem się umysłowemu lenistwu i chodzeniu na koncerty. Jednak z acji niższego natężenia pracy w pracy postanowiłem zajrzeć, tylko na momencik, na sekundkę, jeden pościk z salonu24. No i macie.

Jest w salonie24 taki koleś, co o sobie mówi Koleś. Persona bardzo interesująca, namawiająca do strzelania do lewaków, a tych, co przeżyją odstrzał, zapraszająca na darmowy przelot nad oceanem liniami Pinochet Airlines. Krótko mówiąc, twardziel o mocnych poglądach. Lubiany wśród prawicowych salonowców.

Koleś nienawidzi socjalizmu w każdej formie. Skąd mu się to wzięło? Wyjaśnia to cytat z autobiografii:

W `95 koleś trafił na żyłę złota. Na super biznes, w którym nie trzeba było mieć nic poza determinacją i chęcią pracy. Koleś robił ten biznes 3 lata. Robił go wraz z bratem i ojcem. I zarobili na tym miliony marek. Bez przenośni. Prawdziwe miliony nieistniejących już marek niemieckich.

Ale polskie urzędy skarbowe uznały, że Koleś zarobił zbyt dużo. I postanowiły dowalić Kolesiowi podatek w trybie wstecznym.

Czyli mężczyzna po przejściach, które wzmocniły jego moralny kręgosłup i zbudowały wizerunek szlachetnego krzyżowca szukającego zemsty na socjalizmie.

Salonowi lewacy nie lubią Kolesia. Nic dziwnego, w końcu Koleś chce do nich strzelać. Od dawna na spotkaniach KPP Oddział S24 w oparach dymu z Popularnych mówiono, że na Kolesia trzeba znaleźć jakiegoś haka. No i w końcu znaleźli — namierzyli ów biznes, na którym Koleś zarobił miliony marek. Biznes ów nazywał się Herosys Rechenzentrum i był polską filią niemieckiej piramidy finansowej.

A niech mnie te kolesiowe kule biją.

Jak się sprawa wydała, okazało się, że Koleś nie widzi nic złego w piramidach finansowych slash marketingu wielopoziomowym i odbiera całą sprawę jako lewacko-michnikowski atak. I przyznaje bez żenady, że był dyrektorem regionalnego biura Herosys we Wrocławiu. Nawet niektórych prawicowych salonowców lekko zamurowało.

A wiecie, gdzie na tym torcie jest wisienka? Oto jak wedle duszaszczypatielnej autobiografii Koleś zareagował na doznaną od socjalistycznego Urzędu Skarbowego krzywdę:

I wtedy, w 1996 roku, Koleś powiedział sobie — jak chcą się bawić w socjalizm, to beze mnie. Założył firmę na wyspach Bahama korzystając z komputera z modemem 14,400. I przestał wspierać budowę polskiego socjalizmu.

Podsumujmy więc: jeden z najbardziej prominentnych prawicowców w salonie24 to gość, który zarobił krocie na piramidzie finansowej, ani trochę się tego nie wstydzi, a podatki płaci na Bahamach. Co dowodzi, że i wśród psychicznych trafiają się spryciule.

Przydatne linki:
Post Kolesia, w dyskusji pod którym kupka rąbnęła w wiatraczek
Post Galopującego Majora, którego mój wpis jest ordynarnym plagiatem
„Tajemnica to sukces” — zarchiwizowany w dziwnym zakątku Internetu artykuł GW o Herosys Rechenzentrum

Tags: ,

Marketing polityczny LPR

June 14th, 2008 17 comments

Dzień dobry wszystkim.

Istotnie, nieco zapuściłem bloga. Hm, co to ja porabiałem w tym czasie? Bawiłem się swoim nowym telefonem (starszy model, oczywiście), obejrzałem trzy sezony „Weeds” i razem ze współpracownikami w trzy tygodnie przygotowałem pewien konkurs sprzedażowy. Taki konkurs normalnie szykuje się w trzy miesiące, łatwo więc obliczyć, że zrobiliśmy go dziesięć razy szybciej niż zwykle.

Was w tym czasie zapewne zelektryzowała wiadomość o Mirosławie Orzechowskim żądającym pozbawienia polskiego obywatela niemieckich piłkarzy. Ja nie miałem czasu na niusy, o wszystkim dowiadywałem się przypadkiem, z dziwnych źródeł. Na przykład o niemieckich piłkarzach z polskim obywatelstwem dowiedziałem się od pijanych gości ryczących pod moim oknem o drugiej w nocy „Chuj ci na imię, Podolski, Chuj ci na imię, Chuj ci na imięęęęęę…” — dzięki za info, chłopaki.

Ponieważ nie czytam gazet, feedów RSS ani nie oglądam telewizji, nie mam nawet pojęcia, gdzie Orzechowski odpalił swoją bombę, ale wierzę, że stało się to na jego blogu. W ogóle trzy największe mózgi LPR — dwóch byłych posłów i były wiceminister — wciąż aktywnie udzielają się w Webie 2.0. A ponieważ dziś pies z kulawą trąbką się nimi nie interesuje, mogą sobie pozwolić na więcej. Aby oszczędzić wam czasu, przygotowałem krótkie résumé.

Apel Orzechowskiego do prezydenta o odebranie piłkarzom obywatelstwa nie był pierwszą odezwą do Lecha Kaczyńskiego. Orzechowski lubi sobie czasem z prezydentem porozmawiać. Posłuchajcie odpowiedzi na słowa Kaczyńskiego o jego głębokiej niechęci do endecji, która postawiła na antysemityzm jako element konsolidacji narodowej:

Ale pozwolił pan sobie przy tej okazji na ustawienie szowinistycznego żydowskiego celownika w stronę dziedzictwa Ruchu Narodowego. Pozwolił pan sobie na wsparcie tych sił, które mówią światu o „polskich obozach zagłady”, zbudowanych na polskim antysemityzmie. A to już skandal. Ośmielił się pan powiedzieć, że „antysemityzm …zatruł umysły niemałej części ludzi, to nieszczęście dla Polaków …”. Szanowny panie prezydencie, jak pan śmiał?!

Co dalej? O, to też ładne, już bez konkretnego odbiorcy:

Ludzie Kościoła wiedzą, że tajemnica Wielkiego Czwartku ukazywana w zbiorowym geście wiernych w święto Bożego Ciała, stawia każdego z nas na co dzień w obliczu prywatnego powtarzania tej afirmacji pośród stawianych bez końca makiawelicznych pytań, mnożonych prowokacji, perfidnych bluźnierstw, „naukowych dowodów” świętokradczo próbujących podważyć i ośmieszyć Prawdę Chrystusa. Wtedy nasza prywatna procesja z rozwiniętym sztandarem wiary, ma największe znaczenie.

To echa pierwszej bomby, jaką odpalił Mirek w naszym życiu publicznym — czyli zakwestionowania teorii ewolucji przez wiceministra edukacji dużego europejskiego kraju. Swoją drogą, bodaj redaktor Stec pisał, że był w newsroomie Euro 2008, kiedy agencje nadały wiadomość o apelu Orzechowskiego o zgnojenie Podolskiego i Klose; ponoć zachodni dziennikarze wydali z siebie zbiorowe „wow!” i rzucili się do swoich laptopów. A Stec siedział czerwony jak burak.

Orzechowski namawia również do ścigania Palikota, który obraził jego uczucia religijne, obrażając ojca Rydzyka — co oznacza, że jego panteon świętych różni się zasadniczo i doborem, i kryteriami akcesji (żadnych żywych plus co najmniej jeden cud) od oficjalnego kanonu watykańskiego. Popiera bicie dzieci, oskarżając minister pracy Jolantę Fedak o budzenie „ducha sowieckiego denuncjatora własnych rodziców, Pawlika Morozowa” — no bo jeśli rodzic bije dziecko, organy ścigania muszą się o tym jakoś dowiedzieć, prawda?

Tyle u Orzechowskiego, co u Masina? U Masina głównie piłka nożna: Masin skanduje “Jebać sędziego i całą rodzinę jego”, twierdzi, że wywieszony przez kiboli Jagielloni (albo Legii, jeden pies) krzyż celtycki nie jest symbolem rasistowskim (because Wikipedia says so!) — szkoda, że jeszcze nikt go nie spytał, dlaczego jego przyjaciele komentują jego zdjęcia na portalu “Nasza Klasa” tekstem “88”. Zapewne chodzi o 88 lat PZPN.

Oprócz piłki nożnej, jak zwykle — Żydzi i geje. Masin sugeruje, że Marek Edelman zamordował Mordechaja Anielewicza i ukradł pieniądze Żydowskiej Organizacji Bojowej — OK, nie sugeruje, on po prostu pyta, warto pytać, warto rozmawiać o ważnych sprawach. Nazywa Magdalenę Środę “starszą kobieciną od pedałów”. W przerwach między przyklejaniem kupy do butów znanych ludzi nasz bohater układa i recytuje wierszyki:

Normalna rodzina to chłopak i dziewczyna.
Największy zaś wstyd to czytać gazgejwyb.

Trzeba przyznać, że wywalenie Masina z kategorii „Znani blogują” przez masońskie władze Onetu wyszło mu na dobre. Teksty są teraz ciekawsze, mocniejsze, a i aktywność większa.

Na tle dwóch powyższych gierojów zadziwiająco blado wypada internetowa aktywność mojego dawnego idola Wojciecha „język w rurkę” Wierzejskiego. W zasadzie największe sensacje zawiera w tytułach: „Droga Krzyżowa ocenzurowana przez Żydów”, „Kary cielesne — klasyczne, normalne wychowanie”, „Kwaśniewski wynajęty przez Kongres Żydów”. Treści postów są po prostu nudne — składają się na nie dyskusje z wybranymi komentatorami bloga, okraszane cytatami z prof. Wolniewicza i terminami łacińskimi zapamiętanymi ze studiów. Czyżby ojcostwo odmieniło Wojciecha, czego mu jakiś czas temu życzyłem?

Przy okazji dyskusji o karach cielesnych Wierzejski rzuca mimochodem taką uwagę:

Samo bowiem życie to stres, napięcie, zmaganie, wyzwania, problemy, cierpienie itd.

Patrząc na tego poważnego chłopczyka na zdjęciach po lewej, myślę sobie, że słowa te wiele mówią o tym, jak kształtował się dzisiejszy Wierzejski. I budzi się we mnie współczucie. Aż chyba do niego napiszę maila.

***

Jakie to wszystko ma znaczenie dla nas, satanistycznych lewaków? Jakieś ma. Oto na naszych oczach LPR — po okresie względnej normalności spowodowanej wartościami odżywczymi zawartości koryta — wraca do pracy u podstaw, czyli budowania swojej bazy wyborczej wśród grup niezagospodarowanych jeszcze przez większe siły skrajnej prawicy. LPR szuka teraz wsparcia wśród kiboli, zoologicznych antysemitów czy freaków tak wykręconych, że nawet jak dzwonią do Radia Maryja, to ojciec prowadzący wyłącza telefon. To jedna możliwość, zakładająca świadome, planowe działanie. Druga możliwość jest taka, że ponieważ nikt ich dziś nie słucha (oprócz mnie, rzecz jasna), puściły im zawory i wreszcie plotą, co chcą.

To tyle na dziś, za dwa miesiące: co nowego w salonie24. W październiku Ekspierd.

Siwa legenda młodego Polaka

April 20th, 2008 18 comments

Kiedy usłyszałem „Polskie Drogi” w orędziu prezydenckim, miałem cichą nadzieję, że ich reżyserem był Bohdan Poręba, bo wtedy mógłbym, zachowując ciągłość konceptualną, napisać o nim dłuższą notkę. Niestety, serial reżyserował Morgenstern, więc niniejszy post jest wpisem od tzw. czapy.

Starszym czytelnikom nie muszę przedstawiać reżysera Poręby, młodszym mogę polecić poświęconą mu notkę w Wikipedii. Krótko mówiąc, reżyser Poręba to najczystsza manifestacja słów Miłosza „Jest ONR-u spadkobiercą Partia”, a do jego Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald” — gdyby istniało do dziś — zapisałoby się z pewnością wiele świetnych piór z psych24. Pokoleniu SMS dorzucę info, że Poręba jest pierwowzorem reżysera Zagajnego z filmu „Miś”.

Znacie zapewne teorię mówiącą, że od dowolnego człowieka na Ziemi dzieli nas ciąg zaledwie sześciu znajomych. Rozwinięciem tej teorii są zabawy w liczbę Erdősa czy liczbę Bacona. Na podobnej zasadzie można skonstruować liczbę Poręby:

  1. Poręba ma liczbę Poręby równą zero.
  2. Osoba znająca Porębę bezpośrednio ma liczbę Poręby równą jeden.
  3. Osoba znająca kogoś znającego Porębę ma liczbę Poręby równą dwa.

Moja liczba Poręby wynosi właśnie dwa. A było to tak:

W latach 90. pracowałem w „Gazecie Wyborczej” — a gdzie miałem pracować, będąc lewakiem, satanistą i wówczas jeszcze narkomanem? Byłem odpowiedzialny m.in. za dział recenzji nowości wideo. Co oznaczało, że co jakiś czas któryś z mniejszych tuzów rynku VHS uznawał mnie pomyłkowo za decydenta z GW i próbował zaskarbić sobie moją (czyli „Wyborczej”) przychylność lub przynajmniej mi zaimponować. Raz właśnie w takim celu zaprosił mnie do siebie właściciel firmy Neptun Video Center.

NVC specjalizowało się w dystrybucji filmów klasy D, E i F; można powiedzieć, że wprowadzało kapitalistyczny porządek w polski rynek przebojów typu „Paco: maszyna do zabijania”, kopiowanych z kasety na kasetę aż do kompletnego zamazu wizji. Produkcje NVC rzadko były u nas recenzowane, a jeśli już, to nie zbierały wielu gwiazdek. Pan prezes postanowił to zmienić. Przyjął mnie w stroju białym sportowym kontrapunktowanym złotą biżuterią, pokazał mi zdjęcie swojej żony (zaznaczając, że pozowała dla „Playboya”), poczęstował ciasteczkami („Coś mocniejszego może pan życzy?”) i opowiadał długo o swoich ambitnych planach wydawniczych. Najnajambitniejszym pomysłem było stworzenie wraz z reżyserem Porębą „Wideoteki młodego Polaka”, uczącej nowe pokolenia patriotyzmu, odkłamującej historię Rzeczypospolitej i ogólnie budzącej wzniosłe uczucia narodowe. Zadeklarowałem, że na pewno o tej inicjatywie napiszemy, być może nawet zrecenzujemy niektóre filmy z serii, po czym oddaliłem się spiesznie na Czerską. W redakcji opowiedziałem o tym pomyśle sąsiadom z działu kultury, porechotaliśmy żydłaczo i już.

Recenzji nie pisałem sam (nie bez powodu wyleciałem ze studiów dziennikarskich po trzech semestrach) — załatwiałem tylko filmy od dystrybutorów i rozdzielałem je między recenzentów. A było ich czterech: Jacek Szczerba, Paweł Mossakowski, młody, ale dobrze zapowiadający się pracownik działu zagranicznego Bartek Węglarczyk i bliżej nieznany ogółowi Andrzej Saramonowicz. Ten ostatni miał poważne problemy z recenzjami pozytywnymi, za to świetnie wychodziły mu tzw. zjebki totalne. Tak dobrze mu szły, że z biegiem czasu dostawał do oceny wyłącznie filmy złe i bardzo złe, za co zresztą darzył mnie osobistą antypatią. Miał u mnie monopol na filmy NVC, nic więc dziwnego, że to właśnie on napisał dla GW recenzję jedynej wydanej pozycji z serii „Wideoteka młodego Polaka”, a zarazem ostatniego do tej pory filmu Bohdana Poręby — „Siwej legendy”. Obraz ten zdążył już zebrać chłodne oceny np. na festiwalu w Gdyni. Bohdan Poręba, nie zważając na krytyków, w wywiadzie dla organu Leszka Bubla „Tylko Polska” nazwał swoje dzieło „moralnym zwycięzcą tego festiwalu”, choć jurorzy docenili „Siwą legendę” wyłącznie za kostiumy. Był to bowiem film kostiumowy — cytuję streszczenie za witryną filmpolski.pl:

Kresy siedemnastowiecznej Rzeczpospolitej, na styku żywiołów: polskiego, litewskiego i białoruskiego, gdzieś koło Kamienia Pomorskiego. Namiętna i gwałtowna Lubka darzy przyjaźnią Romana z Rakutowicz i kniazia litewskiej krwi — Kizgajłę. Pierwszy jest refleksyjny, drugi gwałtowny, nieokiełznany w odruchach, nieco dziki. Serce Lubki nie umie wybrać. Ani w dzieciństwie, ani teraz, kiedy obaj są okrytymi sławą rycerzami. W dzieciństwie wszyscy troje wzięli udział w wyprawie po ptaka szczęścia. Każde z nich szczęście widziało inaczej. Lubka chciała być kochaną… W porywie zazdrości o Lubkę Kizgajło strzela do ptaka szczęścia. Od tej pory złowrogie fatum zawisa nad ich losem…

Andrzejowi Saramonowiczowi „Siwa Legenda” bardzo się nie podobała: nazwał ją „słuchowiskiem radiowym, do którego ktoś dołożył niechlujnie dokręcone obrazki”:

„Roześlijcie wici!” — krzyczy ktoś. Następna scena — jadą jeźdźcy i krzyczą: „Wici wieziemy!”. Kolejna — jeźdźcy zsiadają z koni: „Wici przywieźliśmy!”.

Całość można przeczytać w internetowym archiwum GW, chociaż z pewnymi skrótami — jestem pewien, że w papierowym oryginale było coś o biczującym się Leonie Niemczyku. W archiwum nie znajdziecie też listów od wdzięcznych czytelników, którzy zwierzali się, że recenzję „Siwej legendy” czytali ze łzami wzruszenia w oczach.

Dziś o „Siwej legendzie” mało kto słyszał, Saramonowicz nie pisuje już dla „Wyborczej”, za to reżyser Poręba jest wciąż aktywny na polu walki o wolną Polskę. Fotografuje się z inną gwiazdą komunoendecji Bolesławem „Bernardem” Tejkowskim (co oznacza, że moja liczba Tejkowskiego wynosi najwyżej trzy), prowadzi dwie oryginalne interpunkcyjnie strony internetowe (raz, dwa) oraz bloga w agorowskim portalu. Jak sam pisze, jest członkiem władz „STRONNICTWA NARODOWEGO , KRESOWEGO RUCHU PATRIOTYCZNEGO , STOWARZYSZENIA PATRIOTYCZNEGO WOLA-BEMOWO,RUCHU OBRONY GODNOŚCI NARODU POLSKIEGO”, co jest dowodem na to, że nawet będąc członkiem władz, można nie umieć wyłączyć Caps Locka.

Jeśli chodzi o aktywność na polu sztuk wizualnych, reżyser Poręba nieco przycichł, aczkolwiek parę lat temu wystawił na kongresie Samoobrony sztukę teatralną „Zmartwychwstanie”, autorstwa Lusi Ogińskiej, żony swojego starego znajomego Rysia Filipskiego. Nie ma co rzucać oskarżeniami o grafomanię, wystarczy obejrzeć zwiastun sztuki lub zacytować wybrany na ślepo jej fragment:

Działo się to rankiem od słońca nabrzmiałym.
Dawno już ucichły złowieszcze tętnienia
nocy -i jej łona, chmurzysk pociemniałych –
niebo rozjaśnione po żałobnych pieniach.
I chociaż nie było widać gwiazd srebrzystych,
które łzami są przecie na policzkach Boga,
wciąż powietrze drżało tchnieniem pustoczystym
niosąc ostrzeżenie w swoich niemych słowach.

Reżyser Poręba ma najwyraźniej dar zrażania do siebie ludzi — oprócz wspomnianego wyżej wywiadu, w wydawnictwach Bubla pisze się o nim wyłącznie źle, jego stary kumpel Filipski prosi, żeby jego nazwiska nie łączyć z Porębą w jednym zdaniu i mówi o nim: „nawet go lubiłem, bo żal mi było tego człowieka, który przez tyle lat musi nosić na karku tak ograniczony umysł”. W przypadku „Zmartwychwstania” udało się Porębie zrazić do siebie Lusię Ogińską, zmieniając jej zakończenie sztuki. Jak pisze anonimowy recenzent na stronie zmartwychwstanie.com:

Dodali zmartwychwstającego Chrystusa, schodzącego z krzyża, błogosławiącego oślepły tłum i dającego nadzieję na zmartwychwstanie narodu polskiego w imię Jego a nie w imię szatana. Na takim zakończeniu sztuka tylko zyskała a pani Lusia Ogińska nic nie straciła.

Anonimowy recenzent to zapewne sam reżyser Poręba — w dalszej części recenzji skarży się na cenę wypożyczenia menory do spektaklu oraz konieczność płacenia dyrektorom teatrów z góry za wynajęcie sali.

Lusi Ogińskiej zmiana zakończenia zepsuła najwyraźniej wymowę całego dzieła, bo obraziła się na Porębę śmiertelnie. „[M]am nadzieję, że zobaczę kiedyś moje Zmartwychwstanie wystawione z należnym szacunkiem dla tekstu poetki”, mówiła w wywiadzie autorka, przed „Zmartwychwstaniem” znana głównie z pisanej dla dzieci sagi o Roztoczańskich Krasnalach.

Poręba jest niewątpliwie „szemranym endekiem”, z korzeniami w PZPR i konszachtami z innymi tajemniczymi osobnikami w stylu Tejkowskiego czy Leppera. Gdybym był prawdziwym prawicowcem, miałbym go pewnie za człowieka ze starych służb. Co ciekawe, jego „Zmartwychwstanie” można obejrzeć w TV Trwam, premierę światową sztuka miała w Chicago za pieniądze Kongresu Polonii Amerykańskiej, a jej autorka jest blisko związana z USOPAŁ Jana Kobylańskiego, sponsora Radia Maryja. Reżyser Zagajny odnalazł się jakoś w nowej rzeczywistości.

Porażenia w kontaktach z mediami

April 4th, 2008 5 comments

W moich ostatnich kontaktach z mediami elektronicznymi zdarzyły się dwie chwile porażające. Pierwsza — kiedy obejrzałem wreszcie orędzie prezydenckie (ej, byłem na urlopie). Czytałem wcześniej o ślubie gejów, o Merkel, Steinbach i czarnych plamach na mapie Polski, ale jakoś nie zarejestrowałem informacji o podkładzie muzycznym. I kiedy w słowa prezydenta wplotły się nagle znane mi z dzieciństwa tony fortepianu, świat zawirował, przed oczami stanął kapral Kuraś, Henryk Talar jako SS-man i ginący Strasburger.

Druga porażająca chwila nadeszła wczoraj, kiedy przeczytałem newsa o Piotrze Kraśko. Ów anchorman TVP napisał książkę „Kiedy świat się zatrzymał”. Sądząc po okładce, świat zatrzymał się na widok Piotra Kraśko podpierającego ręką brodę w geście głębokiej zadumy. Dzieło opowiada o Piotrze Kraśko relacjonującym ostatnie chwile Papieża Polaka.

Żaden to news, książka ukazała się trzy lata temu. Ważniejsze jest to, co Kraśko wyznał ledwie przedwczoraj w TVP Info. Wczesnym wieczorem 2 kwietnia 2005, gdy nasz prezenter dzielnie stał na dachu i donosił milionom Polaków, że Jan Paweł II zapadł w śpiączkę, zadzwonił do niego biskup Dziwisz i poinformował, że papież wciąż jest przytomny, co więcej, ogląda właśnie Kraśkę w TVP.

Oficjalnie ostatnie słowa papieża to zdanie “Szukałem was, teraz przyszliście do mnie i za to wam dziękuję”. Nie zdziwiłbym się, gdyby niedługo wcześniej wyszeptał:

Jak on sepleni! Kto go wpuścił na wizję?