Warzywko w łydzi
Pamiętacie opowieść o ludziach pijących naftę, mocz i wybielacz, by wyleczyć się z urojonych robali? Na pewno pamiętacie, tego nie można łatwo zapomnieć. Po napisaniu tamtej notki miałem wrażenie, że dotarłem do dna ludzkiej kreatywności w dziedzinie altmedu. Że nic dziwaczniejszego i smutniejszego nie da się wymyślić. To uczucie towarzyszyło mi podczas pisania następnej altmedowej notki, poświęconej Józefowi Słoneckiemu — ot, taki sympatyczny lajcik na odtrucie po nafcie. Po nafcie wszystko będzie już lajcikiem. Ale uczucie wypalenia zniknęło, gdy usłyszałem o jednym ormiańskim doktorze z Ameryki, który namawia chorych na raka do samookaleczeń i skaryfikacji za pomocą nasion roślin strączkowych.
A zaczęło się w 1943 r. od przypalonego jogurtu. Mały Ormianin George Ashkar miał przygotować mleko na jogurt — zagotować je, a następnie schłodzić (potem do takiego mleka dodaje się dwie łyżki „starego” jogurtu, bakterie mnożą się w nowej pożywce i po nocy w średnio ciepłym miejscu garniec jogurtu gotowy). Nieuważny George przypalił mleko, a ponieważ był nie tylko nieostrożny, ale i trochę leniwy, zrezygnował z gotowania nowej porcji mleka i przyrządził jogurt z przypalonego. Następnego ranka okazało się, że jogurt z wierzchu smakuje normalnie — cała spalenizna zgromadziła się w jego dolnej, wodnistej części. Mały George zamyślił się głeboko i…
http://www.youtube.com/watch?v=xHw2wMs6RGQEureka! Ponieważ wszystkie złe cząsteczki zgromadziły się w wodnistej części mleka, zapewne i w ludzkim organizmie chorobotwórcze toksyny (bo to toksyny powodują wszystkie choroby, każde dziecko przecież wie) gromadzą się w wodnistej części krwi. Aby uleczyć człowieka, wystarczy ową wodnistą część jakoś odsączyć.
Swoją podróż ku uszczęśliwieniu ludzkości mały George postanowił rozpocząć od uleczenia własnej matki z reumatyzmu. W tym celu przypalił jej papierosem skórę na nodze. Nie ma większej miłości niż matczyna, powiadam.
Powstał bąbel, wypełniła go przezroczysta surowica. To w niej, „wodnistej części krwi”, dokładnie tak jak w wodnistej części jogurtu, znajdowały się toksyny powodujące maminy reumatyzm. Ciach! Mały George przeciął bąbel, popłynął syf.
Pęcherz był gotowy i ja musiałem przeciąć martwą skórę aby opróżnić zawartą surowicę więc to zrobiłem — kiedy surowica wyciekła z pęcherza moja mama powiedziała mi , że poczuła ulgę w bólu — to była pierwsza oznaka, że leczenie zadziała.
Metoda przypalania i nacinania nie zadowalała małego George’a. Wiedział, że to prowizorka i że musi wymyślić jakiś sposób, by efektywniej usuwać toksyny. Mały George postanowił jeszcze raz uciec się do sprawdzonych gastronomicznych analogii…
Ja wiem z mojego kuchennego doświadczenia, że przed gotowaniem grochu (fasoli) i groszku włoskiego (chick peas) trzymamy je w wodzie przez noc aby można je było szybciej ugotować, ponieważ groch i groszek włoski maja zdolność absorpcji wody co powoduje łatwiejsze gotowanie.
George Ashkar wcisnął więc matce w ranę nasiono ciecierzycy, popularnie (choć niewłaściwie) zwane cieciorką. Żeby zbierać w nie toksyny — nie dlatego, że był złym człowiekiem.
Kiedy cieciorka nasiąkła, Ashkar wymienił ją na nową, suchą. I tak przez pół roku. Potem bowiem jej reumatyzm ustąpił i „ona zmarła w roku 1970 z przyczyn naturalnych” (szczerze mówiąc, mnie po sześciu miesiącach takich zabaw ustąpiłoby wszystko, tylko PRZESTAŃ JUŻ MNIE TORTUROWAĆ, SYNUŚ). W międzyczasie George Ashkar udoskonalił swoją metodę, zastępując przypalanie papierosem nacieraniem czosnkiem. Nazwał swoją terapię metodą absorpcji neutralnej infekcji (NIA). Wkrótce miało okazać się, że leczy ona nie tylko z reumatyzmu, ale praktycznie ze wszystkiego — i to ze stuprocentową skutecznością.
O tym wszystkim, jeśli mi nie wierzycie (przyznaję, macie prawo), możecie przeczytać w autobiograficznej notce doktora Ashkara na jego stronie zatytułowanej skromnie „Lekarstwo na raka”. Możecie też przeczytać o tym w książce wydanej przez naszych starych znajomych z kaliskiego wydawnictwa Idea Contact. To ci, co wydali w Polsce „Szczepienia — niebezpieczne, ukrywane fakty” — zbiór bredni, nad którym pastwiłem się w notce „Kłamcy i polio”. Mają jeszcze tylko jedną, trzecią książkę na składzie: „Oleje kluczem do zdrowia” o diecie doktor Budwig. Pewnie też byłby z niej sympatyczny materiał na notkę. Na stronę wydawcy warto zajrzeć, bo opublikowany na niej wstęp do polskiego wydania to arcydzieło altmedowego bełkotu: maksymy o pięknej i prostej prawdzie, porównywanie Ashkara do Kopernika i Jezusa, opowieści o tajemniczych chińskich klinikach, w których Europejczycy i Amerykanie za grubą kasę leczą się z nieuleczalnych nowotworów (Ashkarowi doklejono „ponowne odkrycie starożytnej chińskiej metody”, widać opowieść o jogurcie nawet altmedowcom wydała się zbyt niezwykle zabawna) oraz zwyczajowa teoria o BigPharmie uciskającej Ashkara, bo metoda jest za tania.
Lecznicze działanie wypełnionej warzywem rany w nodze wydaje się nieprawdopodobne — a jednak! Sam doktor Ashkar jest żywym przykładem na skuteczność swojej metody. Warto wspomnieć przy okazji, że George Ashkar nie jest lekarzem: ma tytuł doktora fizyki zdobyty na Uniwersytecie Łomonosowa w Moskwie. Ponieważ taki doktor to nie doktór, w USA Ashkar został skazany na grzywnę i karę więzienia w zawieszeniu za praktykowanie medycyny bez licencji.
W 2003 r. u Ashkara wykryto raka trzustki. Doktor George twierdzi, że przy takim nowotworze do zdrowia wraca ledwo trzy procent pacjentów; 45-75% umiera zaraz po operacji. Lekarz operujący Ashkara, onkolog z 35-letnim doświadczeniem, nie dawał mu żadnych szans.
Lekarze otworzyli mu brzuch i zdiagnozowali ciężki przypadek raka trzustki. Diagnozę przekazali jego żonie. Powiedzieli, żeby szykowała się do pogrzebu.
– George oni powiedzieli, że masz raka trzustki i wkrótce umrzesz! A my przecież nie mamy pieniędzy na pogrzeb! – powiedziała jego żona.
– Skoro nie mamy pieniędzy, to nie będzie pogrzebu …bo nie umrę. Po czym, ku zdziwieniu lekarzy na własną prośbę wypisał się ze szpitala i zastosował swoją metodę. Po 2 miesiącach wyzdrowiał i żyje do dziś.
Należy dodać, że Ashkar odmówił przejścia chemioterapii. To ważne — Ashkar i jego naśladowcy są wrogami tej metody i doradzają, by rezygnować z niej na rzecz cieciorki.
Czy faktycznie Ashkar wyleczył się sam z nowotworu? Według jego dokumentacji szpitalnej chirurdzy otworzyli mu brzuch nie tylko w celu postawienia diagnozy; przeprowadzili przy okazji dość skomplikowaną operację zwaną pankreatoduodenektomią lub operacją Whipple’a — i to najprawdopodobniej temu zabiegowi, nie metodzie absorpcji neutralnej infekcji, doktor Ashkar zawdzięcza zdrowie. Jakiś zwolennik zdrowego rozsądku trollujący na niby-czacie z Ashkarem zorganizowanym na forum osób stosujących NIA twierdzi wręcz, że sam nowotwór nie był tak poważny, jak go pan George maluje.
Forum jest oczywiście polskie. W ogóle my Polacy możemy czuć się wyróżnieni, bo metoda dr. Ashkara jest rozpowszechniona właściwie wyłącznie w naszym kraju. Z całego świata tylko nadwiślańskie plemię pcha sobie cieciorkę w rany. Duża w tym zasługa promotora Ashkara, polonusa Aleksa Polańskiego, przedstawiciela Life Improvement Institute z USA, akwizytora generatorów wody antyoksydacyjnej (hej, wiedzieliście, że ludzki płód składa się w stu procentach z wody?).
Czas na hardkor. Czujcie się ostrzeżeni: pod tym linkiem na forum poświęconym NIA obejrzycie zdjęcia ze stosowania cieciorki. Aż gula rośnie na myśl, że taką inwazyjną, niebezpieczną, bezsensowną i bolesną metodę wciska się chorym na raka (oczywiście nie tylko nim — na pięknej stronie ze świadectwami pan Woźniak z Kalisza chwali się, że dzięki NIA ustąpił pewien problem z biodrem odczuwany po dłuższym siedzeniu za biurkiem). Z przeboju forum, wspomnianego niby-czatu z dr. Ashkarem można dowiedzieć się, że:
- metoda NIA ma stuprocentową skuteczność (dr Ashkar wycofuje się później z tego, zmieniając stuprocentową gwarancję wyleczenia na stuprocentową gwarancję braku powrotu choroby po jej ustąpieniu — być może w wyniku doniesień o śmierci osób stosujących cieciorkę);
- doktor Ashkar lubi czasem wtrącić do dyskusji wrzutkę o Żydach fabrykujących dowody na istnienie w Iraku broni masowego rażenia;
- onkologowie do dziś nie wiedzą, czym jest rak (tamże, zaraz po Żydach);
- cała medycyna to oszustwo — za wyjątkiem stuprocentowo skutecznej ciecierzycowej metody Ashkara (też tamże, dobry wpis);
- dzisiejsze pomidory są niesmaczne i nie mają wartości odżywczych, w związku z czym robaki nie chcą ich jeść i dlatego pomidory się nie psują;
- choć doktor Ashkar wytłumaczył „komitetowi leków onkologicznych FDA”, że chemia nie działa na raka, komitet ten nadal popiera chemioterapię — doktor Ashkar odkrył powód takiego zachowania: członkowie komitetu mają udziały w BigPharmie.
Terapia doktora Ashkara jest czymś tak wystrzelonym w kosmos, że nawet przywiązane do dziennikarskiej bezstronności „Fakty TVN — Prawda Leży Pośrodku” nie były w stanie odpowiednio uwzględnić argumentów zwolenników metody, przedstawiły całą sprawę jednostronnie, z punktu widzenia kompleksu medyczno-przemysłowego, a nawet uciekły się do bezpieczniackiej metody ukrytej kamery, by ośmieszyć lekarzy nawołujących do cieciorkowania zamiast chemii (komentarz o reportażu na forum „Dobra dieta”: „Co do materiału i twórczości radosnych chłopców i dziewcząt prowadzonych przez agentów wrogich Polsce to w ogóle brak słów. Za taki materiał w taki istotnej sprawie powinno się ich co najmniej skazać na banicję”).
Na koniec smaczek: okazuje się, że filozofia dr. Ashkara znakomicie współgra z filozofią Biosłone. Według jednego z adiutantów Mistrza „metoda NIA bardzo dobrze się komponuje z M[iksturą]O[czyszczającą], K[oktajlem]Błonnikowym, D[ietą]P[rozdrowotną]”, „sposób jest dobry, choć oni nie potrafią go do końca wyjaśnić”. Sam Mistrz „z wielką uwagą śledzi wątek”.
RobertP :
Ważne dla kalendarza w ogóle, czy ważne dla położenia? Chyba czas było łatwo policzyć mając do dypozycji tylko Słońce, po cholere komuś na oceanie były księżyce Jowisza?
Blaise :
Odwrotnie. Gallileusz wyszarpnął sporą kaskę na rozwój lunety od weneckich oligarchów, bo gdzie jak gdzie, ale w republice kupieckiej doceniano znaczenie tego, że szybciej od strony przeciwnej rozpoznasz flagę na statku widocznym na razie na horyzoncie i zdążysz podjąć decyzję (otwieramy ogień? spierniczamy? olewamy? etc.).
Spoglądając na to po marksistowsku, rosnąca burżuazja sfinansowała nie ASTRONOMIĘ, tylko LUNETĘ. Księżyce Jowisza to tylko przypadkowy produkt zabaw nowym gadżetem.
Blaise :
Ależ nic mi się nie pomieszało. Poza tym to nie mój pomysł. Po prostu wydaje mi się nieprawdopodobne używanie położenia księżyców Jowisza jako zegarka. Na morzu kurde?
janekr :
wo :
Podobno zanim doceniono znaczenie optyki na morzu, doceniono jej znaczenie przy naziemnej obserwacji cycków wystających z dekoltów. Ale może to tylko legenda?
@ login99195:
Meh.
Blaise :
Czas jest ważny. Policzyć wysokość czegoś nad horyzontem całkiem łatwo. Wystarczy takie proste coś. Trzeba jeszcze tylko wiedzieć kiedy. Jak rozumiem efemerydy (dane dotyczące kiedy coś wschodzi i zachodzi) miały robić za zegarek. Tylko nie wiem jak to te księżyce można sobie zobaczyć na kołyszącym się pokładzie.
eptesicus :
Odwrócona miotła jest bardzo dobrym statywem.
Blaise :
Chodzi o to, że mdh też wyraził powątpiewanie w nawigacyjne znaczenie księżyców Jowisza.
wo :
Dobra spoko, ale argument, że używano lunety, aby na podstawie księżycy Jowisza dotrzeć gdziekolwiek jest głupi. Się gapiło w niebo, używało kątomierza. Voila.
@o żeż wasza w efemerydę szarpana
Ludzie, ale w sumie o czym wy mówicie? Od kiedy satelity Jowisza pokazują GMT, czy jakikolwiek inny czas standardowy?
Blaise :
I cyrkla, który w razie ataku piratów wbijało się wrogowi w oko.
Lukasz :
Albo Azja Tuhajbejowicz solidnie nadziany na pal.
Gammon No.82 :
Chodzi o to, że używając czystej trygonometrii, księżyce Jowisza są tak w piz… daleko, że nie ma się nad czym zastanawiać. Położenie Jowisza na niebie – owszem.
W GPSie używa się wpływu grawitacyjnego Jowisza czy Saturna nawet na dylatację czasu.
Księżyce Jowisza chyba tylko jako punkty nawigacyjne dla satelity przelatującego obok Jowisza.
Gammon No.82 :
Że czas to nie, ale jeśli masz teleskop, laptopa, i modem komórkowy to łączysz się z HORIZONS System http://ssd.jpl.nasa.gov/?horizons i spogladasz przez teleskop i na podstawie danych astronomicznych możesz określić dokładny czas ;)
Podpowiedź: Wschody i zachody księżyców Jowisza. Tyle, że jak już wyrażałem to wcześniej to cholernie upierdliwy i trudny do przeprowadzenia pomiar szczególnie na morzu.
Blaise :
Proponuję się zainteresować na cholerę był konkurs na chronometr okrętowy, jak wcześniej ustawiano zegary pokładowe i jaką miały dokładność?
Zajrzałem do źródeł, Galileusz ubiegał się o nagrodę króla hiszpańskiego Filipa II Habsburga (konkurs z 1598 roku) i w 1615 rzucił pomysł opracowania tablic zawierających czasy zaćmień księżyców Jowisza. Pomysł odrzucono, Galileusz chciał go potem opylić Holendrom. Podeszli do tego sceptycznie (trudności obserwacji na morzu) i nie zapłacili. Czyli była to idea, która próbowano po dwakroć sprzedać, ale nikt jej nie kupił.
RobertP :
Dokładnie, po co szukać miernika czasu kilka godzin świetlnych od Ziemii skoro nasza planeta tak cyklicznie kręci się wokół własnej osi i wokół Słońca + ma swojego satelite, który kręci się wokół niej w równie wdzięcznych stabilnych okresach?
@ Blaise:
Wuja tam. Interesowałem się w swoim czasie astronomią i wpadło mi do pamięci śmietnikowej.
Cztery księżyce Galileuszowe krążą wokół Jowisza. Krążą nie ot tak sobie, tylko każdy z nich ma stały czas obiegu. Jeśli weźmiemy i przyjmiemy jakiś ich układ (w projekcji, tak jak my widzimy to z Ziemi) za początek okresu obliczeń, możemy dość dokładnie obliczyć, jak ustawią się w danym momencie czasu później, szczególnie chodzi w tym o ich wzajemne zakrycia i zakrycia przez Jowisza. Wiedząc to, i przyjmując że Ziemia w stosunku odległości do Jowisza jest prawie punktem, mamy naprawdę dobry sposób na określenie, która godzina (bo ktoś to policzył) według np. czasu Greenwich. Widzimy np. złączenie w jeden punkt dwóch księżyców (zakrycie) = patrzymy w efemerydy = wiemy, która jest godzina w Greenwich. Jest OK. Patrzymy znów w niebo, tym razem w sam zenit i widzimy jaka gwiazda jest najwyżej. Lurk w tablice: aha, to znaczy że lokalny czas gwiazdowy jest taki a taki. Znów do tablic, trochę rachunków i oto mamy dość dokładnie wyznaczoną naszą pozycję geograficzną. Skomplikowane ? Zbudować system GPS, to dopiero jest skomplikowane.
Wynalazek chronometru bardzo to wszystko uprościł, bo można było zamiast gwiazd łapać najwyższe położenie słońca w południe i nie zawracać sobie głowy Jowiszem. Ale właśnie przywołana tu “Wyspa dnia poprzedniego”, abstrahując od niestrawnej formy, dość przystępnie to wszystko tłumaczy.
@vauban
Kiedy Galileusz patrzył na księżyce Jowisza, nowy ląd był już dawno odkryty.
Gadacie o szczegółach.
O GPSie chyba pisałem w przedpoprzednim komciu :-)
Blaise :
Pomysł z zaćmieniami Księżyca pochodził od Ptolemeusza, Kopernik go stosował do wyznaczania długości geograficznej Fromborka. Tyle, że zaćmienia księżyców Jowisza występują często-gęsto, a Księżyca duuużo rzadziej.
Widzę, że masz problem nawigacyjny. Z obserwacji łatwo ustalić czas miejscowy, tylko żeglarze nie wiedzieli w którym miejscu są. Dopiero porównanie czasu miejscowego z czasem przywiezionym portu o znanym południku w chronometrze okrętowym daje Ci długość geograficzną. Fazy zaćmienia (Księżyca, bądź księżyców Jowisza) widać we wszystkich punktach Ziemi jednocześnie.
Dodam jeszcze, że te księżyce dość wyraźnie różnią się średnicami, więc przez dość nawet słabą lunetę można rozróżnić na przykład, czy największy jest na prawo czy na lewo od najmniejszego. Wystarczy odpowiednik lornetki 10X40, i wcale nie jest tak że mocniejsze szkło jest lepsze przy obserwacji w trudnych warunkach – lepsze jest cięższe i dłuższe, więc bardziej niewygodne. Z montażami dla lunet to zaczęto kombinować prawie zaraz po ich wynalezieniu i prędko wymyślono całkiem niezłe.
Mało tego, układ Jowisz – księżyce stanowił świetny model poglądowy dla modelu heliocentrycznego. No bo widać wyraźnie było, że mniejsze kręci się wokół większego.
Blaise :
OK, ale weź tam traf bezbłędnie z powrotem. Poczytajcie sobie Znaczy Kapitan czy coś.
vauban :
i nie ot tak sobie. mają rezonans orbitalny.
dalej nie widzę użytku dla nawigacji, która sobie dobrze radziła z astronomią przedgalileuszową.
RobertP :
Egzaktly. Za to od razu kupiono lunetę, że przekleję z Wiki (ale wypraszam sobie alibi, czytałem o tym gdzie indziej): On 25 August 1609, he demonstrated his first telescope to Venetian lawmakers. His telescopes were a profitable sideline. He could sell them to merchants who found them useful both at sea and as items of trade.
@ Blaise:
RobertP właśnie wyjaśnił.
vauban :
Kolo:
Kolumb 1492
Galileusz-teleskop 1606
vauban :
Pomińmy brak na morzu stabilnego podłoża i długotrwałość obserwacji (dla złapania namiaru na znajomą gwiazdę starczy krótkotrwała dziurka w chmurkach, z czekaniem, aż z dwóch kropek zrobi się jedna chyba nie jest tak łatwo?).
Ale czy teleskopy z 1650 czy nawet 1700 roku miały dostateczną rozdzielczość, żeby taki pomiar “czasu” w ogóle miał sens dla ustalania położenia?
vauban :
Ja się nie znam, ale z literatury wynika raczej marna ocena siedemnastowiecznych teleskopów. Przynajmniej póki nie pojawiły się zwierciadlane.
Blaise :
Bo to nie służyło odkrywaniu nowych lądów, tylko nie wpieprzaniu się na istniejące. Nawigacja zliczeniowa sprawiła, że Wielka Armada wylądowała na skałach, a 1707 flota admirała Shovella straciła parę statków i jakieś 800 ludzi na skałach wyspy Scilly. Trochę później, w odpowiedzi na wniosek popierany przez Newtona i Halleya, parlament angielski ogłosił konkurs na chronometr okrętowy (dokładniej na metodę która .bla, bla, bla.., ale wygrał chronometr Harrisona)
RobertP :
Patrz a jebany Klumb popłynął tam i z powrotem.
Może personel armady był chujowy do sześcianu? A może królowa Anglii wymodliła ochronę przed katolami u Bozi?
Blaise :
Może płynął przez rejony bez mielizn i skał?
Trochę tak.
@ Gammon No.82:
A czy ja twierdzę, że to było idealne rozwiązanie ? Żeglowało się miesiącami, nawigator pewnie modlił się codziennie o jako takie warunki do obserwacji. Jak udało się raz na kilka – kilkanaście dni, to bił się w pięty z radości. Było to JAKIEŚ rozwiązanie, i dlatego z zapałem szukano lepszych.
Wszystkie wczesne refraktory (= lunety Galileusza) miały wady – aberrację chromatyczną (obraz miał tęczową otoczkę, powód to krzywizna pojedynczych soczewek skupiających), słabiutką siłę światła (bo trudno było zrobić dużą soczewkę obiektywową, poza tym była ciężka) a na dobitkę wszystko było widać w nich do góry nogami !
Zwierciadlane likwidowały problem sporządzenia dużej soczewki (lustro łatwiej) ale obraz był dalej rozmyty przez aberrację sferyczną. Odwracanie obrazu rozwiązuje dopiero lornetka z pryzmatem pentagonalnym. Pierwszy obiektyw typu achromat (soczewka skupiająca + rozpraszająca tak dobrana, by wadę aberracji chromatycznej zminimalizować) to chyba wiek XVIII.
EDIT: achromat to patent z roku 1758. Aberrację sferyczną likwiduje dopiero teleskop Cassegraina (po Newtonie).
Gammon No.82 :
Wygrał w oświeceniowego totka.
Gammon No.82 :
A pewnie, że nie jest łatwo. Dlatego na morzu trzeba było czekać na chronometr. Dłuższy gugiel books wykazuje, że był stosowany jako zegarek. Tyle, że nie podczas wyprawy morskiej Explorations Into the World of Lewis and Clark V-1 of 3
Cassiniemu się udało.
vauban :
Nie. I koniec końców czy ktokolwiek je stosował w praktyce?
vauban :
Biorąc pod uwagę, że te eventy jowiszowe zdarzają się raz na około trzy dni i trwają po parę minut, metoda wygląda na słabo użyteczną.
Blaise :
Kolumb to było niskobudżetowe awanturnictwo, ale powstałe jakiś czas potem kompanie handlowe nie lubiły fatalnych raportów kwartalnych o transportach, które nie dotarły. Król, Admiralicja też dostawały cholery, jak traciły okręty bez pryzowego lub zabicia paru nieprzyjaciół. To już wtedy fatalnie wyglądało w gazetach.
Chronometr 1759
Jakoś świat został zeksplorowany przy użyciu standardowej astronomii. Cheers!
Blaise :
Ale jaka kupa ludzi się przy tym potopiła.
RobertP :
Yyyyy mam wyjebane na Kolumba, gadaliśmy o satelitach Jowisza.
Gammon No.82 :
Ile? Czy po prostu pierdolisz?
Blaise :
Chyba niedokładnych metod nawigacji.
Tylko do czego zmierzasz? Jeśli twierdzisz, że gniazdka elektryczne można wymieniać nie bacząc czy Cię porazi czy nie, to ja się zgadzam. Oczywiście, że możesz sobie wsadzać łapy w co tylko chcesz. Tylko co to ma do rzeczy? Że co? Że niby przepisy bhp są niepotrzebne, szkodliwe i ‘wewogóle gupie’?
Blaise :
Trudno powiedzieć, rekiny zjadły.
mdh :
But why so serious? Wytłumacz mi swój skrót myślowy między nawigacją z użyciem satelitów Jowisza a wkładaniem paluchów w gniazdka elektryczne, a ci odpowiem na wszystkie pytania.
Gammon No.82 :
Trudno wycenić te straty.
Blaise :
W momencie kiedy z wycieczek do Nowego Świata zrobił się zwyczajny biznes, skala wymiany zmieniła gospodarkę Europy. Historycy i ekonomiści mogą dać Ci lepsze źródła.
Europa średniowieczna zawsze cierpiała na niedobór kruszców. Pieniądz kruszcowy był drogi, a wartość jego tak stabilna, że umowy czynszowe między wsią a panem feudalnym ustalano raz na wieki. Tymczasem w kilkadziesiąt lat po odkryciu Ameryki nastąpiło istne oberwanie chmury złota i srebra. Armada hiszpańsko-portugalska przywoziła pod koniec XVI wieku kilkunastokrotnie więcej srebra i złota niż na początku. Korona przeznaczała to na utrzymanie mocarstwowej pozycji, a szlachta na konsumpcję. O inwestowaniu nikt nie myślał. Kruszec za pośrednictwem ośrodków finansowych (Antwerpia, Amsterdam, Genewa) rozszedł się po Europie, powodując inflację. Duża podaż srebra i złota spowodowała potanienie pieniądza i skutek był taki, że ceny w roku 1620 były pięciokrotnie wyższe niż w 1520.
Przedsięwzięcia te związane z handlem kolonialnym były niesłychanie zyskowne. Udział towarów zamorskich w handlu brytyjskim stale wzrastał i wynosił: 1.730.000 funtów lub 30% rocznie w latach 1701-05, 6.100.000 funtów lub 51% rocznie w latach 1770-76, 9.550.000 funtów lub 50% rocznie w latach 1791-95.
To już nie była wycieczka bandy desperados, tylko regularny biznes, od którego dochodów zależał los całego kraju. I trzeba było o ten biznes dbać, chronić go marynarką, prawem i zadbać, żeby nie wpadał na skały.
Blaise :
Tradycyjna nawigacja była niedokładna co często kończyło się przykro. Ludzie kombinowali jak tu zrobić, żeby było bezpieczniej. A Ty twierdzisz “jakie to ma znaczenie, jakoś sobie radzili jak było niebezpiecznie” czyli po co się męczyć ze sprawdzaniem czy mnie pierdyknie czy nie jak włożę łapę to może się uda. Weź przestań. Takie smuty to można sobie pisać jak się nigdy morza nie widziało.
Blaise :
Łatwo. Hint. Rejestry ubezpieczalni brytyjskich.
RobertP :
stop stop stop – nie na temat wewogóle
mdh :
Nie wiem skąd wytargałeś, że ja don’t care. Z tego co pamiętam mówiłem o tym, żekurwamać księżyce Jowisza są chuja warte jak płyniesz do Ameryki i zurueck ffs, right?
Blaise :
No jak płyniesz do Ameryki i zurueck to oczywiście Ci don’t care w teorii. Jak potrzebujesz z Liverpoolu na Kubę to są warte całkiem dużo. Znając tylko szerokość trafisz na Dominikanę, albo Haiti o ile nie rozbijesz się o którąś z innych wysepek. Myślisz, że żeglarze tak się nad tym nawigowaniem mordowali bo im się nudziło? ;)
Gammon No.82 :
Nie miały. Toteż wspomniałem o tych efemerydach jako o koncepcji, która nie wypaliła.
RobertP :
Podobno w hiszpańskim (w sensie hiszpańskim hiszpańskim, nie latynoskim hiszpańskim) do dzisiaj funkcjonuje idiom “galeony przypłynęły” (= dzisiaj wypłata).
Blaise :
Księżyce faktycznie nie wypaliły, ale metoda ustalenia długości geograficznej warta była 20 000 funtów w kasie z 1770. A test odbył się na trasie z Portsmouth do Kingston na Jamajce, a nie jakiejś tam Ameryki. W Amerykę faktycznie łatwo trafić.
Ale tak serio, na czym właściwie miała polegać nawigacja na księżyce Saturna? A co jeśli Saturna akurat nie widać?
Z tego co ja czytałem (a wszyscy opieramy się tu na książkowej wiedzy, prawda?) do czasów wynalezienia chronometru długość geograficzną szacowano na podstawie wpisów w dzienniku pokładowym (dziś przepłynęliśmy tyle a tyle, do Hawany pozostało ileś tam mil).
Wczesnonowożytna nawigacja wymagała znajomości w mniejszym stopniu astronomii niż układu wiatrów i prądów. Wypływając na południe od Wysp Kanaryjskich trafia się w strefę pasatów, które i tak powinny popychają żeglarza w kierunku Karaibów albo Ameryki Płd. Żeby wrócić z Kanarów do Hiszpanii, trzeba było płynąć na północny zachód – nieintuicyjnie, ale dzięki temu można było złapać wiatry zachodnie i wrócić do Europy. Cały manewr jest do wykonania, nawet jeśli potrafi się obliczyć jedynie szerokość geograficzną.
RobertP :
No chyba, że jesteś Piętnastoletnim Kapitanem :-D
amatil :
Jowisza. Miały teoretycznie dawać Ci raz na jakiś czas dokładny czas. Dzięki temu mógłbyś
a) podregulować to co miałeś na pokładzie do mierzenia czasu
b) skorygować swoją pozycję
Nawigacja zliczeniowa opiera się na twojej prędkości względem wody, która to woda
a) płynie z bliżej nieokreśloną prędkością
b) w kierunku będącym wypadkową prądu (o którego istnieniu możesz w ogóle nie wiedzieć Np. Wielka Armada zasuwała pod Prąd Zatokowy, o którego istnieniu w tym rejonie nie wiedzieli. ) i wiatrów
c) jej oddziaływanie na twój kadłub też jest szacunkowe.
RobertP :
…i którą to prędkość na dodatek mierzysz nie w sposób ciągły, tylko raz na ileśtam godzin, w dodatku bardzo niedokładnie. EDIT: a przy porządnej fali to już wcale.
Co do dyskusji o okrętach to się nie wtrącam, jako że jestem typowym szczurem lądowym i znam się na nich kiepsko. Wiem że ten ostry koniec powinien być z przodu i tyle.
Anegdotycznie a propos Kolumba natomiast wspomnę, że kiedyś byłem w Corpus Christi w Teksasie i poza zwiedzeniem lotniskowca który robił podczas II WW kęsim Japończykom, obejrzałem również (od zewnątrz i od środka) repliki w skali 1:1 okrętów Kolumba. I kurde balans, jakie one były małe! Łupinki po prostu, w moim ołpen spejsie by się taki zmieścił cały (no, bez masztu). Ci goście to mieli cojones jak kule do kręgli, żeby się tłuc taki kawał oceanu na takim małym gówienku.
@ Gammon No.82:
Z Kwaidanem wiem, mail ciągle ogwiazdkowany w mojej skrzynce, a w międzyczasie już dwa razy się wybierałem do Warszawy (w sensie że były plany, ale potem nie wyszło). To może jednak pocztą?…
RobertP :
Mniej więcej stałą, przy rutynowych podróżach można to uwzględnić.
RobertP :
To była w ogóle źle przygotowana ekspedycja. Ale np. trasę Kadyks-Veracruz mieli opanowaną.
RobertP :
Kwestia doświadczenia nawigatora.
Przy czym konsekwencją błędnych obliczeń jest co najwyżej kilka dni różnicy względem harmonogramu. Oczywiście, dotyczy to rutynowych tras. Nierutynową podróż Magellana przeżyło nieco ponad 10% załogi, nie było wśród nich dowódcy. Wyprawa powszechnie uchodzi za udaną.
RobertP :
Zaraz, czy ja dobrze kombinuję?
Ponieważ taki event jest “rozmyty” w czasie, to przy użyciu kiepskich lunet można się było chyba rąbnąć o dwie, trzy czy cztery minuty zegarowe, a to by znaczyło pół stopnia czy stopień różnicy w położeniu. Kilkadziesiąt kilometrów, może setka.
Byki przy nawigacji “zegarowo-sekstansowej” wychodziły mniejsze o rząd wielkości.
Barts :
Ślij adres.
@ amatil:
Ale skoro z nawigacją zliczeniową było tak dobrze, to dlaczego było tak źle?
Gammon No.82 :
Znaczy te robione już z chronometrem ? Owszem.
Barts :
Ja ostatni oglądałem replikę 1:1 “Golden Hind” Sir Francisa Drake’a, faktycznie większe wycieczkowce pływają po Tamizie. Niedaleko stał HMS “Belfast” co czyniło kontrast jeszcze silniejszym.
Gammon No.82 :
Zależy, co rozumiesz pod pojęciem źle. Do Ameryki i z powrotem pływano w ten sposób przez 300 lat, zanim wynaleziono chronometr.
amatil :
Przez więcej, niż 300 lata podstawową, niemalże jedyną metodą w chirurgii była amputacja. I komu to przeszkadzało?
W sumie z Harrisonem nie było tak, że zrobił prototyp chronometru, przyniósł do Admiralicji, a oni na to “no cóż, do tej pory fajnie i wesoło się nam pływało, ale może dzięki temu gadżetowi będzie jeszcze zabawniej – bierzemy”. Skoro z własnej inicjatywy ogłosili konkurs z bardzo wysoką nagrodą, a potem czekali na zgłoszenia przez pół wieku, to widać uważali, że jest dostatecznie źle.
Gammon No.82 :
Czy ja dobrze pamiętam, że chronometr – owszem – wzięli, ale z nagrodą się bujali i w końcu nie wypłacili jej w całości?
janekr :
Wypłacili pół, drugie pół chyba dopiero po interwencji króla. BTW Wiki przelicza, że na dziesiejsze to było €3.65 million http://en.wikipedia.org/wiki/John_Harrison
Może ja się zgubiłem. Jaka jest właściwie teza?
Początkowo wydawało mi się, że rozmawiamy o wykorzystaniu księżyców Jowisza do nawigacji po ziemskich oceanach. Metoda może i wyrafinowana, ale mało praktyczna i w sumie niepotrzebna, bo istniała inna, bardzo toporna ale _wystarczająco_ dobra. Jak na potrzeby XVI wieku.
Metoda z chronometrem była oczywiście dużo lepsza. Rozumując w stylu Gammona, można by jednak dojść do wniosku, że była zła, bo w przeciwnym razie nie wynaleziono by radiolatarni i GPS.
amatil :
Nie tak. Metoda z księżycami Jowisza była dość rozpaczliwą, nieudaną z przyczyn technicznych próbą zastąpienia metody absolutnie niewystarczającej.
A dyskutujemy o tym, czy matematyka teoretyczna z czasów Newtona była uprawiana sobie a muzom, czy też jednak Duch Dziejów szeptał naukowcom i ich sponsorem, że na podkładce z dobrej matematyce i fizyki biznes pokręci się szybciej.
Barts :
Przecież ta ich dyskusja jest nie o okrętach tylko o tym kto ma rację. Bo to jest tak, jakby za 300 lat ktoś się kłócił na czym grano w 2010 roku: na konsoli, na pececie czy na iphonie.
W rzeczywistości pewnie było tak i tak. Linuksiarze mierzyli lunetą księżyce Jowisza a weneccy kupcy zaglądali nią tylko w biusty. Ot cała prawda.
Ja znam inną fajną anegdotę. Podobno wszystkie wyobrażenia Kolumba są z palca wyssane. Za jego życia nie powstał żaden obraz i żaden opis, z którego można by wnioskować o jego wyglądzie.
vauban :
Też meh, bo już stary watek i zapomniałem o czym było.
janekr :
Na wodzie kurde nie wypaliła i dlatego poddawałem w wątpliwość takie pomysły ale ogólnie to był dobry pomysł. Zrobiłem resercz i sprawa przedstawia się tak:
Choć Galileusz na księżycach Jowisza nie zarobił to pomysł nie poszedł w zapomnienie, bo nadal potrzebne były dokładne zegary. Problemu nie rozwiązał zegar wahadłowy Huygensa z 1657 roku, bo kiepsko się go przewoziło. Na kołyszącym się statku był zaś kompletnie do niczego. Tablice efemeryd dla księżyców Jowisza (Simon Marius – 1614, Giovanni Battista Odierna – 1654) nie były jeszcze na tyle dokładne, żeby był z nich jakiś pożytek. Zatem kombinowano z obserwacjami Księżyca i innymi zjawiskami astronomicznymi.
Na dokładniejsze tablice dla księzyców Jowisza nie trzeba było jednak długo czekać. Giovanni Domenico Cassini obserwował Jowisza przez 15 lat i w 1668 publikuje Ephemerides Bononienses. Te zaś są już na tyle dokładne, że pozwalają na przeprowadzenie dokładnych pomiarów geodezyjnych. Co się zresztą się dzieje i wtedy Ludwik XIV wypowiada słynne zdanie, że stracił więcej terytorium przez astronomów niż przez wrogów. (Pierwsze pomiary wykonano w latach 1671-1672, do 1679 pomiary były zakończone. – Choć jeśli wdawać się w szczegóły to stosowany tam sposób pomiarów był nieco bardziej skomplikowany.)
W latach 1680-1740 metoda się rozpowszechniła i służyła w całej Europie do poprawiania map świata.
Metoda była stosowana przez:
James Cooka pomiar Tahiti (1769)
Alexandera Mackenzie – już go we wcześniejszym komciu przywołałem
Roberta FitzRoya podczas wyprawy Beagle w 1839 (tak, to ten Beagle i ten Darwin)
+ wiele wypraw amerykańskich między innymi druga John C. Frémonta z 1846.
Aha i była powszechnie używana topografów US Marines i to całkiem długo.
Edit:
No patrz, ale kiedyś Ci ludzie byli głupi. Tyle roboty na nic. I jeszcze w takim The Nautical almanac and astronomical ephemeris for the year 1782 tyle miejsca poświęcają tej głupocie. Na dodatek liczą to oddzielnie dwie osoby i jest to sprawdzane przez trzecią. Jakie to rozpaczliwe i to jeszcze w 1779!
RobertP :
“Turn left at Greenland.” – John Lennon’s response to a reporter who asked “How do you find America?”
mdh :
Pisałem w kontekście nawigacji morskiej. TAM było to nieudane, a próby prowadzono z rozpaczy motywowanej niedoskonałością metod istniejących.
janekr :
MDH miał świetny pomysł, sprawdziłem w google books frazę “boiler OR locomotive” od 1800 do 1940 + pełny podgląd.
Np. http://books.google.com/books?id=WBI1AAAAMAAJ&dq=boiler%20OR%20locomotive&lr=lang_en&as_drrb_is=b&as_minm_is=1&as_miny_is=1800&as_maxm_is=1&as_maxy_is=1940&num=30&as_brr=1&hl=pl&pg=PA28#v=onepage&q=boiler%20OR%20locomotive&f=false
GDZIE JEST TUTEN KIEDY GO POTRZEBA
Ach, już wiem, gdzie jest ten, kogo wołałem; dostałem hint, że mój komć oczekuje na moderację.
OT: czytaliście to?
http://interia360.pl/artykul/terapie-holistyczne,28311
bart :
Bez przykładania warzywa o rany ta liczba zwiększyła by się zapewne do 99%.
bart :
Jak czytam jego korwinizmy to mam ochotę przedawkować Engystol.
Gammon No.82 :
Szukałem, ale nigdzie nie znalazłem papierów, co by to potwierdzały. Z tym, że to już mi się obiło o uszy. Wiem, że o czymś takim wspominała jedna z osób naprawdę dobrze zorientowanych. Zapytam przy okazji.
janekr :
W kontekście książki U. Eco. To ja wyraziłem wątpliwość w zastosowania wczesnej optyki XVIII wiecznej na morzu. Ale nich Ci będzie.
bart :
Mnie zatkały komentarze.
Edit:
cdesign proponentist :
Bez przesady. Toż to tylko zbyt szeroki wkurw na postmodernistyczny dyskurs, a nie zaraz korwinizm.
cdesign proponentist :
Ależejak? Ten artykuł jest przecież dobry. Niestety rzeczowy, więc nie nadaje się na argumentację.
mdh :
O Jezu! dopiero teraz przeczytałem.
mdh :
Ja czytałem sporo jego artykułów i chociaż po homełku i w ogóle woo jeździ ładnie, to jest to niestety korwinista.
mdh :
Przecież są doskonale przewidywalne.
mdh :
Boję. Się. Zajrzeć.
cdesign proponentist :
Niepotrzebnie, są dość standardowe:
– ciocia szwagra mojego kolegi z pracy podała lek homeopatyczny swojej śwince morskiej, a pies potem wyzdrowiał / dr Nieumywakin twierdzi, że trzeba codziennie szorować się piaskiem z czarnomorskich plaż
– altmed jest stary, należy podchodzić do niego z pokorą / trzeba mieć wiedzę i praktykę, żeby się wypowiadać na temat altmedu / nie wiemy wszystkiego, kiedyś lekarze zalecali spuszczanie krwi po obiedzie
– artykuł jest sponsorowany przez koncerny farmaceutyczne, Organizację Nazistów Zjednoczonych, Iluminatów
A jeden z tutejszych komentatorów uprawia tam teraz necroposting, fuj!
asmoeth :
a mnie to rozczuliło: “Koncerny farmaceutyczna również często oszukują pacjentów.”
bart :
Po tym tekście po raz kolejny naszła mnie refleksja, ilu z altmedowych “terapeutów” to rasowi naciągacze, a ilu na prawdę wierzy w to, co robi. Przydałoby się jakieś badania na tej grupie przeprowadzić.
Yaca :
Można by od razu, przy okazji spisu powszechnego, przeprowadzić powszechne badania psychologiczno-kryminologiczne z podchwytliwymi pytaniami, np. “jak mordujesz ludzi?” Ciekawe, ilu by wpadło
sheik.yerbouti :
http://xkcd.com/565/
Yaca :
Z użyciem tortur?
randroidzki kosciol w lublinie.
http://www.knp.lublin.pl/pl/kim-jestesmy/kwestie-moralne.html
prawie jak conservapaedia i liberal bias, lol.
ETA: malusi cytacik:
@ cdesign proponentist:
No na litość, to jest już podejście nazbyt ideologiczne. Co z tego, że korwinista, skoro o homeopatii pisze merytorycznie?
Sendai :
Ja wolę jeszcze śmieszniejsze cytaciki z Alfreda Rosenberga:
“Bolszewizm oznacza bunt elementów mongoloidalnych przeciwko nordyckim formom kultury”
albo
“Kara nie jest niczym innym, jak eliminacją typów antyspołecznych oraz natur zboczonych”.
Gammon No.82 :
Yyyy Godwin?
Sendai :
Yyyyy dlaczego?
EDIT: Yyyyyy wczytaj się w to, przecież to czysta poezja.
@ randroidzki kosciol w Lublinie:
Religie postchrześcijańskie
Gammon No.82 :
Jeśli nie wydadzą prawdy – na czary jest tylko jeden sposób. Podtapianie i stos. :)
Yaca :
Jeden kłopot: palenie na stosie zwiększa emisję gazów cieplarnianych.
@ randroidzki kosciol w Lublinie
KMP (Kościół Majty Przymierza)
@ randroidzki kosciol w Lublinie::
A to jest jeszcze lepsze:
@ Gammon No.82:
To tak… nagle na mnie spadlo.
Jak to czytalam, zamiast liter widzialam trollface.
Poglad naturalostyczny sam sie obala. Ide sie rebootowac, bo mi srsly urwalo od tego:
http://www.knp.lublin.pl/pl/artykuly/nauka-a-biblia/155-jesli-umysl-ludzki-jest-tworem-ewolucji-to-czy-mozna-wierzyc-ze-poprawnie-ujmuje-on-rzeczywistosc.html
@ Sendai:
Kościół Nowego Przymierza potrzebuje twojej pomocy.