Archive

Archive for January, 2011

Kup Goldacre’a, mówię ci

January 27th, 2011 816 comments

Książkę Bena Goldacre’a „Bad Science”, w polskiej wersji zatytułowaną „Lekarze, naukowcy, szarlatani” i obdarzoną Najbrzydszą Okładką Świata, polecało już wielu blogerów z mojej blogrolki. Ja chciałbym tylko dodać, że dla szeroko pojętego TTDKN jest to lektura obowiązkowa. Nie dlatego, że dowiecie się z niej jakichś niezbędnych, nieznanych wam dotąd informacji (choć pewnie się dowiecie), tylko dlatego że przeczytacie tę książkę jednym tchem i będziecie przy jej lekturze parskać radosnym śmiechem w środkach masowej komunikacji.

Ben Goldacre mówi tak:

I tak też pisze. Jak się naprawdę rozkręci, wpada w piękny, precyzyjny słowotok, którego mu strasznie, ale to strasznie zazdroszczę. Posłuchajcie na przykład, jak rozprawia się z twierdzeniem pewnej angielskiej żywieniowej celebrytki, że należy spożywać szpinak, bo jego liście zawierają dużo chlorofilu podnoszącego poziom tlenu we krwi (tłumaczenie własne i na szybko, niech mi obecni tu profesjonalni tłumacze wybaczą):

Czy chlorofil jest „bogaty w tlen”? Nie. Pomaga roślinie wytwarzać tlen, przy współudziale światła słonecznego. W twoich jelitach jest dość ciemno. A wręcz jeśli dociera tam jakiekolwiek światło, to znaczy, że przydarzyło ci się coś strasznego. Więc spożyty przez ciebie chlorofil nie wytworzy tlenu, a nawet gdyby doktor Gillian McKeith dla udowodnienia swojej tezy wetknęła ci w tyłek latarkę i twoja sałatka rozpoczęłaby fotosyntezę, nawet gdyby pani doktor napompowała ci jelita dwutlenkiem węgla przez rurkę, żeby chloroplasty miały z czego ów tlen robić i gdybyś w cudowny sposób zaczął go wytwarzać, i tak nie przyswoisz go w jelicie, ponieważ jelito jest przystosowane do trawienia pokarmu, zaś do absorbowania tlenu służą płuca. Twoje jelita nie mają skrzeli. Rybie jelita zresztą też ich nie mają. Jeśli o tlenie mowa, to i tak nie chciałbyś go mieć w jamie brzusznej: podczas niektórych laparoskopii chirurdzy muszą podpompować trochę jamę brzuszną, żeby mieć lepsze pole widzenia, ale nie używają tlenu, ponieważ w jamie znajduje się już pierdzigaz zwany metanem, a przecież nie chcemy, żeby pacjent spłonął podczas operacji. W twoim jelicie nie ma tlenu.

Tags:

Red. Terlikowski zagląda sobie przez ramię i płacze

January 12th, 2011 525 comments

Tomasz Terlikowski odnalazł na Fejsie grupę „Odebrać dzieci Terlikowskiemu i oddać parze homoseksualnej!!!”. I się wściekł. Wściekł się tak, że napisał o tym notkę na swoim blogasku w Salonie24 i aż trzy teksty w dziale krajowym portalu „Fronda” (1, 2, 3). I choć jego artykuły utrzymane były fragmentami w lekko żartobliwym tonie, widać było, że jest zły. Najbardziej wyszło to w wypowiedzi na Facebooku:

Pies mordę lizał panu Jakubowi Głuszakowi i tym wszystkim, którzy przyłączyli się do grupy na FB „Odebrać dzieci Terlikowskiemu i oddać parze homoseksualnej!!!”. Nie zajmowałbym się bydłem, gdyby nie to, że moja córka przez przypadek zobaczyła mi przez ramię stronę tej grupy. I się autentycznie przestraszyła i zaczęła płakać.

Reakcja Frądziarzy była oczywista. Od faszystowskich homosiów, przez żydowskiego Pejsbuka, aż po:

Nie mam żadnych wątpliwości że jest to odwet za nieustanne podnoszenie przez Tomasza Terlikowskiego kwestii smoleńskiej. Jako jeden z nielicznych polskich dziennikarzy i redaktorów naczelnych drąży do prawdy. Spodziewałem się że wcześniej czy póżniej zostanie dotknięty represjami.

Osoby życzliwe homoseksualnym wartościom również zgłaszały zastrzeżenia — że to niesmaczny dowcip, który cofnie walkę z homofobią o kilka lat. Może i cofnie. Na podobnej zasadzie walce z homofobią szkodzą drag queens na Europride. Pamiętacie przyklejone przylepcem do ścianek działowych, przekserowane do granicy nieczytelności dowcipne żarty i rysunki komentujące rzeczywistość biurową? Jeden z takich żartów głosił: „Podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty, tak by swoim pojmowaniem sprawy nie peszyć przełożonego”. Teksty o cofaniu walki z homofobią przypomniały mi właśnie ów zabawny dowcip. Homoseksualista powinien przed obliczem homofoba mieć wygląd lichy i durnowaty, tak by swoim pojmowaniem sprawy nie peszyć homofoba. Nie paradować, nie całować się, zdjąć apaszkę, a już na pewno nie sugerować, nawet żartem, że homofob może być gorzej predestynowany do wychowywania dzieci niż homoseksualista czy homoseksualistka.

Ale grupa „Odebrać dzieci Terlikowskiemu i oddać parze homoseksualnej!!!” nawet nie ma na celu wypomnienia Terlikowskiemu, że wielu homoseksualistów byłoby lepszymi rodzicami niż on. Nie jest to też prowokacja artystyczna, choć założyciel grupy jest poetą (cyberstalkerzy z konkurencyjnej „Grupy wsparcia Tomasza” wypomnieli mu napisany dziesięć lat temu wspólnie z Jasiem Kapelą „Manifest Protodupistyczny”). To nawet nie jest próba odwrócenia sytuacji i pokazania redaktorowi Terlikowskiemu, jak musiała się czuć Alicja Tysiąc, czytając te wszystkie przepełnione chrześcijańską miłością bliźniego wyrazy współczucia dla swojej córki na Frondzie. Czym więc jest ta grupa? Nie wiem, jakie były pierwotne intencje, ale wiem, czym okazała się dziś — znakomitym probierzem kontaktu Terlikowskiego z rzeczywistością.

Ludzie pokroju pana redaktora żyją w świecie, w którym katolicy są wiecznie prześladowani, a lobby homoseksualne wymusza kolejne przywileje na uciskanej heteroseksualnej większości. Osoba przebywająca w takiej alternatywnej rzeczywistości faktycznie mogłaby wziąć na poważnie grupę, która składa formalny wniosek do „zarządu Cywilizacji Śmierci w Brukseli” o odebranie przykładnemu chrześcijaninowi dzieci i rzuceniu ich na pożarcie gejom.

I to jest moja odpowiedź na pytanie powracające raz po raz na Blipie (popularny tag #terlikgate): Jak oni coś takiego mogli wziąć na poważnie? To proste. W ich świecie to sytuacja jak najbardziej prawdopodobna. Jest już precedens: w Wielkiej Brytanii chrześcijańskim dziadkom zabrano wnuczkę i oddano ją parze gejów — i na nic przypominanie, że mama dziewczynki w związku ze swoim problemem narkotykowym oddała dziecko do adopcji, a dziadkowie zaczęli protestować dopiero wtedy, kiedy okazało się, do kogo dziewczynka trafi. A ponieważ w tym świecie stosowanie równi pochyłej nie jest błędem logicznym, ale prawidłowym rozumowaniem, więc co wczoraj spotkało angielską heroinistkę, dziś może spotkać polskiego publicystę.

Wróćmy do córki redaktora zaglądającej mu przez ramię. Choć ta historia jest dla mnie kompletnie niewiarygodna i z daleka śmierdzi stereotypowym przywołaniem skrzywdzonego dzieciątka w celu poruszenia wrażliwych czytelniczych duszyczek, przyjmijmy, że faktycznie spojrzała na ekran w momencie, gdy tata uprawiał ego surfing po Fejsie i zatrzymał się właśnie osłupiały na widok grupy postulującej odebranie mu dzieci. I od czegoś takiego zaczęła płakać? Przecież, z tego co wiem, to ośmioletnia dziewczynka. Jaka ośmioletnia dziewczynka zaczyna płakać na widok takiego czegoś? W jakiej atmosferze musi być wychowywana, żeby w takiej sytuacji zalać się łzami?

Znaczy, ja się domyślam, w jakiej atmosferze, a pomaga mi w tym domyśle sam redaktor Terlikowski. Widzicie, oprócz wizualizowania sobie gejów odbierających mu dzieci, nasz bohater lubi sobie również wyobrażać inne sytuacje. Na przykład takie, w których jego dzieci (tak, te same, które rzekomi geje chcą mu rzekomo odebrać) giną w ogniu następnego Powstania. Pod zdjęciem ubranej w za duży powstańczy hełm córki (być może tej samej, która się rzekomo popłakała) Tomasz Terlikowski napisał krótki tekst:

Nie ukrywam, że — choć, jak każdy ojciec chciałbym dla moich dzieci, normalnego, zwyczajnego życia — to miarą mojego sukcesu, jako wychowawcy będzie to, czy moje ukochane dzieciaki będą potrafiły i chciały, gdy nadejdzie czas próby zachować się tak, jak nasi dziadkowie i pradziadkowie, którzy z bronią w ręku pokazali, co znaczy być kochającym wolność Polakiem.

Dla dwóch czytelników bez konta na Fejsie zamieszczam wygodny link do screenshota.

Blog Roku 2010

January 11th, 2011 177 comments

Po raz trzeci startuję w konkursie na Blog Roku. Bez specjalnych nadziei na zwycięstwo, za to z dużym zainteresowaniem, kto mnie strolluje tym razem.

Za pierwszym razem, w 2009 r., strollował mnie Janusz Korwin-Mikke. A raczej: przetoczył się po mnie i innych uczestnikach konkursu jak walec parowy, wydając swoim małym korwiniątkom dyspozycję głosowania na UPR-owców startujących w kategorii „Polityka”. Żeby był porządek, rozdzielił głosujących według początkowych liter nazwiska:

I choć mój blogasek zdążył wspiąć się na trzecie miejsce w rankingu swojej kategorii, przyszedł Korwin i strzepnął mnie jak pyłek. Nie narzekałem jednak, bo start w konkursie zbiegł się w czasie z powstaniem społeczności Blog de Bart, żyjącej dziś własnym życiem i znanej pod kryptonimem #ttdkn. Pod notkami z 2008 r. gromadziło się średnio kilkadziesiąt komentarzy; pokonkursowe notki z 2009 r. zbierały ich kilkaset. Tak mnie to cieszyło, że wybaczyłem Korwinowi i ze spokojem znosiłem docinki Wojtka Orlińskiego, który naśmiewał się, że dla głupiego skutera (nagrody w kategorii „Polityka”) zrobiłem z siebie szmatę żebrzącą u czytelników o SMS-y.

Rok później postanowiłem wystartować w kategorii „Moje zainteresowania i pasje”. Owszem, chciałem w ten sposób uniknąć ponownego zderzenia z korwinowskim walcem. Ale zmiana wynikała również z faktu, że Blog de Bart przeszedł ewolucję: straciłem zainteresowanie polityką, zacząłem się zagłębiać w Otchłań medycyny alternatywnej i teorii spiskowych. Wydawać się mogło, że temat bezpieczniejszy, kategoria w konkursie również mniej kontrowersyjna. No cóż, jeśli to prawda, najwyraźniej miałem pecha.

Miesiąc przed przystąpieniem do konkursu napisałem wesoły felieton o Józefie Słoneckim, uzdrowicielu-bioenergoterapeucie z południa Polski i jego quasi-sekcie Biosłone. Byłem zmęczony swoimi wcześniejszymi ciężkimi tekstami o szaleńcach pijących naftę w celu usunięcia urojonych pasożytów i antyszczepionkowych bredniach doktora Jaśkowskiego. A tu taki sympatyczny, lekki temat: wąsaty pan w kapeluszu, który na wszystkie bolączki zaleca picie mieszanki oleju, Citroseptu i aloesu, każe zwracać się do siebie „Mistrzu”, a na swoim forum udziela różnych dziwnych i mętnych rad swoim wyznawcom. Miłe odprężenie po hardkorze opisywania ludzi, którzy poją swoje dzieci moczem i wodą utlenioną.

A tu trafiła kosa na kamień. Okazało się, że Mistrz jest bardzo wrażliwy na punkcie swojej godności osobistej i nie pozwoli na jakieś podśmiechujki z propagowanej przez siebie idei profilaktyki prozdrowotnej. Blog de Bart przeżył najazd trolli z Biosłone, a na forum organizacji rozpoczęło się prześwietlanie mojego życiorysu. Sympatycy Mistrza znaleźli moje CV na GoldenLine, namierzali klientów mojej firmy, a nawet zrobili jakiś niesympatyczny fotomontaż z użyciem mojego zdjęcia (mój dyskomfort z tego powodu zmniejszył znacznie fakt, że pomylili moją facjatę z twarzą modela ze zdjęcia z Istockphoto, którego użyłem do zilustrowania prośby o głosowanie w „Blogu Roku”). A na końcu strollowali mnie w konkursie:

In the immortal words of John McClane.

Teraz startuję po raz trzeci i wprost umieram z ciekawości, kto mnie strolluje tym razem! Jeśli chcesz pomóc mi wynieść się na wysokość, z której upadek będzie bolesny, wyślij SMS o treści H00696 (kółeczka to zera) pod numer 7122. Koszt SMS-a to 1,23 zł (widać podwyżkę VAT!), a dochód idzie na turnusy rehabilitacyjne dla osób niepełnosprawnych.

Dla osób, które zajrzały tu po raz pierwszy, pozwoliłem sobie przygotować spis zawartości bloga z 2010 r.:

Chłopiec w specjalnym bamboszu — o tym, jak pewien zwolennik medycyny alternatywnej postanowił chronić się przed zakrzepicą naturalnymi środkami i co z tego mogło wyniknąć.

Świnka w New Jersey i Dalsze przygody świnki w New Jersey — o tym, jak prof. Majewska, jedna z liderek polskiego ruchu antyszczepionkowego, nie potrafi poprawnie odczytać prostych danych epidemiologicznych i wyolbrzymia zagrożenia związane ze szczepieniami.

Warzywko w łydzi — o libańskim doktorze fizyki George Ashkarze, który twierdzi, że odkrył przyczynę powstawania nowotworów oraz uniwersalną, stuprocentowo skuteczną terapię na raka, polegającą na okaleczaniu się warzywami.

Łubu dubu — o awanturze na Portalu Poświęconym Fronda.

Witamina w cudzysłowie — o kolejnej oszukańczej terapii antyrakowej, polegającej na podawaniu amigdaliny, zwanej też mylnie witaminą B-17.

Akcja „Lasek” — fotoreportaż z happeningu blogerów Salonu24, którzy przynieśli pod Pałac Prezydencki drzewka w doniczkach symbolizujące las smoleński, a następnie wypuścili w niebo biało-czerwone baloniki.

Człowiek, który pił kawę drugą stroną — o terapii Gersona, najpopularniejszej chyba alternatywnej metodzie leczenia nowotworów, która po bliższych oględzinach okazuje się piramidalną i groźną bzdurą.

Mój własny altmed — o zwodniczej sile dowodu anegdotycznego i własnego doświadczenia.

I to już! Tak, tu się rzadko pisze!

Tags: