Witamina w cudzysłowie
To będzie jedna z tych historii o doktorze, który odkrył nową witaminę, cudowne lekarstwo na najgorszą chorobę trapiącą ludzkość; lekarstwo, które zawsze było na wyciągnięcie ręki. I jak to zwykle w tych historiach bywa, trzeba wszystko brać w cudzysłów — i doktora, i odkrycie, i witaminę, i leczenie… Ponieważ notka upstrzona taką ilością cudzysłowów będzie wyglądać jak, nie przymierzając, portret Najjaśniejszego Pana obesrany przez muchy, umówmy się, że ja ich nie będę stawiał, a wy będziecie je sobie dopowiadać, m’kay?
To też jedna z tych historii, w których alarm w Detektorze Bzdetu zaczyna wyć na cały regulator już od pierwszych chwil.
W marcu TVN24 nadał poruszający reportaż o chorej na śmiertelnego raka trzustki Róży z Mińska Mazowieckiego. Lekarze nie dawali jej żadnych szans; jedynym ratunkiem miała być „nowatorska i bardzo droga” metoda leczenia witaminą B-17 (nazwa handlowa: Laetrile) w klinice w Meksyku. Temat został mi podsunięty przez sympatycznego czytelnika, jednak nie chciałem o nim wtedy pisać (dlaczego, wytłumaczę pod koniec tekstu). Niedawno o witaminie B-17 napisano na portalu New World Order.com.pl (jeśli klikniecie w link, wrócicie na Blog de Bart — to zemsta adminów NWO za to, że sympatyczny komentator BdB powiadomił IPN o propagowaniu przez NWO kłamstwa oświęcimskiego; jedyne wyjście to skopiowanie i wklejenie linka w nowym oknie lub skorzystanie z linka przez HideRefer). No, pomyślałem, skoro takie autorytety medyczne piszą o Laetrile, to chyba jednak czas się nią zainteresować.
Detektor Bzdetu włączył mi się już na samym początku poszukiwań informacji o Laetrile, przy czytaniu opowieści o (cudzysłów) odkrywcy (cudzysłów) witaminy B-17, samotnie walczącym z chemioterapeutycznym establiszmentem (cudzysłów) naukowcu, (cudzysłów — dalej już sobie poradzicie bez wskazówek, prawda?) doktorze Ernście T. Krebsie.
Doktorów Ernstów T. Krebsów było dwóch — Senior i Junior. Krebst Senior, doktor medycyny, w latach 20. wynalazł oparty na ekstrakcie z pietruszki cudowny syrop Leptinol, leczący hiszpankę, astmę, krztusiec, gruźlicę i — last but not least — zapalenie płuc. Wtedy też nawiązał znajomość z instytucją rządową zwaną FDA, która skonfiskowała mu zapasy syropku pod zarzutem wprowadzania nabywców w błąd co do zdrowotnych korzyści płynących z jego zażywania. Choć Krebs Senior musiał porzucić syropowy biznes, nie dał się jednak zniechęcić do poszukiwania lekarstwa na największe bolączki ludzkości i w latach 40. wynalazł lek na raka o złowieszczej nazwie Mutagen, a na początku lat 50., już razem z Juniorem, stworzył swoje opus magnum — Laetrile, środek oparty na amigdalinie, związku występującym m.in. w pestkach brzoskwini.
Ernst T. Krebs Junior to też doktor, choć jego droga do tego tytułu była ciężka, kręta i długa — trwała aż 35 lat. Wyrzucony ze szkoły medycznej, błąkał się po kilku uniwersytetach, by w 1942 zdobyć z trudem tytuł magistra. W 1973 roku nieistniejący już dziś mały biblijny uniwersytet w Oklahomie nadał Juniorowi tytuł doktora po wygłoszeniu przez niego godzinnego wykładu o Laetrile. Uniwersytet nie miał co prawda wydziałów naukowych, ale co zabawniejsze — nie miał też prawa do nadawania tytułu doktora. Są to jednak detale, nie ma co czepiać się wykształcenia człowieka, który odkrył dla ludzkości nową witaminę B-17 (odkrył też wcześniej B-15, która oprócz raka leczyła również choroby serca). Lepiej czepić się samej witaminy.
Otóż witamina jest z definicji pojęciem względnym. Witamina to związek chemiczny potrzebny do prawidłowego funkcjonowania organizmu, którego to związku organizm nie potrafi sam wytworzyć. Zatem to, co dla ciebie jest witaminą C, dla twojej zaprzyjaźnionej fretki nie jest żadną witaminą, tylko zwykłym, do niczego nieprzydatnym kwasem askorbinowym — fretka bowiem (jak większość ssaków) wytwarza sobie kwas askorbinowy w środku, w wątrobie. Doktor Ernst T. Krebs Junior wierzył zaś, że nowotwory to efekt niedoboru amigdaliny w organizmie. Dla niego więc w świetle powyższych rozważań amigdalina mogła faktycznie być witaminą, ponieważ jej brak w jego mniemaniu powodował chorobę. Dla reszty świata oczywiście coś takiego jak witamina B-17 nie istnieje.
Czytając tekst na New World Order.com.pl, musiałem wyłączać alarm w Detektorze Bzdetu jeszcze kilka razy. Np. kiedy pojawił się argument ad babcinum mądrościum:
Przez cale generacje nasze babcie zwykły dodawać pokruszone nasiona śliwek, czereśni, jabłek, moreli i innych roślin botanicznej rodziny Rosaceae do swych domowych konfitur i dżemów. Babcia pewnie nie wiedziała, dlaczego to robi, ale nasiona wszystkich tych owoców są jednym z najpotężniejszych źródeł witaminy B 17 na świecie.
Serio wasze babcie tak robiły, drodzy czytelnicy? Moje nigdy — szanowały uzębienie swoje oraz swoich bliskich, poza tym były zaznajomione z supernowoczesną technologią ekstrakcji pestek z miąższu, współcześnie określaną jako drylowanie. Ale co region, to inny zwyczaj.
Niedługo później w tekście z NWO.com.pl pojawia się opowieść o ludziach z narodu zamieszkującego pakistańską dolinę Hunza, którzy spożywają ponoć ogromne ilości amigdaliny i dzięki temu dożywają bardzo późnego wieku, a nowotwory są w ich społeczności chorobami nieznanymi. To w rzeczywistości bardzo śmieszna historia. Otóż Hunza istotnie cieszą się dobrym zdrowiem nawet w podeszłym wieku, nie ma to jednak związku z pokruszonymi pestkami w ich dżemach, ale z faktem, że odżywiają się głównie owocami i warzywami oraz dużo zapieprzają po górach. Faktycznie do lat 50. nie odnotowano u nich nowotworów, nie wynikało to jednak z pożerania owoców w całości, ale z braku na ich terytorium jakiegokolwiek lekarza, który mógłby zdiagnozować raka (kiedy w połowie lat 50. do doliny Hunza dotarła ekspedycja medyków z uniwersytetu Kyoto, bez problemu odkryli u niektórych mieszkańców chorobę nowotworową). Mit ich długowieczności ma zaś swe korzenie w latach 70., kiedy dolinę odwiedzili reporterzy „National Geographic”, poszukujący długowiecznych społeczności. Hunza nie prowadzą kronik i nie przywiązują zbytniej wagi do liczenia lat, pytani więc przez dziennikarzy o wiek bez kozery mówili pińcet.
No dobrze, ale to wszystko śmichy-chichy i głupie anegdotki, a jakie są fakty, co mówi PubMed? Otóż PubMed mówi zaskakująco dużo, bo Laetrile to wcale nie żadna „nowatorska” metoda (bo że bardzo droga, w to nie wątpię). Swój szczyt popularności przeżywała w USA w latach 70. (próbował się nią ratować m.in. Steve McQueen). Szacuje się, że zażywało ją 70 000 chorych Amerykanów. Efekty? Żadne. W 1978 r. Narodowy Instytut Raka rozesłał prośby o zgłoszenie przypadków obiektywnego polepszenia po kuracji witaminą B-17 do 385 000 lekarzy, 70 000 innych osób zajmujących się opieką zdrowotną oraz do stowarzyszeń propagujących stosowanie Laetrile. Mimo tak zmasowanej akcji otrzymano jedynie 68 zgłoszeń, z których po przeanalizowaniu za uwieńczone sukcesem uznano sześć (analiza przypadków dokonana była z rygorem ślepej próby — eksperci nie wiedzieli, czy opiniują historię chorego poddanego zwykłej chemioterapii, kuracji Laetrile czy nie otrzymującego żadnej pomocy).
W 1982 r. w kilku amerykańskich szpitalach (w tym w renomowanej Mayo Clinic) przeprowadzono eksperyment na 178 chorych, poddając ich tzw. terapii metabolicznej, w której skład oprócz Laetrile wchodziła specjalna dieta, enzymy i witaminy. Efekt? Żaden, porównywalny do braku jakiejkolwiek terapii. A właściwie nie żaden, tylko wręcz negatywny: u niektórych badanych wystąpiły objawy zatrucia cyjankiem. Nie wspomniałem, że kuracja amigdaliną może prowadzić do zatrucia cyjankiem? Ale ze mnie gapa! Oczywiście, że może prowadzić, co tylko utwierdza w przekonaniu, że jeśli sięgać po (cudzysłów) medycynę alternatywną, to najlepiej po homeopatię. Przynajmniej człowiek nie zrobi sobie krzywdy.
Zainteresowanie witaminą B-17 w Stanach wygasło pod koniec lat 80. Dziś co jakiś czas ktoś trafia do więzienia za handel Laetrile — w 2003 r. przytrafiło się to np. Jasonowi Vale, mistrzowi świata w siłowaniu na rękę, prowadzącemu firmę Chrześcijańscy Bracia. Zaprawdę, czasem życie pisze najdziwniejsze scenariusze.
Poupadały te wszystkie meksykańskie kliniki, które leczyły naiwnych witaminą B-17. Zostało ich raptem kilka, m.in. ośrodek o cynicznie szczerej nazwie Oaza Nadziei, do którego pojechała Róża.
Właśnie, dlaczego nie chciałem wtedy pisać o Róży? Nie trafiła do mediów z powodu swojej choroby, ale z powodu heroicznej kampanii na rzecz jej uratowania, którą rozkręcili jej najbliżsi. Cały Mińsk Mazowiecki zbierał na wyjazd Róży do Meksyku, w salonach fryzjerskich i cukierniach wystawiano skarbonki „na Różę”. Mistrz kickboxingu podarował swój pas na aukcję. Organizowano koncerty charytatywne. Zgłosiła się fundacja z Wrocławia i udało się, uzbierali na podróż do Oazy Nadziei. Taka sytuacja rodzi pytania, których chyba nie powinno się głośno wypowiadać, przynajmniej nie wtedy. Co można powiedzieć ludziom, którzy wspólnie starają się pomóc sąsiadce, nie wiedząc, że zostali oszukani? Czy jeśli w przyszłym roku WOŚP będzie zbierać na magiczne różdżki leczące Morgellony, zmieni to coś w ocenie motywacji ludzi wrzucających datki do puszek? Czy wrzucić samemu? Czy powinno się przekazywać 1% na rzecz dziecka z autyzmem, którego rodzice rujnują się na kosztowne, choć bezwartościowe terapie suplementacyjne?
Nie umiałem wtedy pisać o Róży, bo to nie był czas. Jeśli jest coś dobrego i godnego szacunku w tej historii, to jest to płynąca od obcych ludzi chęć pomocy, której doświadczyła Róża i jej bliscy. Teraz mogę już pisać, ta historia już się skończyła, a skończyła się tak, jak zwykle kończą się takie historie. Po tygodniach niepotrzebnych dodatkowych zabiegów, badań i tułaczki Róża zmarła w hospicjum w San Diego, daleko od domu.
Przy pisaniu tekstu korzystałem przede wszystkim (można nawet powiedzieć, że rżnąłem) ze znakomitego artykułu „Wzlot i upadek Laetrile” na Quackwatch. O micie długowiecznego ludu z doliny Hunza możecie poczytać na longevity.about.com i w piśmie „CA: A Cancer Journal for Clinicians”. Streszczenia wyników badań nad Laetrile znajdziecie jak zwykle w PubMedzie: 1, 2. Historię walki Róży z rakiem zebrano na poświęconej jej stronie.
PS. W komentarzach jeden z obrońców B17 obala wyniki oficjalnych badań poświęconych amigdalinie następującym argumentem:
Niejaki dr. James Cason z University of California w Berkeley przetestował część substancji używanych w badaniach prowadzonych przez NCI [Narodowy Instytut Badań nad Rakiem] na temat amigdaliny i okazało się, że substancje te nie zawierały amigdaliny.
I to prawda. James Cason faktycznie ogłosił taki sensacyjny wynik swoich eksperymentów z próbkami Laetrile. Gdzie ogłosił? W jakimś recenzowanym, poważnym piśmie? W jakimś nierecenzowanym piśmie? W biuletynie uczelnianym? Nie. Wspomniał o tym w swojej autobiografii. Należy też dla przyzwoitości wspomnieć, że James Cason był wielkim zwolennikiem B17 i uważał ów specyfik, wbrew wszelkim wynikom badań i zdrowemu rozsądkowi, za znakomity lek na raka.
bart :
Jasne, że uproszczenie. Jednak państwo ściśle kontroluje obrót wyrobami tytoniowymi, koncesjonuje sprzedawców, zakazuje sprzedaży nieletnim, każe na opakowaniach umieszczać ostrzeżenia, że “palenie zabija” itd. To ostatnie zresztą jest prawdą, państwo o tym wie, ale nie chroni obywateli przed tym silnie uzależniającym narkotykiem, który jest przyczyną najprzeróżniejszych odmian raka oraz chorób układu krążenia, które to z kolei stanowią dwie przyczyny namber łan zgonów w naszym kraju. Czy to demagogia? Zależy w jakim kontekście, argumenty są jednak jak najbardziej poprawne.
Popyt wywołuje podaż, racja, ale co wywołuje ten popyt? Ano jedna z najsilniej i najszybciej uzależniających substancji znanych ludzkości. Można więc powiedzieć, że popyt jest wywołany sztucznie. Ludzie w większości nie mają naturalnej potrzeby kupowania paczki fajek, nie jest to artykuł potrzebny, to tylko używka. Niech będzie kolejny demagogiczny wniosek: państwo koncesjonuje uzależnianie ludzi od pewnej substancji i czerpanie z tego zysków przez kapitalistów.
Mali modelarze będą mieli przerąbane.
Pomysł Ministerstwa Sprawiedliwości anty-dopalaczowej nowelizacji K.K.
” “Kto małoletniemu udostępnia substancję, której użycie może narazić na niebezpieczeństwo życie lub zdrowie ludzkie – jeśli z okoliczności wynika, że małoletni zamierza jej użyć w sposób mogący wywołać takie niebezpieczeństwo podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech”.”
lysaczi :
No więc at first I was “aleś mię zagiął”, ale potem pokręciłem się trochę i stwierdziłem, że to ciekawa sprawa. Zdania są podzielone. Taki Philip Morris zasponsorował w 2001 r. solidne badania w Czechach i wyszło mu, że państwo traci na palaczy 15,7 miliarda koron, a zyskuje na nich (właśnie w związku z wcześniejszą śmiercią) 21,5 miliarda koron. A więc na pierwszy rzut oka masz rację, PROFIT!
Tylko że w tym rozliczeniu po stronie zysków uwzględniono podatki płacone przez producentów i sprzedawców tytoniu (750 milionów CZK), VAT (3,5 miliona CZK) i akcyzę (ponad 15 miliardów CZK). Nawet jeśli się nie weźmie pod uwagę dwóch pierwszych liczb, masz w efekcie następującą proporcję: zyski z wczesnej śmierci palaczy wyniosły ledwie 1,2 miliarda, straty – 15,7 miliarda.
Oczywiście PM strzelił sobie maksymalnie w stopę tym raportem, a autorzy kampanii społecznych mieli używanie.
Raport można ściągnąć stąd:
http://www.tobaccofreekids.org/reports/philipmorris/pmczechstudy.pdf
A ja doznałem silnego deja vu, że to już kiedyś było we flejmie na BdB…
bart :
no i przez ciebie ja też kliknęłam D-:
odpadło mi już po świadectwie życia nauczycieli, ale za szybko czytam i niestety następny akapit również zdążyłam złapać zanim się zawiesiłam…
bantus :
No ale obywatele chcą być truci! W takiej sytuacji państwo mówi “OK, chcecie być truci, ale jednocześnie wrzeszczycie, że jesteście dorośli i że ja, państwo, nie będę wam zabraniać. To OK, nie będę zabraniać, ale dopierdolę wam taki podatek do każdej paczki, że aż was zaboli. I będę kontrolować obrót, i zakażę sprzedaży nieletnim, i będę was straszyć tekstami z paczek, i wymyślę jeszcze sto szykan, żebyście w końcu sami rzucili to gówno, a nie czekali jak małe dzieci, że przyjdzie pani (czyli ja, państwo) i wam zabroni”.
bart :
W Belgii też były podobne badania i pewnie z tej okazji.
bart :
Napisałem komcia z okazji kampanii samorządowej Tuska. W tym miejscu pytam się dlaczego państwo tak właśnie nie postąpi z innymi substancjami psychoaktywnymi? Z jednej strony mamy potwierdzone kilo-śmierci, mega-koszty leczenia i bardzo liberalne podejście (bierne palenie i fikcyjne zakazy w miejscach publicznych), a z drugiej “totalną wojnę”, choć brak badań, a argumentem ma być wywołana w mediach panika moralna, że ktoś, gdzieś, coś.
Żeby sam premier był jeszcze wiarygodny. Nie uczestniczył w żadnych akcjach społecznych o których bym słyszał, nie bił się publicznie w piersi: tak byłem narkomanem, ale teraz jestem już czysty i chcę chronić wasze dzieci przed tym złem. On nie jest fanatycznym neofitą, tylko cynicznym graczem. Wygląda to tak, jakby partia zamówiła sondaże, co zmobilizowanym wyborcom się nie podoba, co da parę punktów w lokalnych wyborach, no i bach, robimy akcję pijarowską.
Nie wierzę ani w “totalną wojnę z narkotykami” ani w total fridom.
bantus :
Dlatego, że nie musi. To, że dozwolony jest alkohol i tytoń, nie oznacza, że muszą być dozwolone dopalacze. Nie popadajmy w korwinistyczną logikę.
bantus :
A to tak było, że nakręcił to rząd? Nie media czasem?
bart :
Nie dam głowy. W końcu rząd musi jakoś wejść medialnie w kampanię samorządową i chyba podłapał nośny temat.
Jak na moje to zaklęte koło – media histeryzują (bo nic lepszego się nie dzieje), więc rząd musi coś robić – cokolwiek, co się sprzeda telewizorni (żeby nie było, że “dlaczego rząd nic nie robi?!!!!111ONE”), więc media donoszą, że rząd robi, ale za mało (bo przecież skala zjawiska), więc rząd znowu wykonuje ruchy pijarowskie itd…
bart :
Jednakowoż byłoby miło, gdyby legislator kierował się w ogóle jakąś logiką, a nie moralną paniką.
Mnie się w tym wszystkim nie podoba zacytowany projekt przepisu:
RobertP :
Wniosek: od miesiąca do trzech lat pierdla za sprzedanie małoletniemu aspiryny w aptece.
Jednocześnie co do dopalaczy przepis będzie miał zerową skuteczność.
(1) “substancja, której użycie może narazić na niebezpieczeństwo życie lub zdrowie ludzkie”
– to podlega dowodzeniu.
(2) To ma być umyślny typ przestępstwa. Warunkiem skazania będzie nie tylko okoliczność wymieniona pod (1), ale i objęcie jej zamiarem przez udostępniacza. To także podlega dowodzeniu.
Gammon No.82 :
A to już insza inszość.
bart :
Wcale nie twierdzę, że muszą. Żadna konieczność wynikania tu nie zachodzi. Twierdzę co najwyżej, że to niekonsekwencja w działaniu i niespójność argumentacji. Ani pierwsze ani drugie również nie są w żadnej mierze konieczne, co najwyżej imho pożądane.
bart :
Mam gdzieś na końcu języka hasełko czym jest najlepszy pijar, ale no cóż… może później. Tak czy inaczej, sklepy z dopalaczami i zdenerwowani nimi obywatele istnieją już parę lat, jak również gimbusy próbujące tego czy owego. Aż tu nagle temat gdzieś tam wciąż istniejący stał się numerem jeden we wszystkich mediach, nakręcając się przez parę dni, aż premier wyszedł z przygotowanym “planem wojennym” i zaczął wcielać go w życie wychodząc naprzeciw słusznemu oburzeniu obywateli, mógł się zaprezentować jako polityk zdecydowany, bezkompromisowy, trzymający rękę na pulsie, zadający kłam tym, którzy twierdzą, że nic nie robi itd. itp. Dla mnie wygląda to jak wzorowy przykład kampanii marketingu politycznego.
Żeby było jasne, nie będę tęsknił za dopalaczami jak znikną. Trochę dziwi mnie jednak, że nie widzisz tu niczego problematycznego. Jestem jak najbardziej za ściślejszą kontrolą dostępu do tytoniu, czy nawet alkoholu (szczególnie jeśli chodzi o nieletnich), tak samo jestem za kontrolą obrotu marihuaną, lsd, czy innymi substancjami rozrywkowymi, w zależności od ich szkodliwości, ale zdecydowanie przeciw prohibicji, wszelkim “war on drugs”. Dlaczego i po co prowadzić bezsensowną wojnę z narkotykami i narkomanami?
Tak się zastanawiałem, skąd jak na zamówienie te zgony po dopalaczach.
bantus :
Hola, wodzu. Ja w ogóle nie wypowiadam sądów na temat obecnego zamieszania.
bantus :
Najlepszy pijar. Hm, dziś żałuję, że mnie rodzice nie posłali do takiej męskiej szkoły u Pijarów. #jakajabyłamgłupia.
Gammon No.82 :
I słusznie, bo może dostać Zespół Reye’a ;-)
Właśnie mnie ciekawi, czy się dostanie rykoszetem dragom aptecznym
fan-terlika :
Drogie Bravo, moja sześcioletnia córka uwielbia kawę z mlekiem. Ostatnio, będąc u babci ofiary, ulegając długim namowom i, jeśli drogie Bravo pozwoli, mędzeniu, przygotowałem jej malutką filiżaneczkę lurki z mleczkiem. Drogie Bravo, czy zgniję w pierdlu?
Nie, nie mówię że farmaceuta pójdzie siedzieć, tylko że różne leki bezreceptowe przestaną nagle być tak łatwo dostępne.
eli.wurman :
Myślałem, że to czerstwe, ale nie mam dystansu może. Kiedyś koleżanka zabrała mnie na seminarium prowadzone przez pijara, ale nie był specjalnie przekonujący.
bart :
Hej, ale cały czas piszę w tym kontekście, nie możesz sobie ot tak tego ignorować. Zresztą nawet bez tego jest jakiś złoty środek między prohibicją, a wolnorynkowym leseferyzmem czy coś.
Druga sprawa to kwestia niekonsekwencji władz i niespójności argumentacji, a to już odnosi się konkretnie do tego co się dzieje m.in. u nas, teraz, a do tego się przyczepiłem na początku. Z jednej strony państwo mówi: wiemy, że palenie zabija (mamy statystyki, badania), ale jesteście dorośli, wolni, decyzja należy do was, a z drugiej dopalacze – nic nie wiemy, ale zrobimy rozpierduchę, bo tak.
Przecież idea, że dopalacze mają być sprzedawane, gdzieś nielegalnie przez dilerów, to raczej krok wstecz w cywilizowaniu tego zjawiska. Mam nadzieję, że to tylko kolejna konserwatywna kampania na potrzeby tv jak wojna z hazardem i nic specjalnie z tego nie wyniknie w dłuższym okresie.
bantus :
Nieprawda. Fragment, od którego nasza dyskusja się zaczęła, brzmiał tak:
A to jest głupawe uproszczenie świata. Niezależnie od kontekstu.
bart :
możesz troszkę rozwinąć dla niekumającego, czemu strzelił sobie w stopę? przecież wyszło na ich – palenie nie stanowi obciążenia budżetowego społeczeństwa, a taki był zarzut
raporcik b. fajny, dziękuję, lubię takie wyliczanki, chociaż oczywiście można spędzić parę dni dyskutując niektóre szczegóły i polemizując (autorzy sami piszą że jest dużo uogólnień, nie wspominając o krytykach; do polskich warunków może nie przystawać; również do obecnych cen – wzrost akcyzy vs wzrost kosztów jest chyba trochę inny przez ostatnie 10 lat; krytycyzm braku mnożnika itd itd)
ale nie zmienia faktu, że fajnie że takie badanie ktoś zrobił. szkoda że nie ktoś bardziej niezależny niż klient PM.
bantus :
Ależ właśnie taki złoty środek masz teraz, przynajmniej w rozumieniu znacznej większości społeczeństwa. Złoty środek, który polega na tym, że popularne używki są dozwolone, a niepopularne – nie.
Ale generalnie poczułem się już wywołany do tablicy, więc wygłoszę swoją prywatną opinię na temat dopalaczy: otóż mam w dupie, co się z nimi stanie. Ani ludzie, którzy je sprzedają, ani ci, którzy je kupują, nie są moimi przyjaciółmi; wręcz nie uważam, żeby i jedni, i drudzy byli warci zachodu. Dopalacze to w mojej opinii syf nawet w kontekście innych dragów, to jakieś wynalazki spoza pierwszej dwudziestki, popularne wyłącznie dlatego, że jacyś cwaniacy znaleźli lukę prawną. Chciałem powiedzieć, że to dobrze, że wybuchła afera z dopalaczami, bo skoro mamy taki cyrk z dziwacznymi pigułkami made in chuj wie gdzie with chuj wie jakimi składnikami, to może faktycznie lepiej zalegalizować miękkie narkotyki. Ale to nieprawda, bo w odbiorze społecznym jeśli TYLE LUDZI UMARŁO W PIĘĆ DNI od takich niewinnych, legalnych quasi-dragów, to prawdziwe narkotyki robią nam miesiąc w miesiąc dolinę Jozafata.
A już czarkę mojej pogardliwej indyferencji przelał fakt, że w mojej okolicy na smartshopy przebranżawiają się dawne hotspoty, czyli w gruncie rzeczy mafijne pralnie. Ma chi se ne frega!
lysaczi :
No weź pan. Firma produkująca papierosy chwali się, że palacze umierają młodziej, stanowiąc mniejsze obciążenie dla budżetu!
Jedna z reklam społecznych powstałych w wyniku ogłoszenia tego raportu.
bart :
Niniejszym posypuję głowę popiołem, byłem pod wpływem środków odurzających rozprowadzanych przez dilerów przemysłu browarniczego.
Dopiszę, że zwróciłem na to szczególną uwagę akurat teraz zapewne przez tą medialną kampanię antydopalaczową. Uproszczeniem jest powiedzieć, że państwo na czymś zarabia, bo to nie przedsiębiorstwo. Nawet jeśli ma spółki przynoszące zysk, to przeznacza go na realizację, znowu upraszczając, swoich statutowych celów takich jak np. ochrona zdrowia obywateli.
Pozostaję jednak przy użyciu skrótu myślowego “państwo zabija”. Ponieważ albowiem: państwo wie, że koncesjonuje sprzedaż uzależniającej trucizny i o tym wszem i wobec oznajmia. Jednym z celów państwa ma być ochrona zdrowia i życia obywateli. Świadomie więc dopuszcza się zaniechania (albo nie dokłada wszelkich starań), a więc moralnie, jeśli państwo w ogóle ma powinności moralne, to inna kwestia, jest odpowiedzialne za śmierć własnych obywateli.
*
Oczywiście co innego przestawić zwrotnicę tak, żeby wagonik przejechał stojącego na torach robotnika, a co innego stać i nie przestawić jej (albo nie zepchnąć go z torów), gdy wagonik jedzie po tym torze na którym robotnik stoi. W pierwszym wypadku to zabójstwo, w drugim nie udzielenie pomocy, a gdy nie udziela pomocy ten, który jest do tego zobowiązany: policjant, strażak, lekarz, to co? Brakuje słowa.
bantus :
Po pierwsze, to jest fascynujący problem etyczny: jak daleko może się to państwo posunąć, żeby bronić ciebie przed sobą samym.
Po drugie, mój gwałtowny sprzeciw budzi ten właśnie skrót myślowy. Może przesadzam, ale ja tu słyszę teorię spiskową “Zły Babilon System daje nam truciznę, żebyśmy byli niewolnikami”. To jest opozycja właściwa dla blogów skupionych wokół osoby pani Marysi – uni, czyli jakiś krąg władców, który nas zabija nikotyną. A rzeczywistość jest przecież bardziej skomplikowana. Ludzie chcą palić papierosy, przedstawiciele tychże ludzi wybrani w demokratycznych wyborach chcą im na to pozwolić, mimo że to narkotyk, ale w drodze złożonego kompromisu decydują, że OK, jeśli miliony ludzi chcą sobie szkodzić papierosami, to niech (w pewnym sensie) płacą wyższe stawki ubezpieczeniowe. Zobacz, to jest niedaleko tego korwinistycznego pomysłu, który przeczytałem bodaj w komciach u Trystero: pozwólcie nam nie zapinać pasów, w zamian za to my będziemy płacić wyższe stawki ubezpieczeniowe (albo w razie wypadku wina będzie po naszej stronie).
Co to znaczy, że państwo koncesjonuje sprzedaż uzależniającej trucizny? To znaczy, że państwo się godzi na roszczenia ogromnej grupy swoich obywateli.
bart :
mimo chyba jednak podoba mi się argument, ze sam sobie sponsoruję przyszłe leczenie płacąc dużą kasę za fajki, a nie pasożytuję na kimś. zaś podlinkowana reklama społeczna oczywiście przekłamuje rzeczywistość, cytując tylko stronę kosztową. coż, reklama ma swoje prawa, obrazek jest chyba zawsze bardziej chwytliwy niż jakieś 50 stron tekstu aspirującego do naukowego etc
moje zycie, moje wybory. a że każdy wybór ma swój koszt? płacę go ze swojego portfela
bart :
Cóż mogę na to poradzić. Nie jest to dla mnie, częściowo przynajmniej wychowanego na Kulcie , coś aż tak odjazdowego. Nie to jednak miałem na myśli. Bardziej nurtuje mnie ów problem etyczny.
Nie jest to też, o czym już wspominałem, takie proste. Ponieważ substancje takie jak heroina czy nikotyna bardzo silnie i szybko uzależniają, popyt nie przekłada się na świadomą i dobrowolną decyzję obywateli, to jest coś czego chcemy. (Komu smakuje pierwszy papieros? Podobno każdy ma nudności, zawroty głowy i ogólnie jest niefajnie.) Gdyby państwo zabanowało filmy o zombiakach to okej. Tutaj obywatel zostaje ubezwłasnowolniony przez big kapitał za pomocą drogiej substancji silnie działającej na ośrodkowy układ nerwowy. I widzę to tak, że mamy tu naruszenie zasady informed consent przez dużego gracza na niekorzyść konsumenta, więc państwo ma prawo wkroczyć wyrównując szanse przynajmniej, czyli np. nakładając restrykcje na iwil korporejszyn.
bart :
Inna kwestia, to na ile w demokratycznym państwie wybrani w wyborach powszechnych przedstawiciele ludu mogą się sprzeciwić woli większości, nie podlegając jednocześnie delegitymizacji. Muszą działać w imię jakichś wyższych zasad, ale kto ma ustanawiać te wyższe zasady jeśli nie konsensus społeczny itd.
@digan, JCM:
Analogia z Bareją jest uprawniona: Vonnegut jest amerykański w sensie, w jakim Bareja jest polski. Opisuje swój kraj w sposób i środkami charakterystycznymi dla kraju, w jakim żyje. (Żył? Żyli?) V. to zresztą adept antropologii kulturowej ze szkoły chicagowskiej, od Margaret Mead, Roberta Redfielda, Roberta Parka. Użyłem skrótu myślowego, który wydał mi się oczywisty, a oczywisty nie był. Amerykańskość jako bycie – w – kontekście i sposób tłumaczenia swoich myśli: jakby pisał dla niekumatych.
bart :
Za komuny to nie było takie nieoczywiste, państwo miało monopole na wszelkie używki, i cytowany gdzieś Kazik mógł słusznie śpiewać, że im tylko o to chodzi byś ty sam sobie szkodził, żebyś sam nie mógł myśleć, żebyś sam nie mógł chodzić. Ale o używaniu nie decydowało państwo, like, nigdy, ograniczając się do dostarczania bo lud żądał. Ba, jeszcze utrudniało, przykładowa godzina 13 przed którą nie kupiłeś alkoholu, choćby cię nie wiem jak suszyło. A lud żądał i żąda, bo takie są reguły kultury. Są okazje, z powodu których nie wypada się nie nawalić. Kiedyś się nie odmawiało papierosa (palenie jest męskie, dorosłe i cool), kielicha (ze mną się kurwa nie napijesz?), gandzi (wyluzuj, men, jest zioło), teraz by być kul gimbusy nie odmawiają procha bo kul i maczo.
Kulturę trzeba, kurwa, pozmieniać, ale na razie zakaz sprzedawania maści na hemoroidy jako narkotyku* nie wydaje mi się rzeczą niewłaściwą.
*znowu Vonnegut, a jakże, Śniadanie.
EDIT: Copyright V. na Śniadanie mistrzów pochodzi – jak widzę – z 1973 roku. Czyli oni tam przerabiali temat dopalaczy czterdzieści lat temu…
lysaczi :
No ale taki był cel tego raportu: udowodnić, że palenie przynosi zyski społeczeństwu!
Oczywiście możesz mieć swoje zdanie i nie zgadzać się, że to był strzał w stopę Philipa Morrisa. Wiedz jednak, że jesteś do tego stopnia osamotniony, że nie zgadza się z tobą nawet sam Philip Morris:
bantus :
To jest właśnie spiskowa teoria dziejów.
vauban :
Przydałoby mi się paru znajomych gimbusów, żeby choć pobieżnie zweryfikować tę hipotezę.
bart :
Nie. To jest właśnie klasowa teoria dziejów.
RobertP :
Pójdę na kompromis, że teoria jest spiskowa, o podłożu klasowym.
Gammon No.82 :
Nie wiem czy było czy nie było, ale jak o tym usłyszałem, to pierwsze moje słowa brzmiały mniej więcej noszkurwamać!
Tak obrzydliwej akcji, jak ta z dopalaczami, to dawno nie widziałem. A wszystko to po to, żeby nie było w gazetach widać Palikota. Żałosne. Co jeszcze nas czeka przed wyborami? Może zamykanie kin za pokazywanie cycków i artykuły w Wyborczej w stylu “Krzysio (13l.) zobaczył cycki w filmie Kieślowskiego dozwolonym 12l. Rząd: Specustawa już w drodze”
niedofizyk :
Dziś w poranku TokFM superkit wciskał minister sprawiedliwości. Bulszitowy dowód z anegdoty, że jego znajomy transplantolog chciał kiedyś pobrać wątrobę od motocyklisty(!), ale była tak zniszczona przez dopalacze, że się nie nadawała.
Prowadząca nie spytała, jakim cudem ustalono co zniszczyło wątrobę, bo dopalacze w standardowych testach narkotykowych nie wychodzą.
A krzyki tej histerycznej nastki na manifestacji w Łodzi to przebijają Joannę od Krzyża. “Dopalacze paraliżują mózg”
fan-terlika :
To chyba dobrze, a nawet doskonale?…
BTW LEKARSTWA.
“Leki” to amulety noszone przez północnoamerykańskich natywów w woreczkach na szyi.
vauban :
Tu działał również mechanizm: KTO NIE PIJE TEN KAPUJE!!!11
Ekolog :
Rząd płaci na naukę rządową, żeby swym potencjałem wspierała moralnie rząd. A nie rzucała mu pod nogi kłody pod płaszczykiem obiektywizmu. Oczywista oczywistość.
RobertP :
Motocyklista wyrzęził “panie transplantologu, proszę tylko nie ruszać mojej wątroby, bo ona jest zupełnie zniszczona przez dopalacze”.
bart :
Bez wątpienia, ale takowych a). nie posiadam, b). w czasie najbardziej przydatnym do badań terenowych siedzę w biurze, c). strach jest.
janekr :
Niezbyt śmieszne.
A propos kielicha: w najbliższy piątek o 19.00 zapraszam do siebie mieszkańców Warszawy i okolic na lokalne wydarzenie towarzyskie pod hasłem “Obiad z TTDKN”. Ja zapewniam ciepłą i pożywną zupę solankę, goście przynoszą flaszki. Zainteresowanych proszę o kontakt mailowy. Pozostałych proszę o niezostawianie komentarzy “Chętnie bym przyszedł, ale niestety mieszkam w Chojnicach” albo “Nie przyjdę, bo telewizja dostarcza w tym czasie ciekawy reportaż o waleniach”.
Kupiłeś dużą zamrażarkę?
Nie, ale zostało mi trochę Rohypnolu.
No tak.
“Z pewnością już jednak mecze oglądał będzie w innym towarzystwie”.
Ah, ta diecezja sandomierska. Sodoma i Gomora, po tym artykułem zaraz linkuje kolejny
Strażak nie zgwałcił kolegi
bart :
Ale gdzie tu spisek? Jak spisek, to musi być jakieś tajne sprzysiężenie, które ma ukryte (czasem niecne) cele. A tutaj wiadomo kto, po co i jak.
bart :
proszę cię… a co mieli powiedzieć? face the truth, motherfuckers? jeśli trzeba, to każda firma uderzy się w piersi, nawet jeśli nie czują żeby zrobili coś złego (vide reklama lecha nieopodal wawla)
może to był atak paniki spowodowany niewygodną prawdą dla braci czechów? czy może atak paniki że atakują nas logicznymi argumentami zamiast przytaknąć “tak, papierosy są złe bo powodują wcześniejszą śmierć”? nie wiem – ale raporcik (w przeciwieństwie do wyrywkowych danych podawanych przez ich adwersarzy) był wporzo.
i sam już nie wiem czy próbujesz przyczepiać się do jego wniosków (“effect of smoking on public finance balance was positive”) czy krytykujesz okoliczności.
lysaczi :
Logicznymi argumentami?! Przecież po stronie zysków dopisali akcyzę, która jest formą rekompensaty za trucie!
Firma sprzedająca trujące wyroby wykonuje badanie, z którego wynika, że owe wyroby, choć trujące, przynoszą korzyść budżetowi państwa, bo jego obywatele UMIERAJĄ WCZEŚNIEJ. W dodatku przekłamuje jego wyniki, bo w gruncie rzeczy koszty utrzymania palaczy są kilkanostokrotnie większe niż zyski z powodu ICH WCZESNEJ ŚMIERCI. Nie rozumiem, jak możesz nie dostrzegać w tym kompletnej i totalnej PR-owej katastrofy. Nie rozumiem, jak możesz nie dostrzegać, że firmy handlujące tytoniem i alkoholem muszą stąpać dużo ostrożniej niż inne podmioty, a ich odpowiedzialność społeczna jest na innym poziomie niż innych podmiotów. Tym firmom po prostu dużo, dużo mniej wolno.
Wyobraź sobie Polmos wydający raport ekonomiczny, z którego wynika, że to zajebiście, że ludzie zapijają się na śmierć, bo jest to śmierć piękna, szybka i bezbolesna, a budżet oszczędza rocznie dwie Świątynie Opatrzności na leczeniu marskości ich wątrób.
Nie umiem tego napisać większymi literkami. Albo ja czegoś nie kumam, albo ty jesteś Quasi w przebraniu.
bart :
A po której stronie mieli dopisać?
Jeśli ktoś rozbije ci płot samochodem, a następnie zapłaci za naprawę i jeszcze da ci bukiet stokrotek, to policzysz rozbity płot jako stratę, a stokrotki jako zysk i stwierdzisz, że jesteś w plecy?
Myślę, że problem wygląda tak: albo dyskusja toczy się w porządku moralnym (Każde Luckie Życie Jest Święte! Papierosy Mordują Ludzi na Śmierć! vs. Wolność Jarania Jest Święta! Better Dead than Abstinent!), albo w porządku ekonomicznym (wtedy kalkulujemy czysto utylitarnie, jaki jest dodatni i ujemny wkład papierośnictwa w finanse publiczne). I tych porządków mieszać nie należy, bo to czyni dyskusję niemożliwą. Jeśli ktoś więc wskazuje, że ceną za papierośnictwo jest m.in. kosztowne leczenie pacjentów z chorobami układu krążenia i nowotworami płuc, to można skontrować tym, że ktoś na owym papierośnictwie wcześniej zarobił dużą kasę, a jedym z owych ktosiów był Skarb Państwa. Można też do rachunku wliczać koszty hipotetycznej śmierci niepapierośniczej (bo w alternatywnej rzeczywistości, w której pan X by nie palił, też na coś by chorował i umarł). W tym punkcie dyskusji protest “ale tu chodzi o zyski z przedwczesnej śmierci” nie jest ze świata tego. Bo w takim razie włączasz w dyskusję wielkość nieskończoną i wychodzi coś na kształt szantażu Pascala.
Gammon No.82 :
OK, weźmy mojego Opla Astrę. Kupiony okazyjnie na wyprzedaży w znajomej firmie, w świetnym stanie i po naprawdę dużej taniości. W dodatku jestem z nim emocjonalnie związany, lubię go, w ogóle się nie psuje, ma podgrzewane fotele i inne takie. I w tego mojego Opla wjeżdża pan Zyzio, demolując go doszczętnie. Co z tego, że ubezpieczyciel wypłaci mi kasę, nawet więcej niż zapłaciłem za Opla, skoro za te pieniądze już takiego samochodu nie kupię, a poza tym to był mój ukochany Opelek, bu!
Bo przecież…
Gammon No.82 :
…taka dyskusja nie może się toczyć tylko w porządku moralnym albo tylko w ekonomicznym. Taka dyskusja musi obie te kwestie uwzględniać. Zauważ, że nadchodzący Holokaust Palaczy Barowych przyniesie Skarbowi Państwa wymierne straty i rząd (czy posłowie, whoever) doskonale o tym wie, a mimo to przepycha ustawę. Właśnie dlatego, że palenia nie można oceniać wyłącznie w kategoriach ekonomicznych.
A że per saldo wychodzimy na palaczach na plus, to nie jest powód do zacierania rączek i liczenia kaski, tylko co najwyżej potwierdzenie, że akcyza jest na odpowiednim poziomie.
bart :
Philip Morris postkomunistą światowego biznesu!
RobertP :
Właśnie wcale nie, jakby była S+G to by na policję nie latali. Chcieliby, ale się wstydzą.
bart :
Ale chyba jednak wliczysz te pieniądze do rachunku i to po stronie zysków, nie strat.
Co da się zrobić tylko pod warunkiem, że zaczniesz w jakiś sposób przeliczać Łzy Sierot po Papierosiarzach na Mamonę (albo na odwrót), innymi słowy stworzysz jedną, choćby koślawą, skalę pomiarową. A wspomniany raport był katastrofą PR-ową i musiał nią być, bo w kontekście PR Łzy Sierot są substancją bezcenną. “Jaką kanalią trzeba być, by mówić o zyskach z papierośnictwa, kiedy Sieroty płaczą!” itd.
Spamołap znowu zaatakował.
mnie nie spamołap, tylko wywalacz firefoxa. po 10 minutach pisania i linkowania, taka akcja wrr.
bart :
gdzie mieli dopisac, po stronie strat? bitte… notabene w tej reklamie spolecznej tez wzieli “spryciulki” tylko koszty, a nie saldo efektow #ludziektorzypracujawmarketingu
bart :
chyba z takiego samego założenia wychodzą panowie i panie pracujący w komisjach ds zwrotu majątku kościelnego i dlatego doliczają sobie za straty moralne trochę ekstra korzysci
bart :
i tu ja mam dejavu – nie bylo czasem juz dyskusji, ze to wlasciwie dla palaczy niewiele popsuje?
lysaczi :
Mam prośbę: jak już robisz flooding, to nie pierdol bez sensu.
bart :
na początku było wszystko w kupie, to lisek się wywalił, więc wolałem na 3 komcie przyciąć, wielki mi flooding. a że pierdolenie bez sensu? jak slaba analogia do mieszania argumentow ekonomicznych z moralnymi, to ją skrytykuj konstruktywnie (co z analogią nie powinno być trudne, ale mam wrażenie że czepiasz się didaskali)
AJ :
Ale prawdziwe, naprawdę nie czytałeś książek o Indianach?
janekr :
A węgiel to koks, to antracyt.
widzieliście stary film dokumentalny Piwowskiego “Korkociąg”? można tu i ówdzie w Internecie znaleźć. Ciary przechodzą po plecach: zestawienie triumfalnego przemówienia wygłoszonego z okazji któregośtam lecia branży spirytusowej z widokiem ludzi ceirpiących na najgorsze choroby spowodowane nadużywaniem alkoholu.
To w temacie łączenia vs niełączenia dwóch porządków.
magdalena :
Drzewiej w szkołach były pokazy obowiązkowe.
Gammon No.82 :
Na ten tytuł się nie załapałem. Ale za to nie ominął mnie pokazywany w szkołach obowiązkowo “Niemy krzyk”, wstrząsający dokument o aborcji. Rok 1987, komuna wciąż walczy z KK, a tu wicie, rozumicie, prześladowanie chrześcijan i całe państwowe więc komunistyczne liceum ogląda film będący materiałem prolajfowców. Nie przypominam sobie, aby ktokolwiek się przejął, komentarze dotyczyły raczej nudnej ale bez stresu spędzonej godziny w auli.
W 1987 porządne prezerwatywy to się kupowało w Peweksie. Za dolary. Krajowe “Eros-ol-ex, testowane elektronicznie” były a). pudrowane i tylko takie, b). 8/10 pękało przy próbie nadmuchania w balonik. Robiło się kiedyś taki test się. Przy okazji, pustosząc lokalną aptekę na wsi, gdzie pani magister farmacji podawała zakupiony towar osiemnastolatkowi cała w pąsach.
Seks jeszcze w ejtinsach, to kurczę, wciąż była spora jazda, mnóstwo problemów technicznych a największy: gdzie? W domu? Rodzice. Kolega, który OMG KUPIŁ sobie WŁASNĄ kawalerkę w wieku lat 22 był zamożnym pionierem. Doceńcie to, młodzieżowcy. W hotelu? Meldunek. W akademiku? Czujna cieciowa (dawało się przekupić, przekonać lub obejść). W lesie? Zimno i komary. U kogoś na imprezie? Może raz na rok. A i niekoniecznie.
Trochę nie pamiętam, o co mi początkowo chodziło. To pewnie ten Niemiec na F, jak mu tam, Ze, Zu, Alc, Alzheimer.
@ vauban:
Wzmiankowany film puszczany był także cały klasom ósmym w roku szkolnym 1993/1994. Przynajmniej w mojej szkole podstawowej – naonczas jeszcze imienia Franciszka Zubrzyckiego…
magdalena :
Znaczy się na YouTubie? :D
Piwowski w podobnym stylu nakręcił film o chorobach wenerycznych. Był to regularny pornol, tylko opatrzony komentarzem – “Najczęstsze sposoby zarażania.”
@ Adam Gliniany:
Tak mi się już wtedy wydawało, że to suchar. Ukułem wtenczas mem na określenie: mapa pogody. Obraz z USG był i jest niezwykle trudny do odróżnienia. Mem się nie przyjął, cóż.
@ vauban:
Hm. Mem dobry, spróbuję podać dalej, jeśli nie ma zakazu.
vauban :
Hłasko napisał “Ósmy dzień tygodnia” w 1954 roku. Trochę o tym, ale bardziej o brzydocie i szarości świata, a potem Aleksander Ford zrobił w 1958 film. Film już był dokładnie o braku miejsca do pieprzenia, co mocno wkurzyło Hłaskę. “Bo pieprzyć to się można wszędzie”
Hłasko kupował ciotce bilet do kina na drugim końcu miasta na rosyjskie filmy o Nelsonie ( Korabli shturmuyut bastiony i Admiral Uszakow) , żeby podupczyć korzystając z jej nieobecności.
@ RobertP:
Znam, “kak pażiwajetie, Ledi Gamilton?” ciotkę ostatecznie złamało.
@ Adam Gliniany:
Jakiego zakazu? Bierzcie i nieście słowa moje.
vauban :
Na początku 90s puszczali to wszystkim rocznikom w naszej szkole, od piątej klasy wzwyż. Przemyślnie dopytałam się, o czym to jest (“ludzie wyciągają płody i kroją na kawałki”), po czym spieprzyłam na wagary. Moje poglądy na aborcję były wtedy raczej niesprecyzowane, po prostu nie bardzo miałam ochotę przez godzinę patrzeć na płody pokrojone na kawałki. Ale już za symptomatyczne uznałam to, że gdy przyznałam się później mamie, to jakoś tak się mało gniewała.
@ krystyna.ch:
Ciekawe dlaczego wam to puszczali? Czy na początku lat 90 aborcja wśród uczennic szkół podstawowych była jakimś poważnym problemem? Pytam bo mały wtedy byłem i mogło mi coś umknąć.
Moze aborcja wlasnie nie byla problemem i chcieli go z niej zrobic? ;) U mnie tez lecial.
Rety, pokazówka jak w chinach (tylko bez strzelania w tył głowy)
“Dwa razy obrabował ten sam bank, bo potrzebował pieniędzy na dopalacze. 24-letni Igor M. został rozpoznany przez kasjerki i zatrzymany na łódzkim osiedlu”
24-latek był na utrzymaniu rodziców, pracował tylko dorywczo. Zaczął zażywać dopalacze w ubiegłym roku i szybko się od nich uzależnił. Początkowo, jak mówił, zażywał pół grama dopalacza. Później musiał brać ich coraz więcej – 3-4 gramy dziennie. Pomysł napadu zrodził się po obejrzeniu filmu, a niemal wszystkie zrabowane pieniądze wydał na kupno dopalaczy.
Przed sądem 24-latek powiedział, że gdyby nie dopalacze, to by do tego nie doszło.”
http://www.tvn24.pl/-1,1676628,0,1,napadal-na-banki–potrzebowal-na-dopalacze,wiadomosc.html
Farsa jak skecz Monty Pythona
Pełny LOL. Najlepsze jest to, że nikt na razie nie pisze, że są różne rodzaje dopalaczy, że to zbiorcza nazwa jak “narkotyki”. Nie ma dla pismaków żadnej różnicy między para-trawą, a para-kwasem. Żenada.
Ciekawe, czy Tusku płaci im za taką hucpę? Na początku myślałem, że to po prostu standardowe, medialne sprzężenie zwrotne, teraz naprawdę zaczynam się staczać w stronę rządowo – dziennikarskiego spisku.
robur zdobywca :
Bo my (w sensie środowiska laickie) walkę o dopuszczalność aborcji wprawdzie przegraliśmy, ale jednak nie bez walki. To nie był triumfalny blitzkrieg czarnych przez puste stepy, niczym pierwsza faza Barbarossy. Raczej mozolne parcie naprzód jak rok później. Przecież naprawdę faszystowski ten zakaz się zrobił dopiero w 1997, razem z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, że zapis o ciężkiej sytuacji życiowej kobiety jest niekonstytucyjny.
Krysia więc dostała zapewne rykoszetem zaciekłych walk z początku lat 90.
Yaca :
No bo cała groza dopalaczy jest w tym “para”. Z dwojga złego wolałbym zarzucić chemicznie czysty kwas, nie mówiąc o wypaleniu fajeczki z czystym suszem cannabis, niż zażywać jakieś “para-cokolwiek”. Prawdę mówiąc, bałbym się nawet “para-aspiryny”.
@ “Niemy krzyk”.
Jedna moja przyjaciółka zobaczyła ten film przymusowo w szkole podstawowej i dostała takiego urazu psychicznego, że wiele lat później miała problem z obejrzeniem USG swojej własnej ciąży (jak najbardziej chcianej).
wo :
Nie, żebym się nie zgadzał. Problem w tym, że jeśli pisze się “zażywał najpierw 0,5g, a potem wpadł po uszy i łoił po 10g”, to raczej wypada napisać czego. 0,5g trawy to raczej średnia ilość, 0,5g kwasu to już jednak sporo. To jakby nie pisać, że potrącił kogoś rower albo TIR, tylko “pojazd”.
wo :
Paracetamol?
kwik :
Para-męt pikczers?
Yaca :
Co jest teraz w dopalaczach (po tej nowelizacji z 2009), to chyba nie wiedzą już nawet ich producenci.
Yaca :
Tylko nie wpadnij w pułapkę człowieka z branży disującego laików. Jak paliłem LSD, to też mnie denerwowało, że na wszystko się mówi “narkotyki”, a przecież maruhaina antefaminie nierówna. W gruncie rzeczy to bez znaczenia – mówimy po prostu o grupie substancji psychoaktywnych, które albo są nielegalne, albo w wyniku głupiej luki prawnej przez chwilę są legalne, ale zaraz nie będą. Generała publicznego nie interesuje, czy to 0,5 g trawy, czy 0,5 g kwasu, liczy się przelicznik. Najpierw pan wciągał pół grama, a potem dwadzieścia razy więcej za dwadzieścia razy więcej kasy (chyba że mu upust dali).
robur zdobywca :
U nas raczej nie, większym problemem były ustawki punków ze skinami, skini w ogóle oraz niewyobrażalne kumoterstwo w lokalnej administracji, ale podejrzewam, że w założeniu spółki z ograniczoną odpowiedzialnością “Pani katechetka, ksiądz proboszcz & dyrektor szkoły” miała to być inwestycja przyszłościowa.
Gammon No.82 :
Pikne. ale tak na rozum: wątroba to taki oddział detoksykacyjny dla organizmu, w związku z czym tam najdłużej można znaleźć odłożone różne świństwa. W standardowych testach narkotykowych bada się mocz i krew, ale przecież nie rzeza się kawałka wątroby?
wo :
No i to mnie szczególnie przeraża. Do samodzielnego używania dragów mam stosunek raczej niechętny, bo w wieku chyba 15 lat w ciągu 1 tygodnia obejrzałem Przebudzenia z Williamsem i de Niro oraz przeczytałem artykuł o katatonii u osób zażywających zanieczyszczoną kokainę. Do dziś mam w głowie widok tych ludzi zastygłych w dziwnych pozach, ich miny też zatrzymane. Obrazu dopełnił koszmarny atak paniki po paleniu trawki na imprezie parę lat później.
A i jeszcze jedno – korwinoidy już kolportują ostatnie wypowiedzi guru na temat (o, np ten buc) więc trochę mnie brzydzi takie towarzycho.
Jakoś mnie ominął niemy krzyk, chociaż na religię chodziłem już na nowo zdobytym przez kościół terytorium.
Ekolog :
@tekst z linka
Śpiew Flemingów? Chodzi o Iana?
Ekolog :
Korwin ma już nową czadową wypowiedź, chyba podebrał towar Jarkaczowi
“Geje to importowana zza granicy formacja faszystowska, usiłująca, jak ludzie SA Ernsta Röhma, narzucić nam swoje poglądy siłą” – przekonuje Janusz Korwin-Mikke. “
krystyna.ch :
Trudno robić testy na “dopalacze” bo mało kto wie co tam jest jest. Mógł mieć zniszczoną wątrobę z setek powodów, których nazwa brzmi “różne substancje chemiczne – cholera wie jakie” ale skąd wiemy, że to akurat były substancje dla kolekcjonerów?
@ bart:
Owszem, generalnie masz rację, więc czepię się szczegółów. Słowo “dopalacze” stało się wytrychem medialno-politycznym, o bliżej niesprecyzowanym znaczeniu – “grupa substancji psychoaktywnych”, to jednak dość szerokie pojęcie… Urządza się nagonkę na, mimo wszystko, legalnie działające sklepy posługując się tylko niewiele znaczącym słowem. O ile nie jestem zwolennikiem sprzedaży prochów każdemu, kto tylko zapragnie (np gimbusom), to rząd jednak ciutkę przegina.
Yaca :
Zaraz przyjdzie Gammon i wymierzy mi parę klapsów, ale co tam. Ta legalność jest pozorna – przecież to w gruncie rzeczy gra w berka. Zaczynamy od tego, że sprzedaż narkotyków jest w Polsce niedozwolona. Przedsiębiorcza młodzież wymyśla więc narkotyki, których ustawodawca nie przewidział, zaczyna je sprzedawać legalnie – no ale przecież to są regularne dragi, a obrót nimi miał być nielegalny. Rząd wyciąga więc jakieś rozporządzenie, które, jak się je dobrze obtłucze młotkiem i powygina, umożliwi mu nękanie właścicieli i zamykanie sklepów, w międzyczasie pewnie trwają już prace nad ustawą, która zatka lukę prawną.
Mamy do czynienia z regularnym obchodzeniem prawa, a to mnie mało bawi – i nieważne, czy robią to goście od dopalaczy, czy cwaniaczki z agencji reklamowych, którzy kiedyś puszczali w TV spoty piwa bezalkoholowego, łódki Bols i WTK Soplica, a dziś dają do prasy reklamy mody męskiej Marlboro.
No ale ja uważam, że narkotyki to zuo – i życie dostarcza mi na to dowodów niemal codziennie. Na przykład kilka dni temu oglądaliśmy z córką stare fotografie znalezione w jakimś pudełku i Hania nagle spytała: “Tato, dlaczego twoja narzeczona na tym zdjęciu siedzi w ubikacji na podłodze i płacze ze śmiechu?”. I co tu odpowiedzieć dziecku?
RobertP :
Co nowego, panie, co nowego.
Ekolog :
Nam to zapodawali bez związku z tzw. katechezą, na regularnych lekcjach. Bodajże na biologii.
bart :
Uuuaaa! wyłoniłem się z czeluści.
Legalność pozorna… hmmm.
A definicja jest sporządzona jako zamknięty katalog substancji.
No nie miał być, bo gdyby miał, toby trafiły do katalogu. Katalog mozna oczywiście zmienić. Z datą nie wcześniejszą, niż publikacja Dz.U.
No więc idea praworządności vel rechtszatu zakłada, że żeby czegośtam zakazać, nie wystarczy, żebyś to uważał za zuo; musisz jeszcze umieć to coś zdefiniować. Jeśli zdefiniujesz przez enumerację, to nie możesz potem płakać, że ktoś coś “obchodzi”. Jeśli użyjesz definicji ogólnej, to w efekcie zbanujesz każdą substancję o wysokim wskaźniku czapienia, a nie to jest prawdopodobnie twoją intencją. Jeśli nie umiesz powiedzieć, o co konkretnie ci chodzi, to się w ogóle nie bierz za legislację.
Oczywiście jest jeszcze jedno wyjście: rezygnacja z idei rechtsztatu i działanie na podstawie widzimisia władzy.
Gammon No.82 :
Przecież nie musisz od razu rezygnować z całej idei. Nie możesz zrezygnować tak troszeczkę, tyci-tyci? Ponękać gości kontrolami, pozamykać pod byle pretekstem, a w międzyczasie dopisać do listy kolejne substancje albo tak przedefiniować pozycje na liście, żeby obejmowały szerszy zakres? Albo – tak jak to chyba ma mieć miejsce – umożliwić wstrzymanie sprzedaży środka, co do którego zachodzi podejrzenie, że trzepie w mózg, na czas sprawdzenia go przez farmakologów?
RobertP :
No, nie do końca cholera wie, bo w końcu wykryli tam jakieś związki. Może były to związki występujące w popularnych środkach psychoaktywnych, a wykluczające np. ibuprofen? Oczywiście, tak się tylko zabawiam w dywagacje, bo faktycznie najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem jest, że minister nie oparł się pokusie przeprowadzenia wynikania: motocyklista + zniszczona wątroba = OMG kolekcjonerskie bibeloty.
bart :
Obie strony obchodzą prawo, ale jedna ma środki przymusu. I to też mi się cholernie nie podoba.
A propaganda rodem z PRL-u (żeby nie sięgać dalej) to już mi zapala czerwone światełko.
“Aż 83 osoby trafiły do szpitali w całej Polsce między 1 a 5 października, po zatruciu tzw. dopalaczami. Ministerstwo zdrowia nie ma jednak wiarygodnych danych o skali zatruć przed październikiem, ponieważ wtedy jeszcze nie prowadzono monitoringu tego zagrożenia.” TVP INFO
Na stronie Pomorskiego Centrum Toksykologii (niby fachowcy) jest ble, ble podpisane
Na podstawie informacji znalezionych w Internecie
Ewa Kowalska
Czyli nawet oni g… wiedzą, co tam jest.
Wydaliśmy mnóstwo kasy na ściganie miłośników jointów
“Art. 62 z ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii nie sprawdza się – taki wniosek nasuwają analizy przeprowadzone przez Instytut Spraw Publicznych (ISP). Jego egzekwowanie rocznie kosztuje państwo ok. 80 mln zł, w tym m.in. koszty koszta ekspertyz i zarobki pracowników wymiaru sprawiedliwości). W 2008 r. na jednego ukaranego za poważne przestępstwo z działania ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii przypadał średni koszt w wysokości 687,3 tys. zł. .
Teraz wydamy kupę kasy na “walkę z dopalaczami”, które weszły na rynek dzięki narkofobii ustawodawcy. Profilaktyka leży i kwiczy, bo ładujemy forsę w policję, prokuraturę i więziennictwo. A ci się przestaną wyrabiać i zażądają więcej forsy i większych uprawnień. Po to, żeby ścigać ćpunów, którzy nie mogą się leczyć z braku profilaktyki
” Uzależniony od opiatów Stańczyk kupował na czarnym rynku metadon. Wyboru wielkiego nie miał, bo Gdańsk i całe województwo pomorskie, mała ojczyzna premiera Donalda Tuska, nie ma ani jednego programu terapii substytucyjnej. Policja znalazła metadon u Stańczyka. Nie był on zarejestrowany w żadnym programie, posiadał go nielegalnie, więc sprawa trafiła do sądu. Został oskarżony na podstawie art. 62 ust. 1 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, choć kupował metadon właśnie po to, żeby nie brać heroiny.”
bart :
Na tej samej zasadzie, to w Polsce Ludowej nie rezygnowano z całej idei wolności słowa, a tylko z jej fragmentów.
RobertP :
W ostatniej “Polityce” w artykule o dopalaczach pan ekspert powiedział dwa zdania, które bardzo do mnie trafiły. Pierwsze, że wbrew pozorom większość ludzi stosuje się do norm i zakazów. Drugie, że ograniczenie dostępności to najlepszy sposób prewencji.
Gammon No.82 :
I KOMU TO PRZESZKADZAŁO.
bart :
Ale mówisz to w kontekście zakazania dopalaczy, czy w kontekście poziomu restrykcyjności ustawy przeciwdziałaniu narkomanii?