Mój własny altmed
Część z was zna już drugiego prowadzonego przeze mnie bloga, w którym archiwalnymi zdjęciami ilustruję wyrwane z kontekstu sentencje wygłaszane przez Astromarię i jej komentatorów. Zawsze lubiłem czytywać komcie u pani Marysi, teraz jednak czytam wszystkie dokładnie, i to niejako z obowiązku, wyszukując lolkontent dla Astromariana. Co za tym idzie, poznaję ich lepiej. Z lekkim zdziwieniem odkryłem w sobie pewną sympatię dla występującej w astromaryjnym środowisku kontestacji „oficjalnej” rzeczywistości — przypomina mi się moja własna fascynacja Jello Biafrą, którego antyestabliszmentowych tyrad (sprzedawanych w formie wielopłytowych wydawnictw) uwielbiałem słuchać jeszcze nie tak dawno temu. Przez długie lata byłem histerycznym fanem zespołu Tool, którego emploi było obtoczone New Age’em jak schaboszczak panierką. Za ich podszeptem sprowadziłem ze Stanów książkę „Nothing In This Book Is True But It’s Exactly How Things Are”, która miała mnie oświecić, a okazała się konglomeratem bzdetów o Atlantydzie, Twarzy na Marsie i Area 51. Dzięki Tool wciągnąłem się też w twórczość Billa Hicksa, który — choć to strasznie, ale to strasznie zabawny gość — również ładował mi do łba sporą dawkę dziwacznych poglądów. Siedziałem w tych historiach tak głęboko, że kiedy ukazał się „Kod Leonarda da Vinci”, mogłem wydać z siebie jedynie pogardliwe parsknięcie „Pfft, stare, było”. Na szczęście nadludzkim wysiłkiem wydostałem się z tych mentalnych opresji i dziś wspominam je jako sympatyczny, acz głupawy odlocik od rzeczywistości, który zafundowałem sobie przed trzydziestką. Choć więc dziś jestem czysty, ta jazda nie jest mi obca.
Tu byłoby miejsce na garść pseudopsychologicznych rozważań o naturze altmedowego spiskologa. Zamiast nich odwołam się do słów Olgi Tokarczuk, która powiedziała kiedyś, że choć jej literaturę przepełnia magia, w życiu codziennym woli racjonalizm. 100% racji, pani pisarko. Moje ulubione filmy i książki są pełne fantastycznych, baśniowych stworów i wyrafinowanych spisków tworzonych przez arcyzłoczyńców ze szczytów władzy — no bo o czym mam oglądać filmy, na Trygława, o bohaterskim racjonaliście, który odkrywa, że w domu NIE STRASZY? Umiem jednak wytyczyć wyraźną granicę między sztuką a rzeczywistością. Mam wrażenie graniczące z pewnością, że spiskolodzy tej granicy narysować nie potrafią (bądź nie chcą). Arcyzabawnym efektem zatarcia tego podziału jest doszukiwanie się masońsko-satanistycznej symboliki w teledyskach Lady Gagi bądź odszukiwanie prawdziwych sprawców Zamachu Smoleńskiego na podstawie kiepskiego thrillera z kiepskim aktorem.
U altmedowców występuje podobny syndrom, co u fundamentalistycznych katolików: obie grupy mają obowiązek wiary w komplet dogmatów; selektywność jest bardzo źle widziana. Kiedy na portalu Wolne Media w komentarzach pod wpisem na temat chemtrails ktoś wyraził opinię, że to bzdura wymyślona dla ośmieszenia prawdziwych spisków, takich jak Smoleńsk czy WTC, spotkał się z natychmiastową ripostą, że z pewnością jest spiskowcem uczestniczącym w globalnym spisku mającym na celu ośmieszenie idei chemtrails.
Po jakimś czasie spiskologiczna twórczość staje się przewidywalna. Ci ludzie uwierzą po prostu w nawet najgłupszy bzdet. O wiele ciekawsze są osoby z naszego nihilistycznego, psychopatycznie racjonalistycznego środowiska, które noszą w sobie małe altmedowe nasionko. Wierzą na przykład, że ludzkość jest gruba, bo je za mało mięsa albo że Tradycyjna Medycyna Chińska — choć akceptują idiotyzm teorii życiowej siły chi i brak wyników w badaniach — działa akurat w ich jednostkowym przypadku. I jakoś nie mogą zauważyć, że używają dokładnie tych samych argumentów co hardkorowi wyznawcy medycyny alternatywnej.
Opinia, że My jesteśmy mądrzy, a Tamci są głupi, to krzywdzące uproszczenie. Wielu kreacjonistów czy homeopatów to osoby wysoce inteligentne. Inteligencja nie dość, że nie chroni przed złapaniem się na haczyk oszołomostwa, to wręcz pomaga mu się zagnieździć w naszej duszy. Za pomocą umiejętnej selekcji linków do PubMedu czy artykułów popularnonaukowych inteligentny człowiek jest w stanie stworzyć wiarygodną opowieść utwierdzającą go w danym poglądzie.
Muszę się przyznać, że sam noszę w sobie taki mały altmed. I nie mówię tu o kręgarzu, który umiejętnym ciosem z przekręceniem ulżył mi w bólach kręgosłupa i wyrwał mnie grabarzowi spod łopaty, kiedy medycyna oficjalna postawiła na mnie krzyżyk (tak było, przysięgam!). Mówię o moim rzucaniu palenia.
Paliłem nałogowo mniej więcej od czternastego roku życia. W takim nasileniu, że jeszcze w liceum zacząłem palić w domu, bo inaczej się nie dało. Przez dwadzieścia lat mojej kariery palacza podjąłem chyba z pięćset normalnie prób rzucenia; każda z nich była żałośnie nieskuteczna. Po kilkunastu godzinach od odłączenia dopływu nikotyny czułem się jak napięta cięciwa, trzęsły mi się ręce, włączało się widzenie tunelowe, a z każdą minutą wzrastało przeświadczenie o nieuchronności powrotu do nałogu. No i wracałem. Byłem bez szans. I tak za każdym razem, aż do piątku 10 października 2008 r., kiedy skończyłem czytać książkę Allena Carra o rzucaniu palenia i o godzinie 23:46 na swoim balkonie wypaliłem ostatniego papierosa w życiu.
Allen Carr nie powiedziałby, że to książka o rzucaniu palenia, bo według niego palenia się nie rzuca, tylko przestaje się palić (stawianie nacisku na dobór słów pewnie nie tylko mi kojarzy się z NLP i MLM). Kluczowe tezy, które do mnie przemówiły, były racjonalne i proste: każdy zapalony papieros służy wyłącznie zniwelowaniu efektów głodu nikotynowego wywołanego przez poprzedniego papierosa; rzucając palenie nie rezygnuję z czegoś, ale wracam do stanu normalności, jakim jest niepalenie; fizyczne objawy odstawienia miną po kilku dniach, więc nie ma co desperować. Szerzej o metodzie napisał kol. Radek — to zresztą dzięki tej jego notce zdecydowałem się sięgnąć po książkę Carra.
I faktycznie, było jak napisał Carr. Przestałem palić, nie miałem żadnych cięciw, trzęsawek, tuneli, cierpień. Nie tęsknię za paleniem w ogóle, czasem tylko przyśni mi się, że palę — budzę się wtedy wściekły, że kurwa, co ja głupi robię. Ostatnie dwa lata bardzo ciężko doświadczyły mnie na gruncie zawodowym i osobistym, i może piję od tego więcej czerwonego wina, ale nawet w największym dole nie przeszło mi przez myśl, żeby sięgnąć po papierosa. Jestem wolny. Na mnie Carr działa. Na Radka, mojego wybawcę, jak się okazuje, nie działa: z tego co wiem, Radek przegrał sromotnie i obecnie jest na etapie rzucania metodą Pi Dżej Es En, czyli „Palę, Jak Się Nawalę”.
No, skoro to taka rewelacyjna metoda, to na pewno coś będzie w PubMedzie. No, coś niby jest. Dwa badania ankietowe sprawdzające efektywność grupowych sesji rzucania palenia metodą Allena Carra (1, 2). Na organizacji takich sesji zarabiają jego spadkobiercy — sam Carr zmarł na raka płuc. Według oficjalnej biografii zachorował w wyniku biernego palenia: podczas prowadzonych przez niego grupowych sesji można palić. I biedaczek, już niepalący, wdychał ten cudzy dym, dostał raka i zmarł (do mnie przemawia inne wytłumaczenie: facet przez ponad trzydzieści lat swojego życia palił od trzech do pięciu paczek dziennie). Dwa inne teksty twierdzą, że brak wystarczających danych na oszacowanie efektywności metody (1, 2). Niewielka liczba publikacji trochę dziwi, bo akurat rzucanie palenia wygląda na bardzo wdzięczny obiekt dla badacza. Efekt jest binarny: albo się pali, albo nie, nie tak jak w większości tego altmedowego szajsu, gdzie głowa boli jakby mniej i rzadziej, a na pewno w innym miejscu. Istnieją metody weryfikacji prawdomówności badanych. Szkoda. Bo sam Allen Carr w swojej książce wypisuje opowieści, które niemal automatycznie kojarzą się z dr. Ashkarem czy innymi szarlatanami: setki łzawych podziękowań, misja uwolnienia świata od nałogu, 90-procentowa skuteczność i medyczny establiszment tkwiący w okopach oficjalnej dogmatyki. A przy ponownym czytaniu książka, obok owej racjonalnej argumentacji, która tak bardzo do mnie przemówiła, momentami okrutnie razi stylem podręcznika szczerzenia zębów dla MLM-owca.
Czy polecam innym tę metodę? Powiedzmy, że robię to w taki sposób, żeby nie nadwerężyć mojej reputacji negacjonisty altmedu: dodaję do swojej laurki liczne obwarowania, zastrzeżenia i możliwe inne powody sukcesu w rzucaniu palenia. A mam ich kilka:
Po pierwsze, dzieci. Jako palący grubas o siedzącym trybie życia kwalifikowałem się do grup ryzyka naprawdę wielu chorób i miałem bardzo duże szanse, że nie doczekam świętowania matury mojego potomstwa. A bardzo kocham swoje potomstwo. To sprawiło, że po drugie, byłem bardzo zdesperowany, a ponieważ spróbowałem już tych wszystkich gum i plasterków, traktowałem książkę Carra jako ostatnią deskę ratunku, wiązałem z nią ogromne nadzieje jeszcze przed jej przeczytaniem. Pamiętam, że przeczytałem ją raz i nie zadziałała, paliłem dalej. Wściekły, przeczytałem ją jeszcze raz od połowy (bo na pewno pod koniec czytałem nieuważnie i coś istotnego mi umknęło!) — i dopiero wtedy zażarło.
Po trzecie, mieszkanie z niepalącą żoną i niepalącymi dziećmi wyrzuciło mnie z moim paleniem na balkon. Zimą 2007 r., kiedy zrobiło się naprawdę mroźnie, wpadłem na genialnie prosty pomysł: otóż będę palił na klatce schodowej! Fast-forward do października 2008. Nadchodzi kolejny sezon grzewczy i mam przed sobą taką perspektywę: poranki i wieczory najbliższego półrocza spędzę zakradając się w gaciach na klatkę, niewyobrażalnie smrodząc moim sąsiadom, kuląc się przed każdym dźwiękiem otwieranych drzwi do mieszkań i cierpiąc okropne poczucie winy i ogólnego upodlenia. Jak byłem biednym studentem, dopalałem własne kiepy, gromadzone w wielkiej puszce po cukierkach toffi, ale dopiero upokarzające doświadczenie zasyfiania smrodem klatkowskiej pokazało mi, jak głupie uzależnienie może pomiatać człowiekiem, jak bardzo może go degradować. Dlatego dziś, gdy czytam bzdety Żakowskiego porównującego się do uciskanego Murzyna (są jeszcze tacy, którzy porównują się do Żydów w getcie, ale to małe chujki), to chcę mu powiedzieć tak: panie Jacku, ja pana rozumiem, pan jest nieszczęśliwy i zniewolony, i z tego swojego nieszczęścia i zniewolenia czyni pan jakiś atut, przywilej i wypisuje pan dyrdymały, zamiast wziąć się w garść, do kurwy nędzy, dziecku pan ojcem.
Po czwarte, i być może najważniejsze, przestałem palić niemal równo tydzień po otrzymaniu pocztą Cudownego Medalika. Allen Carr, pfft.
P.S. Po kilku dniach od skończenia notki ogarnęło mnie uczucie niepewności, czy na pewno udało mi się dobrze przekazać zamysł, z którym siadałem do napisania notki. Często mi się zdarza, że jak się rozkręcę, to zbyt odjeżdżam od pierwotnego szkicu: tak było chociażby w przypadku notki o doktorze Ashkarze, która wyszła jak wyszła, a chciałem napisać, że jego metoda jest super, stosuję ją od tygodnia i czuję się ŚWIETNIE, tylko coś mnie strasznie w nogę napieprza.
W tej notce nie chodziło mi o to, że metoda Carra to altmed. Altmedowe jest raczej to, że prośby o linki do badań w PubMedzie zbywam pogardliwym stwierdzeniem, że te wasze cyferki w tabelkach bledną przy potędze mojego osobistego świadectwa. I nikt mnie nie przekona, że czarne jest czarne, a białe jest białe!
Heh, a ja boje sie lapac za te ksiazke, bo dwoch lat mam w glowie, ze jesli nie zadziala, to juz nic nie zadziala, wiec lepiej sobie zostawic te deske ratunku itp. Klasyka. Ewentualnie moge sprobowac miec dzieci ;)
“Od dwoch lat”, edyta nieosiagalna.
Joanna Chmielewska na tym schemacie oparła zupełnie przyzwoitą powieść dla młodzieży.
Slotna :
Dobrze, że to nie na serio. Bo widzisz, dzieci to STRASZNE UTRAPIENIE.
.
Kto to taki? Orientuję się nieco w różnych dietach, ale tego dokładnie postulatu nawet Optymalni chyba nie wysuwają.
Z pewnością każdy z nas kiedyś użył jednego czy drugiego argumentu dokładnie takiego samego, co Hitler.
Co, jak wszyscy wiemy, jest przecież w ogóle niemożliwe :-)
A tak poza tym – gratulacje z okazji rzucenia palenia. Co następne?
Slotna :
Albo zamówić Cudowny Medalik.
@ wkochano:
Bum, stół, nożyce.
@emo palacza:
Jestem w podobnej sytuacji, co Ty Bart – jedyny palący w domu, skazany na balkon (bo brak mi jaj, żeby na klatce palić). Z tym, że ja lubię palić i rozwiązaniem (coby nie śmierdzieć i móc w domu) okazał się efajek z odpowiednio dobranym płynem. Po długim okresie hejterzenia tego wynalazku udało mi się znaleźć odpowiedni smak i praktycznie bez problemu się przesiadłem. To też metoda (i miesięczne koszty niewielkie, i nie trujesz otoczenia, nie capisz potem i w domu można).
Ale w sumie co w tym dziwnego? Tysiącpińcet sprawdzonych, racjonalnych terapii działających na wszystkich u kogoś nie zadziała, a zadziała jakaś kompletna bzdura, która z bliżej nieznanych przyczyn do kogoś przemawia. Jeśli się ma bzdet alert na normalnym poziomie, to nie uczyni to z człowieka wielbiciela każdego altmedowego nonsensu leczącego raka światłem słonecznym. Bycie racjonalistą za wszelką cenę jest tym samym co bycie bezkrytycznym łykaczem altmedowych idiotyzmów – przegięciem.
Mój ojciec rzucił palenie po 14 latach wypalania 3 paczek Caro i Carmenów dziennie w dniu moich narodzin. Ostatniego wypalił po powrocie ze szpitala, gdzie pierwszy raz mnie zobaczył. Niestety wątpię, bym nadal tak działał na palaczy. Dorosłem i zbrzydłem.
Nonchallance :
Ale kto mówi, że co dziwnego w czym?
Gammon No.82 :
Dla dzieci, dla mlodziezy sa te o Teresce i Okretce.
Gammon No.82 :
Wiem, bylam.
Slotna :
“Duch” (później chyba wklejony w “Ślepe szczęście”) jest właśnie w tym cyklu.
bart :
No ale będą jakieś konkrety? Jeśli nie, poczuję się zwolniony z obietnicy zakomciowania, którą kiedyś Ci dałem, i chętnie sobie pójdę.
wkochano :
Ale pociesz się, że napisałem, że jesteś inteligentny.
wkochano :
Chętnie bym schudł, ale nie wiem jak. Może byś mi, bracie, polecił jakąś fajną dietę? Podobno ta cała oficjalna dietetyka to o kant dupy.
bart :
Przy najbliższej okazji zapytaj mnie. To będzie długa i mhroczna opowieść.
Gammon No.82 :
Aaa, myslalam, ze mowisz o “Nawiedzonym domu”, “Duch” jako dosyc szczatkowa powiesc, do glowy mi nie przyszedl. Oho, bede musiala sobie odwiezyc, Okretka w objeciach demona, hihi ;)
bart :
Bum, stół, nożyce!
To zastanawiające – facet tak obkuty w Pubmedzie jak Ty, mający oficjalną dietetykę w paluszku, i dalej nie wie, jak schudnąć?
Żeby Ci coś polecić, musiałbym dużo lepiej Cię znać. Czy jesteś wege, ile masz czasu, na ile cię stać, czy się ruszasz, czy gotujesz itp. Co najwyżej mógłbym Ci powiedzieć, co u mnie działa, no ale już wiem, że Cię to nie interesuje.
Może za to powiesz mi, kto konkretnie sądzi, że ludzie są grubi, bo jedzą za mało mięsa? Bo to mnie w sumie najbardziej zaintrygowało.
Doskonale wiem jak schudnac, niestety nadal jest dla mnie tajemnica, jak mozna utrzymac wage…
Jest obiecana notka! Przyjemna.
Nie po raz pierwszy gratuluje niepalenia.
Sliczna laurka, jakos nie znalazlam jej wczesniej. Musze sobie tam jeszcze poszperac u ciebie w zdjeciach.
Co do diety to moze Dukan? Jestem praktykiem, moge pomoc.
wkochano :
No ale przecież powaliłeś oficjalną dietetykę na kolana za pomocą artykułu w New York Times.
wkochano :
Och, to raczej kiepskie perspektywy, bo zaraz będziemy się żegnać.
ewa.mewa :
Nie wyobrażam sobie jechania na Dukanie do końca życia.
bart :
To nie do konca tak. To jeden dzien w tygodniu bialek a reszte dni rozsadne jedzenie i picie.
Moim zdaniem da sie, choc to ‘do konca zycia’ to jeszcze nie przerabialam wiec teoria.
@waga
mówią że najlepiej ruszać się, i odstawić oczywiste faile w regularnym jadlospisie
bart :
E tam, to tylko jeden dzień w tygodniu. Jeśli masz gdzie zrobić grilla i będziesz pamiętał o zamarynowaniu kurczaka, tudzież o zmieleniu wołowego na hambuksy, to może być naprawdę rewelacyjny dzień.
Liczby anegdotyczne są bezlitosne: bardzo wielu znajomym udało się mocno schudnąć Dukanem. Właściwie większości spośród tych, którzy się za to wzięli — jedyna dieta o skuteczności POWYŻEJ kilkunastuprocent, do której się znajomi przyznawali. To naprawdę robi wrażenie.
Oraz: z racji jej popularności jest sporo książek kucharskich, a nawet niektóre knajpy warszawskie wprowadziły pozycje jawnie oznaczone jako dla ludzi na diecie Dukana.
A tak jeszcze ontopicznie: komcie pod taką notką mają gigantyczny potencjał na #wstydliwewyznania. Kto pierwszy o swoim altmedzie? Kaman, z komci pod wcześniejszymi notkami kojarzę że spora część trenowała jakieś wschodnie martial artsy, a zasadniczo bardzo ciężko (as in: nie sposób) wsiąknąć w aikido, karate czy kung fu bez łyknięcia kilku bzdur, od wschodniego altmedu po l33t sk1llz mnichów shaolin.
przepraszam za “kilkunastuprocent”, najwyraźniej mi już mózg przeżarło od tego: http://www.youtube.com/watch?v=pcZyUZZ5A3c
bart :
Coś Ci się dramatycznie pomyliło: 1. artykułu nie napisałem ja, lecz Gary Taubes (miałeś już okazję sobie o nim doczytać?) 2. artykułu nawet nie zacytowałem ja, lecz Ty sam go znalazłeś i przeczytałeś aż do oszałamiającej drugiej strony, po czym skonfabulowałeś sobie tezy, których w nim nie było.
Może to dobry moment, żeby wrócić do błędów poznawczych przezierających z Twoich tamtych postów?
Jeśli nie wzmocnisz konkretności swoich wypowiedzi, to chyba faktycznie.
Tomash :
Ja (i RobertP) tak, ale w dawnych czasch, gdy historie o ciosach wibrującej pięści traktowało się z dużym przymrużeniem oka.
Mam hehehe nader silne zdolności prekognicyjne. I nie zamierzam ich konfrontować z Randim, bo wiem, że to złudzenie.
bart :
Praca w domu+lenistwo+nietrzymanie gotówki większej niż 10 zeta (żeby pizzy nie zamawiać!) = rzadko w domu jest coś, żeby się można było najeść. Profit.
Tomash :
Tez schudlam na Dukanie, jakos wiosna. Wyliczylam sobie bodajze 6 tygodni na poszczegolne fazy, ciekawa bylam co z tego wyjdzie. Wyszlo bardzo dobrze i mialam sobie powtorzyc juz teraz na serio, do oporu, ale co chce skompletowac zarcie dukanowe, robi mi sie niedobrze. Ciekawe, kiedy mi przejdzie, podejrzewam, ze juz nigdy.
Hmmm, a co z rewolucyjnym pomysłem jedzenia albo a) mniej, powiedzmy 1500kcal żeby się nie umartwić zbytnio albo b) wszystkiego za wyjątkiem węglowodanów? One też okantdupne, czy tylko uciążliwe jak chuj?
bart :
A ja mogę? Jeść głównie to, co w najlepszym razie neutralne, a najlepiej niesmaczne. Dla Ciebie niesmaczne.
wkochano :
To mi przypomina, o czym zapomniałem napisać w notce. Jak osoba inteligentna uwierzy w jakąś durnotę, to ma ochotę ewangelizować. Przecież kiedy poznaliśmy się u WO, to nie było tak, że w czasie dyskusji o dietach ktoś powiedział “Och, tam stoi znany dietetyk-amator Wkochano, spytajmy go, co stosuje u siebie i swojej rodziny”, tylko ty przylazłeś i zacząłeś smażyć farmazony o klęsce współczesnej dietetyki, akademikach w okopach i ludziach, którzy znają PRAWDĘ. To jest ciekawy aspekt całej sprawy, bo ja też miałem ochotę chodzić i opowiadać wszystkim o cudownej metodzie rzucania palenia. Również tym, którzy nie pytali. Czyli inteligencja nie broni przed niezdrowym apostolstwem.
wkochano :
I to mówi osoba, której najpoważniejszym argumentem było, że ów artykuł Gary Taubesa jest “najczęściej dyskutowanym tekstem w Timesie”? Dzięki, Krysiu Optymalna.
Ciecie kalorii jest absolutnie, totalnie okantdupne i tragiczne w skutkach. Wiem co mowie. Wszystko za wyjatkiem weglowodanow to zdrowsza wersja Dukana, na krotka mete ok, ale uciazliwe i ciezko potem wyczaic jak do tych wegli wrocic.
lysaczi :
No, ja też jestem zwolennikiem prostego “calories in, calories out”.
Slotna :
Ale dlaczego?
Mnie się bardzo podobała historia MRW, który zmienił swój styl życia, ale na zawsze. To tak jak z moim paleniem.
Slotna :
No bo wtedy węglowodany już na zawsze out. Niestety.
janekr :
Do końca życia? Bessęsu.
bart :
Póki co trzymam się…
NIE ROBIĆ TEGO (bo nie działa)
Dieta kapuściana.
Operacyjne wyprucie części bebechów.
janekr :
Aż się boję pytać, czy próbowałeś.
Tomash :
ja wierzę, że kwasy naprawiły mi mózg, mam na to dowody. a z altmedów grupowych wierzyłem tez kiedyś w jedną z odmian Anonimowych (współ)Ofiar Losu, ale potknąłem się na pierwszym z dwunastu kroków – wstań z fotela i idź na drugie spotkanie..
Wiesz, Bart, zawsze możesz jak moja koleżanka — wpierdalać jak dziki, zwłaszcza rzeczy bardzo nie polecane (pierogi, makarony, ziemniaki itd.) przy zachowaniu zajebistej figury. Teh secret? Treningi zespołu ludowego 3x w tygodniu po 2h plus występy średnio co drugi weekend.
Oni tam zresztą wszyscy jedzą kosmiczne ilości, ale nikt nie ma nadmiarów.
Powodzenia!
Tomash :
Właśnie próbuję sobie zwizualizować Barta w zespole ludowym.
OMG, przepraszam, hahahahaha.
bart :
Metabolizm spada, latwiej magazynujesz, trudniej spalasz, organizm sie domaga, jesli nie chcesz jojo, do konca zycia musisz jechac na listku salaty i to coraz mniejszym listku, placzac za zeberkami. To tak realistycznie przy duzej nadwadze, bo 2 czy 5 kilo to sie jeszcze da. Historii MRW nie znam.
Gammon No.82 :
AWESOMENESS +1000
bart :
Znam z bliska bardzo dokładnie taki przypadek, ale sam szczęśliwie uniknąłem rzeźnika flaków.
bart :
No cóż. Dowód anegdotyczny, ale trudno – Dieta ŻP – Żryj Połowę.
Jesz wszystko, tylko nie objadasz się do oporu. No i nie jesz po 18.00 (czasem jabłko, jak naprawdę przypili).
Spadło 10 kilo w około 3 miesiące (powoli, wiem), ale teraz a) trzymam wagę i b) jem mniej.
Nie odmawiam sobie niczego (including śmieciowe żarcie raz na czas), tym bardziej piwa itp.
Slotna :
Ej no nie jest tak źle.
Otóż przy maturze (bardzo dawno temu) ważyłem 106 kilo żywej wagi.
Jakieś siedem-osiem miesięcy później ważyłem niecałe 70. To było stanowczo za mało. Pod koniec zimy wiatr próbował mnie porwać z ulicy.
Potem dopakowałem (głównie mięśniami) do 78. Chyba tyle powinienem ważyć idealnie.
Niestety nieprzytomnie uwielbiam żarło. W związku z tym podjeżdżam chwilami pod 82 (nawet 84, a to już wyraźnie za dużo) i muszę raz na jakiś czas nie tyle dietować, co trochę się ograniczać. Da się. A z dobrego żarła nie zrezygnuję, no nie dam rady.
Gammon No.82 :
Kluczowe.
Gammon No.82 :
Ja mniej wiecej to praktykuje, z tym, ze ograniczenia ida w jakosc, nie w ilosc – tyle, ze mowa wlasnie o tych 2-5 kg, a nie dajmy na to 30.
Tomash :
Mogę też – tak jak to już robiłem – zacząć jeść pięć posiłków dziennie, zapisywać ich kaloryczność w telefonie (THERE’S AN APP FOR THAT TOO), starając się nie przekroczyć 1200 kalorii oraz w miarę regularnie biegać na swoim orbitreku. Kiedyś tak robiłem i chudłem pięknie, ale zabrakło mi determinacji. Teraz się przymierzam znowu, wróciłem do biegania, biegam codziennie w małej dawce, żeby się nie zniechęcić przećwiczeniem.
Z tym nie mam dużego problemu, bo to jest fajne i to lubię. Problem mam zupełnie z czymś innym. Otóż ja strasznie lubię jeść, i to jeść różne konkretne, wysokokaloryczne rzeczy. I lubię jeść długo i dużo. Nie dyskryminuję białek, tłuszczów ani węglowodanów, chętnie zeżrę pół kilo chudziutkiego beef jerky, zagryzając je chlebem ze smalcem. Lubię to wszystko popić winem. Jedzenie jest – obok dzieci, filmów i książek – radością mojego dnia powszedniego.
Kiedy rzucałem palenie, byłem przekonany, że nie będę tęsknił. Jeśli nie gdzie indziej, to tutaj właśnie leży sekret książki Carra – facet przez cały tekst przekonuje, że nie będę miał za czym tęsknić. I faktycznie – moc mojego rzucenia polega na tym, że nie spozieram tęsknie na palaczy na balkonie na imprezach. Ale z jedzeniem tak nie jest, men, za smalcem będę tęsknił. Kiedy trzymałem się 1200 kcal, raz czy dwa urządziłem sobie tak dzień, żeby mieć miejsce na pizzę. Ale to nie to samo. Szykuję się na ten dzień, bo chciałbym jednak wypaść z tych pozostałych grup ryzyka, ale na razie się nie podjąłem i różne buce się mogą ze mnie naśmiewać, że mam oficjalną dietetykę w małym palcu, a dalej jestem grubas.
bart :
No to sobie uswiadom, ze tylko ci wydaje, ze lubisz jesc, a tak naprawde masz rozwalona gospodarke insulinowa i zwyczajnie musisz, przy czym kazdy dodatkowy posilek te koniecznosc wzmaga. A jak sobie to wyregulujesz sensowna dieta, to juz nie bedziesz musial i nie bedziesz tesknil.
LOL
No co, warto bylo sprobowac :)
bart :
Może to zwykła chęć skonfrontowania się z opinią świata zewnętrznego? A nuż może ktoś ma lepsze (kontr)argumenty niż te na które sam wpadłeś?
Ciekawa rzecz, że niedawno chciałem napisać komenta na temat siły placebo, ale pomyślałem, że nikt nie ogląda True Blood soap opera i dałem se siana. W pierwszym sezonie był odcinek z szamańskim egzorcyzmem nad alkoholiczką, który oczywiście pomógł. Osoba od dekad trzeźwiejąca tylko sporadycznie z dnia na dzień przestaje pić, zaczyna w miarę normalnie funkcjonować w swojej społeczności. Znachorka później okazuje się fejkiem, ale uzdrowienie pozostaje faktem.
Tak czy inaczej rzecz była przedstawiona z punktu psychologicznego dosyć wiarygodnie (jak na serial o wampirach, wilkołakach i telepatach). Wiadomo, że placebo na ileś tam procent populacji jednak działa, efekt jest realny i mierzalny. Zastanawiam się jednak na ile niezbędna jest do tego niewiedza, czy wiara? Eksperymenty, jeśli się nie mylę, wyglądają tak, że pacjenci raczej nie wiedzą, czy dostają placebo, czy prawdziwy lek i nie sugeruje im się, że to prawdziwe lekarstwo. Czy placebo to w takim razie kwestia wiary, autosugestii, a może to mechanizm, który każe nam myśleć pozytywnie, tak na wszelki wypadek? Czy efekt jest możliwy nawet wówczas, gdy skądś wiemy, że dostajemy placebo? Może to tylko jakiś umysłowy trik?
Bart, ale ja wiem, rozumiem i empatyzuję. Chciałem tylko nakreślić beznadzieję alternatyw wobec Dukana czy niskokalorycznej.
Oraz: z tych wszystkich metod i diet tylko Dukan pozwala Ci zakąszać pizzę chlebem ze smalcem (a nawet i na odwrót), przez calusieńkie 6 dni w tygodniu. To jest naprawdę dobry dil.
Orbitrek sprzedaj, bieganie rób co najwyżej dla przyjemności — aeroby nie odchudzają.
Tomash :
W sensie, że bilans energetyczny nie musi wyjść na zero?
bantus :
Wszyscy oglądają, ALE TO JEST SERIAL, dkn.
bantus :
No, z tym placebo to nie do końca tak hop siup, moim skromnym zdaniem. Te wszystkie opowieści o czerwonych pigułkach na pobudzenie i niebieskich na uspokojenie bardzo ładnie wyglądają w mediach, ale jak się bliżej przyjrzeć, to różnie z tym bywa. Placebo działa, ale nie tak mocno, jakbyśmy tego chcieli, i praktycznie nigdy właśnie w sytuacjach binarnych, mierzalnych. Choć zdarzają się pewnie wyjątki.
Tomash :
Zaraz, ja czegoś nie rozumiem. Dukan nie narzuca w późniejszym etapie żadnych restrykcji ani kalorycznych, ani co do rodzaju przyjmowanego pożywienia? Mogę sześć dni w tygodniu wpierdalać po pięć tysięcy kalorii?
Tomash :
Tomek, z każdym zdaniem twoje teorie robią się coraz ciekawsze.
bart :
Rownie mozliwe, co bezsensowne. Moge ci wyslac ksiazki, mam w pdfie, ale nie chce mi sie w nich grzebac.
@bart i dieta
Jest jedno podstawowe pytanie – czy pijesz alko? OK, sam piszesz, że pijesz, ale kwestia jest – ile. Jeśli dużo, to dieta odchudzająca będzie dla ciebie prosta – pij mniej. Żreć możesz na razie tyle samo. Ew. trochę ogranicz takie typowe złe żarcie jak cukier, masło, pieczywo. Plus dołóż trochę ruchu. Ale takiego ruchu, żeby się spocić. Plus do tego L-karnityna, która pomaga spalać tłuszcz. I tyle. Po 1-2 miesiącach rewelacyjny wynik. Potem się ucieszysz, że skoro wszystko możesz, to może nie trzeba tyle rygorów i wrócisz do dawnej wagi.
bart :
A znasz książkę ” Dieta albo cud. test 42 diet”? Dietetycy fundacji Pro-Test przetestowali diety najpopularniejsze w Polsce i ocenili ich skuteczność (potencjalną, bo badań żadnych przecież nie było), łatwość przygotowywania posiłków itp. Poza tym dużo informacji ogólnie o żywieniu. Cena około 30 zł w Empiku. Ducan raczej w połowie stawki.
mietek_1899 :
Mr. Pubmed zaprzecza. Nawet u szczurów.
bart :
Chodzi może o to, że kiedy biegasz na zewnątrz, wypocone kalorie zostają na zewnątrz. Kiedy biegasz w mieszkaniu, kalorie wracają do Ciebie i złośliwie tuczą jeszcze bardziej.
sheik.yerbouti :
Po drodze wchodzą w reakcje z jonami dodatnimi, roztoczami i złą energią.
@Gammon a L-Karnityna
Nie chce mi się guglać, a po co sobie niszczyć efekt placebo, skoro działa?
mietek_1899 :
Już starożytni Turcy o tym wiedzieli (“wtem Osman niecierpliwy każe palić działa”).
sheik.yerbouti :
Jeżeli biegasz w mieszkaniu, to generujesz tam wibracje, które nie mają szansy się rozproszyć (tak, jak na świeżym powietrzu). Wibracje podnoszą poziom energetyczny i zwiększają gęstość pożywienia zmagazynowanego w mieszkaniu, co sprawia, że staje się ono bardziej tuczące.
asmoeth :
Czyli to nieprawda, że z drobno pokruszonego jedzenia kalorie parują?
A to nie jest tak, że to po prostu całkiem rozsądna metoda, tylko przebrana za altmed, coby sięgnęli po nią ludzie, którzy właśnie spodziewają się cudownych sposobów wyleczenia z nałogu? To chyba trochę jak ze zwykłymi lekami ziołowymi, które sprzedawane są czasami jako homeopatyczne tylko dlatego, że jako homeopatia lepiej się sprzedadzą?
@wstydliwewyznania
E, ja to tylko we wczesnym liceum przestałem jeść mięso żeby nie krzywdzić zwierzątek. Ale do 16 roku życia mi przeszło i teraz nie jem mięsa bezideolo. Kiepsko się pod altmed łapie.
@wycinanie kawałków
Anecdata: mój dziadek jakoś koło trzydziestki miał resekcję i zostało mu 20% żołądka. Nie przytył do końca życia, ale mimo wszystko jakoś nie polecam.
A co do wstydliwych wyznań, to byłem daenikenistą i kupowałem pisma w rodzaju “X-Faktor” czy jak to się nazywało.
sheik.yerbouti :
Kruszenie uwalnia wibracje z jedzenia (a więc zmniejsza jego kaloryczność) i przenosi je do jedzenia sąsiadującego. Nic w przyrodzie nie ginie, więc sumaryczna ilość kalorii we Wszechświecie jest stała.
A ja byłem na Kaszpirowskim, dostałem na to oficjalną przepustkę ze szpitala.
Było to dawno temu (jakieś dwadzieścia lat), miałem właśnie parszywe zapalenie tęczówki na tle ZZSK, rodzina załatwiła bilet. Poszedłem z ochotą, nie wierząc, ale na bonus miałem kąpiel w wannie i normalny domowy posiłek – więc sami rozumiecie. Tydzień czy dwa po seansie wypisali mnie, ze szpitala, ale ponieważ przed seansem spędziłem tam trzy tygodnie żrąc NLPZ w dużych ilościach i dostając sterydy w gałkę oczną w zastrzykach (tak, tak – można się przyzwyczaić, ale nie polubić) to wciąż nie wierzę w cudowne adin, dwa, trii.
magdalena :
Czytałaś? Jak ocenili dietę 1000 kalorii?
Ausir :
Carr? No właśnie dlatego to kiepski przykład do rozważań pt. “jak dałem się złapać na altmed”. W przypadku Carra tekstu “brak porządnych badań potwierdzających skuteczność” nie mówisz z takim samym przekąsem, z jakim wypowiadasz go w kontekście homeopatii. Nie zmienia to jednak faktu, że reklamowałem coś innym, bazując wyłącznie na własnym anegdotycznym doświadczeniu i czułem się z tym WSPANIALE.
Ausir :
Weren’t we all? Nawet napisałem w drafcie, że oszołomskie ukąszenie jest chyba doświadczeniem wielu sceptyków, ale nie mogłem znaleźć linka do Asmoetha na potwierdzenie.
bart :
Zaraz będę miał o tym notkę.
Bieganie vs. spalanie kalorii:
Niestety, aeroby są uważane (powszechnie i od kilku lat przez trenerów, sportowców itd.) za najgorsze ćwiczenia do zrzucenia tłuszczu.
Tak, spalają kalorie. Nowoczesne urządzenia treningowe nawet wyliczają ile.
Tylko że… no właśnie, tyle i nic więcej. Spalenie 200kcal na bieżni to, po pierwsze, bardzo duży wysiłek na uzyskanie dość małej tak naprawdę różnicy w bilansie energetycznym, a po drugie — kończy się na tych 200kcal w momencie zejścia z bieżni (w uproszczeniu).
Dodatkowo aeroby powodują spalanie tkanki mięśniowej, co jest a) niepożądane b) spowalnia metabolizm.
Aktualnie tendencja treningowa jest taka, żeby odchudzającemu się ordynować ćwiczenia mięśniowe, najlepiej obwodowe. To samo spalone w trakcie szarpania żelaza 200kcal przekłada się na przyspieszony przez następną dobę-dwie metabolizm (odbudowa mięśni) oraz wzrost mięśni, czyli także długofalowe przyspieszenie metabolizmu. Znaczy per saldo jest się “w dół” o wiele więcej niż te dwieście.
No, kurde, opłaciło się czytanie tych Men’s Health i innych KiF.
Ej, przeczytałem szyderę z mojego odradzania aerobów i son, I am disappoint.
Ausir :
A ja czytałem LUCJANA ZNICZA.
Tomash :
Rili?
Tomash :
Naucz się języka, zanim z niego skorzystasz.
Adam Gliniany :
Ahahahahahahahaha
Gammon No.82 :
Każde ćwiczenia powodują niszczenie włókien mięśniowych, a potem ich odbudowę. Tutaj organizm sobie radzi i pracujące podczas aerobów mięśnie oczywiście się rozwijają. Niestety w trakcie aerobów — długotrwałego wysiłku umiarkowanej intensywności — organizm sięga nie tylko do rezerw tłuszczowych (good!), ale też do rezerw białkowych. Mało bo mało, ale podobno wystarczająco żeby kulturyści unikali aerobów bądź wplatali je w program treningowy kompensujący straty.
Tomash :
Chyba nie poprzez spalanie tylko mikrourazy?
Jak długotrwałego?
Gammon No.82 :
Te od ćwiczeń — tak. I te są odbudowywane i ogólnie cacy. Chodzi o efekt kataboliczny w całym organizmie.
Nie znam dokładnych cyferek, nie jestem fizjologiem.
Tzn. generalnie debata aeroby czy obwody jest równie stara jak zrzucanie tłuszczu przez ćwiczenia fizyczne. Generalnie kulturyści od iluś-tam lat jednak robią aeroby (w latach 60-tych czy 70-tych było to nie do pomyślenia), zwłaszcza w fazie robienia rzeźby (czyli maksymalna redukcja tłuszczu, nawet jeśli kosztem części masy mięśniowej). Niemniej w fazie budowania masy unikają aerobów jako ćwiczeń, które ujemnie wpływają na masę mięśniową.
Ej, Bart, a może znajdź po prostu kogoś do wspólnych ćwiczeń — czy to biegania, czy to siłki — w swojej okolicy? To robi cuda na motywację i systematyczność.
Tomash :
Kulturyści jak wiadomo stosują sterydy, robią dziwne rzeczy z poziomem elektrolitów w organizmie, wstrzykują w mięśnie synthol (polecam googiel i youtube pod hasłem “synthol victim” – chyba, że ktoś wrażliwy), szprycują się też insuliną. To, że coś praktykują, to mocny argument, żeby tego nie robić.
Ojej, pierwsza strona komci i już argument ad hitlerum?
Tomash :
Ale ja nie jestem kulturystą, ja sobie spalam kalorie na orbitreku.
@1000kalorii
Ja ją dostałem w kurwa KLINICE. LECZENIA. OTYŁOŚCI. FINANSOWANEJ. Z NFZ. A nie na internetowym forum ani w książeczce jakiegoś pedofila. I działa.
I rygor ~1000Kcal jest na czas chudnięcia. Potem dobijasz do ulubionej wagi i ją sobie trzymasz. Np. ćwicząc. I nie żrąc aż tyle. I możesz ćwiczyć, bo nie ważysz 130, tylko 95, więc w ogóle możesz ćwiczyć bez uczucia, że Ci serce wyjdzie dupą.
@ Tomash:
Powiem tak: czyli z twojej opowieści wynika, że aeroby jednak odchudzają, ale są ćwiczenia, które odchudzają lepiej. Być może. Zanim kupiłem orbitreka, robiłem długi, długi research, czy warto – i generalnie opinie były zgodne, od tego się chudnie, można ćwiczyć dłużej i lżej, można krótko i mocno. Nigdzie nie spotkałem się z opinią, że to jakiś najgorszy rodzaj odchudzania. Aczkolwiek spotkałem się z masą opinii – różnych – które wzbudziły we mnie podejrzenie, że siłownia jest skażona bzdetem w stopniu równym poczekalni u pediatry.
mrw :
Ale to, że ktoś lubi z dziećmi, nie przekreśla go jako dietetyka!
Tomash :
Internet – teh serious business!
bart :
“1000 nietrudnych potraw z dzieci”
bart :
Bezrobocie i rower. Przerabiałem, działało. Ale chyba zacząłem dolną fazę jojo, bo teraz nie mogę powstrzymać spadania.
bart :
Niezły temat na notkę, zwłaszcza że nawet czasopisma tzw. branżowe potrafią w jednym roku jebnąć teksty uzasadniające zupełnie przeciwne tezy.
Ausir :
Bracie! Z 10 książek Daenikena kupiłem, Biblię do szkoły nosiłem i pokazywałem kolegom i koleżankom opisy pojazdów kosmicznych w Księdze Ezekiela.
Czy zaczytywanie się z wypiekami na twarzy w komiksach Polcha z serii “według Ericha von Daenikena” też się liczy?
Gdyby nie młodzieńczy daenikenizm, to kto wie, możliwe, że dalej byłbym katolikiem.
Tomash :
A jak myślisz – skąd się dowiedziałem o tym naukowcu? Zagłada Wielkiej Wyspy otworzyła puszkę Pandory. Niczego nieświadomi rodzice kupili mi to w 1988 roku i robak daenikenowski siedział mi w mózgu do 1998.
ekolog :
Rower, fajna rzecz. Miałem taki okres w życiu, że regularnie biegałem i większość podróży na krótkie dystanse (do 10 km, czyli m.in. do fabryki i z powrotem) robiłem na rowerze. Mogłem jeść, co tylko chciałem.
Gammon No.82 :
Gotuj z papierzem!
bart :
Przyznaję nie odrobiłem pracy domowej, ale placebo coraz bardziej mnie ciekawi, więc muszę kiedyś przysiąść i zrobić jakiś porządny risercz. Póki co mam takie wyobrażenie, że między grupą, która dostaje placebo, a kontrolną bez niczego, musi być przynajmniej kilkuprocentowa różnica. Jeśli nie, to why bother, po co w ogóle robić testy z placebo zamiast oszczędzić na kosztach i wziąć tylko grupę, która nie dostaje leku?
W każdym razie nałogi wydają się idealnym obiektem do badań nad placebo i tu jak mi się wydaje siła oddziaływania może być naprawdę duża ze względu na swój, że tak powiem, silny psychofizyczny aspekt.
asmoeth :
Z ćwiczeniami to dla mnie największy problem. Mogę się zmobilizować średnio na trzy miesiące regularnych ćwiczeń, a potem cały schemat się rozpada i trzeba zaczynać od nowa. Świadomość, że trzeba się jeszcze raz wdrożyć, bo forma błyskawicznie spada jeszcze przedłuża przerwę w ćwiczeniach i dalej pogarsza kondycję, aż do momentu w którym nie sposób szybko wejść po schodach bez większej lub mniejszej zadyszki.
To naprawdę wygląda jak kwestia zmiany stylu życia, po prostu trzeba już ćwiczyć do końca życia i to regularnie, a to już nie tak łatwo sobie wytłumaczyć. Prościej wyznaczyć sobie jakiś konkretny cel: przepłynąć tyle, a tyle basenów w godzinę, zrobić tyle, a tyle pompek, czy ileś tam wycisnąć i go osiągnąć, niż potem ten poziom utrzymać.
Tomash :
lol
Tomash :
Nie no, błagam, im więcej będę biegał, tym mniejsze będę miał mięśnie na nogach?
lysaczi :
A to popieram z całą potęgą dowodu anegdotycznego jakim jest własne doświadczenie. Dodam jeszcze, że jakkolwiek głupio to nie brzmi, warto się od jakiegoś sportu uzależnić. Od jakiego, to chyba mniej istotne, jeden lubi szybkość, inny rywalizację, grunt żeby regularnie – parę razy w tygodniu. Po jakimś czasie trudniej jest z tej swojej dawki zrezygnować niż się do niej zmusić, a niebagatelnym efektem ubocznym jest to, że można zreć like there’s no tomorrow. No, prawie.