Mój własny altmed
Część z was zna już drugiego prowadzonego przeze mnie bloga, w którym archiwalnymi zdjęciami ilustruję wyrwane z kontekstu sentencje wygłaszane przez Astromarię i jej komentatorów. Zawsze lubiłem czytywać komcie u pani Marysi, teraz jednak czytam wszystkie dokładnie, i to niejako z obowiązku, wyszukując lolkontent dla Astromariana. Co za tym idzie, poznaję ich lepiej. Z lekkim zdziwieniem odkryłem w sobie pewną sympatię dla występującej w astromaryjnym środowisku kontestacji „oficjalnej” rzeczywistości — przypomina mi się moja własna fascynacja Jello Biafrą, którego antyestabliszmentowych tyrad (sprzedawanych w formie wielopłytowych wydawnictw) uwielbiałem słuchać jeszcze nie tak dawno temu. Przez długie lata byłem histerycznym fanem zespołu Tool, którego emploi było obtoczone New Age’em jak schaboszczak panierką. Za ich podszeptem sprowadziłem ze Stanów książkę „Nothing In This Book Is True But It’s Exactly How Things Are”, która miała mnie oświecić, a okazała się konglomeratem bzdetów o Atlantydzie, Twarzy na Marsie i Area 51. Dzięki Tool wciągnąłem się też w twórczość Billa Hicksa, który — choć to strasznie, ale to strasznie zabawny gość — również ładował mi do łba sporą dawkę dziwacznych poglądów. Siedziałem w tych historiach tak głęboko, że kiedy ukazał się „Kod Leonarda da Vinci”, mogłem wydać z siebie jedynie pogardliwe parsknięcie „Pfft, stare, było”. Na szczęście nadludzkim wysiłkiem wydostałem się z tych mentalnych opresji i dziś wspominam je jako sympatyczny, acz głupawy odlocik od rzeczywistości, który zafundowałem sobie przed trzydziestką. Choć więc dziś jestem czysty, ta jazda nie jest mi obca.
Tu byłoby miejsce na garść pseudopsychologicznych rozważań o naturze altmedowego spiskologa. Zamiast nich odwołam się do słów Olgi Tokarczuk, która powiedziała kiedyś, że choć jej literaturę przepełnia magia, w życiu codziennym woli racjonalizm. 100% racji, pani pisarko. Moje ulubione filmy i książki są pełne fantastycznych, baśniowych stworów i wyrafinowanych spisków tworzonych przez arcyzłoczyńców ze szczytów władzy — no bo o czym mam oglądać filmy, na Trygława, o bohaterskim racjonaliście, który odkrywa, że w domu NIE STRASZY? Umiem jednak wytyczyć wyraźną granicę między sztuką a rzeczywistością. Mam wrażenie graniczące z pewnością, że spiskolodzy tej granicy narysować nie potrafią (bądź nie chcą). Arcyzabawnym efektem zatarcia tego podziału jest doszukiwanie się masońsko-satanistycznej symboliki w teledyskach Lady Gagi bądź odszukiwanie prawdziwych sprawców Zamachu Smoleńskiego na podstawie kiepskiego thrillera z kiepskim aktorem.
U altmedowców występuje podobny syndrom, co u fundamentalistycznych katolików: obie grupy mają obowiązek wiary w komplet dogmatów; selektywność jest bardzo źle widziana. Kiedy na portalu Wolne Media w komentarzach pod wpisem na temat chemtrails ktoś wyraził opinię, że to bzdura wymyślona dla ośmieszenia prawdziwych spisków, takich jak Smoleńsk czy WTC, spotkał się z natychmiastową ripostą, że z pewnością jest spiskowcem uczestniczącym w globalnym spisku mającym na celu ośmieszenie idei chemtrails.
Po jakimś czasie spiskologiczna twórczość staje się przewidywalna. Ci ludzie uwierzą po prostu w nawet najgłupszy bzdet. O wiele ciekawsze są osoby z naszego nihilistycznego, psychopatycznie racjonalistycznego środowiska, które noszą w sobie małe altmedowe nasionko. Wierzą na przykład, że ludzkość jest gruba, bo je za mało mięsa albo że Tradycyjna Medycyna Chińska — choć akceptują idiotyzm teorii życiowej siły chi i brak wyników w badaniach — działa akurat w ich jednostkowym przypadku. I jakoś nie mogą zauważyć, że używają dokładnie tych samych argumentów co hardkorowi wyznawcy medycyny alternatywnej.
Opinia, że My jesteśmy mądrzy, a Tamci są głupi, to krzywdzące uproszczenie. Wielu kreacjonistów czy homeopatów to osoby wysoce inteligentne. Inteligencja nie dość, że nie chroni przed złapaniem się na haczyk oszołomostwa, to wręcz pomaga mu się zagnieździć w naszej duszy. Za pomocą umiejętnej selekcji linków do PubMedu czy artykułów popularnonaukowych inteligentny człowiek jest w stanie stworzyć wiarygodną opowieść utwierdzającą go w danym poglądzie.
Muszę się przyznać, że sam noszę w sobie taki mały altmed. I nie mówię tu o kręgarzu, który umiejętnym ciosem z przekręceniem ulżył mi w bólach kręgosłupa i wyrwał mnie grabarzowi spod łopaty, kiedy medycyna oficjalna postawiła na mnie krzyżyk (tak było, przysięgam!). Mówię o moim rzucaniu palenia.
Paliłem nałogowo mniej więcej od czternastego roku życia. W takim nasileniu, że jeszcze w liceum zacząłem palić w domu, bo inaczej się nie dało. Przez dwadzieścia lat mojej kariery palacza podjąłem chyba z pięćset normalnie prób rzucenia; każda z nich była żałośnie nieskuteczna. Po kilkunastu godzinach od odłączenia dopływu nikotyny czułem się jak napięta cięciwa, trzęsły mi się ręce, włączało się widzenie tunelowe, a z każdą minutą wzrastało przeświadczenie o nieuchronności powrotu do nałogu. No i wracałem. Byłem bez szans. I tak za każdym razem, aż do piątku 10 października 2008 r., kiedy skończyłem czytać książkę Allena Carra o rzucaniu palenia i o godzinie 23:46 na swoim balkonie wypaliłem ostatniego papierosa w życiu.
Allen Carr nie powiedziałby, że to książka o rzucaniu palenia, bo według niego palenia się nie rzuca, tylko przestaje się palić (stawianie nacisku na dobór słów pewnie nie tylko mi kojarzy się z NLP i MLM). Kluczowe tezy, które do mnie przemówiły, były racjonalne i proste: każdy zapalony papieros służy wyłącznie zniwelowaniu efektów głodu nikotynowego wywołanego przez poprzedniego papierosa; rzucając palenie nie rezygnuję z czegoś, ale wracam do stanu normalności, jakim jest niepalenie; fizyczne objawy odstawienia miną po kilku dniach, więc nie ma co desperować. Szerzej o metodzie napisał kol. Radek — to zresztą dzięki tej jego notce zdecydowałem się sięgnąć po książkę Carra.
I faktycznie, było jak napisał Carr. Przestałem palić, nie miałem żadnych cięciw, trzęsawek, tuneli, cierpień. Nie tęsknię za paleniem w ogóle, czasem tylko przyśni mi się, że palę — budzę się wtedy wściekły, że kurwa, co ja głupi robię. Ostatnie dwa lata bardzo ciężko doświadczyły mnie na gruncie zawodowym i osobistym, i może piję od tego więcej czerwonego wina, ale nawet w największym dole nie przeszło mi przez myśl, żeby sięgnąć po papierosa. Jestem wolny. Na mnie Carr działa. Na Radka, mojego wybawcę, jak się okazuje, nie działa: z tego co wiem, Radek przegrał sromotnie i obecnie jest na etapie rzucania metodą Pi Dżej Es En, czyli „Palę, Jak Się Nawalę”.
No, skoro to taka rewelacyjna metoda, to na pewno coś będzie w PubMedzie. No, coś niby jest. Dwa badania ankietowe sprawdzające efektywność grupowych sesji rzucania palenia metodą Allena Carra (1, 2). Na organizacji takich sesji zarabiają jego spadkobiercy — sam Carr zmarł na raka płuc. Według oficjalnej biografii zachorował w wyniku biernego palenia: podczas prowadzonych przez niego grupowych sesji można palić. I biedaczek, już niepalący, wdychał ten cudzy dym, dostał raka i zmarł (do mnie przemawia inne wytłumaczenie: facet przez ponad trzydzieści lat swojego życia palił od trzech do pięciu paczek dziennie). Dwa inne teksty twierdzą, że brak wystarczających danych na oszacowanie efektywności metody (1, 2). Niewielka liczba publikacji trochę dziwi, bo akurat rzucanie palenia wygląda na bardzo wdzięczny obiekt dla badacza. Efekt jest binarny: albo się pali, albo nie, nie tak jak w większości tego altmedowego szajsu, gdzie głowa boli jakby mniej i rzadziej, a na pewno w innym miejscu. Istnieją metody weryfikacji prawdomówności badanych. Szkoda. Bo sam Allen Carr w swojej książce wypisuje opowieści, które niemal automatycznie kojarzą się z dr. Ashkarem czy innymi szarlatanami: setki łzawych podziękowań, misja uwolnienia świata od nałogu, 90-procentowa skuteczność i medyczny establiszment tkwiący w okopach oficjalnej dogmatyki. A przy ponownym czytaniu książka, obok owej racjonalnej argumentacji, która tak bardzo do mnie przemówiła, momentami okrutnie razi stylem podręcznika szczerzenia zębów dla MLM-owca.
Czy polecam innym tę metodę? Powiedzmy, że robię to w taki sposób, żeby nie nadwerężyć mojej reputacji negacjonisty altmedu: dodaję do swojej laurki liczne obwarowania, zastrzeżenia i możliwe inne powody sukcesu w rzucaniu palenia. A mam ich kilka:
Po pierwsze, dzieci. Jako palący grubas o siedzącym trybie życia kwalifikowałem się do grup ryzyka naprawdę wielu chorób i miałem bardzo duże szanse, że nie doczekam świętowania matury mojego potomstwa. A bardzo kocham swoje potomstwo. To sprawiło, że po drugie, byłem bardzo zdesperowany, a ponieważ spróbowałem już tych wszystkich gum i plasterków, traktowałem książkę Carra jako ostatnią deskę ratunku, wiązałem z nią ogromne nadzieje jeszcze przed jej przeczytaniem. Pamiętam, że przeczytałem ją raz i nie zadziałała, paliłem dalej. Wściekły, przeczytałem ją jeszcze raz od połowy (bo na pewno pod koniec czytałem nieuważnie i coś istotnego mi umknęło!) — i dopiero wtedy zażarło.
Po trzecie, mieszkanie z niepalącą żoną i niepalącymi dziećmi wyrzuciło mnie z moim paleniem na balkon. Zimą 2007 r., kiedy zrobiło się naprawdę mroźnie, wpadłem na genialnie prosty pomysł: otóż będę palił na klatce schodowej! Fast-forward do października 2008. Nadchodzi kolejny sezon grzewczy i mam przed sobą taką perspektywę: poranki i wieczory najbliższego półrocza spędzę zakradając się w gaciach na klatkę, niewyobrażalnie smrodząc moim sąsiadom, kuląc się przed każdym dźwiękiem otwieranych drzwi do mieszkań i cierpiąc okropne poczucie winy i ogólnego upodlenia. Jak byłem biednym studentem, dopalałem własne kiepy, gromadzone w wielkiej puszce po cukierkach toffi, ale dopiero upokarzające doświadczenie zasyfiania smrodem klatkowskiej pokazało mi, jak głupie uzależnienie może pomiatać człowiekiem, jak bardzo może go degradować. Dlatego dziś, gdy czytam bzdety Żakowskiego porównującego się do uciskanego Murzyna (są jeszcze tacy, którzy porównują się do Żydów w getcie, ale to małe chujki), to chcę mu powiedzieć tak: panie Jacku, ja pana rozumiem, pan jest nieszczęśliwy i zniewolony, i z tego swojego nieszczęścia i zniewolenia czyni pan jakiś atut, przywilej i wypisuje pan dyrdymały, zamiast wziąć się w garść, do kurwy nędzy, dziecku pan ojcem.
Po czwarte, i być może najważniejsze, przestałem palić niemal równo tydzień po otrzymaniu pocztą Cudownego Medalika. Allen Carr, pfft.
P.S. Po kilku dniach od skończenia notki ogarnęło mnie uczucie niepewności, czy na pewno udało mi się dobrze przekazać zamysł, z którym siadałem do napisania notki. Często mi się zdarza, że jak się rozkręcę, to zbyt odjeżdżam od pierwotnego szkicu: tak było chociażby w przypadku notki o doktorze Ashkarze, która wyszła jak wyszła, a chciałem napisać, że jego metoda jest super, stosuję ją od tygodnia i czuję się ŚWIETNIE, tylko coś mnie strasznie w nogę napieprza.
W tej notce nie chodziło mi o to, że metoda Carra to altmed. Altmedowe jest raczej to, że prośby o linki do badań w PubMedzie zbywam pogardliwym stwierdzeniem, że te wasze cyferki w tabelkach bledną przy potędze mojego osobistego świadectwa. I nikt mnie nie przekona, że czarne jest czarne, a białe jest białe!
bart :
Jak na czerwono, to zmienia postać rzeczy ;)
Tausen stuknął. Santa na smutno: http://vimeo.com/17911948
fronesis :
Witkowski i tak się rozpędził w tej polemice, bo gdy pisał w “Zakazanej psychologii” o stabilności psychicznej (nie sprawdzę teraz, czy używał takiego terminu, czy innego) to miało inny wydźwięk.
Chodzi mi o ten krótki fragment poświęcony badaniom, dlaczego niektórzy po Oświęcimu/ śmierci dziecka/raku nie sfiksowali i śpią spokojnie.
jaszczomp :
Fajny nick, jak belfrowałem w podstawówce (informatyki uczyłem) ucząc dzieciarnię googlania kazałem każdemu szukać innego zwierzątka (z pewnym wyjątkiem*).
Jedno stwierdziło, że w całym internecie nie ma ani jednego zdjęcia jastrzębia. Faktycznie googiel poległ na “jaszczomb”
*wyjątkiem były wieloryby i delfiny. Kiedyś nieopatrznie to uczyniłem, a że wyszukiwanie kiepsko szło, odruchowo zasugerowałem szersze pojęcie “walenie” To był najszybszy ALT F4 w historii.
P.S. Sprawdziłem teraz pod “jaszczomb” fotka będzie. O tempora
fronesis :
Masz oczywiście rację, tylko co nie ma swojej mrocznej strony? Poszedłem do lekarza pierwszego kontaktu z przeziębieniem o dostałem receptę na homeo-syropek. Plus diagnozę na podstawie plam na języku.
Fenks :) Używałam tego nicka, zanim pojęcie zostało spopularyzowane przez JedynąnormalnąosobęwfamiliiK., potem niestety namnożyło się klonów.
Moim belferskim faworytem pozostaje słowo “wyżeł”, jeden student kierunku humanistycznego napisał mi na teście translatorskim WYRZĘ. Ciężko przebić.
jaszczomp :
Na ale to jest przecież niuejdżowe mambo-dżambo gorsze od Freuda. Psychologia hipisów, równie nowoczesna jak Volkswagen T2. Chodziłem kiedyś na zajęcia z psychologii transpersonalnej i większość była o jakichś czeskich eksperymentach z LSD z lat 60.
Pora na antykolędy. W tym roku Tim Minchin. Bartu to.
babilas :
A nie to?
Jeśli opierają się na Assagliolim, który rozczarował się własną metodą, czy hipisie Leary’m od Lennona, to faktycznie jest mowa o holistyczno-mistycznych pierdołach. Z tego co się orientuję, obecnie psychologia transpersonalna idzie w kierunku łączenia dorobku szkół psychologicznych (poznawczych, behawioralnych czy emocjonalnych) ze szczególnym naciskiem na racjonalne radzenie sobie w sytuacjach kryzysowych. Zresztą clue mojego posta dotyczyło raczej ogólnego stanu polskiej nauki psychologii, która utknęła na Freudzie/Jungu i ani drgnie, bo habilitowanym dziadkom nie chce się ruszyć zmurszałych tyłków na światowe seminaria naukowe. Ja już jestem nauczona doświadczeniem – stałam się wybitnie sceptyczna na wszelkie formy psychoterapii i milczę na temat ich efektywności.
[i]stałam się wybitnie sceptyczna na wszelkie formy psychoterapii i milczę na temat ich efektywności[/i]
Mnie pomaga terapia poznawczo-behawioralna (chyba tak się nazywa) nawet.
bantus :
Na szczescie nauka i medycyna rozwijaja sie linearnie, dazac jednoznacznie za prawda, nie? :-) No i oczywiscie nie ma roznych szkol w fizyce, czy w medycynie, bo jak tylko sie zorientujemy, ze cos jest prawda, od razu odrzucamy wszystkie konkurencyjne teorie. Tak tylko marudze, nie po to by bronic filozofii, ale raczej zeby bronic nieco bardziej chropowatej wizji rozwoju nauki.
bart :
Może i to. W zasadzie “white wine in the sun” miał w tym roku z wiadomych względów dostać Vontrompka, ale przecież first to come, first to be served.
Oho, lobby psychoterapeutyczne uciszyło niepokornego.
Napisalbym ‘Wesolych Swiat!’ ale nie wiem czy mozna. Najwyzej gospodarz usunie takie niecenzuralne tresci.
My tutaj obchodzimy dzień narodzin Richarda Dawkinsa, więc cicho-sza.
W każdym razie niech proszę wszystkich, żeby uważali na igły od choinki (kłują), bombki (można się pokaleczyć), rybie ości (zabijają na miejscu) i inne typowe zagrożenia. Ponadto przypominam, że potrawy wigilijne i świąteczne są ciężkostrawne i należy je obficie popijać alkoholem, czego sobie i wam serdecznie życzę.
M :
Mój rodzinny psycholog twierdzi, że terapia behawioralna ma najsłabsze podstawy teoretyczne, ale – cholera wie dlaczego – działa.
WESOŁYCH ŚWIĄT!!
ziel :
Od tegoż psychologa dowiedziałem się, ze na UW wykłada się mieszankę nierzadko sprzecznych i nieaktualnych teorii.
Trochę tak, jakby na chemii poświęcać jeden pełny semestralny wykład teorii flogistonu.
bart :
Musiało zaboleć, skoro wspomina o “gorących prośbach i przyjacielskich radach” czerwonymi wersalikami. No, ale psychoterapeuci maja też evil side i świetnie wiedzą jak komuś wbić szpilę.
Istnienie syndromu DDA jest testowalną hipotezą i pewnie jest na ten temat cały stos publikacji. Szkoda, że TW do nich nie dotarł (ale dotrze, bo napomknął czerwonymi wersalikami o “danych z badań i cytatach”). Jako odbiorca psychologii “gazetowo-popularnej” też mam wrażenie, podobnie jak autorzy komentarzów powyżej, że to nauka złożona z nadętych teoryi i zbioru anegdot.
jabiru :
Ale Witkowski nie kwestionuje istnienia syndromu DDA, tylko efektywność grup wsparcia DDA. Google pamięta.
bart :
Ale on ma w końcu rację czy nie. Bo nieufność wobec psychologów jest bliska memu serdcu (szczególnie tekst o posługiwaniu się stereotypami o funkcjonowaniu psychiki), ale nie chce mi się myśleć samodzielnie.
Kurczę, nacisnąłem nie ten guziczek i wpuściłem do środka 20 komentarzy od spamerów. Wszystkich subskrybujących komcie BdB gorąco przepraszam.
czescjacek :
Twierdzi(ł), że istnieją badania sugerujące wręcz szkodliwość grzebania w traumach i doświadczeniach z dzieciństwa. Czy istnieją badania twierdzące coś przeciwnego, które badania są wiarygodniejsze i gdzie leży prawda – panie, a kto to może wiedzieć?
czescjacek :
Ja się dowiedziałem na terapii, że mama jest od tulenia, a ojciec od wyprowadzania w świat.
bart :
Chyba nie do konca:
‘(..) pokazuje, że koncept dzieci DDA jest wyssany z palca. Nie ma różnic w funkcjonowaniu DDA i innych dorosłych.(…)’
A o efektywnosci pisze ze ‘powrót do przezyć z dzieciństwa i ich roztrząsanie z terapeutą, lub jeszcze gorzej z grupą, pogłębia ewentualne problemy lub je wręcz INDUKUJE!’
Czyli niepomaga a wrecz szkodzi.
Przesmiewczo tez pisze: ‘Jeśli ma się rodziców psychologów posługujących się w pracy i życiu utrwalonymi stereoptypami na temat funkcjonowania psychiki, to nie można być normalnym. DOROSŁE DZIECI PSYCHOLOGÓW (DDP) (…)’
czescjacek :
Moim zdaniem nie i pierniczy jak potluczony.
ewa.mewa :
Bardzo przepraszam. Nie wiem, jak mi to mogło umknąć.
bart :
Ha, ha. Lubie cie.
bart :
Bardzo przepraszam, wiem jak moglo mi to umknac. Nie odswiezylam ponownie strony majac juz napisany tekst z cytatami.
#offtop W te Święta, po raz pierwszy w historii, Wielka Brytania jest krajem niereligijnym
“Mój rodzinny psycholog twierdzi, że terapia behawioralna ma najsłabsze podstawy teoretyczne, ale – cholera wie dlaczego – działa.”
a skąd! jakie tam słabe podstawy? Pawłow, Watson, Skinner, warunkowanie, generalizacja, wygaszanie etc. akurat terapia behawioralna jako jedna z nielicznych (jedyna?) ma naprawde solidne podstawy naukowe (czego nie można powiedzieć np. o psychoanalizie, humanistycznej, logoterapii, analizie transakcyjnej itd.)
“Od tegoż psychologa dowiedziałem się, ze na UW wykłada się mieszankę nierzadko sprzecznych i nieaktualnych teorii.
Trochę tak, jakby na chemii poświęcać jeden pełny semestralny wykład teorii flogistonu.”
wykłada się różne rzeczy, fakt, ale mało konkretne stwierdzenie, więc nie mam z czym polemizować
ewa.mewa :
Moim zdaniem nie i pierniczy jak potluczony.
o to, to.
(przepraszam, ale jakoś nie umiem cytować. chyba mi sie w przeglądarce coś zespuło)
jabiru :
Średnio. Jak przetestujesz działanie dowolnej formy psychoterapii? Pytając pacjenta o jego nastrój? Przecież w ten sposób pieruńsko skuteczna okazałaby się homeopatia, bo co skuteczniej poprawi nastrój od spirytusu z cukrem (plus homeopatyczne rozcieńczenie, bo ja wiem, wątroby z rekina).
bart :
nie wiem jak w innych ośrodkach ale moje doświadczenia z poznańską psychologią doprowadzały feministkę we mnie do szału. Polecam produkcję Pani Barbary Harwas-Napierały o rodzinie, szału można dostać.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Barbara_Harwas-Napierała
Wg. mnie mnóstwo terapii w moim wypadku jest skreślone w przedbiegach gdyż psycholodzy jako zaburzenie traktują każdą odrobinę ekstrawagancką trajektorię biograficzną (a tych nazbierałem sporo)
Małe uzupełnienie – moje doświadczenie z psychologią poznańską są na polu akademickim a nie jako uczestnik terapii.
wo :
http://www.poczytaj.pl/15295
tu cała książka J.Rakowskiej o sposobach badania efektywności psychoterapii i rezultatach badań. Bardzo dobra monografia (nawet TW ją chwali ;) )
bart :
A książkę Carra o odchudzaniu czytałeś?
magdalena :
Sobie zajrzę, ale jestem radykalniejszy od Witkowskiego: uważam, że poza pojedynczymi działami typu psychologia kognitywna, w psychologii nie ma mowy o naukowej metodzie w sensie nauk ścisłych. To nie jest medycyna, w której mamy mierzalne parametry typu ciśnienie tętnicze. Do psychoterapeuty chodzimy, żeby na przykład przetrwać Boże Narodzenie. Nie ma mierzalnego parametru przeżywalności Bożego Narodzenia. Ale jeśli komuś leżenie na kozetce i pieprzenie o dzieciństwie znudzonemu terapeucie cała ta procedura ułatwia przetrwanie BN – to nie ma powodu by twierdzić, że zmarnował pieniądze.
Wracając do DDA: nie wydaje mi się szczególnie zdumiewająca taka hipoteza, że przedwczesna fundamentalna utrata zaufania do rodzica powiązana z przedwczesną koniecznością stania się dojrzałym (tym, który wzywa pogotowie – itd), owocuje jakimś wspólnym powikłaniem łączącym Agatę Passent i Ziutka z Pierdziszewa. Nawet jeśli go nie opisuje mierzalny parametr.
wo :
tez sobie zaraz zajrze
wo :
Mysle ze to jeden z banalniejszych problemow z jakim ktokolwiek by sie wybral do psychoterapeuty. Sa ludzie ktorzy maja naprawde skopanych wiele aspektow w swoim zyciu i nie potrafia ich sami rozwiazac. Potrzebuja pomocy specjalisty ktory im pewne mechanizmy wytlumaczy i pomoze sie uporac z problemami.
wo & magdalena :
Nie pisałem o testowaniu psychoterapii, tylko o testowaniu hipotezy o istnieniu syndromu DDA. Hipoteza mówi, że: a) niektóre osoby są obdarzone specyficznym zespołem cech: mają niskie poczucie wartości, problemy z tworzeniem satysfakcjonujących związków itp. (wszystko, co tworzy syndrom) b) cechy te są nabyte we wczesnej ontogenezie, a czynnikiem który je indukuje jest bycie dzieckiem alkoholika. Taką hipotezę można by przetestować używając jakiejś formy analizy wariancji, żeby wyjaśnić w jakim stopniu nasilenie cech DDA jest zdeterminowane przez posiadanie rodzica-alkoholika, a w jakim przez inne czynniki (np. geny, dieta, mieszkanie w blokowisku itp.). Sposoby, których społeczeństwo używa żeby oswoić problemy związane z alkoholizmem, stwarza też możliwośc badań eksperymentalnych: rodzicom-alkoholikom niekiedy odbiera się dzieci i przenosi je do rodzin zastępczych. Można by porównywać nasilenie cech DDA u dorosłych dzieci tej samej pary pozostawionych w “alkoholowej” rodzinie vs. dzieci przenoszonych do środowiska bez problemów z alkoholem. Jestem przekonany, że takie badania są, ale może trzeba by szukać w literaturze medycznej, a nie psychologicznej.
wo :
No chyba akurat w przypadku psychoterapii subiektywne odczucia klienta są kluczowe. Jak poczuł się lepiej, to znaczy, że terapia jest skuteczna. Można jeszcze badać, czy wzrosły mu dochody, obniżyło się ciśnienie i poziom kortyzolu, częściej kopuluje, używa mniej używek, zwiększyła się proporcja czasu inwestowanego w interakcje społeczne itp.
jabiru :
I o to w zasadzie rozbija się cała kwestia, pozostaje tylko pytanie w jakim stopniu można ufać np. testowi Catell’a czy MMPI-2, który wciąż jest cenionym testem osobowości w psychologii kognitywnej / wyznacznikiem stanu psychicznego, między innymi wśród kandydatów na policjantów. Teoretycznie można od razu wykryć, czy badany próbował zafałszować wyniki. W praktyce zdarzyło mi się bawić legendarnym testem Multiselect i rozwiązać test jako hipotetyczny Jarek Kaczyński (don’t ask about details :C), mieszcząc się sporo poniżej dopuszczalnej normy dyssymulacji L<65.
BTW, kol. ewa.mewa tym komciem zamknęła pierwsze pięćdziesiąt tysi.
AJ :
Nie, a warto? On tam ponoć Bóg to, Bóg sro, Bóg sramto, od Boga się chudnie.
bart :
Haha, myślałem, że podejmiesz temat bardziej entuzjastycznie. Moje doświadczenia były takie, że wiedziony pełnymi zachwytów świadectwami dotyczącymi książki o rzucaniu palenia (wev), że po przeczytaniu pięciu stron już nigdy nie sięga się po następnego papierosa itd., kupiłem sobie książkę o odchudzaniu i przeczytałem pięć stron, ale były o tym, jaka to książka o rzucaniu palenia była zajebista, więc pierdolnąłem to barachło w kąt i tak się skończyło moje obcowanie z metodą Carra. Ale jest tam chyba coś o tym, żeby się nie najadać.
Nie tak dawno pracowałam z Litwinem, który po przeczytaniu połowy książki jakiegoś ichniejszego znachora, stwierdził, że pije, pali i je dużo mniej. W chwili referowania zalet kolega był po 0,75 l żołądkowej, zakąszanej puszką szprotek w oleju i dopalał fifnastego papierosa z paczki. To był duży sukces, bo normalnie widywałam gościa w dużo gorszym stanie (ech, ci ludzie wschodu). Broń mnie Dżizusie, nie śmieję się z żadnych metod rzucania nałogów, wręcz przeciwnie. Po roku przymusowego niepalenia dalej ciągnie mnie do babskich, cienkich mentoli. I nie działa na mnie nawet jak moje dzieci spuszczają mi nowo zakupioną paczkę fajek w toalecie, bo w przedszkolu pani mówiła, że palenie jest be.
jaszczomp :
A obciętych paznokci do papierochów nie wciskają?
Gammon No.82 :
Ani cudzych włosów. Jaram raz na pół roku, sumienie ciąży, ale dobrze się z tym kryję na balkonie, w godzinach późnych. Trudno, co robić – i tak jestem dumna, że nałogowo nie zapalam po wyjściu z domu.
Gammon No.82 :
Don’t. Even. Grałem kiedyś z basistą, który nigdy nie miał własnych fajek. W ramach zemsty wcisnąłem paznokcia do Stołka, Stołka sprytnie oznaczyłem, ale jakoś zapomniałem o wszystkim. Do dziś pamiętam. Dworzec Warszawa Powiśle, chłodny, ale słoneczny niedzielny poranek.
bart :
Mówi wróżka: jesteś twardym, bezwzględnym i okrutnym (gdy trzeba) człowiekiem. Ale masz sumienie, męczy Cię to, módl się, a może zostanie Ci to odpuszczone. Nie przepadłeś dopóki żyjesz, ale ten postępek był wredny;)
^jezykwkosmosie, nagle zniknięty z blipa, nieźle mnie zmotywował w kierunku e-papierosów. Szczerze mówiąc, bez tego gadżetu trudno byłoby mi przetrwać święta, teściowie zwalczają palenie (to długa historia). Ale to wciąż tylko gadżet, bez porządnego sztacha analogiem aż do pępka świat o poranku nie ma sensu.
Natomiast narastają problemy: im więcej “pali” się e-faję, tym bardziej przeszkadza smród analogowego, chemiczno – termicznego papierosa. Przez ponad 20 lat nie zauważałem tego. Dziś jest to autentycznie problemem. Wstydzę się smrodu dymu tytoniowego, jaki wydzielam. Nie byłem świadomy tego, jak bardzo może być ten smród intensywny i nieprzyjemny.
Ktoś zapyta: a w czym problem? Ano w tym, że e-faja nie jest dobrym zamiennikiem zwykłego papierosa. Jeszcze nie. To gadżet, który zajmuje ręce, ale niełatwo dobrać stężenie nikotyny które dałoby satysfakcję dorównującą paleniu analoga.
Sztuka palenia e-papierosów nie ma niczego wspólnego ze sztuką palenia zwykłych faj, i bardzo trudno jest się do tego przyzwyczaić. Niemniej, chyba nie wymyślono na razie nic lepszego. Pozostaje zaczekać, i mieć nadzieję że ta technika się da ulepszyć.
@ vauban:
Się nie do końca zgodzę się. Otóż.
Może to dlatego, że równie często co analoga jarałem zwykłą fajkę (i dalej palę okazjonalnie ale rzadziej) niemniej przejście na epeta trwało może dwa dni, przez które czułem się cokolwiek zagubiony i nie mogłem się napalić. Potem już poszło. Wkład do epeta stosuję akurat najmocniejszy, jaki ma osiedlowy sklepik (Camel 18mg) i daje radę. Insza inszość, że odszedłem od palenia a’la analog bardziej w kierunku fajki właśnie – buszek, dwa lub trzy i przerwa. Częściej ale krócej.
Cała reszta – że przy dłuższym stosowaniu epeta węch się klaruje i czuć ten syf w ciuchach i od siebie – szczera prawda.
vauban :
Ciekawet, czy w ten sposób udałoby się zresocjalizować Żakowskiego z Najsztubem?
vauban :
Czopek wydaje się bardzo radykalną metodą zapewniającą szybkie dostarczenie sporej dawki nikotyny. Pomyśl, jak skutecznie zajmuje obie ręce – rozpakować, rozpiąć gacie, rozchylić poślady, zaaplikować, wciągnąć gacie, umyć ręce, wyrzucić opakowanie…
Adam Gliniany :
Pamiętam, jak w tych wszystkich flejmach śmierdziele się obrażali, że to niedopuszczalne, że im sugerujemy jakiekolwiek osłabienie powonienia. A wrócę do swojej ówczesnej tezy: jeśli wtedy nie czuliście, jak potwornie cuchnie wasze ubranie, to znaczy, że pijąc kawę, wino, koniak albo whisky nie mieliście prawa czuć smaku i aromatu. Można było wam podać zbożową lurę jako espresso albo doprawiony salicylem sok z buraków jako bordeaux, i byście się nie kapnęli.
Te zmiany są nieodwracalne, więc przesiadka na efaję daje Wam tylko tyle, że teraz już nie wystarczy sok z buraków. Ale nadal można by wam podać sofię jako bordeaux. Wy już nie macie tego, co dla normalnego człowieka oznacza “węch” czy “powonienie”. I warto było?
@ wo:
Ale im powiedziałeś!
wo :
O, a o tym w życiu nie słyszałem, skąd taki wniosek? I ile czasu trzeba palić, żeby do końca życia już móc oszczędzać sporo na każdej butelce wina?
venividi :
A skąd wniosek, że regularne wdychanie cuchnącego, toksycznego dymu jest całkowicie obojętne dla receptorów smaku/węchu?
venividi :
Zależy co, zależy od indywidualnej odporności.
jabiru :
Mam czterdzieści parę lat, pierwsze 25 spędziłem przy całkowitym braku jakichkolwiek ograniczeń dla śmierdzieli, dwa miesiące z ograniczeniem w knajpach. Żal do tych buców nie do końca jeszcze mi przeszedł, może za rok-dwa będę bardziej wybaczający.
wo :
Na pewno nie jest obojętne, ale też organizm ma wiele magicznych właściwości, na przykład zrasta sobie złamaną rękę. Z kolei takie dajmy na to zęby nie dają nam już drugiej szansy i jestem po prostu ciekawy, czy Twoje wnioski to Twoje wnioski, czy znajomość jakichś konkretnych badań.
Bo indywidualne doświadczenie jest takie, że jak człowiek rzuci szlugi to mu smak i węch powraca w niebywałym stopniu, ale czy do stanu sprzed palenia, ciężko powiedzieć. W każdym razie Sofii byś mi nie wcisnął.
wo :
Szybkie przeszukanie PubMedu daje badanie wykazujące, że jednak odwracalne. Z art. Murphy et al. (JAMA. 2002 Nov 13;288(18):2307-12) cytat: “Olfactory impairment did not differ for former smokers compared with those who never smoked cigarettes.” (U wciąż palących różnica oczywiście wyszła). Nabłonek węchowy się nieźle regeneruje (w końcu jest dosyć narażony na kontakt z różnymi paskudztwami), przynajmniej do pewnego wieku.
Ale oczwiście odczuwanie smaków i zapachów to nie tylko kwestia sprawności samych narządów zmysłów. Smaków człowiek się uczy, lata stracone na zatruwaniu sobie smaku i powonienia dymem mogą być trudne do nadrobienia, nawet jeżeli sam nabłonek węchowy powraca do wyjściowej sprawności.
Widzieliście to?
http://www.jta.org/news/article/2010/12/21/2742275/greek-priest-goes-on-anti-semitic-tirade
Adolf Hitler was an instrument of world Zionism and was financed from the renowned Rothschild family with the sole purpose of convincing the Jews to leave the shores of Europe and go to Israel to establish the new Empire – prawosławny metropolita Pireusu.
wo :
Czekaj, grab sobie, to przyjdziemy do ciebie z wagonem ekstramocnych.
wo :
Był już taki pomysł na alkohol w czopkach. Głównie chodziło o to, żeby wszyscy wstawali do toastu. Spróbuj bordeaux w czopku i podziel się wrażeniami smakosza. Mnie również nie udałoby ci się wcisnąć Sofii żadną drogą.
T. :
Brzmi jak stały czytelnik newworldorder.com.pl.
vauban :
Przecież starczy nie mówić, co to za marka wina. Są na to badania naukowe.
Bartu, wiem że to tylko Zenobiusz, ale powinniśmy chyba zwtrócić uwagę na tę inicjatywę.
Ktoś tu chyba czegoś niezrozumiał.
vauban :
Bruderszaft byłby bardzo przemyślaną i nieczęstą decyzją…
http://www.sciencedaily.com/releases/2010/12/101222173033.htm
Może okaże się, że placebo działa, mimo iż pacjenci wiedzą, że placebo to placebo.
Nachasz :
Innymi słowy, czas na nową notkę ^^J
Nachasz :
Krzysztof Marian Tomiczek, autor pracy “Zmienna uszkodzenia D dla skał poddanych próbom jednoosiowego rozciągania”.
CZŁOWIEK, KTÓRY ROZCIĄGAŁ PRÓBKI SKALNE.
babilas :
Pun intended to ^wo. Zastanowiłbym się nad bruderszaftem z człowiekiem, który się wywyższa ponad łosi z internetsów.
Gammon No.82 :
(surely CZŁOWIEK, KTÓRY PRÓBOWAŁ ROZCIĄGAĆ SKAŁY?)
ej, bart, to widziales?
http://demotywatory.pl/2442803/Koncerny-farmaceutyczne
skubance maja sile przebicia… az mi sie nie dobrze zrobilo…
AJ :
Globalna sieć informacyjna sugeruje, że mógł.
http://baztech.icm.edu.pl/baztech/cgi-bin/btgetdoc.cgi?BPS1-0036-0058
Może to były takie specjalne skały, ciągliwe?
EDIT: no i przypomnę, że w Polsce żyje też CZŁOWIEK, KTÓRY WYDŁUŻAŁ SZCZURY.
Gammon No.82 :
Ojtam ojtam, beton się rozciąga to i skały można (jak trzeba).
vauban :
Ojtamx2. WO w realu jest całkiem miły i się nie wywyższa.
Tu są internety. Tu łoś łosiowi bucem.
bla :
Ależ żadnych skubańców już nie ma. To jest legenda Internetu, która będzie żyła długo i szczęśliwie, powielana przez ludzi, którzy ledwie coś usłyszą, coś przeczytają na Eiobie i już lecą zrobić demota, bo to WAŻNE.
sheik.yerbouti :
E tam, rozciąga to się guma w majtkach. Beton pęka, a nie się rozciąga.
@ sheik.yerbouti:
No wiesz? Przecież właśnie się nie rozciąga, dlatego wtykamy weń drut.
Uwaga, wrocławska placówka TTDKN powinna zarezerwować końcówkę stycznia. Epokowe wydarzenie społeczno-medialne.
Gammon No.82 :
venividi :
Ja przecież nie mówię, że nie pęka. Skała też pęka, ale próbki pobieramy w celu zbadania własności (np. kruchość czy inny moduł sprężystości) a nie wmurowania w kominek.
ekolog :
“Patronat medialny: „Czwarty Wymiar” Można się spodziewać wystąpienia lokalnej osobliwości.
ekolog :
No, no. Skoro będą autorzy “nagrań foto- wideo” z całej Polski, to pewnie pojawi się mój ulubiony obserwator chemtrailsów z Wielunia. O, i będzie też pokaz zagranicznych filmów. Ciekawe, zdobyli kopie wysokiej jakości czy będą puszczać bezpośrednio z YT?
ekolog :
Astromarian was rozleniwił. Pani Marysia miała o tym nie jedną, a dwie notki – fakt, że takie same.
Pod notką pojawiły się głosy, że organizator żądający 40 zł za wjazd na konferencję o Prawdzie to komercyjny chujek, ale zostały szybko spacyfikowane przez Gospodynię.
To niesamowite, jak ci goście, których głównym zajęciem jest w końcu wywyższanie się nad “potulne owieczki NWO” i samodzielne myślenie, dają się łatwo dupczyć na kasę.
bart :
Przecież dają się dupczyć dla idei.
Gammon No.82 :
Ale w konstrukcji z betonu występują siły ściskające i rozciągające. Na przykład w przęśle mostu rozciąganie bywa całkiem spore. Ba, zwykłe sklepienie betonowe (np. bunkra) trafione pociskiem będzie jednocześnie ściskane i rozciągane, co da efekt odłamywania się odprysków po stronie przeciwnej do trafienia (i dlatego stosuje się blachy i siatki przeciwodłamowe). Znając parametry betonu można to policzyć i określić odporność mechaniczną przy danej rozpiętości konstrukcji.
vauban :
Ale nie mówimy o konstrukcjach z betonu, tylko o człowieku, który rozciągał skały.
Zresztą w łuku architektonicznym żadnego rozciągania ni ma.
Chyba siłą wiązań chemicznych. Skąd na osi trafienia mają się pojawić siły rozciągające?
Mówimy o człowieku, który nie znał tajemniczej zmiennej uszkodzenia D, a dopiero chciał ją poznać.
Gammon No.82 :
Na osi nie. Beton to nie moja branża, ale tam gdzie czerwone strzałki – to IMHO jest rozciągany
http://images46.fotosik.pl/469/038b8ec227041472.jpg
RobertP :
Przede wszystkim występuje wtedy szok i niedowierzanie.
Gammon No.82 :
Po przeciwnej stronie przecież. Przy ugięciu jedna strona konstrukcji jest zgniatana, druga rozciągana. Na rysunku to łatwo wytłumaczyć, ot, powyżej.
Gammon No.82 :
Pierwsze takie badania robiono już w XVIII wieku. Szkoda, że nie jestem w domu, miałbym pod ręką literaturę.
RobertP :
Tak, tylko odłamki do środka lecą raczej osiowo. W dodatku nie musisz mieć składowej poziomej, żeby dostać korkiem wybitym z pancerza.
sheik.yerbouti :
„Shock and Awe”, jak mawiał Rumsfeld.
vauban :
Weź przestań, nawet taki kretyn jak ja wie, jak pracuje belka.
Bez obaw, ja ją mam pod ręką.
EDIT: PRZEBIJANIE BETONU RAPIEREM.
RobertP :
Dobór kolorów na tym rysunku jest… interesujący.
A w’ogle to chciałem powiedzieć, że bardzo żałuję, że się nie załapałem na flejma o DDA gdyż mam garść dowodów anegdotycznych wysokiej jakości.
@wurman
Dawaj. Ja też mam, swoją drogą (DDA i DDD).
Alex :
Ja sam nie jestem, ale mam bardzo dobry przykład w postaci swojej ziomalki, która jest podręcznikowym przykładem DDA. W’ogle motyw przedwczesnej, wymuszonej dojrzałości doprowadza do tego, że się ma w środku lej po bombie, a nie osobowość.
Pojebane relacje z rodzicami są powodem nawracających depresji: bo martwisz się o siebie, martwisz się bez przerwy o rodziców, masz motyw obwiniania się, że nie zrobiłeś czegoś, co mogło im pomóc, masz pretensje do rodziny, dziadków, że nie zadziałali, kiedy jeszcze można było coś zrobić.
Widać to w zachowaniach, szczególnie, kiedy idzie o związki takich ludzi – tendencja do wyszukiwania bucy, których chce się zbawić.
Z moich obserwacji to wygląda trochę inaczej, taki człowiek cały jest cudzymi oczekiwaniami, zawsze gorszy, zawsze niepewny. Są z nich świetne korposzczury niższego szczebla.
Alex :
No, no, kompletny brak poczucia własnej wartości.
A tymczasem Superak zamieścił przerażające wyniki sondaży
Instytut Homo Homini na zlecenie “Super Expressu” sprawdził, której posłance polscy faceci najchętniej wskoczyliby do łóżka.
….
Jednak największym zaskoczeniem naszego sondażu jest Nelli Rokita z PiS, której do łóżka z chęcią wskoczyłoby blisko 12 proc. facetów.
Homo Homini na nasze zlecenie zapytał również, z którą posłanką Polacy chcieliby umówić się na randkę.
……
Część mężczyzn wskazała też na Joannę Kluzik-Rostkowską (47 l.) oraz Beatę Kempę (44 l.).
Więcej
http://www.se.pl/mezczyzna/wszystko-o-kobietach/nelli-rokita-agnieszka-pomaska-joanna-mucha-tych-kobiet-politykow-pozadaja-mezczyni-sondaz-super-exp_165485.html
Emigruję – no przynajmniej na Sylwka ;-)
@terapie
Ostatnio usłyszałem o Integracji Sensorycznej oczywiście w superlatywach. Zaguglałem, nic ciekawego co byłem w stanie zrozumieć nie znalazłem. Ktoś coś słyszał? Bo mi się mimo wszystko lampka alarmowa zapala.
vauban :
Jednocześnie przyznajesz się do utraty smaku i powonienia i nadal udajesz smakosza? Widocznie ten smród zabija nie tylko nabłonek.
vauban :
Wywyższanie (for fun and profit) jest łatwe, jeśli jako postmodernista nie wierzysz w istnienie Jednej Obiektywnej Skali Wyższości. Każdy ma swoją i według niej – sytuuje się co najmniej nieźle. Ty masz swoją i jesteś z nią hepi, ja mam swoją i jestem z nią hepi.
wo :
A mielibysmy na to jakies dowody? Bo moze nie jest tak, ze wszyscy sobie tworza skale, moze pojecia “skala” uczylismy sie razem, wg wspolnych kryteriow, i bardzo czesto dzielimy te skale z bliznimi (w sensie share, nie divide)? I tworzy nam sie taka wspolna siatka odniesien, od ktorej postmodernizm odbija sie jak kolorowa pileczka? (nie moglam sie powstrzymac)
Also: moze nie kazdy funkcjonuje przez pryzmat tego, ze potrzebuje czuc sie fundamentalnie lepszym od innych? Nie wiem, spekuluje, ale wydaje mi sie ze i ta intuicja (wg ktorej kazdy sie niezle sytuuje na swojej skali) potrzebowalaby dowodu, bo przeczy jej zjawisko “niskiego poczucia wartosci” dosc przeciez rozpowrzechnione.
@eli.wurman :
Też mam taki dowód anegdotyczny wśród przyjaciół. Klasyczne, książkowe DDA.
@frankie :
A to czytałeś?
http://www.integracjasensoryczna.org.pl/pl/co-to-jest-si
Też mi to trochę pachnie mambo-dżambo. Huśtanie na hamakach, zabawa w piłeczkach, różne takie kolorowe przyrządy… ale teorii ani badań nie znam. W kręgach pedagogicznych jest to bardzo modne, często spotykane w poradniach p-p, przedszkolach, prywatnych gabinetach. Nawet gdyby były tam jakieś niewiarygodne podstawy teoretyczne, pedagodzy i tak to łykną, bo ich kompletnie nie jarzą (neuropsychologia etc.).
Bardzo proszę Was o pomoc: przeczytałam dziś na jednym z forów tezę, która wydaje mi się nieprawdziwa (a przynajmniej zhiberbolizowana):
“skrelsenie homoseksualizmu z listy chorob przez WHO zostalo przeglosowane JEDNYM glosem”
Chodzi o ten jeden głos, który miałby niby przeważyć. Czy to prawda? Czy coś wiecie na ten temat? Nie potrafię odnaleźć, jaki był dokładny wynik głosowania.
ps. dyskusja o DDA u TW, jaką zapamiętało Google. Nawet dr Dragan z UW się pojawił: http://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:VIfR9XFjcoYJ:www.tomaszwitkowski.pl/index.php%3Fpost%3D107+doros%C5%82e+dzieci+nabite+wbutelk%C4%99&cd=2&hl=pl&ct=clnk&gl=pl
@znajomi DDA – dowody anegdotyczne.
Hmm. Mam dość bliską przyjaciółkę, której matka pije. Wprawdzie mieszkamy w różnych miastach i widujemy się parę razy do roku, ale pozostajemy w ścisłym kontakcie mailowym. Dziewczyna ma fajnego męża, z którym tworzy świetną parę, genialne poczucie humoru, kompleksów żadnych u niej nie zauważyłam, co prawda narzeka na wybuchy złości, ale ich też nie zauważyłam, a znamy się już z osiem lat…
@ wo:
Cośbym odpisał, ale muszę żywinę obrządzić i barć okadzić.
ziel :
Nawet jeśli coś tam się pokrywa, to coś tam się różni. Gdy dwóch mówi to samo, to nie jest to samo.
ziel :
No to ma swoją skalę, która jest bardziej wypłaszczona. Jeśli mu z nią dobrze – more power to him.
ziel :
To nie przeczy tezie o tym, że każdy ma swoją skalę. To najwyżej przeczy tezie, że każdy ze swoją skalą jest hepi (przy której niespecjalnie się upieram, w odróżnieniu od tej poprzedniej). Jeśli ktoś nie jest – to bardzo mi go szkoda. Niech chłopak na jakąś terapię pójdzie albo cuś. Mogę mu nawet na pociechę dać cukiereczka.
vauban :
Rany, tylko się nie pomyl.
wo :
Co znaczy to zdanie? Jak ja mowie, dajmy na to koledze z Hiszpanii, “Palac Kultury znajduje sie w Warszawie, nie w Toruniu”, to mowie cos innego, niz gdybys Ty powiedzial to samo zdanie zaprzyjaznionemu Amerykaninowi?
Potem: gdy mowie komus, ze polityka finansowa GW Busha byla un-fucking-believable, i jak Ty to mowisz, ceteris paribus, innemu komus, to mowimy dwie inne rzeczy? Bo skale w glowach mamy inne? Nie mamy chyba rzeczywistych powodow by myslec, ze w relewantnych punktach faktycznie mowimy dwie rozne rzeczy, mimo, ze przeciez dokonujemy ocen, wychodzimy poza sfere suchych faktow. Dlaczego myslisz, ze cos sie w informacjach dystortuje, kiedy przechodza przez sito umyslu?
PS troche sie wstydze, ze napisalam wyzej “rozpowszechnione” przez “rz”, no ale trudno.
Hola, hola, przecież to zupełnie nie tak. ^wo wcale nie chodzi o semantykę, teorię poznania ani o teorię informacji. On mi po prostu chce dojebać za to, że jestem palaczem a on palaczy hejterzy, bo mu śmierdzą. Mnie to o tyle zdziwiło, że zaczęło się od tego że ja się z nim przecież zgadzam: tak, od palenia papierosów się śmierdzi i owszem, odkryłem to dopiero po przejściu na e-pety. Przedtem nie czułem, teraz czuję. Znaczy to, że mój węch przestał być przytłumiany przez dym i nic ponadto. Tymczasem imputuje mi się bycie postmodernistą i nieodróżnianie Sofii od francuskiego kwacha, nadto sugeruje abym wprowadzał sobie różne substancje doodbytniczo. Gdybym był człowiekiem bardziej impulsywnym, chyba bym się ciężko obraził. Ponieważ jednak praktykuję wylanie na drobne uszczypliwości czynione mi przez bliźnich, niech moją odpowiedzią na te nieprzytomne ataki będzie uniwersalne westchnienie: “meh”.