Stocki
W wyniku jakiejś konwersacji na Blipie przypomniałem sobie o czasach, w których zdjęcia stockowe dostarczano do agencji reklamowych w specjalnych albumach. I zrobiłem sobie nostalgia trip, aż mi się w nosie od kurzu zakręciło. Posłuchajcie.
Dziś zdjęcia stockowe bierze się z Internetu. Dawniej Internetu nie było albo był, ale jakiś taki pokraczny i niekomercyjny. Co ciekawe, zdjęcia takich drukowanych wydawnictw ze zdjęciami (Xzibit approves) są praktycznie nie do znalezienia w sieci — wpisanie „stock photo album” albo „stock photo book” zwraca oczywiście stockowe zdjęcia różnych albumów i książek. Na szczęście do dziś mamy parę albumów w firmie: służą koleżance jako podstawka do elcedeka z nieregulowaną wysokością.
W agencji był specjalny regał na stocki. Bo było ich od pyty, na świetnym grubym papierze, wielgachne knigi. I gdy dyrektor artystyczny potrzebował zdjęcia, powiedzmy, samotnej kobiety śmiejącej się do sałaty, zlecał to zadanie wyszukiwarce. Zupełnie jak dziś. Tylko że wtedy wyszukiwarka była człowiekiem, a nawet — jeśli dyrektor artystyczny był wyjątkową szychą — nawet kilkoma podwładnymi. Siadaliśmy, braliśmy sobie po dziesięć albumów każde i szukaliśmy baby z sałatą. Jak ktoś znalazł, zaznaczał stronę kolorowym Post-Itkiem (takim malusieńkim), żeby dyrektor artystyczny mógł sobie wybrać. A najgorsze było, jak dyrektor artystyczny miał klarowną wizję (czytaj: był ostatnim chujem) i po przejrzeniu wszystkich znalezionych propozycji kręcił nosem i mówił „nie ma żadnej rudej patrzącej w prawo, miała być ruda z sałatą i miała patrzeć w prawo” — i trzeba było szukać od nowa.
Przeglądanie stocków wspominam jako najbardziej rozpieprzające psychę zajęcie ever — a pamiętajcie, że robię w reklamie. Po kilkuset stronach roześmianych dziewcząt, chłopców radosnych, seniorów szczęśliwych i czystych, bobasów rumianych i zupełnie niezasranych rzeczywistość odpływała, a ja lądowałem w jakiejś lynchiańskiej onirycznej suburbii, w której za pomalowanymi na biało płotkami kryje się straszliwa chora zbrodnia. Jedyne smutne zdjęcia mieściły się w działach „Social Issues”, gdzie ludzie brali w żyłę narkotyki w zaułkach, szefowie wrzeszczeli na podwładne, a czyjeś bezcielesne dłonie skuwały kajdany. No, ale to tylko kilka stron i dalej jazda, rodzina z bardzo dobrym uzębieniem biegnie po plaży w ładnych swetrach. Raz po jointach wymyśliliśmy z kolegą Magiczną Krainę Sztoklandia, w której wszyscy byli szczęśliwi i mieli dobre życie. I jak czasami trafialiśmy na mieście na jakąś wycieczkę emerytów z RFN, których stylówa w mózgojebnym stopniu pokrywała się z wystrojem ludzi z działu „Seniors”, to się śmialiśmy, że przyjechali ze Sztoklandii popatrzeć na ludzką mizerię.
Aha, i jeszcze fajny był dział „Abstract”, gdzie pełno było jakichś takich przerażających potworków wygenerowanych w 3D. Ta konwersacja na Blipie, od której się zaczęło, teraz pamiętam, to był ^kambuz, który wpisał w wyszukiwarkę grafiki (Google, nie żywą wyszukiwarkę) hasło „internet” — idźcie wpisać, zobaczycie, o czym mówię.
No dobrze. Kiedy już któryś z human search engines znalazł zdjęcie kobiety śmiejącej się do sałaty i dyrektor artystyczny je zaakceptował, to był dopiero początek kłopotów. Kładliśmy album na skanerze i dociskaliśmy dziesięcioma innymi albumami, klnąc gościa, który wymyślił, że albumy ze stockami najlepiej robić w klejonej oprawie. Skanowaliśmy zdjęcie, po czym ci z nas, co byli biegli w Photoshopie, spędzali trochę czasu, usuwając morę i syfy (photoshopowy plugin Despeckle był w tym dobry).
I takie brzydkie zeskanowane zdjęcie służyło jako poglądówka do projektu. Jeśli klient wybrał projekt, trzeba było zdjęcie kupić. I najgorsze, absolutnie najgorsze, co mógł zrobić pracownik, to zgubić jego numer. Bo, uważacie, te zdjęcia miały takie numerki identyfikacyjne pod spodem. I zdarzało się, że niedoświadczony pracownik branży reklamowej taki numerek wycinał przy kadrowaniu zdjęcia w Photoshopie, a plik nazwał kobieta_salata1.tif. I trzeba było szukać numerku w tych księgach od nowa, co oznaczało czasem przejrzenie całego stosu. Takim ludziom pluliśmy do pierogów w pomieszczeniu socjalnym. Uważni czytelnicy zauważą, że w ilustrującym notkę albumie numery umieszczono bezpośrednio na zdjęciach, sprytnie minimalizując ryzyko tego typu wpadki.
Numerek dyktowało się przez telefon (albo wysyłało faksem!) komuś w agencji stockowej. I to zdjęcie do nas przyjeżdżało, uważajcie, w kopercie, na slajdzie, czasami z bardzo daleka, z centrali w obcym kraju. I ten slajd skanowali nam na mieście w zakładzie skanującym, po czym wracał do nas, a myśmy go odsyłali do agencji stockowej. W kopercie.
Jak się pojawiły stocki na płytach CD, najpierw dołączane do albumów, dopiero później jako samodzielne byty, tośmy normalnie brawo bili. A potem jak przyszedł Internet i w ogóle taka opcja, że można wpisać w okienko „ruda śmieje się do sałaty, patrząc w prawo”, to niektórzy nawet płakali.
I to wszystko działo się nie w jakiejś prehistorii, tylko dziesięć lat temu.
PIERWRZY
Piękne, kurwa. Serio.
Zdrówka!
Korzystając z okazji chciałbym podpimpować fantastyczny bełkot, poleca się w szczególności materiał od strony 11; ale generalnie wszystko odbywa się w miejscu o obniżonej grawitacji.
Uśmiałem się, pierwszy raz od dłuższego czasu.
Troche mysle z usmiechem o salacie.
Zawsze się zastanawiam, co było w dressingu do tej sałaty.
szprota :
No ja sobie wyrobię skojarzenie, i za każdym razem na widok sałaty będę sobie przypominał kobiety śmiejące się do sałaty, ile to szczęścia!
Wtem: zapper zabija candidę! http://www.medi-flowery.dk/Pracanaukowa1.pdf
bart :
Przepraszam, czy oni tam pieszczą prądem grzyba w bulionie.
bart :
Zapper = medycyna naturalna!
Been there, done that. Najgorzej jak po przebiciu się przez zyliard zdjęć i znalezieniu Tego Jedynego, okazało się, że to nie jest fota royalty free i że trzeba znaleźć coś tańszego. Cthulhu Jedyny czemuś tego nie zaorał?!
bart :
>dat filename
Pamiętam te czasy sztokowe :) Dostawało się od tych sztoków głupawki.
A, właśnie, jak wygląda indeks takiego albumu? Da się jakoś ograniczyć ilośc przeglądanych stron?
f_a_t_e :
No jest to podzielone na rozdziały niby, ale zdarzało się sporo niespodzianek.
OTOH internetowe stocki też dostarczają: https://www.facebook.com/ZeStocku
dokładnie – były rozdziały typu kobiety, mężczyźni, dzieci, seniorzy, pary, rodziny ale w sumie to jakoś wielce nie pomagało. przy niektórych poszukiwaniach (np. sałata bez kobiety) było łatwiej, bo bywały sztoki tematyczne, np. z samym jedzeniem. ale też trzeba było wyłowić tę sałatę z pomiędzy pieczonych kurczaków i lodów. piękne czasy.
satan says dance :
Ledwie otworzyłem, a już 2 komcie zgłosiłem do usunięcia
czescjacek :
Ty lewacki donosicielu!
Trochę prywata a trochę crowdsource: podrzućcie linki o efekcie cieplarnianym?
Podobnie było z czasopismami naukowymi (będę mówił o biomedzie)
Kiedyś czytało się czasopisma. Czy raczej przeglądało w systemie trzystopniowym 1. patrzymy w tytuły artykułów. 2. potencjalnie ciekawym tytułom czytamy streszczenia 3. potencjalnie ciekawym streszczeniom czytamy artykuły.
Potem pojawiła się publikacja Current Contents, papierowa księga, która zbierała bodajże tytuły i streszczenia i publikowała w wygodnej do przeglądania formie. Więc przeglądało się to, i notowało co ciekawe, po czem w bibliotece już studiowało się całe artykuły. Podobno CC nadal istnieje, i nawet wychodzi wersja papierowa.
Powyższe znam raczej z opowieści.
Potem pojawił się Medline – też tytuły i abstrakty, ale w formie elektronicznej. Tzn. do biblioteki przychodziły płyty CD, trzeba było pójść, wypożyczyć, usiąść do odpowiedniego komputera i przeglądać. A potem znów na półkę po numer czasopisma.
Następnym przełomem było udostępnienie Medline na sieci wewnętrznej instytutu – można było sobie zaoszczędzić spaceru do biblioteki.
A potem przyszedł rząd amerykański, wrzucił to wszystko do internetu jako PubMed, i teraz każdy może sobie wyszukać co chce, przeczytać streszczenie, często nawet przeczytać cały artykuł za darmo, i opisać u siebie na blogu. Niekoniecznie rozumiejąc o co w nim chodzi ;-)
ha! w kwestii numerków. czasem fakt, że numerek na scanie lub w nazwie się zachował był niewystarczający. bo bywało tak, że numerek był całkiem bezosobowy i tylko mega doświadczeni przeglądacze mniej więcej widzieli, z której księgi może pochodzić zdjęcie. zwykłemu człowiekowi zostawało nadal ponowne przeglądanie 40-50 sztoków. dlatego arci bardzo zabiegali o to, aby kolorowe karteczki zaznaczające wybrane foty w sztokach zostawały. i potem taka książka wyglądała jak kolorowy jeż albo dziwna ryba. a najgorsze co można było zrobić to w przypływie szału/urwania rozsądku/zemsty/nudy pousuwać te karteczki.
Alex :
A doskonale szare (obok na blogrolce) nie starczy?
#nazwiskaznaczące
Z prehistorii reklamy we wczesnych latach 90, pamiętam jak znajomi robili szyldy, banery i takie tam biznesom co się właśnie przesiadali z łóżek na własne budki i sklepiki. Gdy przypomnę sobie, że robili to wszytko analogowo to łza mi się w oku kręci. I Ci klienci, którzy chcieli każdą literę w innym kolorze.
fronesis :
Oczywiście, jedną z nich było ‘X’. Co najmniej jedną.
sheik.yerbouti :
Kolex, Poldex, Rysiex
fronesis :
Misię zwłaszcza podoba Drutex, obecnie duży producent okien. Ciekawe, czy właściciel zna pojęcie rebrandingu.
eli.wurman :
E, przecież Piękno wali między oczy już na drugiej:
A czy teraz branża reklamowa w razie potrzeby dziewczyny z sałatą nie bierze przypadkiem pani Basi z recepcji, której fotkę cyknie siostrzeniec dyrektora, co dostał cyfrówkę na komunię?
Powiadają, że w prasie tak się robi.
@janekr
robi, robi. ale zanim weźmie panią Basię, to najpierw zrobi projekt z użyciem prevki ze sztoka. a potem po akceptacji projektu wyceni koszta. a potem pan dyrektor się zaduma i powie ” pińcet złotych za zdjęcie baby z sałatą? nigdy, weźmy panią Basię z recepcji, a Kazek zrobi jej zdjęcie tom cyfrówką co jom dostał odemnie na komunię”.
Skoro mieliście photoshopa, to nie mogliście wykupić zdjęcia i praw do przerobienia modelki na rudą?
z dziejów namingu
http://www.bramy24.pl/
smok_wawerski :
Krztuszę się.
bart :
To może być zaraźliwe.
Nawiasem mówiąc, wczoraj w centrum Kato minął mnie bus (taki quasi-autobusowy, kursowy) oklejony geniuszem swojego właściciela: Niebieska linia Tylko nie zdążyłem zrobić zdjęcia :/
To ja sobie zasubskrybuję komentarze i wspomnę tylko, że tęsknię do laba i skanera slajdów. Teraz za skany muszę płacić :(
W Katowicach można trafić agencję ochrony zwącą się CRAP.
re Magiczna Kraina Sztoklandia (albo coś w podobie): Kiedyś kolega zabrał nas nad jezioro Chycińskie (obecne lubuskie), gdzie ojciec kolegi był kierownikiem obozu dla studentów poznańskiej AWF. No się poczuliśmy jak w amerykańskim filmie: wszyscy wokół są młodzi i wysportowani.
@ sheik.yerbouti & Drutex:
Drutex? A właściwie dlaczego mieliby się rebrandować? Biznes się kręci, zapewne ilość klientów, którzy zrezygnują z zakupu okien z powodu obciachowej nazwy jest pomijalnie mała. Za granicą nie sprzedają pewnie pod własną marką, zresztą who cares. Logo mają też paskudne, a paczpan żyją.
Jest swojsko, przaśnie, a jednak światowox.
@ bart & obrazki internetu w google
Domyślałem się, że internet ma jakiś kolor. Teraz wiem, że jest to niebieski.
oszust1 :
Nie widziałeś nigdy ikonki internetu? Taka z literką “e”.
Ja nie wiem jak Was, ale zawsze mnie zadziwiał tupet aby działalność parabankową prowadzić pod szyldem “skok”
bart :
za tak napisane sprawozdanie z laborki z elektroniki (drugi rok studiów na polibudzie) wylatywało się za drzwi, bez zaszczytu usłyszenia konkretnych zarzutów.
Ja rozumiem, że altmed misja i wewogle, ale mógłbyś Barcie częściej zarzucać niepisaną misję blogaska i sadzić takie przepiękne nocie jak ta. Oddech świeżego powietrza.
miskidomleka :
Warto tutaj wspomnieć niusa z ostatnich dni: podnoszą łby organizacje wydawców czasopism i w imię świętych praw autorskich chcą cofnąć bezpłatny dostęp do riserczu z pieniędzy podatników:
http://thesocietypages.org/cyborgology/2012/01/11/the-research-works-act-aims-to-kill-open-access-journals/
lza sie w oku kreci… od tej kobity z salata, pewnie z cebula… sie wyczekiwalo w redakcji na nowe wydania… ehh… :)
“Kolex, Poldex, Rysiex”
Ich jest wiecej.
Sufitex, Polodlew, Piórex
Z początku `90 pamiętam: “Bartex. Export, import, marketing”. Od razu było wiadomo, w jakiej lidze goście grają!
A w sprawie stocków: widzę, że ciut później się władowałem w reklamę, bo pamiętam już tylko księgi z płytami, oraz zamawianie elektroniczne (i powiedziałbym, że to rok 93 był); co nie zmienia mordęgi z przeglądaniem ksiąg – i tradycyjnie bolesnych lekcji: jest w tych księgach wszystko, prócz tego, co akurat potrzeba.
Się śmiejcie z drutexów; jedno z miejsc w których pracuję też jest z dumnym X w nazwie. I są ludzie, którym takie nazwy się kojarzą ze “starymi, dobrymi czasami”.
eli.wurman :
I chyba słusznie, nowoczesna nazwa to przecież Druteo.
mic :
Niby konkretnie jak wyglądało to zamawianie elektroniczne w 1993?
eli.wurman :
Bo byli wtedy piękni i młodzi; BTW teściów firma z 20-letnią historią też ma X w nazwie ^^
W Łodzi był kiedyś (może jeszcze jest?) chyba na Zgierskiej pub, którego szyld bardzo chciałam sfocić. Zwało się to (uwaga… weerble!)
LEŚNIX’S.
Tak właśnie.
A w okolicy jest sobie miejsce, gdzie reklamuje się firma kateringowa MIERZWA. Jako że kiedyś sprawdzałam, czy lubię jazdę konną, nie odważę się niczego u tej firmy zamówić.
#nazwy firm
Mnie rozwalił (własnie w latach 90.) napis na pewnym beczkowozie: SZAMBEX. Z drugiej strony, mogło to świadczyć o autoironii szefa firmy…
Notka przecudnościowa.
Zacna nocia. Tak sobie myślę, że temat altmedowy trochę się już wyczerpał, na co wskazywała częstotliwość poprzednich notek.
@nazwy firm i nazwiska znaczące
Mnie się jeszcze przypomniały takie furgonetki, z napisem “Mięso, wędliny, Mieczysław Dobija”.
@ amatil:
Jeżdżąc sobie jednego roku sporo tu i tam, abstrahując od nazwisk i nazw, ukuliśmy teorię, że najłatwiej wóz rzeźnicki poznać po uśmiechniętych bydlątkach namalowanych na burtach…
Och, co mi przypomina. Jak tylko w domu odzyskam net, wrzucę foty dziwnych nazw firm, jakie udało mi się wypatrzeć w różnych miejscach kraju.
A to jest coś, co jest na mojej topliście wśród klientów fabryki:
http://www.exodus.net.pl/
(W ogóle ta branża ma dobre pomysły wizerunkowe: http://www.ubojniagorzna.pl/index.php?i=1)
o co do nazw firm to moją ulubioną jest: Bracia Strach!
Firma zajmuje się – uwaga uwaga – oczyszczaniem miasta!
@ marcin_be:
Gdzieś tak na początku lolałem z tej nazwy we Wrocławiu. Teraz są nawet w Gdyni.
@ naima_on_line:
Ten drugi link bardzo mnie kiedyś wzruszył na stronie zajmującej się szczuciem cycem.
naima_on_line :
I stockowa fotka na głównej! Pięknie kontrastująca z, ekhem, wernakularyzmem architektury na górnej fotce.
marcin_be :
Nie tylko miasta. Wsie też oczyszczają.
Adam Gliniany :
Za to nazwy zakładów pogrzebowych: Hades, Orkus, Styks, Eternum, Anubis, Tren, Horus…
Jeszcze są nazwy firm z POL, Szwagropol i z BUD. A przypomniał mi się jeszcze dom maklerski Penetrator.
bart :
Jaki ten swiat Sztoklandii maly, niektore ze stockowych zdjec z Twojej notki pamietam z jakichs brytyjskich folderow reklamowych!
ccc :
“ex” jest od “export” i mialo znaczyc, ze firma jest solidna bo ma zagranicznych kontrahentow.
Ja pamietam “Zlomrex” widziane regularnie z okien jakiegos pociagu podmiejskiego, ktorym kiedys czesto jezdzilem.
miskidomleka :
Ale najwiekszy skandal, ze wyniki badan prowadzonych za pieniadze podatnika sa regularnie umieszczane za super drogim paywallem (rekord: $35 za 48-godzinny dostep do pracki), pozostal.
ramone.alcin :
Złomrex rozrósł się w potężną grupę w branży stalowej, jakoś nazwa im nie przeszkadza.
naima_on_line :
Naleśnix’s, do wykorzystania.
marcin_be :
http://manolobig.com/wordpress/wp-content/uploads/2009/10/max_schreck_03.jpg
ramone.alcin :
Jeśli twój pracodawca inwestuje na GPW, to być może ma nawet kawałek Złomreksu. Ty też możesz sobie kupić.
bantus :
Mijałem dziś karawan zakładu Apokalipsa Legionowo.
bart :
To brzmi jak nazwa jakiegoś zespołu sportowego.
bart :
Kiedyś RMF miał taki konkurs na najdziwniejszą nazwę dla zakładu pogrzebowego i oidp to drugie miejsce miał Game Over, a na pierwszym był Zakład Pogrzebowy REKIN.
bantus :
A ja widziałem combo: Polbud
amatil :
Jezeli moj pracodawca inwestuje w Zlomrex, to mi nie bedzie wolno kupic :(
Rusek :
W kategorii “cute” nic nie przebije tego baru w Kobe:
http://r.tabelog.com/hyogo/A2801/A280101/28002261/dtlrvwlst/765499/
(nazywa sie “Little Feat” ale chodzilo im pewnie o “Little Feet”, bo w srodku maja w dosc duzym akwarium takie dwa miniaturowe pingwiny – nie wiem, czy ciagle te same, czy laduja na talerzach gosci).
bart :
No to proszę – combo nazwa + adres:
http://radzionkow.uslugipogrzebowe.com.pl/
f_a_t_e :
Bo Złom Rex, że niby rządzą. Mała zmiana na Ziom Rex i gra muzyka.
Rusek :
Zgaduję Budopol. Sprawdzam. Jest.
bart :
Brzmi jak nazwa stowarzyszenia kibicow pilkarskich.
Mój ojciec miał firmę “Herbud”. Jak się wpisze tę nazwę w googlach, to wyskakuje z 15 takich firm…
f_a_t_e :
Thrash Attack Lipiny
Dom weselny “Mezalians”
Pamiętam to z drugiej strony, pracowałem w takiej agencji stockowej/RF i pisaliśmy coraz to lepsze wyszukiwarki i ficzery żeby takim dyrektorom lżej było..
a ile śmiechu było przy czytaniu historii wyszukiwania.
Chyba już było? Zakład pogrzebowy Galaxy zaraz obok księży Orionistów, plac Narutowicza.
Gammon No.82 :
Shadow Galactica
janekr :
A popularny producent obrączek i pierścionków zaręczynowych nazywa się Apart.
Obsługa aut i instalacje gazowe tylko w firmie Czakram http://www.czakram.pl/ http://www.rzeszow.czakram.pl/
W Rzeszowie działają/ły dwa sklepy z ubraniami – Ciuchatek i KupCiuszek.
OFFTOP: Sierakowski atakuje prewencyjnie konkurencje: http://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/SierakowskiPrzekrojHajdarowicza/menuid-1.html
A ja sie z nim totalnie nie zgadzam, nawet jezeli Kurkiewicz zrobi z “Przekroju” lewicowy tabloid to super, dlaczego maja byc w Polsce tylko prawicowe tabloidy?
A mnie najbardziej bawił szyld szewca na Hożej – “Buty hiszpańskie” :-)
ad. SKOK-ów – W reklamie radiowej/tv był konkretnie “SKOK Stefczyka”
salon do paznokci – “Tendencja Refleks”
Żeby nie było: http://dl.dropbox.com/u/742548/tendencjarefleks.jpg
Warszawa, Natolin
@ramone.alcin
Ale najwiekszy skandal, ze wyniki badan prowadzonych za pieniadze podatnika sa regularnie umieszczane za super drogim paywallem (rekord: $35 za 48-godzinny dostep do pracki), pozostal.
Otóż nie do końca. Wszystkie prace za pieniądze podatnika (przynajmniej NIH, nie jeste, pewien NSF) od bodajże kwietnia 2008 mają wylądować w bezpłatnej i dostępnej PubMed Central. Albo w formie artykułu pięknie złożonego przez czasopismo, albo przynajmniej zPDFowanego “mauskryptu”, czyli wersja Word+obrazki.
Czasopisma mogą zażądać bodajże 12-miesięcznego embarga.
Wysłanie do PubMedCentral jest prawnym obowiązkiem badacza korzystającego z pieniędzy NIH. Wiele czasopism nawet wysyła do PubMedCentral za autora, w przypadku innych trzeba załatwić to samemu.
Niestety w tym momencie odbywa się próba skasowania tego mechanizmu, o czym piszał wyżej Tomash (i inni, np. Pharyngula niedawno).
W Krakowie są ze dwa Pieczątexy. Oraz Akademia Paznokcia (chociaż Tendecja Refleks lepsza :D).
Scientific American o ateistach:
http://www.scientificamerican.com/article.cfm?id=in-atheists-we-distrust
@ sheik.yerbouti:
Fakt, nie wyglądało, pomyłka. Pomyślałem, że skoro mieliśmy e-maile, to było tak jak dziś – mega-giga + kontakt ze wszechświatem;
(komórki na kartki, itede)
Krótka historia Internetu – to by było coś.
A w Katowicach, na Stawowej jest studio tatuażu Rectum.
@ mic:
Ależ proszę, Kya machnęła kiedyś coś takiego.
@ eli.wurman:
Sorki za posta pod postem ale z komórki piszę: jeśli to ten, co widziałem jakiś czas temu będąc w Kato (na pięterku, jakoś tak od tyłu się wchodziło) to masakra, psa bym tam nie tatuował a dopiero siebie. Brakowało karaluchów jedynie na podłodze.
@ bart:
zaiste aparat generujący prąd elektryczny to medycyna nie tylko naturalna, ale wręcz bardzo naturalna :-) Genialne
@nazwy firm
KRAKŻAL !!!
@widziane regularnie z okien jakiegos pociagu
MONTOKWAS !!!
(przy wjeździe do Katowic od strony Szczakowej; dopóki nie rozebrali budynku jakoś na przełomie tysiącleci)
A ja myślałem, że znam trochę współczesną historię. Nie do wiary.
Moją chorą wyobraźnię rozbudza filar łomiankowskiej drobnej przedsiębiorczości, firma “Climax s.c. Wynajem sprzętu budowlanego i elektronarzędzi”. Ciekawe, czy lepiej sobie zrobić climax budowlanym młotem pneumatycznym czy jednak jakimś gustownym elektronarzędziem?
wo :
Peter Steele miał o tym piosenkę: http://www.youtube.com/watch?v=LIHSEX9TLl8
Ja zapamiętałam Lublin dzięki sklepikowi typu “wszysko po czypińdziesiąt”, który reklamował się radosnym banerem “Mydło, widło i powidło”.
Nieopodal dworca Gdańsk Główny jest skup złomu Złomowiec. Prowadzony przez dawny aparat jak nic.
W tym kontekście napatoczyło mi się wczoraj na ekran, więc podam dalej:
http://vimeo.com/34949864
sheik.yerbouti :
Ja pamiętam, że gdzieś około 1995 dostawało się już katalogi z CD. W branży IT mawiało się wtedy, że podobno te agencje stokowe to maja takie urządzenia, którymi samemu potrafisz wypalić CD, ale takie urządzenie to kosztuje z kilkadziesiąt tyś. dojczmarek.