Człowiek, który pił kawę drugą stroną
W listach do Blog de Bart czytelnicy najczęściej narzekają na częstotliwość ukazywania się notek. Być może byłaby ona większa, gdybym przygotował sobie szablony, w których zmieniałbym tylko kluczowe słowa i nazwiska. Medycyna alternatywna, mimo pozornego zróżnicowana, może być łatwo opisana właśnie takimi szablonami.
Na tej zasadzie działa Detektor Bzdetu. Wyszukuje genezy teorii, jej rozwój, zakres działania, zlicza stosunek liczby anegdot do liczby solidnych badań klinicznych. Spróbujmy skalibrować Detektor na przykładach powstania kilku odnóg medycyny alternatywnej. Zwróćcie uwagę na powtarzające się elementy: osobiste doświadczenie, intrygujący wniosek, jeszcze bardziej intrygująca metoda praktyczna.
Pewnego dnia nasz bohater przypalił gotowany jogurt. Zauważył, że spalenizna zebrała się na dole z wodą, a górna, gęsta część pozostała wolna od smaku i zapachu przypalenia. Zrozumiał wtedy, że chorobę powodują toksyny, które niczym spalenizna zbierają się w wodnistej części krwi — i wystarczy ów toksyczny płyn odsączyć z organizmu za pomocą ziarna ciecierzycy wetkniętego w ranę w łydce, by wyleczyć człowieka ze wszystkich bolączek.
Pewnego dnia nasz bohater spróbował popularnego lekarstwa przeciw malarii i dostał malarycznych drgawek. Zrozumiał wtedy, że chorobę trzeba leczyć środkami, które wywołują podobne do niej symptomy. Ponieważ jednak chodzi o to, żeby tych symptomów nie wywoływały, trzeba je rozcieńczyć wodą w absurdalnej skali, wychodząc z założenia, że im mniej się ich poda, tym słabszy efekt — a więc jeśli poda się ich nic, efekt zniknie, symptomy ustąpią i wyleczy się człowieka ze wszystkich bolączek.
Pewnego dnia nasz bohater nastawił wypadnięty krąg człowiekowi głuchemu od siedemnastu lat. Po tym zabiegu głuchy odzyskał słuch. Nasz bohater zrozumiał wtedy, że chorobę wywołują blokady podróżującej nerwami siły witalnej spowodowane przesunięciami kręgów w kręgosłupie, tzw. subluksacjami — i wystarczy nastawić właściwie kręgosłup, by wyleczyć człowieka ze wszystkich bolączek.
Pewnego dnia nasz bohater zauważył, że ludzie pracujący przy obsłudze krów rzadziej zapadają na czarną ospę. Zrozumiał wtedy, że krowia ospa uodparnia organizm przeciw ospie prawdziwej — i że świetnym pomysłem będzie pozarażać różnych ludzi krowianką i zobaczyć, co się stanie.
Pewnego dnia nasz bohater zjadł barszczyk i zrobił siusiu…
Detektor Bzdetu nie jest stuprocentowo skuteczny, co widać na przedostatnim przykładzie, w którym oznaczył Edwarda Jennera jako altmedowego szarlatana. Ale analizator genezy to tylko jedno z odnóży na steampunkowym korpusie Detektora. Inna macka to detektor słów kluczowych, takich jak toksyny, oczyszczanie albo chi, z nakładką wykrywającą innowacyjne hipotezy powstawania chorób.Przyłóżmy wreszcie Detektor do bohatera niniejszej notki.
Pewnego dnia Max Gerson, trapiony migrenami, postanowił zmienić dietę i ze słonych bawarskich kiełbasek przerzucił się na warzywa i owoce. Zauważył ze zdumieniem, że jego migreny zniknęły. Pacjenci, którym rekomendował swoją nową dietę, wracali nie dość że bez migren, to jeszcze z wyleczoną gruźlicą skóry, astmą i innymi chorobami. Gerson zrozumiał, że wszelkie bolączki trapiące człowieka, z rakiem na czele, są powodowane przez toksyny i sód w diecie. Opracował więc specjalną terapię, która leczy wszystkie nieuleczalne choroby, a opiera się na rygorystycznej diecie wegetariańskiej i sokach owocowych oraz nietuzinkowych metodach wspomagania pracy wątroby.
Do wspomagania wątroby jeszcze powrócę (och, możecie być pewni, że powrócę!). Na początek spróbujmy zastanowić się nad odpowiedzią na proste pytanie:
Czy dieta może wyleczyć z raka?
Naukowcy są stosunkowo zgodni, że dieta może zapobiegać powstawaniu raka. Złe odżywianie czy otyłość sprzyjają powstawaniu niektórych nowotworów — a więc zrównoważona, niskokaloryczna dieta zmniejsza takie ryzyko. Solidne badanie epidemiologiczne przeprowadzone na ponad 60 tysiącach Brytyjczyków wykazało, że wegetarianie o 12% rzadziej zapadają na raka. BBC w dobrze pojętym misyjnym zapale przełożyło te wyniki na bardziej strawne liczby: w społeczeństwie mięsożerców 33% osób w ciągu swojego życia zachoruje na raka; wśród wegetarian będzie ich 29%. Różnica niby niewielka, ale na niektóre nowotwory wegetarianie zapadali nawet dwa razy rzadziej.
Zatem dieta najprawdopodobniej może zapobiegać rakowi. Ale czy może go leczyć? Odpowiedź brzmi: nie, a przynajmniej nauka nie zna takiej diety. Jeśli w Google wpiszemy „can diet prevent cancer”, oprócz standardowej porcji mambo-dżambo znajdziemy linki do strony brytyjskiej służby zdrowia, New York Times czy stron uniwersyteckich. Za to wpisanie „can diet cure cancer” otwiera wrota prosto w Otchłań. Raka leczą: sok z marchewki i buraków, olej lniany z serkiem wiejskim, sok Noni, dieta wysokotłuszczowa, dieta makrobiotyczna, a nawet proszek do pieczenia. Pierwszy link prowadzi do strony organizacji Gerson Research.
Terapia Gersona należy do grupy tzw. terapii metabolicznych. Każda z nich dumnie nosi imię swojego wynalazcy. Jest więc terapia Gonzaleza, terapia Kelly’ego, terapia Contrerasa, terapia Mannera czy terapia niemieckiego doktora Josepha Isselsa, w której pacjenci, oprócz przechodzenia gruntownej psychoterapii uwalniającej ich ze złych emocji, wyrywają sobie wszystkie plomby. Twórcy terapii metabolicznych twierdzą zgodnie, że choroby są efektem nagromadzenia w organizmie toksyn. Radykalna dieta eliminuje toksyny, specjalne suplementy wspomagają pracę wątroby, a lewatywy z kawy rozszerzają przewody żółciowe, dzięki czemu toksyczne produkty rozpadu tkanki nowotworowej przez wątrobę łatwiej opuszczają organizm, a dializa toksycznych produktów ze krwi przez ścianę okrężnicy przebiega sprawniej.
Owszem, nie przesłyszeliście się z tą kawą.
Pozwolę sobie na chwilę refleksji. Zanim poznałem bliżej magiczny świat terapii alternatywnych, wyobrażałem je sobie jako coś w podobie relaksującego masażu, nacierania aromatycznymi olejkami, wdychania dymu z wonnych kadzideł, picia ziołowych herbatek i wsłuchiwania się w dźwięk gongu obsługiwanego przez tybetańskiego mnicha. Taka wizja nie była chyba wyłącznie moim udziałem; po wpisaniu w wyszukiwarkę grafik hasła „alternative therapies” czy „alternative medicine” Google zwraca zdjęcia igieł do akupunktury, moździerzy z ziołami, olejku lanego na kobiece plecy, świec płonących w spa i dziewcząt siedzących w pozycji lotosu.
Dziś wiem już, że to obraz nieprawdziwy, a przynajmniej niepełny. Twórcy terapii alternatywnych namawiają naiwnych do picia nafty, wody utlenionej i przemysłowego wybielacza, samookaleczania się warzywami, poddawania się niebezpiecznym zabiegom oczyszczającym czy spożywania końskich dawek witamin. Nawet bazujący na wodzie i cukrze homeopaci wkraplają pacjentom do nosa cudze smarki i świńskie śluzówki, na szczęście litościwie rozcieńczone do zera. Wielu altmedowców ma dziwną fiksację na punkcie jelit i odchodów, co skłania ich do zabaw kałem, picia moczu, fotografowania długich kałowo-bentonitowych węży (uwaga! zdjęcia straszne, choć zabawne), a nawet wymyślania własnych przysłów („Nie pozwól słońcu zajść bez opróżnienia jelita”). Terapeuci alternatywni zachęca również do lewatyw, powołując się nawet na autorytet Syna Bożego. Jak naucza Jezus w tajemniczej „Ewangelii Światła”, zwanej też „Świętą Ewangelią Jezusa Chrystusa według Św. Jana”:
Weżcie dużą dynię i połączcie ją z długą łodygą. Wydrążcie miąższ, wypełnijcie ją nagrzaną na słońcu wodą z rzeki. Zawieście dynię na gałęzi drzewa, uklęknijcie przed Aniołem Wody i wytrzymajcie… by woda przedostała się do wszystkich waszych jelit. Proście w modlitwie Anioła Wody, by uwolnił ciało wasze ze wszystkich nieczystośći i chorób. Potem wypuśćcie wodę z ciała waszego, by z nią wyniosło się wszystko, co nieczyste i cuchnące. Wtenczas przekonają was oczy własne i nos własny, jakie ohydztwa i nieczystości bezczeszczą Światynię ciała waszego. Zrozumiecie wtedy, ile grzechów w was przebywało i dręczyło nieskończonymi chorobami.
Terapia Gersona, choć stara się być kojarzona z obrazami szklanek soków owocowych i pater pełnych warzyw, swoimi korzeniami mocno tkwi w ciemnej stronie altmedu. Oprócz wspomnianych lewatyw z kawy jej istotną częścią jest suplementacja mająca wspomagać pracę wątroby. Suplementacja nie tylko swojskimi witaminami, ale również sproszkowaną żółcią wołową, ekstraktami z tarczycy wieprzowej, pankreatyną, płynem Lugola. Większość tych suplementów funkcjonuje na zasadzie tej samej magii homeopatycznej, która wyznawcom Mistrza Słoneckiego nakazuje jeść miśki Haribo przy kłopotach ze stawami: żeby wspomóc wątrobę, trzeba jeść wątrobę. Pacjenci w terapii Gersona piją więc sok z wątroby, marchewki i jabłka. Niektórzy dodają ząbek czosnku dla smaku.
Pacjent decydujący się na podjęcie terapii Gersona musi więc przygotować się na drastyczną dietę i przyjmowanie tajemniczych, potencjalnie niebezpiecznych środków. Ale to nie koniec. Terapia Gersona jest również piekielnie droga. Suplementy trzeba sprowadzać z zagranicy (tu przykładowy cennik), a do przygotowywania soków najlepiej kupić wyciskarkę Norwalk za ponad 10 000 zł (jest najlepsza, bo zachowuje wodę strukturalną i enzymatykę dzięki wolnoobrotowemu śmigiełku pracującemu w niższej temperaturze niż tradycyjne siekarki). Na szczęście można używać też wyciskarek Champion (już za jedyne tysiąc pińcet).
Czas odłożyć Detektor Bzdetu, bo natarczywość jego dzwonków alarmowych staje się nie do zniesienia. Co na temat terapii metabolicznych mówi literatura medyczna? Niespodzianka: terapia Gersona działa! Oto link do badania twierdzącego, że pacjenci poddani terapii Gersona żyli dłużej niż wynosi średnia przeżywalność pacjentów poddawanych standardowym zabiegom medycyny konwencjonalnej. No, OK, są pewne zastrzeżenia. Badanie pochodzi z Gerson Research Organization, przeprowadzone zostało w klinice w Tijuanie, nie informuje się, jakim innym terapiom (zwłaszcza konwencjonalnym) poddawani byli wcześniej i później pacjenci, do tego badanie objęło tylko 61% pacjentów kliniki, a mechanizmy ich selekcji nie są znane. Wiarygodność takiego badania jest praktycznie zerowa. Innych dowodów na skuteczność, oprócz licznych zwyczajowych świadectw i anegdot, nie ma.
No i jest jeszcze słynne badanie kliniczne terapii Gonzaleza.
To historia, która jeży włosy na głowie. Naukowcy z Uniwersytetu Columbia zaprosili 55 osób umierających na nieoperowalnego raka trzustki do udziału w badaniu skuteczności terapii Gonzaleza, opartej na diecie organicznej, detoksyfikacji i suplementacji bardzo zbliżonej do terapii Gersona. Chorym pozwolono wybrać przynależność do grupy poddawanej terapii Gonzaleza albo standardowej chemioterapii. Wyniki były jednoznaczne. Poddawani chemioterapii przeżyli średnio czternaście miesięcy. Poddani terapii Gonzaleza — cztery, w dodatku w większych cierpieniach.
Oczywiście ten mały wypadek nie przeszkodził w pracy doktorowi Gonzalezowi. Na swojej stronie internetowej nadal reklamuje swoją terapię, wypisując długie epistoły na temat nieprawidłowości w badaniu, które w idealnym świecie położyłoby kres jego jakiejkolwiek działalności medycznej.
O terapii Gersona i innych terapiach metabolicznych można poczytać na stronach American Cancer Society (1, 2) i Memorial Sloan-Kettering Cancer Center (1, 2). Wyniki klinicznego badania terapii Gonzaleza znajdziecie tutaj. Ciekawego komentarza do całej sprawy Gonzaleza można posłuchać w znakomitym podcaście „The Skeptic’s Guide To The Universe” (zaczyna się w okolicach 24 minuty), a jeśli chcecie się dowiedzieć więcej o etycznych kontrowersjach związanych z tym badaniem czy konflikcie EBM kontra SBM na przykładzie testów terapii Gonzaleza, kliknijcie w ten link lub zapoznajcie się z treścią tekstów wymienionych na końcu tego artykułu. Fotografia Detektora Bzdetu: Daniel Proulx. Fotografia kawy: Mike Bitzenhofer.
Ojej, czemu jeszcze tego nie znam?
EDIT: no jasne, bo to nowa notka.
EDIT II:
Większość ludzi rozumie “X zapobiega Y” jako “zrób X, a na pewno nie zdarzy się Y”. Nie jako “w populacji, która zrobiła X, mniejszej liczbie zdarzyło się Y, niż w populacji, która nie zrobiła X”.
EDIT III:
Ale jak opróżnić słońcu jelita zanim zajdzie?
Wyobrażam sobie jak Słońce oczyszcza swoje jelito przed zachodem przy pomocy protuberancji.
@ inz.mruwnica:
Nie wiesz (ty albo inni), z czego może pochodzić fragment “Słońce ostatecznego kresu drogi swej dobiega, tocząc się jak grzmot”? Tak w ogóle, czy jest z tobą jakiś kontakt?
z mruwnico kontakt jest bdb #instytutmatkipolkipotwierdza
Gammon No.82 :
wyłącznie radiowy, dlatego zaleca się podróż do Krakowa z radiopelengatorem
A na marginesie: czy ktokolwiek miał lewatywę i może potwierdzić, że to jest np. przyjemne? Musi być jakiś powód tej fiksacji, FFS.
“oncologists with all of their fancy degrees and years of microscopic confusion are really nothing more than disciples of fraud”
przepiękne, epitet “disciple of fraud” będzie mi rzucał się po głowie pewnie długo
Gammon No.82 :
To jest temat na oddzielną notkę, a właściwie na oddzielnego blogaska. Śmiem twierdzić, że jest to jeden z fundamentów, na którym opiera się cały altmed i wszystkie rojenia pani Marysi. Nie wiem, czy pamiętasz: przy okazji “Chłopca w specjalnym bamboszu” wyliczałem prawdopodobieństwo, że osoba stosująca zastrzyki przeciwzakrzepowe dostanie zakrzepicy i prawdopodobieństwo, z którym osoba niestosująca zastrzyków nie dostanie zakrzepicy. I dlaczego coś takiego tłumaczy postawę “Brałem zastrzyki i nie pomogło” oraz postawę “Nie brałem zastrzyków i nic mi nie było”.
Są rodzice, którzy nie szczepią swoich dzieci i ich dzieci nie chorują. Jest nasz kolega zbi, który napisał chyba z 50 komciów stawiających stuprocentową skuteczność szczepionek jako pewnik. Itd.
Gammon No.82 :
plus nie rozumie różnicy między związkiem (korelacją) a wpływem
To jest temat na grubą notkę i jeszcze grubszego flejma — kontynuację mojej dyskusji z Bartem, podczas której twierdziłem że wszelkie badania socjologiczne (nie kliniczne z podwójnie ślepymi próbami itd.) są w stanie wskazać korelację, ale nie kauzację.
Włączając w to fragment o mniejszej zachorowalności na raka wśród wegetarian — tak, te badania są nie do podważenia. Do podważenia jest wniosek typu “jak zostaniesz wege to ci spadnie ryzyko”, bo przyczyna może się chować w zbyt wielu do przewidzenia (i wyelimowania) zmiennych, jak np. ogólnie zdrowszy (aktywniejszy) tryb życia przeciętnego wegetarianina w porównaniu do przeciętnego mięsożercy. Jak przyjdzie WO, pewnie też dorzuci argument klasowy (mięsożercy z LC mieszkający w zagrzybionych budynkach z eternitem czy azbestem vs. ogólnie zdrowsi wegetarianie z MC).
Tomash :
No ale to jest przekleństwo ludzi, którzy czytają tylko abstrakty. Nie wiemy, ile zmiennych zostało wyeliminowanych. Ale jest to w końcu podstawowa sprawa dla tego typu badań.
Zresztą…
http://www.nature.com/bjc/journal/v101/n1/abs/6605098a.html
…już w abstrakcie wymieniają: “adjusted for age, smoking, alcohol, body mass index, physical activity level and, for women only, parity and oral contraceptive use”.
BTW, jakby ktoś chciał, jest cały tekst:
http://www.nature.com/bjc/journal/v101/n1/full/6605098a.html
To ja może jednak wyciągnę ten argument klasowy?
Różnica 29% a 33% w zachorowalności mi (ale nie znam się na medycynie!) bardziej wskazuje na jakąś nieuwzględnioną zmienną niż realny wpływ diety wegetariańskiej na nowotwory.
sheik.yerbouti :
No to klops. Radia już rozdałem. Został mi stary radiometr, ale to jednak nie całkiem to samo.
Technicznie niewykonalne :-(
EDIT:
sheik.yerbouti :
Góglenie LEWATYWA + PRZYJEMNOŚĆ zwraca różne ciekawostki.
Gammon No.82 :
błagam, nie. po prostu nie.
sheik.yerbouti :
Ja miałem w dzieciństwie i jedyne, co mogę po prawie dwudziestu latach powiedzieć, to “lewatywa nie jest przyjemna, zboczki”.
lysaczi :
W “microscopic confusion” też jest coś lirycznego, co przemawia do mojego serduszka, które zdominował i stłamsił rozum scepa.
Gammon No.82 :
Bogowie, dlaczego się nie powstrzymałem. Dlaczego nie mogłem zostawić tego w spokoju.
Gammon No.82 :
+1
Ufff, na szczęście szybki gugiel z randomowymi klikami zwraca zaledwie przygotowania do anala. Zamykam taba, nie będę kusił losu.
Ja poklikałem dalej i znalazłem co znaczą sny o lewatywie.
A w trakcie pisania komcia przekonałem się, że FF nadal nie lubi BDB.
Właśnie, Bart, może czas na migrację na WordPressa 3 bez żadnych wodotrysków? A i od razu za darmo będzie wersja do czytania na smartfonach.
anomaly :
Dzień reinstalacji bloga nadchodzi wielkimi krokami.
Tomash :
Wersję do czytania na smartfonach mogę ci zaimplementować choćby zaraz. Ale trzy słowa do ojca prowadzącego: Brak Paginacji Komentarzy.
Gammon No.82 :
Nosz kurwa, co mnie podkusiło…
bart :
You make kitty sad.
Tomash :
Tomash :
Ale też biedni rzadziej jedzą mięso, bo ich nie stać, za to jakiś umc może wcinać średnio wysmażone steki codziennie, na śniadanie boczek, a na kolację szyneczkę. Kolejna zmienna.
#rakboisięjarzyn
Na końcu artykułu o raku i wegetarianizmie jest zabawny dopisek: “Conflict of interest
TJK is a member of the Vegetarian Society. The other authors declare no conflict of interest”
Ciekawe kiedy w Polsce doczekamy się analogicznego przykładu uczciwości.
Przez was grzebię po Kafeterii.
Ja przez Barta (i stare notki) właśnie włączyłem pierwszy odcinek Lucky Louie, beat that. Co gorsza już po czołówce z aktorami wiedziałem, że obejrzę cały sezon (Pamela Adlon!!!).
Tajemnicza Ewangelia z dynią i lewatywą – coś pięknego. A wyciskarkę za 12 tysi to googlałem, bo myślałem, że Bart się coś kropnął w zerach lub walucie. Nie kropnął.
RobertP :
To jest duplikacja kontentu z komentarzy – rok temu śmialiśmy się z tego. Uznałem jednak, że komentarze na BdB piszą i czytają tylko zboczeńcy i psychopaci.
Cud terapii Gersona
Yay, jestem oficjalnie uznana za zboczeńca (zboczeńczynię?) i psychopatkę. Czytałam nawet komentarze z archeo! Mogę tylko poprosić o grupę zaszeregowania?
bart :
Na postawie?
Pytam, bo (co prawda) mogę wziąć na wiarę, ale wolałbym w oparciu o coś.
telemah :
Jeśli przez psychopatów rozumieć ludzi, których osobowość silnie odbiega od medianowej, to chyba w ocenie Barta kryje się wielka, siermiężna prawda.
telemah :
Rety, zanim więcej osób weźmie na poważnie tę wypowiedź, wyjaśnię, że był to żart, w dodatku bardzo autoironiczny, bo ja sam nie dość, że pisuję, to jeszcze czytam wszystkie komentarze, co tam czytam, dostaję je mailem.
“Symbolika snu o lewatywie. robić komuś lewatywę – przyjemności i rozrywki; mieć robioną przez odmienną płeć – zakończenie nieprzyjemnych spraw;”
A co dopiero – śnić o lewitacji!
Gammon No.82 :
To w takim razie tu są psychopaci, a tam psychopyci. A pomiędzy nimi wielka, buraczana równina….
bart :
Nie ma lekko. Słowo wołem powraca. To tu powstał, ot tak, kiedyś, TTDKN!
Zaraz Marysia wysmaży długaśną notkę o tym jak największy z psychopatów po tej stronie Atlantyku wyznaje prawdę o sobie i swoich kolegach…
Myślę, że jedną z głównych różnic między nami a altmedowcami jest to, że my wiemy, że koncerny farmaceutyczne istnieją po to, by nas wyruchać. Dlatego wymagamy od nich solidnego dowodzenia, że mówią prawdę. Dla altmedowców każdy tekst ich oświeconego guru jest niepodważalnym dogmatem, bo wypływa z dobroci serca.
A propos mylenia skutków, przyczyn, korelacji, efektów widocznych staystycznie ze zdarzeniami jednostkowymi i temu podobnych rzeczy Spotkałem się z konceptem: ponieważ komórki nowotworowe chętnie i obficie metabolizują glukozę, ergo cukier powoduje raka, QED.
A mój pracodawca (instytucja wyższej edukacji, kurna!) zaprasza pracowników i studentów na tzw. Wellness Fairs. Gdzie można sobie zmierzyć BMI, glukozę, cholesterol, strzyknąć chiralnym sodem przeciw grypie, pogadać z przedstawicielami ubezpieczycieli medycznych. Oraz… obejrzeć demonstrację refleksologii i reiki.
Gammon No.82 :
Nic nie (nomen omen) przebije rozważań z “Kacicy” o wciąganiu na pal:
“autorem najtrafniejszej wypowiedzi o tego rodzaju egzekucji jest brat Ludwika XIV, zawołany znawca wszystkich rodzajów miłości: „Wbicie na pal to kara, która się najgorzej kończy, ale najpiękniej zaczyna!””
Nius jak do przetestowania przez BD
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80355,8561803,Salmonella_moze_byc_skuteczna_w_leczeniu_raka.html
Jedna sprawa, że altmedowcy mają braki, wiesz, w metodologii oraz są chodzącymi studiami przypadków z działania błędów poznawczych.
Drugie, co mnie rusza, to superbohatersko-mesjanistyczny aspekt opisywanych historii. Trochę o tym wyżej m_gol powiada. Żyje sobie najzupełniej normalny człowiek, aż któregoś dnia zostaje ukąszony przez pająka i zyskuje 1000 expu do immunologii. Jednocześnie pojmuje, że swoją nową supermoc musi spożytkować dla powodzenia ludzkości, zaczyna więc głosić słowo. Znajduję uczniów, którzy przyjmują i zaczynają głosić prawdę, na przekór faryzeuszom szkiełka i oka, systemowemu aparatowi opresji. Podśmiechujki przyjmują godnie na klatę, bo wiedzą, że któregoś dnia nastąpi triumf. Jah bless.
A ty się dziw potem chłopie, że astromarian jedynym wyjściem.
sheik.yerbouti :
Miałem. I żeby nie było, że sieję obrzydliwością i perwersją, reszta tekstu zarotowana, chociaż w sumie nie ma w nim niczego bardziej obrzydliwego od cieciorki i odlewów z bentonitu.
Fcłljnavr jbql qb wryvg wrfg bqpmhpvrz pb anwzavrw qmvjalz. Hgemlznavr grw jbql j wryvgnpu cemrm cemlanwzavrw xvyxn zvahg wrfg bqpmhpvrz pb anwzavrw obyrfalz (nyr mn gb zn fvę mnwrovśpvr gjneql oemhpu v zbżan fbovr cbjlboenżnć, żr wrfg fvę cemlcnxbjnalz). N cbgrz avr zbżrfm whż jlgemlznć, fvnqnfm an frqrfvr, rxfcybqhwr pv qhcn, jbqavfgn mnjnegbść wryvg bqovwn fvę bq śpvnarx xybcn, boelmthwr pv qhcę ebmpvrńpmbalz ubzrbcnglpmavr xnłrz v znfm bpubgę mnbenć fxhejvryn, xgóel cbyrpvł pv gra mnovrt yrpmavpml, ob xgb abeznyal yhov fvxnć bqolgrz. V wrfmpmr wrqab, avr jlcnqnwą m pmłbjvrxn żnqar xnzvravr xnłbjr.
Pb qb cemlwrzabśpv pnłrtb mnovrth – ab póż, jlfgęchwr avrjvryxn fglzhynpwn bxbyvp cebfgngl jvęp cbpmągrx mnovrth olł cemlwrzal. N cbgrz mnpmęłl ancvreqnynć zavr wryvgn v vzcerml fvę mnxbńpmlłn.
J fxnyv bq 1 qb 10 yrjnglję bpravnz gebpuę yrcvrw bq jovpvn fbovr łbzh j cvfmpmry nyr gebpuę tbemrw bq bqovpvn fbovr an pmbyr śynqh cb anxeęgpr mr manxh qebtbjrtb. Mreb rxfgerzl nyr wrfg xhcn cemlwrzavrwfmlpu emrpml qb ebobgl.
Cieszę się, że mogłem pomóc.
@ radkowiecki:
ROTFL
fan-terlika :
Brzmi nieźle, ale wygląda na początek długiej drogi.
miskidomleka :
Ponieważ pszczoły chętnie i obficie metabolizują glukozę, ergo cukier powoduje pszczoły.
Można copypastować dalej.
janekr :
To już w “Ogniem i mieciem” było (“ból, graniczący z potworną rozkoszą”).
bart :
Dzisiaj rano w wannie złapała mnie taka smutna płytka rozkmina, że jeju, wystarczy przecież jeden dobry wirus and we’re fucked. I taka opcja by mi się podobała – wojna mikrobów. My tu sobie siedzimy, jemy, pijemy, a niech magowie się napierdalają.
radkowiecki :
THX, jestem teraz mądrzejszy.
@radkowiecki
śzvrfmar, wnx fvę gb gbovr mqnemn
fan-terlika :
Koncepcyjnie to nie jest jakaś specjalna nowość, skoro istnieją np. wirusy atakujące bakterie (bakteriofagi), a i NIEDAWNO GDZIEŚ W INTERNECIE CZYTAŁEM o bakteriach wymierzonych w wirusy.
Gammon No.82 :
Może Sienkiewicz też rozmawiał z tym bratem?
Cholera, siedzę i góglę lewatywę. Lewantyńczyk spolegliwy…
EDIT:
janekr :
Raczej sam Azja, syn wrażego Tuhaj-Beja. Epoka by się zgadzała.
EDIT II:
radkowiecki :
Zbżr hyrtłl ebmchfmpmravh qb cbfgnpv ubzrbcnglpmartb ołbgxn?
Bart wspaniały tekst. Jeżeli mógłbym coś dodać o metodach szarlatanerii medycznej:
Jednostkowość. W wymienionych przez Ciebie przypadkach aktywujących Detektor Bzdetu jest dość istotna różnica pomiędzy Jennerem i innymi – to oczywiście jednostkowość obserwacji. Szarlatani posiłkują się jednostkowymi (zazwyczaj swoimi) doświadczeniami, Jenner akurat obserwował, a następnie eksperymentował na dość licznej grupie.
Pomijanie dotychczasowej wiedzy. Istotą wyciągania wniosków na gruncie naukowym jest ustosunkowanie się do dotychczasowego dorobku wiedzy, szarlatani mają to gdzieś. Przykład – właśnie dr. Gerson, który leczy ludzi “terapią metaboliczną” polegająca na podawaniu witamin czy minerałów. To, że w setkach badań udowodniono nieskuteczność tego rodzaju działania – nie ma dla szarlatanów żadnego znaczenia.
Nazwa – jak Bart zauważył terapia musi mieć ciekawą nazwę. Pół biedy, jak jest od nazwiska. Często nazwa ma uprawdopodobnić “naukowość” i przywłaszcza sobie ogólne i pojęcia związane z nauką, typu metoda “biologiczna”czy “metaboliczna”. Jak się słyszy coś takiego – wiadomo, że ściema, przecież nazwa powinna coś precyzować, a co precyzuje nazwa typu “teoria metaboliczna”? Jaki cel ma tworzenie takich nazw poza próbą naciągania naiwnych? Podobne zjawisko to tzw. naprotechnologia, czyli naturalna, ale technologia – nie precyzuje na czym tak naprawdę polega jej odrębność od dotychczasowego leczenia.
Otwartość. Osiągnięcia naukowe są takimi, jeżeli zostanie opublikowana metoda dociekań, aby komentator mógł śledzić rozumowanie, powtórzyć wyniki, lub je skrytykować. Odkrycia naukowe nie podlegają patentom – patentowane są rozwiązania techniczne doń prowadzące, w przypadku leków technologia produkcji. Tak się składa, ze szarlatani często stosują niejawne metody, niepodlegające zewnętrznej weryfikacji. Tu ponownie przykład naprotechnologii – wg. jej twórców nie jest to “normalne” leczenie niepłodności, jakie stosuje statystyczny dr. Kowalski, ale jeszcze jakiś dodatkowy element, znany w szczegółach tylko osobom przeszkolonym w ośrodkach naprotechnologicznych. Z tym wiąże się powtarzalność wyników. Jak napisał Bart – wyniki z ośrodków promujących dane leczenie stają się wiarygodne tylko wtedy, jeżeli ktoś je powtórzy. Ale jak powtórzyć coś, co nie jest wystarczająco szczegółowo opisane?
Nie mam najmniejszego zamiaru naśmiewać się z ludzi, którzy widzą etyczne problemy w stosowaniu metody in vitro. Zresztą zaraz i tak mniej lub bardziej dołożą znienawidzonym “moherowym beretom” inni Dyskutanci. Natomiast jest również etyczny problem z naprotechnologią – czy nie jest to przypadkiem sposób na nieuczciwą konkurencję i naciąganie naiwnych?
Tomash :
badania socjologiczne są zazwyczaj kwestionariuszowe – do stwierdzenia kauzacji potrzeba eksperymentu, w który socjologia bawi się rzadko.
Dlatego dla mnie jest trochę zaśniedziałą, nie do końca potrzebną nauką (?)
globalnysmietnik :
OIDP najpierw słuchał plotek dojarek, a potem eksperymentował na kolejnych pojedynczych osobach lub niewielkich grupach osób.
No przecież Astromańka nic innego nie robi, tyko ustosunkowuje się do dotychczasowego dorobku.
magdalena :
Przesądy. Związki przyczynowe w astronomii jakoś ustalano bez manipulowania planetami.
Gammon No.82 :
No jak nie. Przecież kiedyś kometa była nie ta, tylko ten.
Zabawne: przed chwilą rozmawiałem z koleżanką biurko obok i stwierdziła, że w jej rodzinie jest przypadek altemdowca w wersji light. Light, bo altmedowiec stosuje póki co tylko jakieś tam kąpiele ziołowe (niby nic strasznego), ale jednak niebezpieczny, bo uważa, że po kąpielach wychodzą jej ze skóry robaki i nie wie, co z tym zrobić. A stąd już tylko krok do wybielaczy, nafty, moczu i czego tam jeszcze.
globalnysmietnik :
Dzięki :)
Eksperymenty na licznych grupach i ich powtórzenia nie muszą uświadomić altmedowcowi, że tkwi w błędzie. Weźmy hipotetycznego doktora, który poleca pacjentom swoją supermiksturę wodną – trzy czwarte pacjentów zniechęcone więcej do niego nie wraca, w pozostałej ćwiartce pojawiają się “cudowne” ozdrowienia, które doktor przypisuje swojej miksturze, licząc procent ich wystąpień oczywiście w stosunku do tej ćwiartki, która wróciła, pomijając dużą grupę “niewyleczonych”. Może mu wyjść całkiem imponująca liczba!
sheik.yerbouti :
Obcięli mu?!
magdalena :
Hmmm. Znam całkiem sporo socjologów i właśnie z tym zdaniem muszę bardzo często gryźć się w język. Albo znam po prostu niewłaściwych przedstawicieli zawodu. :)
sheik.yerbouti :
To nie manipulacja danymi, tylko postęp w optyce – gołym okiem nie szło odróżnić.
janekr :
Ale najpierw był ten kometa i ten planeta, a dopiero potem ta. Czyli siusiak komety/planety okazał się złudzeniem, jak kanały na Marsie.
EDIT: a najgorzej było z Plutonem. Najpierw wszyscy sądzili, że to ten planeta. Potem się okazało, że planeta, ale nie ten. Na końcu wyszło, że nawet planeta też nie. Całkowita utrata tożsamości.
@magdalena
Astronomię już tu ktoś wyjął, naukajak najbardziej ścisła, ale też najbardziej skostniała, jak było trzeba, fizycy się przesiedli na układ SI (acz z dużym obrzydzeniem, w CGS prędkość światła mogła wynosić 1 i to dużo upraszczało), a astronomowie dalej klasyfikują gwiazdy skalą magnitudo wywodzącą się od Arystotelesa (skala ta ma zero w miejscu totalnie z dupy).
Socjologia to jest fajna rzecz, tylko – wrażenie laika – jest zbyt zawężona. Tzn mam taką analogię z fizyką, że pojedynczym atomem zajmuje się fizyka kwantowa, atomowa (nie jądrowa!) i molekularna, a zbiorami atomów zajmuje się fizyka statystyczna i pokrewne (termodynamika), tak socjologia zajmuje się tylko grupami ludzi a nie zajmuje się, i wogle o tym nie myśli, dlaczego dany ludź dołączył do danej grupy. Tym +/- zajmuje się psychologia.
I to jest słabość obu, że to jest osobno.
A jeszcze co do nazw terapii, rozmawiałem kiedyś z jednym Optymalnym (nie był to Janek Bodakowski, ale nie jadał czekolady i nie pił kawy bo to go niezdrowo podniecało), który nie kumał, że “Dieta Optymalna” nie jest optymalna w żadnym zestawie kryteriów optymalności, tylko tfurca nakleił na nią taką naklejkę żeby było ładnie.
I to jest GENIALNA sztuczka marketingowa.
Alex :
Ale co ci to przeszkadza? Do zlokalizowania przedmiotu obserwacji możesz przyjąć system geocentryczny i też jest miło.
Mój ulubiony sposób torturowania psychologów i socjologów: pytam, dlaczego nie chodzą ze sobą i czekam na efekt.
@gammon
magnitudo jak magnitudo, znaczy ciężko zapamiętać do egzaminu, ale ustalanie stałej Hubble’a przez głosowanie? (nie wiem jak teraz, jak się tego uczyłem to z jednej populacji gwiazd wychodziło 100, z drugiej 50, więc krakowskim targiem oficjalna wartość publikowana przez Międzynarodową Unię Astronomiczną wynosiła 75)
A jeszcze, jaki jest efekt pytania, dlaczego psych i soc się nie krzyżują?
Gammon No.82 :
Noale jest różnica, bo niektórzy psychologowie zajmują się terapią, a socjologowie nijak nie!
Gammon No.82 :
No, ale ona w swoich rozważaniach nie uwzględnia priora w takim sensie, w jakim robi to, powiedzmy, facet rozważający, czy zrobić badania kliniczne skuteczności wody z ekstraktem z krzemienia. Ona tego priora dobiera tak, żeby wyszło jej to samo pierdololo, co zawsze. To widać chociażby w doborze cytatów – od dnia, gdy pierwszy raz zobaczyłem jej blogaska, tkwi w moim sercu zadra. Przecież ona się powołuje na Bertranda Russella, Einsteina i takich tam zaprzysięgłych wrogów NWO.
Jeszcze można by do psychologii i socjologii dorzucić antropologię, przynajmniej kulturową i te pokrewne http://pl.wikipedia.org/wiki/Antropologia
Taki Raczkowski, że nie mogę przestać rechotać.
Alex :
tannenberg :
No i właśnie amerykanie starali się to jakoś łączyć, co im wychodziło raz lepiej, raz gorzej. Sęk w tym, że to prowadziło zwykle do tworzenia wielkich teorii które miały wszystko tłumaczyć a w praktyce nie tłumaczyły niczego. Zwłaszcza tego, że konkretny Zenon Benon zamiast do przychodni chadza do znachora.
janekr :
Zajmują się, tylko u nich to się nazywa inżynieria społeczna. Albo coś w tym stylu.
asmoeth :
No ale to już jest różnica.
Alex :
Najczęściej: “wiesz, to jest dobre pytanie”. Albo “w sumie nie wiem”. Albo “dotąd się nie zastanawiałem/łam”.
@vauban
Bo konkretny zenon benon jako jednostka jest opisywany/opisywalny w skali jednostek (psych), w skali socjologiczno.atropologicznej pojawia się jak się dobierze jeszcze conajmniej dwóch takich i odpalą mechnizmy dynamiki grupowej.
@ Alex:
I to jest punkt wyjścia odwiecznego flejmu socjologów, czy grupa musi mieć przynajmniej dwóch czy trzech członków. Nierozstrzygniętego.
Gammon No.82 :
Mógłbyś podkręcić jasność? Trochę nie załapałem.
vauban :
A jakie są argumenty za tą pierwszą możliwością?
Gammon No.82 :
Przesądy. Związki przyczynowe w astronomii jakoś ustalano bez manipulowania planetami.
Ok – astronomia to nie moja działka, miałam na myśli nauki społeczne-medyczne, bo o takich tu mówimy, przytaczając przykład z wegetarianami.
Yaca :
Ja studiowałam socjologię. Doszłam do tego wniosku i uciekłam stamtąd. Ale może oboje znamy niewłaściwych ;)
Alex :
O to to to. Dla mnie socjologia to starodawna psychologia społeczna. Tyle że psychologia szybciej się rozwija i ma więcej narzędzi.
Nie należy mnożyć bytów etc.
@ bart:
No więc. Jak przyjdę do domu, to spróbuję zreanimować skaner, i jak się uda, wrzucę coś, co od zeszłego czwartku za mną chodzi w związku z tymi właśnie samonapędzającymi się spiralami przeprosin niewystarczających i niedostatecznych.
Jak ktoś woli wersję analogową, to proszę bardzo: Dzieła zebrane Gałczyńskiego, IV tom Proza, strona 133 lub 138, “Sprostowanie”.
Już dawno odkryto, że życie nieudolnie naśladuje sztukę.
@bart
Taki, jak myślę, jest mechanizm osiągania powodzenia w 94-97% (czy jakoś tak) w grupach pacjentek z endometriozą leczonych w ośrodkach naprotechnologicznych. Ponieważ spora cześć problemów z niepłodnością to problemy nieuchwytne współczesnej diagnostyce, a schorzenia występują niezależnie od siebie – nie ma możliwości “uleczenia” tak wysokiego odsetka w jakiejkolwiek grupie.
Lat temu parę podczas podróży koleją byłem świadkiem, jak to typ jeden szemrany reklamował państwu starszym zalety “wlewów”. Te miały być wykonywane mlekiem, kawą, mieszankami ziołowymi lub wodą żywą (?) zakupionymi obowiązkowo w sklepie ze zdrową żywnością. Jak tłumaczył, człowiekowi w środku zarasta na podobieństwo rur wod-kan, co zresztą uwidacznia się zaraz w postaci rdzawej otoczki wokół źrenicy. “Pamięta pani przecie, że mąż, jak go pani poznała, to miał oczy niebieskie bardziej”.
asmoeth :
Że dwie osoby to dość, by mogła zajść między nimi jakaś interakcja społeczna. Argument minimalistyczny. Ci od minimum trzech dopieprzali się że brak stabilności, że brak elementu oceny, takie tam, w sumie czepiali się bo im te dwie jakoś wyglądało mało. IMO dwie w zupełności wystarczą, bo mogą powiedzieć o sobie “my” i tym samym postawić granicę, “my” i cała reszta świata.
vauban :
Myźń trzech osób jest obiektywniejsza ^^J
vauban :
Ale to wtedy nie są dwie, tylko cały świat.
vauban :
A, czyli poważne argumenty. Pytam w zasadzie dlatego, bo jeden z moich profesorów, guru młodych, dynamicznych i zorientowanych na sukces, miał w zwyczaju twierdzić, że dwie osoby nie stanowią grupy, bo gdyby tak było, to seks małżeński był seksem grupowym. Ja zaś zastanawiałem się zawsze, czy sam to wymyślił. Przepraszam za te chwilę żenady w tych zasadniczo poważnych okolicznościach.
magdalena :
Nie wiem, jak z starodawną, ale współczesna psychologia społeczna to na pewno nie jest to samo, co socjologia. Jest to natomiast ten obszar, gdzie się socjologia z psychologią krzyżują. Nie widzę natomiast potrzeby, żeby się łączyły. Z tego, ze część mają zainteresowań wspólnych nijak nie wynika, że któraś z nauk jest redundantna
@Gammon: czemu pytanie o “chodzenie ze sobą psychologów z socjologami” jest torturą dla kogokolwiek? Dla mnie nie jest i naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić, żeby miała być dla kogoś innego.
@janyugo
Obie są redundantne w tym sensie jak optyka, która zajmuje się tylko światłem czerwonym, albo tylko zielonym.
Alex :
No i tak właśnie rozumowanie przez analogię sprowadza na manowce. Optyka zajmuje się światłem, kropka. dodatkowe warunki to sztuczne zawężanie dziedziny. Socjologia i psychologia nie mają wspólnego przedmiotu badań w większym stopniu niż, powiedzmy, biologia i chemia.
asmoeth :
Nie wiem czy przypadkiem nie dokonuję jakiejś rewolucji w seksuologii, ale seks pojedynczy możliwy jest zasadniczo tylko jako masturbacja, zaś każdy inny będzie interakcją minimum dwóch osób. Zatem pojęcie seksu grupowego wydaje się być w tym świetle rozmyte;)
Ale sądzę, że to rozbija kalkę myślową terminologii seksualnej, niczym nie szkodząc definicji socjologicznej. Zresztą, liczebność grupy to sprawa drugorzędna i często pomijana, ważne jest to że grupa ma swoją tożsamość. Że będąc członkiem grupy czujesz z nią więź, masz na to potwierdzenie od innych członków, jakoś wpływacie wzajemnie na własne ruchy. W ramach jakiejś umowy, “my” hodujemy razem kanarki czy “my” mieszkamy w komunie.
Ale offtop się zrobił swoją drogą.
EDITH: @janyugo: dokładnie tak mnie uczono. Ale czasem mi się plącze po głowie, że tak ścisły podział jest dla wygody technicznej określania pola badań, a nie dla tworzenia spójnej teorii antropologicznej.
Gammon No.82 :
Niby tak, ale NFZ tego nie refunduje.
Alex :
Ale wiesz, że metodologia badań ankietowych socjo- i psychologicznym (w tym *liczebności* grup) jest taka sama.
Mam w rodzinie nieograniczone zapasy jednych i drugich, to się i osłuchałem…
Gammon No.82 :
Jakiś “Pan Tadeusz” na kwasie…
Gammon No.82 :
O, o, o… właśnie jest! To znaczy na jakim poziomie interaktywności Pan sobie życzy? Mam zasadę, aby dane chronione zgodnie z ust. były nieguglalne, ale chętnie podaję je znajomym kanałami aguglalnymi.
sheik.yerbouti :
Żeby nie było tak strasznie jak Radkowiecki pokazał, to ja też miałem coś co zasadniczo było lewatywą i było ani przyjemne ani nieprzyjemne. Właściwie to prawie nie zauważyłem. Ale: 1) pani pielęgniarka nazwała to jakoś inaczej, więc 1a) to mogło być coś innego (ale woda w dupie? chyba trudno tu o jakąś głębszą finezję) 1b) placebo anyone? 2) byłem po operacji, czyli 2a) byłem raczej wydrążony 2b) być może jeszcze na ogłupiaczach (ale kto to może wiedzieć) 2c) po sporej dawce bólu, więc mogłem się nie przejąć.
Tomash :
Absolutnie podstawowym czynnikiem nieuwzględnionym w badaniu jest wtedy “ludzie którzy zmienili sposób odżywiania się po przeczytaniu artykułu dowodzącego, że…”. I to dość istotna kwestia.
janekr :
Gratulacje. Odkryłeś metodologię badań społecznych.
W komentach do nowej notki pani Marysi:
P.&G. Leczenie radiestezyjno kwantowe
Nie wiem, może już było, ale tam takie cuda:
Plus polecam dział “Wiadomości” z bezcennym artykułem “Onkologia – prawda, czy fikcja?”
naima_on_line :
Wiem, że lekko po czasie, bo po drodze oczekiwania zaczęły eskalować, ale zawsze.
Wszak wiadomo, że życie nieudolnie naśladuje sztukę.
naima :
Wyborne!
A ja trafiłem na fragment książki “Rak nie jest chorobą”:
Tomash :
Tak się nad tym zastanowiłem, zajrzałem w głąb mojej duszy statystycznej i nijak mi ten wniosek nie wychodzi. To przecież nie jest tak, że w grupach mięcho i wege wyszły takie średnie, publikuj, profit; tylko, że państwo naukostwo stestowało hipotezę pt. “czy te rozkłady są takie same, czy nie” i z prawdopodobieństwem 5% (zwykle, ale często znacznie mniejszym, to trzeba wyczytać w papieru) one mogą być takie same, tylko tak się nieszczęśliwie złożyło, że wyszły nie takie same — czyli zagrało to co Ty opisujesz jako “jakaś nieuwzględniona zmienna”, która tak się perfidnie ułożyła, że wlazła w jedną grupę bardziej niż zwykle.
Natomiast osobną sprawą jest to co to właściwie znaczy “wegetarianin”. Bo samo niejedzenie mięsa trzeba traktować tylko jako pewien marker ogólnego life-stylu, na który może składać się masa innych czynników, ale (!) korelujących z wege. Powstaje zatem kwestia, czy samo wege bez tych korelujących czynników (w worst-case scenario) zabangla.
magdalena :
I nad tym też się tak zastanowiłem i też mi to nijak nie wychodzi. Zasadniczo eksperyment od “sytuacji naturalnej” odróżnia tylko stopień kontroli warunków badania (i to stwierdzenie jest chyba prawidłowe dla wszystkich nauk). Nawet nie tyle obszerności pomiarów (choć to wynika), a poziomu rozmyślnego set-upu przed badaniem. Po tym już tylko widać, że nie ma “eksperymentu jako takiego”, tylko pewne spektrum kontroli warunków początkowych. Co więcej nijak nie widzę jak z faktu intencjonalnej kontroli warunków miałby wynikać odmienny* wniosek logiczny: korelacja-kauzacja. To czy warunki początkowe ustaliła Matka Natura z samym Panem Bóczkiem, czy pani z panem w białych fartuchach nie może mieć znaczenia naukowego.
*) i mój wniosek jest właśnie taki, że wcale nie “odmienny”. To znaczy, że: korelacja+profesor robi mądre miny=kauzacja.
inz.mruwnica :
Młoda Polska?
Gammon No.82 :
Sounds a bit jak jakiś Przybyszewski czy Miciński… A ten teleturniej to ma jakiś kontekst?
A tymczasem lud polski święci po pałacem kolejny krzyż, który ma być spławiony Wisłą do Gdańska (to nie powinna być Marzanna i na wiosnę?)
http://kontakt24.tvn.pl/temat,nowy-krzyz-stanal-przed-palacem,32810.html
magdalena :
Po pierwsze nie podajesz teorii, więc trudno dyskutować, po drugie wielu socjologów-teoretyków jak Luhmann czy Latour, częściowo Mead etc. obywa się bez pojęcia jednostki i jest im z tym dobrze. Nie wiem wiele o tym czym psychologia społeczna jest lepsza od socjologii ale jedno jest na pewno niebezpieczne, to imperializm wyjaśnień psychologicznych. Obawiam się, że to dobrze koreluje z indywidualistyczną ideologią aktualnego stadium kapitalizmu. Pamiętając, że socjalizm i socjologia mają wspólne owo “socjo” z powodów politycznych i wrażliwości na coś co Mills nazywał “wyobraźnią socjologiczną” będę bronił socjologii i jej autonomii. Przychodzi mi to z trudem, bo jestem filozofem i najlepiej czułbym się używając nazwy ontologia społeczna.
asmoeth :
Przepraszam. Chodziło o to, że jednak jest różnica między ignorowaniem dorobku nauki, a pracowitym ustosunkowywaniem się do niego żeby wyszło pierdololo. Subtelna i praktycznie bez znaczenia, ale jest.
janyugo :
Bo zapytani tak boleśnie wytrzeszczają oczy.
inz.mruwnica :
Potrzebuję kilkakrotnej wymiany maili albo 15-20 minut rozmowy zdalnej. Nie dam rady wyrwać się z domu.
naima :
Nie, ten kawałek mnie męczy od co najmniej kilkunastu lat. Ktoś go zacytował i nie podał, co cytuje. Co gorsza nie pamiętam, kto cytował.
inz.mruwnica :
O to to, święte słowa.
Gammon No.82 :
Chyba prościej będzie majlem, chociaż Skype też jest możliwy. Wyślij mi kontakt na inz.mruwnica w domenie gazeta.pl Ja tego majla odbieram tak raczej homeopatycznie, ale teraz się przycisnę (chyba, że dasz znać, że poszło, a ja zobaczę, że dałeś znać), a potem przekieruję rozmowę na maila instant.
janyugo :
No i ten pogląd jest właśnie moim zdaniem błędny, i analogia bardzo ładnie to pokazała.
To znaczy, z faktu że można sobie badać społeczności ludzkie nie zastanawiając się nad jednostką jako taką, nie wynika, że to jest słuszne poznawczo. To znaczy, jest to jakiśtam model i on ma jakieś granice stosowania (nie tylko liczebnościowe) i trzeba być ich świadomym a nie obrażać się “to inny przedmiot badań”. Człowiekowi w grupie wyłącza mózg, czy co?
(fizyka też tak robiła, a potem się okazało, że OMG! FIZYKA JEST NIELINIOWA! CO TERAZ?!)