Starożytne mądrości profesora
Blog de Bart zalicza co jakiś czas odwiedziny użytkowników forum „Dobra dieta”. Najwyraźniej dobra dieta zakłada czasem dodawanie do spożywanych potraw odrobiny batshitu, bo forum to ma potencjał co najmniej Wegedzieciaka. Gorycz przeze mnie przemawia, bo czytajcie, jak mnie podsumowali:
Autor bloga Bart cieżko pracuje wyśmiewając u siebie (również w innych miejscach w necie) wiele tematów poruszanych i na tym forum, np. metodę Ahkara, Słoneckiego, homeopatię, prof. Majewską, rodziców antyszczepionkowych, w tym także tych z ciężko poszkodowanymi dziećmi: autystycznymi, z padaczką itd.
Zna się świetnie na wszystkim
Nie wiem czy oceniał już dietę niskowęglowodanową, ale nie szukałam.
Opinia o nim na innym forum:On jest uzależniony od popularności, zrobi wszystko aby być na topie. Kiedyś był piewcą teorii spiskowych wszelkiej masci, teraz jest ich najgorętszym krytykiem
Nie zdziwię się jeśli za chwilę zarzuci obecne tematy i ujawni się jako ciemiężony gej by po pewnym czasie zrobić zwrot i wypinac pierś jako wszechpolak.
On jest elokwentny ale jego postawa zalezy od ilości wejść. „Oglądalność” spada to zmiana frontu, blog(i) musi być na topie, nie ważne jak.
De bart to taki wyedukowany pseudo idiota. Udaje inteligenta i wierzy w medycynę.
Nie ukrywam, przykro mi się zrobiło, szczególnie gdy przeczytałem, że jestem pseudo idiotą. Zwłaszcza że te zarzuty to wszystko prawda, może oprócz wyedukowania. Przerwałem studia po roku, na maturze miałem niby dobre stopnie, ale nie oddali mi świadectwa w dziekanacie, bo nie rozliczyłem się z biblioteką, więc nie mam nawet jak tych dobrych stopni udokumentować. Cała moja wiedza opiera się na tym, co wyguglam. Kompulsywnym sprawdzaniem statystyk bloga wypełniam czarną, zimną pustkę swej samotnej, bezcelowej egzystencji, a w wyniku nierozwiązanych kwestii z figurą ojca mam nabożny stosunek do wszelkiej maści naukowców, lekarzy i osób z tytułami naukowymi. Stąd kiedy przeczytałem na forum portalu Racjonalistyczny Psychopata (nieustające ukłony, pani Marysiu), że chorzy na raka powinni w celu uzyskania pomocy skontaktować się z prof. Michałem Tombakiem, natychmiast zagrały mi gruczoły i ruszyłem do poszukiwania informacji, kim jest ów profesor i jakimi metodami uszczęśliwia ludzkość — bo jako bezmyślny ateistyczny racjonalista potrzebuję wskazówek profesorów, żeby wiedzieć, co mam myśleć.
Żeby nie nudzić czytelnika, profesor Tombak już na wstępie swojej książki „Czy można żyć 150 lat?” wylicza pięć przyczyn, z powodu których nie żyjemy 150 lat. Oto one: zaniedbany kręgosłup, nieprawidłowe oddychanie, nieprawidłowe odżywianie, brak wewnętrznej higieny ciała i brak umiejętności szczęśliwego życia.
Po kolei. Zaniedbany kręgosłup to minimalne przemieszczenia kręgów, które, uciskając nerwy i naczynia krwionośne powiązane z poszczególnymi organami, powodują wiele chorób, m.in.: alergię, bolesną miesiączkę, hemoroidy, lumbago, głuchotę. Siadają nerki, wątroba, oczy, pęcherz moczowy. Nogi robią się zimne, kolana bolą, łapią skurcze. Recepta? Spać na twardym, siedzieć prosto, ćwiczyć.
Nieprawidłowe oddychanie polega na porzuceniu oddychania przeponowego, brzuchem, na rzecz oddychania „górną, najmniejszą częścią płuc”. Prof. Tombak szacuje, że oddychanie przeponowe wydłuża życie o 30-40 lat.
Nieprawidłowe odżywianie to zjadanie produktów rafinowanych, nabiału, zbyt dużych ilości mięsa, produktów mącznych, drożdży (są bardzo niebezpieczne!). Wielkie zło to posmarowane masłem kanapki z wędliną (łączą węglowodany, tłuszcze i białka, organizm nie potrafi tego porządnie strawić, w efekcie niestrawione resztki lądują w jelicie, gdzie chleb gnije, a wędlina tworzy osad i kamienie kałowe — o kamieniach za chwilę). Prof. Tombak radzi, żeby jeść z umiarem oraz dostarczać sobie energię życia „pokarmem, który rośnie pod promieniami słońca”.
Brak wewnętrznej higieny ciała to przede wszystkim zanieczyszczenie jelita grubego ciężkimi kamieniami kałowymi (prof. Tombak ocenia, że przeciętny człowiek nosi ich w sobie od 8 do 15 kilogramów!) powstałymi ze źle przetrawionego pokarmu. Napęczniałe od kamieni jelito napiera na inne organy, do tego niewłaściwie pracuje („nie wiadomo, czy z niego do krwi przenika więcej brudów czy pożytecznych substancji”). Jelito można oczyścić dwukierunkowo: od dołu codzienną gruntowną lewatywą z wody z małą domieszką świeżo wyciśniętego soku z cytryny (uwaga na pestki!), od góry megadawkami kefiru i soku jabłkowego, ewentualnie owocami.
Od braku umiejętności szczęśliwego życia cierpi nie tylko dusza, ale i ciało. Upartym sztywnieją karki, krytykantów bolą stawy i mięśnie, osoby gniewne i nienawistne doświadczają infekcji, a rozpamiętujący krzywdy dostają raka.
I to już. Zadbajmy o kręgosłup, oddychajmy brzuchem, nie jedzmy kanapek z szynką, co jakiś czas zapijmy lewatywę dwoma litrami kefiru i myślmy pozytywnie, a dożyjemy 150 lat.
Tu w zasadzie mógłbym zakończyć notkę, konkludując, że przepis na zdrowie profesora Tombaka to niezbyt oryginalna mieszanina chiropraktyki, New Age, zafiksowanej analnie medycyny alternatywnej i kilku sprawdzonych, dobrych porad (jedz mniej i lepiej, ćwicz, siedź prosto, miej pozytywne nastawienie do świata). Ale jest bonus. Otóż obcowanie z dziełami Tombaka dostarcza wielkiej przyjemności badaczowi Otchłani, bowiem z jego książek wręcz wylewa się radosny, nieskrępowany bullshit — niemal na każdej stronie można znaleźć jakiś wyssany z palca „fakt naukowy”, jakąś nieprawdopodobną statystykę, jakieś dziwaczne „starożytne przysłowie”, jakąś kosmicznie idiotyczną hipotezę medyczną. Inni piszący krytycznie o Tombaku też się w pewnym momencie poddawali, porzucali próbę dyskusji z tezami pana profesora i z lubością cytowali pełnymi garściami mądrości rosyjskiego uzdrowiciela.
No bo jak tu się powstrzymać, gdy się czyta, że ostatnie badania naukowe udowodniły, że „organizm człowieka jest jednym wielkim, energetycznym systemem, którego wszystkie komórki i organy są między sobą ściśle powiązane energią płynącą po 12 meridianach energetycznych”? Albo gdy trafia się na opowieść o Hindusie, który dożył 130 lat dzięki oddychaniu raz na minutę? Albo że w klasztorze Szaolin skazanych na śmierć zabijano, karmiąc ich wyłącznie mięsem? Jak nie cytować za profesorem Tombakiem różnych mądrości Wschodu, np. przysłowia „Jeśli małżonkowie dzień rozpoczęli od kłótni — niech pomyślą o tym, co jedli poprzedniego dnia”, ponoć bardzo popularnego w Japonii? Albo tej „starej wschodniej mądrości”, że dziewięć ciężarnych kobiet zebranych razem nie urodzi dziecka w ciągu miesiąca? Prof. Tombak sypie takimi przysłowiami jak z rękawa! Jak nie przekleić tego genialnego fragmentu książki, w którym Michał Tombak odkrywa, że skoro w ciągu życia spożywamy ok. 50 milionów kilokalorii, to zamiast przeżyć 55 lat na dziennej diecie 2500 kcal, możemy przeżyć 137 lat na diecie 1000 kcal? Jak nie zachwycać się statystykami, wedle których 70% ludzi na świecie ma problemy z nadwagą, a 60% cierpi na chroniczne zaparcia? Że lewatywy zapobiegają rakowi piersi? Że w nieczyszczonym lewatywami i dietami organizmie stawy i kości pokrywają się warstwą soli tak grubą, że przy ruszaniu głową słychać chrupanie? Że przegroda nosowa jest odpowiedzialna za „fizjologiczną równowagę w pracy wszystkich organów naszego ciała”?
Prof. Tombak twierdzi, że głowa i górna część ciała posiadają ładunek dodatni, a dolna część ciała i nogi — ujemny. Od góry ładujemy się energią kosmiczną, od dołu ziemską. To dlatego człowiek chodzi wyprostowany. Tombak zaleca chodzenie na bosaka — „najlepsze obuwie to brak obuwia”, mawiał według niego Hipokrates. Obuwie odcina nas od ładunków elektrycznych Ziemi i jest przyczyną wielu groźnych chorób, w tym wieńcówki, nerwicy i bólu głowy.
Sporą część swojej książki prof. Tombak poświęca piciu. Znajdziemy tam rozdział „Jak pić wodę”, przypominający tytułem pytanie do eksperta w XX-wiecznej radiowej audycji satyrycznej „Nie tylko dla orłów”: „Panie profesorze, jak jeść ser?” (w części poświęconej pożywieniu znalazłem rozdział „Jak spożywać desery”). Dowiemy się, że gotując wodę, zabijamy w niej „bioenergoinformację z wnętrza Ziemi”, a sok z marchwi ma strukturę i skład podobny do ludzkiej krwi („tylko zamiast atomu żelaza występuje atom magnezu”). W rozdziale o soku z czosnku zaraz obok znakomitego przepisu na nalewkę czosnkową (znalezionego przez „wyprawę UNESCO” w tybetańskim klasztorze, datowanego na IV-V wiek pne., w skrócie: 35 deko czosnku, 200 ml spirytusu) można przeczytać, że „przy silnym bólu zębów na nadgarstek lewej ręki należy położyć rozdrobniony na miazgę ząbek czosnku, zabandażować i ból ustanie”.
W rozdziale o pożywieniu profesor, bazując na doświadczeniach „starożytnych dietetyków”, wyszczególnia trzy typy ludzi: X (drobna kość, z natury bojaźliwy, mizerny, ciągle marznie), Y (łysina; dłoń średniej wielkości, w dotyku ciepła, przyjemna) i Z (chód wolny, ociężały; nie lubi deszczowej pogody). Każdemu typowi profesor przypisuje najlepsze dla niego pokarmy, ale jeśli nie chcecie zapamiętywać długiej listy albo jesteście typem X (BU! Zimno?) i nie lubicie akurat zupy z pokrzywy, istnieje prosta starożytna (a jakże!) metoda:
Na bawełnianej nici długości 80 cm zawieszamy obrączkę — koniecznie złotą. Obie końcówki nici wziąć kciukiem i palcem wskazującym. Podnieść produkt, który chcemy zjeść, poczekać kilka sekund, do momentu kiedy obrączka się zatrzyma. W myśli zadajemy sobie pytanie, czy odpowiada nam ten produkt czy nie? Jeżeli obrączka będzie zataczać koła w kierunku według wskazówek zegara albo odwrotnie, to pożywienie odpowiada naszemu organizmowi. Jeżeli zacznie wahać się w prawo, lewo lub lewo i prawo, to lepiej go nie jeść.
W rozdziale „Poznaj siebie” Tombak opisuje swoją błyskotliwą diagnozę stanu zdrowia nieznajomej młodej kobiety w kawiarni: „Pani obuwie jest zdarte z przodu i w środku, a to oznacza, że ma pani chorą wątrobę”. Nieznajoma dostaje od niego jeszcze przepis na masaż likwidujący ból głowy („każda tabletka to trucizna!”). Stronę dalej, w rozdziale „Myśl, która leczy”, możemy dowiedzieć się, że…
Komórki naszego ciała posiadają zdolność prymitywnego myślenia, które przypomina nierozwinięte myślenie małego dziecka. To zawsze należy brać pod uwagę, gdy zwracamy się do chorego organu. Człowiek powinien wyobrazić sobie chory organ, skoncentrować swoją uwagę na przekazaniu w myślach choremu organizmowi rozkazu, spróbować się z nim „skontaktować”. Żądania skierowane do chorego organu powinny być wyrażone zdecydowanie i jasno, w formie przemawiania do kapryśnego, ale ukochanego dziecka, które nie wypełnia swoich obowiązków.
Z kolei w rozdziale poświęconym wyglądowi prof. Tombak kategorycznie stwierdza, że ludzie o oczach piwnych nie wiedzą, czego chcą, małe uszy to oznaka ograniczoności, a nos skrzywiony w prawo świadczy o umiłowaniu pracy fizycznej.
I już dalej nie mogę, a dojechałem ledwie do połowy jednej książki. Czuję, że profesor Tombak nie jest jednak autorytetem, którego mi trzeba. W dodatku przeczytałem w Wikipedii, że z tą jego profesurą to jakaś niejasna sprawa. I już zupełnie straciłem do niego serce. A od krytykowania rozbolały mnie stawy i mięśnie.
Kill off :
Albowiem to co waść spożywasz. przepraszam, wpierdalasz, chemii oczywiście nie zawiera. Waść pewnie nawet nie bresarianin, waść neutrina wprost z kosmosu wpierdalasz.
Za to organiczne zapewne. Zapewne w przeciwieństwie do krówek wpierdalanych przez Barta, które z chemią organiczną nie mają nic wspólnego. Zapewne.
MSPANC
miskidomleka – czy, zebyscie zrozumialy, powinienem wam tlumaczyc znaczenie kazdego pojecia, frazy potocznej, kolokacji, a w szczegolnosci wyjasnic co to takiego “chemiczny syf”?
bart :
ha, ha! a to, musze przyznac, dobre jest :)
Kill off :
Syf – trądzik, chemiczny – wywołany przez substancje chemiczne zwane hormonami?
Kill off :
Ja myślę, że to tobie trzeba wszystko tłumaczyć.
http://en.wikipedia.org/wiki/Naturalistic_fallacy
“Naturalistic fallacy” Ooooo, jeszcze lepiej! :) Wikipedia! A co z takim na przykład prostym jabłkiem, które jest zaprzeczeniem czegos, co “jest brzydkie, niesmaczne i szybko się psuje”?
A miód? Pięknie opalizujący, aromatyczny i praktycznie nieskończenie trwały synonim przyjemności? I co, żeby obronić idiotyczną tezę, że napompowane chemią ścierwo jest KUL to trzeba wyciągać jakieś debilne teorie z internetowych otchłani… Super. Coraz śmieszniej się robi, dawaj dalej, barciu :)
Kill off :
Przyznaj się. Nie znasz angielskiego.
Ja tu, proszę pana, właśnie dopalam sobie pyszne kubańskie cygarko, które zapijam genialnym maltem z wyspy Islay – obydwa to naturalne, roślinne produkty :) – a pan mi tu pierdoli o jakichś konserwantach, barwnikach i wzmacniaczach smaku, i szcza na moje przyjemności. No to jest po prostu niepoważne, proszę pana.
Marnowanie przyzwoitej whisky na ciężkiego idiotę powinno być zabronione (podobnie jak nazywanie destylatu zaprawionego licznymi interesującymi estrami – produktem naturalnym).
@ Kill off:
Jabłka są ładne, smaczne i powoli się psują dzięki:
modyfikacjom genetycznym,
stosowaniu pestycydów,
stosowaniu powłok w rodzaju parafiny
Poza tym nudnyś, trollu. Skup się lepiej na jakości trollingu, nie na samozachwycie.
Jubal :
O, i mamy znawcę, co go z łańcuszka spuścili, żeby – po szybkim riserczu w wikipedii – se szczeknął w obronie pana.
Zrób sobie whisky w domu (da się, da) i zobaczysz czy ci interesujące estry będą potrzebne, chemiku młody.
miskidomleka :
no oczywiście :) i zawsze tak było. zapomniałyście, miski, tylko podać nazwę producenta tych dobrodziejstw.
no ale niech się tak, szanowne lewactwo od imprezek komunijnych, tym co ja pisze tak nie przejmuje.
ja już mówiłem: jorczoiz – jeśli uważacie, ze lepsza jest dla was uzdatniana padlina to bardzo dobrze. świat na tym tylko zyska. smacznego!
Kill off :
Nie, koleżko, nie zawsze. Jabłka z dzikiej jabłoni są brzydsze i mniej smaczne od tego, co kupisz w sklepie.
Wy tu męczycie się z KillOffem, a mnie rodzina męczy żebym zainteresował się ćwiczeniami oczu firmowanymi w ulotce wydanej przez przez jednego z producentów kapsułek z luteiną, które to ćwiczenia rzekomo poprawiają wzrok. Po bliższym spojrzeniu okazało się, że to nic innego jak “palming” Batesa połączony z typowymi ćwiczeniami zapobiegającymi RSI. Czyli znowu, ziarenko prawdy pomieszane z megatonami bzdur.
Na marginesie: ta luteina w ogóle coś daje?
Przerywając ten pasjonujący temat wyższości kwaśnych jabłuszek nad soczystymi Lobo: w Ministerstwie Infrastruktury zapadają czasem dziwne decyzje:
Kill off :
No wiem, piszą w niej przykre rzeczy o Tombaku.
Kill off :
Różnicę między jabłkiem naturalnym już ci wyjaśnili inni. Ja dodam jeszcze, że dotyczy to w zasadzie wszystkiego, co jadasz, może oprócz grzybów i innego runa leśnego. Wszystkie twoje roślinki to efekt modyfikacji genetycznej, ani smakiem, ani wyglądem nie przypominający swojego dzikiego przodka. Jakie substancje pojawiły się w nadmiarze w twoim jabłku, a jakie zniknęły w wyniku tych modyfikacji i czy te zmiany są aby na pewno korzystne?
Popełniasz taki sam błąd co kreacjonista Kirk Cameron, który w przezabawnym filmiku opowiada o Panu Bogu, który stworzył banana idealnie mieszczącego się w dłoni, z ułatwionym systemem otwierania – nie zdając sobie sprawy, że banan to wynik ludzkiej modyfikacji genetycznej, a jego dziki odpowiednik wygląda i leży w dłoni zupełnie inaczej.
Co zabawne, dzisiejsze modyfikacje genetyczne, choć nie wymagają już żmudnego krzyżowania dorosłych roślin, również wymagają dość prymitywnych zabiegów – nie wszystko robi się pipetką w laboratorium. Poproś kiedyś jakiegoś znajomego biologa, żeby ci opowiedział o roli strzelania ze śrutówki do kawałków roślinek w procesie wytwarzania GMO.
Kill off :
Ja nie wiem, czy ono jest KUL i nie interesuje mnie to – jedzenie nie służy mi do osiągania stanu moralnej wyższości czy hipsterstwa. Ja zadaję inne pytanie – czy oprócz oczywistych benefitów konserwanty, barwniki itp. mają jakieś nieprzyjemne efekty uboczne. Z tego co wiem, odpowiedź brzmi “raczej na pewno nie”, więc się nie przejmuję ich obecnością.
Kill off :
Brzydki nałóg. Polecam Allena Carra.
artiil :
Jak tak patrzę na tańce wokół CPL, to się zastanawiam, kto ma grunty w Babsku (patrzcie, skłaniam się ku teorii spiskowej!). Granicą przepustowości Okęcia jest, o ile dobrze pamiętam, 25-30 milionów pasażerów rocznie i do tej granicy jest jeszcze daleko, choć nie podejmowałbym się określać, kiedy Okęcie się ostatecznie zapcha. Za 20 lat? A przecież jest jeszcze dopiero co uruchamiany Modlin, który jest pomyślany na kilka milionów pasażerów. Większość argumentów za nowym lotniskiem, które padają w artykule, to jakieś bałamutne pierdoły.
bart :
To był Ray Comfort. I twierdził też, Bóg raczy wiedzieć czemu, że z banana nic nie tryska w twarz.
bart :
Spox, wkrótce zmienisz zdanie, wróć wtedy do Tombaka, zrób sobie oczyszczanie i zastosuj opisaną przez niego dietę – gwarantuje, że pomoże.
Kill off :
No i co, że gwarantuje? Każdy oszust gwarantuje. Tak to działa.
A gwoli symetrii napij się nafty z wodą utlenioną (lewatywę też możesz sobie zrobić), za którą ręczą twoi koledzy z forum Igya.
Eeee no, kiedy przecież odpowiedź (przynajmniej w przypadku konserwantów i barwników) brzmi “raczej na pewno tak”:
http://en.wikipedia.org/wiki/Benzene_in_soft_drinks
http://en.wikipedia.org/wiki/Preservative#Health_concerns
Można liczyć co najwyżej na to, że kolejne badania poskutkują wyeliminowaniem tych szkodliwych konserwantów / barwników na rzecz tych mniej szkodliwych, ale trudno akurat na podstawie wyników badań twierdzić, że konserwanty i barwniki są “raczej nieszkodliwe”.
Kill off :
Brzmisz bardzo przekonująco, wolałbym jednak opierać swoje decyzje życiowe na czymś więcej niż twoim autorytecie i zdolnościach prekognicyjnych.
Kill off :
Gammon No.82 :
bart :
I właśnie dlatego ortografia jest ważna. :)
pwilkin :
No patrz, czytamy te same teksty, a wyciągamy odmienne wnioski. Dla mnie potencjalne powiązanie konserwantów z ADD czy problem z jednym z konserwantów w jednej grupie spożywczej to wciąż “raczej nie”. Osoby przyjmujące antydepresanty powinny unikać soku grejpfrutoemwego – czy to powód wystarczający do kategorycznego twierdzenia, że owoce interferują z lekami i lepiej ich unikać podczas kuracji?
Soraski za literówki. Komciowanie z iPhone’a to serious business.
Tylko, że jednak czym innym są konkretne przeciwwskazania dla konkretnych grup osób, a czym innym szkodliwe działanie na całej populacji. No i powiązanie benzoesanu sodu z hiperaktywnością trudno nazwać “potencjalnym” w momencie, kiedy zostało wykazane w porządnie zrobionym badaniu z podwójnie ślepą próbą. Plus, benzoesan sodu to nie jest tylko “jeden z konserwantów w jednej grupie spożywczej”, to jeden z najczęściej stosowanych środków.
bart :
Ależ chcholizm! Jestes chchoholikiem, barciu!
bart :
Zamiast tracić czas na grzebanie w sieci w poszukiwaniu filmików z kolejnymi kretynami i łażenie po jaszczurzych blogach zajrzyj lepiej do pierwszej z brzegu książki o historii sztuki.
Akurat owoce (no może jeszcze gołe babki) to najczęściej używany motyw – zobacz sobie jak się przez wieki nie tyle zmieniały, co nie zmieniały.
Kill off :
no oczywiście powinno być “gwarantuję, że pomoże”.
“Soraski za literówki”
Kill off :
KIM?
chochoholikiem – kolesiem chorobliwie uzależnionym od kręcenia chochołów (wersja chochołoholik też jest ok, ale już nie brzmi tak fajnie)
tannenberg :
Nałogowo spożywa chochliki?
Kill off:
Ty sobie lepiej sprawdź, co to jest filoksera
http://pl.wikipedia.org/wiki/Filoksera_winiec
i czym się różnią dzisiejsze winogrona od tych sprzed 150 (albo 1500) lat
http://vitisvinifera.blox.pl/2007/06/Filoksera-Straszliwa.html
A owoce na obrazku wyglądają, cholera, dziwinie podobnie, jak setki lat temu. Dla mnie nawet identycznie.
Kill off :
Przecież ty nie jesteś chochołem, niestety. I nie bart cię ukręcił, na szczęście.
Kill off :
Well, not. Martwa natura z motywami żywności, z wyjątkiem epizodycznej popularności w dekoracyjnym, ściennym malarstwie rzymskim (i czysto anegdotycznym w malarstwie greckim) wchodzi na trwałe do historii sztuki dopiero w zaawansowanej nowożytności (ok. poł XVI wieku). I tak na prawdę, to owoce się zmieniły. Zobacz jak małe są zawsze winogrona na tych obrazach, O, na przykład tutaj., gruszki wielkością podobne do moreli. Jak tutaj, po lewej stronie obrazu.
Jakkolwiek nie bardzo uznaję wagę tego argumentu, to i tak świadczy on przeciwko Twoim wymysłom.
Oj, Gammon, Gammon, ty jak zwykle z tymi swoimi przykładami z dyni…
Ale teraz to juz sie naraziłes swojemu panu, za co może cie spotkać skrócenie łańcuszka i se nie poszczekasz:
Gammon No.82 :
a miało być przecież:
bart :
Yaca :
O fak, ty, możę to ulęgałki?
:) :) :)
Yaca :
no jasne, bo jak już wiemy, niezasyfiane chemicznie jedzenie “jest brzydkie, niesmaczne i szybko się psuje”.
Kill off :
Sądzisz, że na siedemnastowiecznych obrazach (sprzed inwazji filoksery) pokazują “dzikich przodków” winorośli? Obawiam się, że nie.
Wprawdzie legenda głosi, że były jakieś starożytne enkaustyczne obrazki z winogronami (jakoby niejaki Zeuksis malował winogrona tak ultrarealistycznie, że ptaki się do nich zlatywały). Ale przecież to cały czas nie są “dzicy przodkowie” winorośli. Tych nikt nie malował i nie rysował (kto? gdzie? kiedy? po co?).
A jeśli koniecznie chcesz się zastanawiać, jak wyglądali przodkowie roślin i zwierząt uprawnych, to zastanów się po prostu, jak mogła wyglądać kukurydza, kiedy jeszcze mogła się rozmnażać. Albo porównaj poziomkę z truskawką, pekińczyka z wilkiem, a świnię domową z Sus scrofa.
@ Kill off:
Weź się trochę postaraj, bo wieje nudą.
Gammon No.82 :
niby wszystko panta rhei ale, jak tak na ciebie patrze, to ty mi akurat bardzo praamebę przypominasz…
czy “zwierzęta uprawne” to na przykład łańcuchowe szczekacze?
Kill off :
No jasne, w życiu nie miałem okazji spróbowania Green Spot albo Connemara whiskey.
O, i wyjdzie mi z tego Laphroaig albo Caol Ila? Bez tych wszystkich estrów i polifenoli?
Dość dygresji jednak – wracając do tematu: od kiedy to produkty destylowane są naturalne?
Gammon No.82 :
Tu przykład trochę młodszy, bo z Pompejów, ale zawsze. :)
Kill off :
Nawet jeśli, to nie są nawet zbliżone do najbardziej organicznych z organicznych i “niemodyfikowanych” z dzisiejszych gruszek.
Well, jak zwykle nic nie zrozumiałeś. Nie istnieje już coś takiego jak “niezasyfiane chemicznie” jedzenie. Po prostu. Jak na przykład tu.
Kill off :
Kilofciu, ja nie odpowiadam za twoje skojarzenia. Jednocześnie jako, że moje skojarzenia są chwilami równie pokręcone, byłoby nie w porządku, gdybym miał pretensje. Miej dalej, jakie ci pasują.
:-D
Nie, to takie, co je pielesz, podlewasz i kultywujesz kultywatorem.
@ Yaca:
Awaria linków.
@ Gammon No.82:
My bad.
Pompeje
Skażenie chemiczne produktów zywnościowych na przykładzie
Gammon No.82 :
To mój ulubiony przykład. Przepraszam za link do strony o estetyce “10-latek zrobił stronę w 1995 roku”, ale obrazek na dole mówi wiele http://www.oocities.org/batman_the_grate/History_of_corn.htm
@lotnisko
Kogoś pokręciło. Okęcie ma spory potencjał i daleko mu do przepełnienia.
Bliskość miasta może być zaletą – z lotnisk obsługujących Waszyngton National cieszy się ogromną popularnością bo jest niemal w mieście, kilka minut metrem, tanio taksówką. Z drugiego lotniska Dulles oczywiście też się korzysta (bodobnie jak z trzeciego, BWI), choćby dlatego, że National jest za małe na ruch międzynarodowy potrzebny stolicy USA. National łączy (z paroma wyjątkami) tylko z lotniskami krajowymi nie odleglejszymi niż 1250 mil. Ale jak się leci na (lub z) “kompatybilne lotnisko”, to wszyscy starają się wybrać National, bo na Dulles metro nie jeździ (może dobrnie tam za kilka lat), taksówka kosztuje coś 70 dolarów, a autobus miejski jedzie godzinę i jeszcze trzeba do niego dotrzeć. W dodatku lądowania na National przy odrobinie szczęścia zapewniają rewelacyjne widoki http://www.youtube.com/watch?v=mTPifuAXaGo
Dalej porównując moje stare podwórko z obecnym: National jest cokolwiek podobny do Okęcia, lub nawet mniejszy. Ma wprawdzie 3, nie dwa pasy, ale też się wszystkie krzyżują, i są znacznie krótsze niż na Okęciu. Praktycznie prawie wszystko ląduje (i startuje) na 1/19 (najdłuższym, nadal krótszym niż krótszy z pasów Okęcia). Na 15/33 praktycznie tylko turbopropy, czasem odrzutowce regionalne, samoloty klasy wielkościowej B737 tylko wyjatkowo (ma niezły wgląd, bo ścieżka podejścia na 15 [praktycznie nad Pentagonem] pokrywa się z częścią mojej drogo do pracy, i widzę coi w jakich ilościach ląduje na 19, a co na 15. Mnie raz wylądowali na 33 Boeingiem 737 kiedy był potężny wiatr z północnego zachodu, rewelacyjne podejście do pasa 1 z ‘circle to land’ czyli zakrętami w ostatniej chwili do pasa 33). Poza tym wszystkie starty i lądowania na 1/19. 4/22 – 22 nie używa się wcale, rzadkie starty z 4. (RY 22 CLSD EXCP FOR TAXI INDEFLY. RY 04 CLSD EXCP FOR TKOF & TAXI INDEFLY.).
Na Okęciu są natomiast dwa spore, normalnie używane pasy, choć krzyżujące się. I co?
National obsługuje rocznie 18 mln pasażerów, 270 tys operacji, Okęcie 9 mln pasażerów i 120 tys operacji. Jest więc jeszcze miejsce na spory wzrost. Aha, National też (praktycznie) nie działa nocą.
Następna kwestia to ryzyko finansowe budowy nowego wielkiego portu lotniczego, konkurującego z Okęciem (do czasu ewentualnego zamknięcia, które pewnie nie nastąpi, tylko będą działać i Okęcie, i Modlin, i hipotetyczne nowe), z Modlinem, i – jako potencjalny hub – z innymi lotniskami w regionie, z Berlinem na czele.
To, że komuś wydaje się, że się opłaci, nie znaczy, że tak będzie. Z Dulles na poczatku mało kto latał, i tylko presja polityczna, a później wzrost liczby podróżujących (mówimy o stolicy USA i 2. połowie XX wieku, kto zagwarantuje porównywalny wzrost Wawie w połowie XXI?) postawiły go na nogi. Berlin robi odważny ruch, ale kto wie, jaka będzie opłacalność.
W Montrealu myśleli, że lotnisko Dorval (obecnie Trudeau) im nie starczy, wywalili za ciężkie pieniądze nastęne lotnisko, Mirabel, które w tej chili leży niemal odłogiem. http://en.wikipedia.org/wiki/Montr%C3%A9al-Mirabel_International_Airport#Operational_history_and_decline
Podsumowując: jak widać na wskazanym przez Yacę obrazie Campiego nieprawdą jest, że:
miskidomleka :
ani, że:bart :
ale:
gruszki były mniejsze (Yaca).
ergo:
Monsanto rulez!
Już pominę, że całkiem możliwe, że to nie gruszki, tylko owoce pigwy, ale jakież to ma znaczenie wobec rewelacyj, jakich tu się naczytałem.
Jubal :
A widział pan kiedyś deszczówkę?
Kill off :
Naprawdę, biedaku, wydaje ci się, że owoce tam przedstawione to są formy niezmodyfikowane genetycznie w porównaniu z dzikimi formami?
naprawdę, bidaku, biedaczko, misko, miśku, uważam, że cała twoja teorie mozna o dupe rozbic.
Kill off :
Like: kwaśne deszcze?
tak czytam, czytam i dochodzę do wniosku, że juz dawno nie było tu tak słabego trolla…
Kill off :
Kilofku, błagam, przeczytaj jakąś książkę o gospodarstwie domowym z około (np.) 1880 roku. Przecież prawie żadne jabłko w tamtych czasach nie przechowałoby się do maja czy czerwca następnego roku po zbiorach. Ani w kopcu, ani w czymkolwiek.
Chuja tam, między produktami f-my Monsanoto (BTW zrobili jakieś gruszki?), a “naturalnymi przodkami” jest w pytę różnicy. Co zreszta nie znaczy, że Monsanto jest złe (choć może być), a “naturalne” dobre (choć może być).
Czyli oddziaływanie promieniowania przenikliwego jest dobre, bo naturalne, bo wszak znamy naturalne źródła promieniowania przenikliwego.
Kilofku, proszę, ja cię szczerze doceniam za intelekt i dowcip (zwłaszcza, jak na Człowieka Otchłani), ale są granice.
zyrix :
Nie, to jest stary, znajomy troll i nie jest aż tak słaby, to znaczy daje się zgadnąć (albo próbować), o co mu chodzi.
Gammon No.82 :
a o co?
Gammon No.82 :
Nie prawie żadne, ale żadne. Nikt tego nie robił, bo i po co? Owoce zjadało się adekwatnie do sezonu (w niektórych regionach Francji robi się tak do dziś), a przechowywało ew. suszone. To nawet w Tombaku możesz sobie poczytać, że tak się właśnie powinno robić.
A tak w ogóle to rozmowa z jabłczanym wątkiem była na inny temat.
Z twoimi uproszczeniami w ogole mi sie nie nie chce dyskutowac, bo to takie ciezkie i meczace, ale w sprawie promieniowania powiem ci, że whisky z Islay jest ok.
Kill off :
Nie żadne, ale prawie żadne, bo jabłka się kopcowało, tak samo jak ziemniaki. A po co? Spytaj tych, co kopcowali.
Nie mój problem, co ci się chce, a co nie.
Kill off :
Zaiste, troll wyjątkowo słaby.
zyrix :
Rety, nie rób mi zgadywanki “co troll miał na myśli”. Chwilami odnoszę wrażenie, że rozumiem, to wszystko. A były trolle (czy inne żyjątka?) całkiem nie do pojęcia.
Tymczasem w Rosji…
Czekamy, aż do grona wybranych dołączą m.in. gałka muszkatołowa, pieprz czy papryka…
@ artiil:
Właśnie dziś wieczorem widziałem ten materiał. Generalnie, to nawet prawda, nasiona pietruszki mogą mieć działanie psychoaktywne. Ale, aby zadziałały, trzeba by zjeść ich kilka kilogramów, bo zawartość mirystycyny i jej przyswajalność są naprawdę bardzo, bardzo małe.
Yaca :
Yaca, ja wiem że niestety tak jest i bardzo nad tym ubolewam, ale zdaje sobie też sprawę, że to nieodwracalny proces.
Jednak uważam za monstrualną przesadę wmawianie mi, że mięso krów, hodowanych w cierpieniu w sposób urągający (pieprzyć już nawet Singera) wszelkim zasadom etyki, pasionych niestrawną kukurydzą, szpikowanych sterydami, antybiotykami i czego tam jeszcze nawet Mendelejew nie wydedukował, bestialsko mordowanych i przerabianych na przemysłową pulpę, która następnie jest uzdatniana, farbowana i szprycowana czym się da dla obniżenia ceny i poudawania atrakcyjnego towaru w osiedlowym dyskoncie.
Do niedawna, za najgłupszego człowieka, jakiego w życiu spotkałem uważałem pewnego kolo, który publicznie mawiał “a ja jestem dumny z tego, że nie znam języka rosyjskiego”. Ale mam już w tej dziedzinie nowego guru, który rzecze tako: “moje jedzenie jest doprawione konserwantami (dzięki czemu dłużej zachowuje świeżość) [!!! no co? “świeżość”, naprawdę tak napisał !!!], barwnikami (ładniej wygląda) i wzmacniaczami smaku (lepiej smakuje). Twoje zaś […] jest brzydkie, niesmaczne i szybko się psuje [to o żywności wegetariańskiej].”
A stosowanie chwytów, typu filmik z internetu z niedouczonym głupkiem, dla którego banan jest dowodem na istnienie boga jest bardzo słabe. Filmik dowodzi jedyni głupoty jego bohatera, ale dowodem na nieistnienie boga nie jest.
Gdybyśmy stosowali tę chocholą technikę, to moglibyśmy szybko dojść do wniosku, że historie o jaszczurach to wszystko prawda. No bo przecież można trafić w sieci na jełopów – fanów konserwantów, którzy twierdzą, że jaszczury to ściema.
(Dla jasności powiem tylko, że ja te dowody na istnienie i nieistnienie mam bardzo głęboko gdzieś, gdyż rzecz ta w ogóle mnie nie interesuje, a przykład odnosi się tylko do zastosowanych sposobów argumentacji.)
Si ya sun.
Kill off :
Żegnaj, bucu.
bart :
Nareszcie.
Biosławek zaprasza: http://bioslawek.wordpress.com/
Wiem, źe buca już nie ma, ale nie mogę nie skomentować
Kill off :
Tucz niestrawną paszą – ekonomiczny pomysł miesiąca.
No więc przynajmniej wg polskich mediów wygląda, że zatrucia w Niemczech wzięły się ze zdrowego, ekologicznego, niechemicznego, nie GMO, nie Mendelejowego gospodarstwa.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,9730467,Kielki_fasoli_zrodlem_smiercionosnej_infekcji__Dzisiaj.html
A jakby te kiełki nawieźli roztworem prostych soli (chemią!), a nie jakimś krowim gównem…
miskidomleka :
Aż się chce odbanować chłopaka na chwilę. On second thought, no.
A tropiciele jaszczurów byli szybsi.
http://www.wicipolskie.org/index.php?option=com_content&task=view&id=4592&Itemid=56
Tylko jak oni tak szybko rozszyfrowali, że to kiełki były? Czyżby mieli informatora w BigPharmie?
! :
Interesujące źródło podają w tej informacji.
Jabłka bez większych problemów, przez zimę aż do późnej wiosny przechowywało się w nie tyle kopcach jak kartofle, a w (i owszem) kopcu ale suchego piasku. Niska wilgotność plus chłód plus brak dostępu powietrza i efekt jak w przechowalniach owoców. Pamiętam, gdy będąc jeszcze gówniarzem, wiosną wykopywało się jabłka z piachu, w bardzo dobrej kondycji.
o, znowu tłuczecie Kill offa. Cześć Kill off. A może znalazłby się tu lewak zainteresowany konkursem, w którą główną nagrodą jest in vitro? Możecie machnąć sobie sami lub ufundować koleżance, jak wolicie. Wystarczy nagrać teledysk o in vitro albo wydeptać krąg w zbożu, a potem zebrać “lajki” na fejsie. Serio serio. Nazywa się to “troską o niepłodnych ludzi” i zasługuje na piękną nocię, niestety nie mogę jej napisać sama:
http://www.facebook.com/photo.php?fbid=226486314029746&set=a.181582788520099.45803.179553558723022&type=1&comments
dalsza część dyskusji dowodzi, że refundacja zabiegu ivf byłaby złamaniem praw pacjenta, a konkursowe gry o przeszczep nerki są w porzo. Jezu jezu nieczytelne.
Wyborcza dostarcza:
http://wyborcza.pl/1,75480,9724268,Pokochaj_katolika.html
niedofizyk :
Skoro 95% społeczeństwa ma być katolikami, to bardziej zrozumiały byłby tytuł “Pokochaj fanatyka” albo “Pokochaj (młodego) Terlika”
bantus :
W papierach to nawet ja jestem.
BTW, ten odgrzebany na blipie koleś z jutuba, który tak się popluł na widok recenzji WO, to jest autor niezapomnianego korwin-songa. Polecam, ale nie puszczać w pracy.
niedofizyk :
Z tego co pamiętam to w sondażach więcej procent deklaruje się katolikami niż jest ochrzczonych w KRK.
niedofizyk :
Czytałem w papierze. Fajne jest, że pierw założyciel pitoli o wartościach, potem o 99zł, potem że fanboye maków też mają własne portale, potem zakłada randki dla puszystych a na koniec wraca do tego, że liczą się wartości.
niedofizyk :
W papierach to i Adolf Hitler był. Zresztą nie tylko w papierach ale w praktyce też, co Dawkins pięknie wytknął BXVI podczas wizyty, a Hitchens innemu fundamentaliście w jakiejś dyskusji.
RobertP :
Żeś zagodwinił…
niedofizyk :
Hitler zagodwinił.
EDIT:
Już całkiem nie na temat.
http://firmland.pl/firma/mlyn_jezuicki/
EDIT II:
Jak to nie na temat? Naziści i jezuici w jednym.
WTF, kto taką nazwę ulicy wymyślił? Czy to jakaś inna bitwa w ogóle?
niedofizyk :
Pewnie ci sami, co kiedyś urządzili ulicę “Obrońców Monte Cassino” (bodajże w Sopocie). Potem nazwę zmieniono na “Bohaterów Monte Cassino”.
niedofizyk :
Zenuła. U galopmajora nie mogłem się nadziwić, że ten facet ogląda “Drużynę A”…
RobertP :
Ten fragment wymiata:
Przypomina mi to historię prawicowych portali wyrastających z Saloonu24.pl…
DoktorNo :
Ja myślę, że “Drużyna A” ma, przynajmniej na pierwszy rzut oka, przesłanie miłe sercu korwinisty. Ot, pochwała prywatnej inicjatywy, świadczącej usługi z zakresu prawa i sprawiedliwości ludziom, których zawiódł aparat państwa.
@ asmoeth:
I dlatego serial jest naiwny, bo tylko naiwny dzieciak może to kupić.
A może Jezusków było piętnastu, nie trzech?
http://wiadomosci.onet.pl/nauka/tajemnicza-liczba-15-na-calunie-turynskim,1,4410611,wiadomosc.html
Gammon No.82 :
W Białymstoku też była http://www.bialystok.uw.gov.pl/dzienniki/dzienniki/158.pdf str 24 dziennika urzędowego województwa podlaskiego
Niech zrobią “Obrońców Wrocławia”.
niesłusznie – WO pisał, że Psychiatryk jest pod kreską, a Przeznaczeni to jedno z niewielu (jedyne?) prawackie przedsięwzięcie z niezłym ROIC
miskidomleka :
Oho, chyba trzeba będzie uwierzyć w jaszczury:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,9735897,Niemcy__Pierwsze_testy_kielkow_nie_wykazaly_obecnosci.html
miskidomleka :
Ej no bez przesady. To były takie kiełki co to się je pakuje w paczki i potem leżą pare dni w sklepie. Bez zaawansowanej chemi to sobie może uhodujesz soję na parapecie, ale nie paczkowane sałatki w hurtowych ilościach.
Gammon No.82 :
W sumie, naprawdę twardo się tam chłopaki bronili, i gdyby nie odpuścili sobie zachodniej flanki, to kto wie. Ale ja tam byłem, dwa razy wyobraźcie sobie, i widziałem miejsce. Monte Cassino to straszny teren do zdobywania, prawie najgorszy z możliwych. Ale tam, którędy wdrapali się Francuzi, jest na pierwszy rzut oka jeszcze straszniej, prawie pionowa góra, dużo wyższa niż klasztorna i sąsiednie, możliwa do zablokowania przez kilkudziesięciu zdeterminowanych i dobrze uzbrojonych ludzi. Najwyraźniej do pewnej chwili wszyscy tak kombinowali, dopóki ktoś nie zrozumiał że to właśnie jest – paradoksalnie – najsłabszy punkt obrony.
Dlatego chwała zwycięzców powinna przypaść Francuzom, a ściślej ich oddziałom kolonialnym (które, nawiasem mówiąc, oskarżane są o gwałcenie wszystkiego co nie zdołało uciec na drzewo) a nie naszym ofiarom polityki. Których odwagi nie zamierzam nijak kwestionować, bo trzeba było naprawdę durnych szaleńców, by tam się pchali. Przepraszam za #rapiery, ale dojrzewam do hejtnotki o moich umiłowanych fortyfikacjach, i może ona nieco zdziwić czytelników. Chyba niczego tak okrutnie nie nienawidzę, jak własnej wiedzy o wojskowości.
EDIT ul. Obrońców Narviku.
#okurwości. To świadczy samo za siebie o poziomie wiedzy historycznej u co niektórych.
EDIT2 nie, po namyśle niezupełnie. Raczej o tym, że znakomicie działa mem o tym, że my, Polacy, nie uczestniczyliśmy nigdy w działaniach ofensywnych, wszystkie zostają bezpiecznie wyparte. Na hasło “obrona”, bez znaczenia czy okopów św. Trójcy czy Narviku, w bolandzkim bucu uruchamia się łańcuch skojarzeń “my, Polacy, zawsze na straży, Przedmurze, obrona Westerplatte, bla bla bla”. Zatem, broniliśmy, w słusznej sprawie, prawda, trzeba uczcić bohaterów, a co oni tam, aha, no przecież skoro nasi to bronili, skoro bronili, to nasi, znaczy bohaterowie – etcetera bomba, jedziemy z tym koksem, pani sekretarko, pani zadzwoni do tego producenta tabliczek a już my przepchniemy to na walnym, bo jest szansa na większość w głosowaniu.
#rzyg
Gammon No.82 :
Po wczorajszym dodałabym: sprawdzić, czy nie lekarz. Pół dnia gotuję się ze złości, także podzielę się nowiną. Otóż członek najbliższej rodziny choruje na raka – ostatnie stadium niekwalifikujące się do chemio- lub radioterapii. Parę dni temu, przy wypisie ze szpitala DOKTOR HABILITOWANY NAUK MEDYCZNYCH zasugerował żonie pacjenta, że ostatnią możliwą opcją, oprócz opieki paliatywnej, są ZIOŁA jego mać BONIFRATRÓW. W tym momencie racjonalna jak dotąd osoba, wyśmiewająca wszelkiej maści bioenergoterapeutów, zafiksowała się na fitoterapię – no w końcu nie poleca tej metody byle cieć, tylko sam zastępca ordynatora oddziału onkologii szpitala akademii medycznej (!). Żadna dyskusja nie wchodzi w rachubę, a jako, że mieszkam obok najbliższej siedziby braciszków, zostałam wytypowana do kupna owych specyfików. Kilka minut guglania i okazuje się, że w łódzkiej poradni ziołolecznictwa również przyjmują wykwalifikowani specjaliści chorób wewnętrznych z tytułami naukowymi. Jako “uzupełnienie terapii onkologicznej”, proponują zmieloną hubę brzozową, znaną jako Befungin oraz klasyczną w kręgach astromaryjnych Vilcacorę zmieszaną z pospolitymi ziołami. Oczywiście wszystko w cenie zboża, kilkaset złotych za kilkunastodniową “terapię”. Zastanawiam się, co począć – czy na miejscu walnąć kogoś w papę, czy może zmyślić jeszcze bardziej zaporową cenę.
@ bantus:
Narodowy Program Wzrostu Demograficznego: Orliki Prokreacji (pieszczotliwie zwane terlikami).
@ jaszczomp:
IMO w takiej sytuacji — przekazać rzetelne informacje i zostawić decyzję najbardziej zainteresowanemu. A sprawę pana doktora rehab zanieść swoją drogą do rzecznika praw pacjenta.
czereśnia :
Jedyna rzetelna informacja jest taka, że w obecnym stanie, w maksymalnie optymistycznym ujęciu, rokowania wynoszą kilka tygodni. Mówię tu nie tylko o nieoperacyjnym guzie, ale i o rozległych przerzutach na organy wewnętrzne, syndromie Leriche’a i całkowitym braku białych/czerwonych krwinek. I w tym momencie wchodzi wykształcony idiota, który zamiast przygotować najbliższych na najgorsze, rzuca ziarnko nadziei i proponuje kurewsko drogą terapię z ziółek z pola. Pół biedy, gdyby chęć pomocy wyraził facet, który leczy przykładając ręce do kamery. Ale szpital Bonifratrów zatrudnia specjalistów z tytułami i jednocześnie realizuje świadczenia objęte kontraktem z NFZ. A skargi mogę sobie kierować od razu do śmietnika, pierdololo zalecają tylko ustnie.
@ jaszczomp:
Ja bym mimo wszystko spróbował. W końcu ustne zalecenia lekarza też mają wartość wartość dla pacjenta. Przynajmniej potencjalną. Moim zdaniem można, a nawet trzeba zrobić chryję. Poważny lekarz nie powinien wygłaszać takiego pierdololo.
vauban :
O rany, gwałcili Falszirmjegrów?
Ja też podejrzewam ten mechanizm.
Zróbmy zjazd frakcji ttdkn-saperzy [*]. Wykopmy aprosze pod Okopy Świętej Trójcy i wyjebmy w powietrze.
[*] Na swoje usprawiedliwienie dodam, ze w saperach byłem tylko trzy miesiące, w dodatku w pontonach. Potem uciekłem do bardziej intelektualnych służb.
jaszczomp :
Donos do OROZ?
Zeznanie stanowi dowód przecież. A w ogóle to nagrywać trzeba.
P.s.
vauban :
“O pewnych szczególnych zależnościach między kojcem a kaponierą.”
Gammon No.82 :
Jak to? Się? Czy to nie będzie przeciwskuteczne?
Benzodiazepiny :
Jak się mamy do Okopów Ś.T.?
jaszczomp :
http://www.foodancer.com/ – “jak dietą oswoić raka”. Dla mnie to świadczy o całkowitym upadku (choć w sumie pewnie nigdy jej nie było, nie wiem) opieki psychiatryczno-psychologicznej na onkologii. Jak dla mnie, to prawdopodobieństwo, że chory na raka będzie potrzebował takiej pomocy choć przez krótki czas, wynosi jakieś 99%.
Gammon No.82 :
http://en.wikipedia.org/wiki/Marocchinate
Gammon No.82 :
Wydawało mi się, że wszystko zależy od tego, co podstawimy pod Okopy Ś.T.?
Czyli:
Okopy Ś. T. – nie.
$OkopyST – nie?
GrubyMaciek :
Ci Falszirmjagerzy to w ogóle mieli jakoś szczęścia nie mieli – 1940: wpierdol od jakichś holenderskich rezerw na lotnisku – 1941: wpierdol od kucharzy, gońców i kancelistów ANZACu – rekonwalescencja – 1944 wpierdol od jakichś tunezyjskich kozopasów…