Warzywko w łydzi
Pamiętacie opowieść o ludziach pijących naftę, mocz i wybielacz, by wyleczyć się z urojonych robali? Na pewno pamiętacie, tego nie można łatwo zapomnieć. Po napisaniu tamtej notki miałem wrażenie, że dotarłem do dna ludzkiej kreatywności w dziedzinie altmedu. Że nic dziwaczniejszego i smutniejszego nie da się wymyślić. To uczucie towarzyszyło mi podczas pisania następnej altmedowej notki, poświęconej Józefowi Słoneckiemu — ot, taki sympatyczny lajcik na odtrucie po nafcie. Po nafcie wszystko będzie już lajcikiem. Ale uczucie wypalenia zniknęło, gdy usłyszałem o jednym ormiańskim doktorze z Ameryki, który namawia chorych na raka do samookaleczeń i skaryfikacji za pomocą nasion roślin strączkowych.
A zaczęło się w 1943 r. od przypalonego jogurtu. Mały Ormianin George Ashkar miał przygotować mleko na jogurt — zagotować je, a następnie schłodzić (potem do takiego mleka dodaje się dwie łyżki „starego” jogurtu, bakterie mnożą się w nowej pożywce i po nocy w średnio ciepłym miejscu garniec jogurtu gotowy). Nieuważny George przypalił mleko, a ponieważ był nie tylko nieostrożny, ale i trochę leniwy, zrezygnował z gotowania nowej porcji mleka i przyrządził jogurt z przypalonego. Następnego ranka okazało się, że jogurt z wierzchu smakuje normalnie — cała spalenizna zgromadziła się w jego dolnej, wodnistej części. Mały George zamyślił się głeboko i…
http://www.youtube.com/watch?v=xHw2wMs6RGQEureka! Ponieważ wszystkie złe cząsteczki zgromadziły się w wodnistej części mleka, zapewne i w ludzkim organizmie chorobotwórcze toksyny (bo to toksyny powodują wszystkie choroby, każde dziecko przecież wie) gromadzą się w wodnistej części krwi. Aby uleczyć człowieka, wystarczy ową wodnistą część jakoś odsączyć.
Swoją podróż ku uszczęśliwieniu ludzkości mały George postanowił rozpocząć od uleczenia własnej matki z reumatyzmu. W tym celu przypalił jej papierosem skórę na nodze. Nie ma większej miłości niż matczyna, powiadam.
Powstał bąbel, wypełniła go przezroczysta surowica. To w niej, „wodnistej części krwi”, dokładnie tak jak w wodnistej części jogurtu, znajdowały się toksyny powodujące maminy reumatyzm. Ciach! Mały George przeciął bąbel, popłynął syf.
Pęcherz był gotowy i ja musiałem przeciąć martwą skórę aby opróżnić zawartą surowicę więc to zrobiłem — kiedy surowica wyciekła z pęcherza moja mama powiedziała mi , że poczuła ulgę w bólu — to była pierwsza oznaka, że leczenie zadziała.
Metoda przypalania i nacinania nie zadowalała małego George’a. Wiedział, że to prowizorka i że musi wymyślić jakiś sposób, by efektywniej usuwać toksyny. Mały George postanowił jeszcze raz uciec się do sprawdzonych gastronomicznych analogii…
Ja wiem z mojego kuchennego doświadczenia, że przed gotowaniem grochu (fasoli) i groszku włoskiego (chick peas) trzymamy je w wodzie przez noc aby można je było szybciej ugotować, ponieważ groch i groszek włoski maja zdolność absorpcji wody co powoduje łatwiejsze gotowanie.
George Ashkar wcisnął więc matce w ranę nasiono ciecierzycy, popularnie (choć niewłaściwie) zwane cieciorką. Żeby zbierać w nie toksyny — nie dlatego, że był złym człowiekiem.
Kiedy cieciorka nasiąkła, Ashkar wymienił ją na nową, suchą. I tak przez pół roku. Potem bowiem jej reumatyzm ustąpił i „ona zmarła w roku 1970 z przyczyn naturalnych” (szczerze mówiąc, mnie po sześciu miesiącach takich zabaw ustąpiłoby wszystko, tylko PRZESTAŃ JUŻ MNIE TORTUROWAĆ, SYNUŚ). W międzyczasie George Ashkar udoskonalił swoją metodę, zastępując przypalanie papierosem nacieraniem czosnkiem. Nazwał swoją terapię metodą absorpcji neutralnej infekcji (NIA). Wkrótce miało okazać się, że leczy ona nie tylko z reumatyzmu, ale praktycznie ze wszystkiego — i to ze stuprocentową skutecznością.
O tym wszystkim, jeśli mi nie wierzycie (przyznaję, macie prawo), możecie przeczytać w autobiograficznej notce doktora Ashkara na jego stronie zatytułowanej skromnie „Lekarstwo na raka”. Możecie też przeczytać o tym w książce wydanej przez naszych starych znajomych z kaliskiego wydawnictwa Idea Contact. To ci, co wydali w Polsce „Szczepienia — niebezpieczne, ukrywane fakty” — zbiór bredni, nad którym pastwiłem się w notce „Kłamcy i polio”. Mają jeszcze tylko jedną, trzecią książkę na składzie: „Oleje kluczem do zdrowia” o diecie doktor Budwig. Pewnie też byłby z niej sympatyczny materiał na notkę. Na stronę wydawcy warto zajrzeć, bo opublikowany na niej wstęp do polskiego wydania to arcydzieło altmedowego bełkotu: maksymy o pięknej i prostej prawdzie, porównywanie Ashkara do Kopernika i Jezusa, opowieści o tajemniczych chińskich klinikach, w których Europejczycy i Amerykanie za grubą kasę leczą się z nieuleczalnych nowotworów (Ashkarowi doklejono „ponowne odkrycie starożytnej chińskiej metody”, widać opowieść o jogurcie nawet altmedowcom wydała się zbyt niezwykle zabawna) oraz zwyczajowa teoria o BigPharmie uciskającej Ashkara, bo metoda jest za tania.
Lecznicze działanie wypełnionej warzywem rany w nodze wydaje się nieprawdopodobne — a jednak! Sam doktor Ashkar jest żywym przykładem na skuteczność swojej metody. Warto wspomnieć przy okazji, że George Ashkar nie jest lekarzem: ma tytuł doktora fizyki zdobyty na Uniwersytecie Łomonosowa w Moskwie. Ponieważ taki doktor to nie doktór, w USA Ashkar został skazany na grzywnę i karę więzienia w zawieszeniu za praktykowanie medycyny bez licencji.
W 2003 r. u Ashkara wykryto raka trzustki. Doktor George twierdzi, że przy takim nowotworze do zdrowia wraca ledwo trzy procent pacjentów; 45-75% umiera zaraz po operacji. Lekarz operujący Ashkara, onkolog z 35-letnim doświadczeniem, nie dawał mu żadnych szans.
Lekarze otworzyli mu brzuch i zdiagnozowali ciężki przypadek raka trzustki. Diagnozę przekazali jego żonie. Powiedzieli, żeby szykowała się do pogrzebu.
– George oni powiedzieli, że masz raka trzustki i wkrótce umrzesz! A my przecież nie mamy pieniędzy na pogrzeb! – powiedziała jego żona.
– Skoro nie mamy pieniędzy, to nie będzie pogrzebu …bo nie umrę. Po czym, ku zdziwieniu lekarzy na własną prośbę wypisał się ze szpitala i zastosował swoją metodę. Po 2 miesiącach wyzdrowiał i żyje do dziś.
Należy dodać, że Ashkar odmówił przejścia chemioterapii. To ważne — Ashkar i jego naśladowcy są wrogami tej metody i doradzają, by rezygnować z niej na rzecz cieciorki.
Czy faktycznie Ashkar wyleczył się sam z nowotworu? Według jego dokumentacji szpitalnej chirurdzy otworzyli mu brzuch nie tylko w celu postawienia diagnozy; przeprowadzili przy okazji dość skomplikowaną operację zwaną pankreatoduodenektomią lub operacją Whipple’a — i to najprawdopodobniej temu zabiegowi, nie metodzie absorpcji neutralnej infekcji, doktor Ashkar zawdzięcza zdrowie. Jakiś zwolennik zdrowego rozsądku trollujący na niby-czacie z Ashkarem zorganizowanym na forum osób stosujących NIA twierdzi wręcz, że sam nowotwór nie był tak poważny, jak go pan George maluje.
Forum jest oczywiście polskie. W ogóle my Polacy możemy czuć się wyróżnieni, bo metoda dr. Ashkara jest rozpowszechniona właściwie wyłącznie w naszym kraju. Z całego świata tylko nadwiślańskie plemię pcha sobie cieciorkę w rany. Duża w tym zasługa promotora Ashkara, polonusa Aleksa Polańskiego, przedstawiciela Life Improvement Institute z USA, akwizytora generatorów wody antyoksydacyjnej (hej, wiedzieliście, że ludzki płód składa się w stu procentach z wody?).
Czas na hardkor. Czujcie się ostrzeżeni: pod tym linkiem na forum poświęconym NIA obejrzycie zdjęcia ze stosowania cieciorki. Aż gula rośnie na myśl, że taką inwazyjną, niebezpieczną, bezsensowną i bolesną metodę wciska się chorym na raka (oczywiście nie tylko nim — na pięknej stronie ze świadectwami pan Woźniak z Kalisza chwali się, że dzięki NIA ustąpił pewien problem z biodrem odczuwany po dłuższym siedzeniu za biurkiem). Z przeboju forum, wspomnianego niby-czatu z dr. Ashkarem można dowiedzieć się, że:
- metoda NIA ma stuprocentową skuteczność (dr Ashkar wycofuje się później z tego, zmieniając stuprocentową gwarancję wyleczenia na stuprocentową gwarancję braku powrotu choroby po jej ustąpieniu — być może w wyniku doniesień o śmierci osób stosujących cieciorkę);
- doktor Ashkar lubi czasem wtrącić do dyskusji wrzutkę o Żydach fabrykujących dowody na istnienie w Iraku broni masowego rażenia;
- onkologowie do dziś nie wiedzą, czym jest rak (tamże, zaraz po Żydach);
- cała medycyna to oszustwo — za wyjątkiem stuprocentowo skutecznej ciecierzycowej metody Ashkara (też tamże, dobry wpis);
- dzisiejsze pomidory są niesmaczne i nie mają wartości odżywczych, w związku z czym robaki nie chcą ich jeść i dlatego pomidory się nie psują;
- choć doktor Ashkar wytłumaczył „komitetowi leków onkologicznych FDA”, że chemia nie działa na raka, komitet ten nadal popiera chemioterapię — doktor Ashkar odkrył powód takiego zachowania: członkowie komitetu mają udziały w BigPharmie.
Terapia doktora Ashkara jest czymś tak wystrzelonym w kosmos, że nawet przywiązane do dziennikarskiej bezstronności „Fakty TVN — Prawda Leży Pośrodku” nie były w stanie odpowiednio uwzględnić argumentów zwolenników metody, przedstawiły całą sprawę jednostronnie, z punktu widzenia kompleksu medyczno-przemysłowego, a nawet uciekły się do bezpieczniackiej metody ukrytej kamery, by ośmieszyć lekarzy nawołujących do cieciorkowania zamiast chemii (komentarz o reportażu na forum „Dobra dieta”: „Co do materiału i twórczości radosnych chłopców i dziewcząt prowadzonych przez agentów wrogich Polsce to w ogóle brak słów. Za taki materiał w taki istotnej sprawie powinno się ich co najmniej skazać na banicję”).
Na koniec smaczek: okazuje się, że filozofia dr. Ashkara znakomicie współgra z filozofią Biosłone. Według jednego z adiutantów Mistrza „metoda NIA bardzo dobrze się komponuje z M[iksturą]O[czyszczającą], K[oktajlem]Błonnikowym, D[ietą]P[rozdrowotną]”, „sposób jest dobry, choć oni nie potrafią go do końca wyjaśnić”. Sam Mistrz „z wielką uwagą śledzi wątek”.
Gammon No.82 :
“Nas żadna burza nie zaskoczy,
nie spęta drut więziennych krat,
umiarkowany postęp kroczy
zwycięskim marszem poprzez świat!”
Tę piosenkę śpiewali kiedyś w jakimś polskim filmie. Pamięta kto?
Barts :
pierwszy!11
krzysztof_nawratek :
Ale przecież tytuł Twojej ksiązki jest tutaj wprowadzony jako bohater pozytywny. Wydawało mi się, że jasno się wyraziłem, że brak sensownej wizji polityki przestrzennej (społecznej etc.), przemyślenia całości relacji technologicznych, ekonomicznych, społecznych, kulturowych powoduje, że wyskakują goście od mambo jambo. Miałem na myśłi prosta korelację -brak systemu leczenia lub jest on niewydolny – czary w medycynie, brak sensownego podejścia do polityki przestrzennej – czary w architekturze.
janekr :
Moja nie wiedzieć nie pamiętać.
mdh :
A co z technologią intelektu, czyli rewolucjami w stuly pismo, druk etc. Istnieje ogromna literatura od McLuhana, Innisa, Onga, Havelocka, J. Goodyego, E. Eisensteinpo Łurię i Olsona (książka World on Paper). autorzy na wielu płaszczyznach akcentują ogromne zmiany w programowaniu naszych umysłów związane z formą organizacji języka. Przecież pisma (l.mn.) to całkiem odrębny system od mowy, ta z kolei w społeczeństwie czysto oralnym funkcjonuje zupełnie inaczej od oralności w otoczeniu piśmiennym. Idąc tropem choćby Łurii (przytaczam za Ongiem) podstawowe kategorię logiczne, tożsamościowe, wśród niepiśmiennych działają zupełnie inaczej.
vauban :
Wstrętni eurocentrycy, a Pekin i inne miasta pozaeuropejskie do XVIII Europa była zadupiem świata i nie ma co na jej podstawie wyciągać żadnych wniosków. Polecam Andre Gunder Frank “ReOrient” albo Jacka Goodiego “Kradzież historii” – świerzo wydana po polsku. Albo link:
http://www.uni.wroc.pl/~turowski/
fronesis :
Ejże ejże. To dlaczego Chińczycy z otwartymi gębami słuchali jezuickich wykładów naukowych już pod koniec XVI wieku?
Cała strategia propagandy chrześcijańskiej w Chinach polegała na wmawianiu, że chrześcijaństwo i europejska nauka stanowią jeden, spójny system, z którego nie można brać wybiórczo, a wyjęcie jednej cegiełki spowoduje, że Cały Gmach się Zawali. Plus na “rytach chińskich”, póki ich Rzym nie zakazał.
@ eptesicus:
100 % racji, tylko trzeba to powtarzać, powtarzać i jeszcze powtarzać. Bo inaczej ktoś kliknie sobie na wyniki z Google, naczyta się yogamaya i zgłupieje.
@ janekr
Spojrzę w Tesco przy okazji.
@ naima_on_line:
Prześliczne. “Obowiązkowo”.
Gammon No.82 :
Jezuicka propaganda. Co oni mogli opowiadać przed Galileuszem?
bantus :
Mogli im pokazać choćby mechaniczny zegar.
@temat
At first i lol’d, ale w sumie to wcale śmieszne nie jest.
bantus :
Różne rzeczy. Poczynając od matematyki i optyki, kończąc na grecko-arabskich głupotach o epicyklach (które wtedy były jeszcze bardzo mądre). A biorąc pod uwagę, że jezuici zawsze byli na bieżąco z nowościami, to o Galileuszu i Keplerze pewnie też szybko zaczęli opowiadać. Chociaż pewnie bez podawania personaliów Galileusza, bo pssst! czujne ucho nigdy nie śpi.
W ogóle to Chińczycy w zakresie “czystej nauki” byli ciency, jak wypłata. Nawet Needham to między wierszami przyznaje.
Gammon No.82 :
a ta informacja skąd? Ja dałem kilka pozycji książkowych plus link, Ty dajesz zrzuty z wątroby. A co to jest “czysta” nauka przed XX wiekiem, bo chyba nie alchemiczno/astrologiczne głupoty Newtona.
amatil :
ale to chyba odwrotnie, to Chińczycy mogli pokazać zegar europejczykom, źródło: J. Goody “Kradzież historii” a trochę na zasadzie dowodu anegdotycznego także wikipedia:
“724 – zegar mechaniczny Liang Lingzan – Chiny
XIV wiek – znane były mechaniczne zegary wieżowe[1]”
http://pl.wikipedia.org/wiki/Zegar_(czasomierz)
http://afe.easia.columbia.edu/chinawh/index.html
kilka ciekawostek, strona prowadzona m.in. przez Kenetha Pommeranza
fronesis :
Jeśli dobrze pamiętam, z “Historii powszechnej” do XVI i XVII wieku (Zbigniew Wójcik), prawdopodobnie też z jakiegoś Braudela i z czegoś jeszcze.
A w XVI czy XVII wieku Chińczycy jeszcze produkowali owe zegary? Przecież całe mnóstwo z ich pomysłów technicznych szło prędzej, czy później w zapomnienie.
Na tej zasadzie, że Chińczycy coś tam zrobili w VIII wieku, to można argumentować, że w Europie jeszcze dużo wcześniej było to:
http://en.wikipedia.org/wiki/Antikythera_mechanism
Gammon No.82 :
przy całym szacunku dla Braudela, którego lubię, poświęciłem mu rozdział doktoratu, przeciez on nie wytrzymuje próby czasu, dziś widac jak mimo szczerych chęci oraz generalnie ważnego wpływu na przemyślenie historii, tkwił on wciąż w kliszach eurocentrycznych.
Przecież wizja Chin jako “stagnacji” czy generlanie przyjmowanie, iż ludy pozaeuropejskie są “bez historii” (Eric Wolf http://rapier.uni.wroc.pl/~turowski/wolf_01.pdf) to obciach.
Ja wiem, że ttdkn, ale to obejmuje też krytykę obciachu eurocentrycznego.
Mike Davis
Wiktoriańskie ludobójstwo i korzenie Trzeciego świata
to dobry tekst pokazujący “genezę” Trzeciego świata i istotę relacji pomiędzy Europą a Indiami i Chinami, był u nas drukowany w Lewej Nodze 17/05 a do ściągnięcia jest tu:
http://rapier.uni.wroc.pl/~turowski/davis_2010.pdf
a poza tym dobry przegląd literatury na ten temat tu:
http://rapier.uni.wroc.pl/~turowski/goody_1.pdf
p.s. nie jestem Mariuszem Turowskim, Bart nie morduj za offtop
Gammon No.82 :
Zdaje się Chińczycy właśnie do końca XVIw znali najlepsze przybliżenie PI. Opad szczęki raczej mógł być obustronny, bo i ci i ci uważali tych drugich za niecywilizowanych barbarzyńców.
fronesis :
“To obciach”… bardzo mocny argument. Poddaję się, jak Paulus pod Stalingradem.
Braudel to niewątpliwie synteza [EDIT: więc nie jest to bezpośrednia praca na źródłach, jednak chyba z odbytu wniosków nie wyciągał?] – ale nie rozumiem, czemu “kliszą eurocentryczną” mają być stwierdzenia takiego typu [o chińskiej metalurgii] “Stagnacja w Chinach, począwszy od XIII wieku, po tak wczesnych osiągnięciach jest czymś niepojętym. Zamarł wszelki postęp, mistrzostwo kowali i odlewników jest tylko powtarzaniem. Wytop przy użyciu koksu, jeśli nawet był znany, nie rozwinął się”. [Kultura materialna… tom I s. 311].
Albo o żegludze: “Żegluga dalekomorska o klucz do siedmiu mórz świata. Nic jednak nie dowodzi, by z technicznego punktu widzenia Chińczycy lub Japończycy mieli być niezdolni do tego, by klucz ów ująć i posłużyć się nim.” [s. 339]
Albo: czemu “kliszą” ma być cytowanie europejskich źródeł z epoki, których autorzy wyrażają zdumienie, jak wiele z prac w Europie już zmechanizowanych, wykonuje się w Chinach ręcznie?
Albo czemu “kliszą” ma być stwierdzenie, że chińska konstrukcja wiatraka była znacznie mniej wydajna od europejskiej? Było inaczej?
Tak w ogóle: wyszliśmy od Matteo Ricciego i jego kolegów.
Uważasz, że to poniżej to kłamstwo?
http://en.wikipedia.org/wiki/History_of_science_and_technology_in_China#Jesuit_activity_in_China
A tutaj proszę bardzo:
http://books.google.com/books?id=aJgp94zNwNQC&printsec=frontcover&dq=Science+and+technology+in+world+history:+an+introduction&cd=1#v=onepage&q=ricci&f=false
bantus :
Czy to znaczy, że w XVI wieku znali, czy może znali w epoce Tang, ale za Mingów już zapomnieli, jak z tym zegarem?
Ponadto, w XVIw. Europejczycy byli w stanie dopłynąć do Chin. Nigdy żadna dżonka nie dopłynęła do Lizbony.
bantus :
A wprost przeciwnie, wzajemnie podziwiali się nad wyraz.
“Mit genialnego Chińczyka” funkcjonował w Europie wcześniej i dłużej od np. “mitu dobrego dzikusa”. Europejska pogarda dla Chińczyków (z wzajemnością) to raczej czasy wojen opiumowych. A potem pogarda przekształciła się w lęki i moczenia nocne (Łaaaa! Żółte Niebezpieczeństwo ze Wschodu). Niemniej mitem genialnego Chińczyka czkał jeszcze Bertrand Russell.
Gammon No.82 :
Jeżeli powyższe stwierdzenia są opisem działania wielomilionowej społeczności Chin i jest to opis wiarygodny to ja się poddaję.
Równie dobrze możesz opisać europejskość przez pryzmat stosunków na polskiej wsi pańszczyźnianej, to już nawet nie stagnacja ale regres.
Wykonywanie ręcznie -rozumiem, że masz na myśli Polaków na szparagach w Niemczech w XXI wieku.
Nie będę przerzucał się na cytaty, w linkowanych tekstach argumentów jest aż nadto.
Po prostu nieraz nie warto wierzyć encyklopedii.
jeszcze jeden link na pożegnanie, wracam do pracy:
http://www.uni.wroc.pl/~turowski/frank-reorient.htm
i długi cytat:
Historycy i badacze społeczni z Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej zaczęli (a może lepiej tu mówić o kontynuacji) ponownie badać swoje regiony i ludzi w nich zamieszkujących. Ale wśród nich znalazło się też kilku badaczy z Zachodu, wśród których sam Wim Wertheim i inni naukowcy holenderscy byli pionierami. Praca J.C. van Leura Indonesian Trade and Society: Essays in Asian Social and Economic History, została napisana w latach 30-tych tego wieku i wydana ponownie w roku 1955. Towarzyszyła jej zbliżona koncepcja Van Schrieke’ego (1955) w “Indonesian Sociological Studies” oraz Wertheima w “Indonesian Society in Transition: A Study of Social Change”. Inni badacze holenderscy, tacy jak M.A.P. Meilink-Roelofsz (1962) kontynuowali studia nad Indonezją w świecie.
W innych krajach mieliśmy takich prekursorów jak Maxime Rodison (“Islam et Capitalisme”, 1972), Marhall Hodgson (“The Venture of Islam”, 1974), oraz, najbardziej “globalne” prace Janet Abu-Lughod “Before European Hegemony” (1989) oraz K.N. Chaudhuri’ego z 1990 (również jego inne książki, oraz wcześniejsze bardziej dokumentalne prace innych autorów). Należy tu też wymienić wielotomowe dziełe na temat nauki i techniki pióra Josepha Needhama (1954-) na temat Chin, Kuppurama i Kumusamani’ego (1990) na temat Indii i Nasra (1976) oraz al.-Hassana i Hilla (1986) na temat nauki w islamie.
Tak naprawdę pierwszą w sensie pojęciowym, a może i w sensie chronologicznym, krytyką przyjętej wiedzy są słynne słowa Kiplinga, że “Wschód to Wschód, a Zachód to Zachód” to nic innego tylko źródła mitologii zachodniej. Sama idea i rozróżnienie “Zachodu” i “Wschodu” to jedynie wymysł Zachodu w celu “wyróżnienia siebie”. Ważnym przełomem była cięta krytyka idei orientalizmu przedstawiona przez Edwarda Saida (1978). Z innej strony ujmują ten problem moja własna krytyka w “The Sociology of Development and the Underdevelopment of Sociology” (Frank 1967a, 1969) oraz “Dependency and Imperialism: The Roots of Latin American Underdevelopment” Susanne Jonas Bodenheimer (1971). Zaprzeczyliśmy, że Południe z Trzecim Światem, włączając w nie “orientalny” Wschód, był kiedykolwiek “tradycyjny” w takim sensie, w jakim mówią o nim obowiązujące teorie. Wraz z teorią “zależności” staraliśmy się odróżnić “niedorozwinięcie” i “niedorozwinięcie rozwiniętego”. Mimo tego, że ujęcie to okazało się pomyślne, było ono wciąż zbyt mało holistyczne.
Kolejnym, bardziej współczesnym wariantem jest “post-kolonializm” i zbliżone postaci “postmodernizmu”, które również odrzucają kolonialnie narzuconą “rzeczywistość”; jednocześnie jednak często odrzucają również istnienie jakiejkolwiek rzeczywistości, o której można mówić, poza tą, która jest dziełem człowieka jako tego, który posługuje się mową i pismem.
B. Ale sam Zachód również nigdy nie robił tego, co przypisują mu jego adwokaci
Kolejną pojęciową podporą, która miała się załamać był “Mit europejskiej wyjątkowości”. To sugestywny podtytuł książki Jamesa Blauta (1993) odnoszący się do tego, co nazywa modelem świata kolonizatora (“The Colonizer’s Model of the World: Geographical Diffusionism and Eurocentric History”). Blaut dokonuje precyzyjnego zbadania, ujawnienia i obalenia mitu “europejskiego cudu”, który przyjął mnóstwo form: w biologii (wyższość rasowa i powściągliwość demograficzna), środowisku (okropna, tropikalna Afryka, jałowa despotyczna Azja, umiarkowana Europa), koncepcjach na temat wyjątkowej racjonalności i wolności (przeciwko “orientalnemu despotyzmowi” – rdzeń doktryny Webera i po części Marksa), rzekomego historycznego pierwszeństwa Europy w technologii, pomimo jej zapożyczeń i zależności od starszych postępów chińskich, hinduskich i islamskich, wreszcie w wizji społeczeństwa (rozwój państwa, znaczenie kościoła i “etyki protestanckiej”, rola burżuazji w formowaniu się klas, rodzina nuklearna itd.).
W ten sposób Blaut skutecznie udowodnił, że każdy z tych rzekomych europejskich “ekscepcjonalizmów” oraz cały “cud europejski” to nic więcej, niż mit, silnie podparty ideologią eureocentryczną. Stąd wynika, że również nauki “społeczne” są empirycznie i teoretycznie są nie do obrony. Blaut słusznie stwierdza, że bezpodstawne jest przypisywanie rzekomego rozwoju Europy i Zachodu jakiejkolwiek wewnętrznej europejskiej wyjątkowości. Jack Goody (1996) przemierza podobny szlak, aby pokazać argumenty przeciwko Zachodowi i znajduje podobne czy funkcjonalnie analogiczne cechy również w dziedzinach wymienionych w podrozdziale A na temat Zachodu, Południa i Azji Wschodniej. Goody równie skutecznie odrzuca zwłaszcza weberowskie roszczenia na temat domniemanej “unikalności specyficznych i wyjątkowych osiągnięć zachodniego racjonalizmu”. Jednak “ten schemat ideowy był chlebem codziennym dla socjologów, historyków, demografów, ekonomistów oraz, z trochę innej perspektywy, antropologów” (Goody, 1996, 5). Wiele monograficznych i analitycznych studiów na temat wyjątkowości zachodniej historii gospodarczej również, oczywiście, jest świadectwem na zerwanie, bardziej niż znaczące, z weberowskimi “typami idealnymi”.
fronesis :
Nie mam czasu, ochoty ani kompetencji do zajmowania się rzetelną krytyką źródeł, ale zakładam, że europejscy podróżnicy w XVI-XVII wieku pojawiali się w samym centrum chińskiej cywilizacji, a nie na peryferyjnym chińskim zadupiu.
Ich zdziwienie, czemuż ci skądinąd wspaniali Chińczycy wszystko robią ręcznie, wskazuje na jakiś kontrast między rozwiniętą cywilizacją Zachodu, a rozwiniętą cywilizacją Chin w zakresie umiłowania rękodzieła.
To jak było z tym koksem? Tylko konkretnie.
Wynaleźli wytop na koksie, a potem szybko zapomnieli, czy wynaleźli i na stałe wdrożyli?
No i skończ z tą elitocentryczną pogardą dla wsi pańszczyźnianej. W końcu pierwszy człowiek, który wzbił się w niebo, to był jakiś chłop pańszczyźniany z guberni permskiej czy wiackiej, który dorobił sobie skrzydełka i skoczył z wieży cerkiewnej. :-P
Mnie ciekawi, dlaczego ta chińska metoda jest taka droga, skoro jest tania :0
Gammon No.82 :
ale ja z polskich chłopów pochodzę i wiem, że podręczniki do historii Polski nie są podręcznikami, mojej to znaczy chłopskiej historii, tylko bajkami o 10% społeczeństwa.
Gammon No.82 :
nie wiem, nie mam źródłem pod ręką, ale na przykład zbudowali ogromny działający do czasów kolonizacji system irygacyjny, sprawny aparat biurokratyczny, to wszytko na prawdę nieźle żarło. Przecież od około 500 do 1500 roku Europa generalnie chodzi w za dużych butach po starożytności.(mniej ostrożni powiedzieliby do ok. 1750). Paryż, Londyn, osiągają wielkość porównywalną za Rzymem 2000 lat później. Do czasów kolei Rzymianin nie zdziwił by się właściwie niczym w życiu codziennym Europy, więc może ostrożniej z kategorią stagnacji.
Odciągacie mnie od roboty macie grzech.
fronesis :
Offtop ciekawy, choć ciężkawy. Poza tym na Trygława, offtop jako zarzut? Tutaj?
bart :
Wiem, wiem, mam tendencję do przynudzania, tak w ogóle to offtop ciekawy pod kątem ttdkn, bo pokazuje jako łatwo tworzą się sojusze np. racjonalny -eurocentryczny. Z kolei z drugiej strony łatwo o sojusz altemedowo, new ageowy z etnofilią (która ma się tak do etnologii jako zoofila do zoologii).
Kończę na dziś bo muszę napisać zamówiony tekst a już jestem tydzień po czasie, ale linki warto kliknąć (wiem, że klikasz).
fronesis :
Nad Nilem i w Mezopotamii był chyba wcześniej?
Ponadto przestań mnie przekonywać do tezy “ależ Chińczycy naprawdę mieli osiągnięcia”, bo nigdy jej nie podważałem.
Na początku postawiłeś inną tezę: “do XVIII Europa była zadupiem świata”. No to jej teraz broń, tylko bez wykrętów “przez Europę będę rozumiał przeciętną wioskę na Podlasiu, w Meklemburgii albo w Masywie Centralnym”.
fronesis :
A to ja wycofuję swoje niesłuszne i wygórowane postulaty.
EDIT:
A o tym moglibyśmy troszkę poflejmować przy innej okazji.
EDIT II:
Rzym w okresie największego zaludnienia to tylko gigantyczny slums/favela, utrzymywany sztucznie przy życiu decyzjami politycznymi, za cenę ekonomicznego drenażu całego basenu Morza Śródziemnego. Ale to też problem do omówienia kiedy indziej.
EDIT III:
Lucio Russo twierdzi, że Rzym chodził w za dużych butach po epoce hellenistycznej. Niedługo dojdziemy do wniosku, że na początku był Wiek Złoty. To też problem na kiedy indziej.
Gammon No.82 :
a XIX wieczny Londyn drenował pól świata aby się utrzymać. Rozwój Europy opierał się generalnie na rozwoju niedorozwoju termin Gunder Franka.
A co do zadupia, jak spojrzysz na wskaźniki długości życia, wielkość zaludnienia, szacowane PKB, to naprawdę nie ma czym się chwalić, nie przypadkowo do prawie XIX wieku Orient był synonimem luksusu, a dopiero po zapaści w XIX wieku zaczął być postrzegany jako stagnacyjne zadupie.
wiem, że może nie brzmię zbyt wiarygodnie, ale my (w sensie jakoś tam europejczycy) mamy naprawdę propagandowo napisaną historię.
Odrobinę offtopicznie czy wiesz ile ludzi wymordowano w Kongo za panowania Leoplda II, od 5 do 10 milionów wg. jednych źródeł, aż do 22 milionów według innych. Wszystko przez popyt na kauczuk. To drugie oblicze postępu technologicznego i rewolucji przemysłowej. Uczymy się tego na historii? W Brukseli w muzeum Afryki nie ma o tym ani słowa.
Polecam fabularyzowany dokument BBC, do obejrzenia w całości na google video:
http://video.google.com/videoplay?docid=-4748355130635434378#
Ja może jestem “biased” ale mam obsesję na czytaniu historii “od tamtej” nie europejskiej strony. Po prostu nie lubię czytać opowieści zwycięzcy.
fronesis :
Mnie to fascynuje na przykładzie nauk ścisłych. Nasze dzisiejsze podejście gdy słyszymy hasło “wiedza w starożytnym manuskrypcie” jest takie, że ha ha ha Dan Brown. Nie wierzymy, żeby jakiś starożytny alchemik naprawdę mogł wynaleźć coś lepszego od naszej nauki. To przekonanie jest młodsze niż przeciętnemu Gammonowi się wydaje – jeszcze w czasach Keplera i Newtona (nie mówiąc już o Koperniku) osoba próbująca zrozumieć naturę skazana była na poszukiwanie perskich czy arabskich manuskryptów, a w nich przepisu na rozwiązanie pieprzonego równania kwadratowego. Gdzieś do końca XVII nasza (w sensie, zachodnioeuropejska) nauka i technika żyje w przekonaniu, że Prawdziwą Wiedzę to odkrył ktoś inny dawno temu i gdzie indziej. I to przekonanie, zwłaszcza gdy chodzi o algebrę czy astronomię wcale nie jest takie bardzo od czapy.
Dopiero w XVIII my zaczynamy zdecydowanie prowadzić, ale w kulturze to też nie od razu się objawia (patrz np. “Rękopis znaleziony w Saragossie” albo “Nowy Prometeusz”).
fronesis :
Na zasadzie wymiany (choćby nieekwiwalentnej), czy na zasadzie haraczu, jak Rzym?
I czy w Londynie większość populacji stanowił pasożytniczy proletariat?
Dwór osmański lub Wielkich Mogołów był synonimem luksusu, czy kurdyjskie wsie?
I czy synonimem kogoś żyjącego w luksusie był turecki sułtan, czy europejski mit tureckiego sułtana?
To co ten człowiek właściwie modernizował?
http://en.wikipedia.org/wiki/Muhammad_Ali_of_Egypt
I dlaczego modernizował za francuskie pieniądze i przy użyciu francuskich technologii?
I właściwie dlaczego czarne okręty komandora Perry zrobiły takie wrażenie w Japonii?
Tak, uczymy się. Z dowolnego akademickiego podręcznika historii powszechnej XIX wieku.
Może się wstydzą, a może wychodzą z założenia “i tak wszyscy to wiedzą”. Bo skoro wie mój znajomy mieszkający od 40 lat w Antwerpii (nie historyk), to belgijscy tubylcy wiedzą tym bardziej.
Uwaga, będę złośliwy: wolisz to?
http://merlin.pl/Norymberga-ostatnia-bitwa_David-Irving/browse/product/1,175488.html
A teraz zróbmy przerwę, bo i tak mam wrzody na sumieniu, odrywając cię od roboty.
wo :
Być może różnica między Europą i Chinami wzięła się stąd, że Chińczycy nie chcieli niczego szukać w perskich i arabskich manuskryptach.
Gammon No.82 :
Tylko odpowiedź z dowodu anegdotycznego, “Konopielka” jest świetnym przykładem, że nie ma po co przytaczać Kurdystanu o którym (i to jeszcze historycznym) ani ja ani Ty (prawdopodobnie) nie mamy żadnej wiedzy.
Wieś mojego dziadka została zelektryfikowana w głębokim PRLu, około 1970 roku, “sławojka” przed wojną była synonimem skoku modernizacyjnego. Więc odrobinę jesteś Koziołkiem Matołkiem, “szukasz po całym świecie czegoś co jest bardzo blisko”.
Mam nadzieję, że WO mnie odrobinę odciąży w tej dyskusji.
Wracając do Konga, jakoś nie słyszałem w kontekście Mobutu Sese Seko i Rwandy, że obyczaj odcinania rąk maczeta ma belgijski rodowód.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Demokratyczna_Republika_Konga
polska wikipedia milczy o Leopoldzie II za to podaje inne mniejsze ludobójstwa.
A przy okazji czemu ani Zygmunt Bauman ani Adorno nie pytali czy można filozofować po Kongo, dopiero Holokaust zrobił na nich wrażenie?
A Irving to chyba jednak niepotrzebny.
Gammon No.82 :
Bo Arabowie i Chińczycy mieli ożywiona wymianę handlową i kulturową, uczyli się od siebie nawzajem, w ogóle Ocean indyjski był obszarem o licznych szlakach handlowych etc. Tak przy okazji wiesz oczywiście co to jest rasizm kulturowy:
http://www.uni.wroc.pl/~turowski/blaut-rasizm.htm
fronesis :
Ale nie zaimponujesz mi, bo ja znam takie wsie, zaraz po elektryfikacji, z dwoma telewizorami na całą wieś. Spędziłem tam dużo czasu w młodości.
Ja o tym czytałem ze trzydzieści lat temu, ale nie w kontekście czegokolwiek poza kolonializmem. Teza o tyle ryzykowna, że kaleczenie żywych i zwłok nie jest jakoś szczególnie związane z jakąkolwiek kulturą.
Rzecz działa się w Kongo, czyli nigdzie.
BTW jednak był jakiś oddźwięk literacki (“Jądro ciemności” Conrada), skandal w opinii publicznej i odebranie Poldkowi zabawek przez belgijski parlament.
Przepraszam. Ale zdumiała mnie idea selekcji lektur pod kątem nieczytania “opowieści zwycięzcy”. Czy to nie prowadzi do jakiegoś biasu poznawczego?
EDIT:
fronesis :
To czym ich zainteresowali jezuici?
Używaniem różańców w charakterze liczydła?
Gammon No.82 :
Landes (fronesis pewnie zarzuci mu skrajny europocentryzm) pokpiwa sobie, że w XVI wieku odkrycia chińskie polegały na tym, że w zakurzonej bibliotece ktoś odnalazł starożytny manuskrypt. Zgoda co do za dużych butów Europy. Ale przecież w Chinach mogło być podobnie.
Po rozkwicie za dynastii Tang, mamy rebelię An Lushana, po której nastąpiło kompletne rozbicie polityczne i niestabilność jak w średniowieczne Europie. Jak się trochę pozbierali, to zaczęły się najazdy Dżurdżenów i Mongołów. O, przy okazji
Gammon No.82 :
Ta stagnacja jest równie niepojęta jak upadek kultury materialnej na Rusi, w Iranie i zaniedbanie irygacji w Mezopotamii w tym samym XIII wieku.
Gammon No.82 :
Nie tak znowu nigdzie, w jądrze ciemności.
EDIT. Gammon dopisał po BTW i wychodzi, że powtarzam.
wo :
Elementy Euklidesa pono jeszcze do drugiej połowy XIXw. były podstawowym podręcznikiem do matmy.
Gammon No.82 :
Ale to ma być przykład europejskiego przodownictwa? Azja i Afryka?
amatil :
W Iranie to może nie było aż tak źle?
http://en.wikipedia.org/wiki/Nasir_al-Din_al-Tusi
Hulagu-Chan mu nawet obserwatorium astronomiczne wybudował.
RobertP :
Bo mi wyszło, że popełniam nieuczciwość ętelektalną, tożem dopisał.
bantus :
A skąd to podejrzenie?
To ma być przykład, że z wybudowania i długotrwałego utrzymywania systemu irygacyjnego nie wynika wniosek o jakimś powalająco wysokim poziomie cywilizacyjnym. Wniosek o długotrwałej stabilizacji (nawadnianie długo się buduje, ale szybko niszczy) i o istnieniu jakiejś sprawnej biurokracji byłby oczywiście słuszny. Ale to nijak się nie ma do zdania, od którego wszystko się zaczęło (“do XVIII Europa była zadupiem świata”).
EDIT:
bantus :
Bo nowatorskie i odkrywcze, czy bo dobrze napisane?
fronesis
Czy to takie ważne, kto pierwszy miał astronomię i nawigację, kompas, ster, halsowanie czy nawet proch?
W historii najwięcej miejsca poświęca się tym, którzy używając tego, gdzieś dotarli, wrócili i przywieźli coś na tyle fajnego (przyprawy, złoto, bajki o Eldorado), że ruszyła za nim cała zgraja podobnych.
RobertP :
Chrześcijanie mieli pierwsi: z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.
Gammon No.82 :
To temat na inny flejm. Skądś utrwaliłem sobie, że okres ilchanów to dla Iranu raczej stracone stulecie.
bantus :
Ba, najstarsze znane pełne tłumaczenie na łacinę jest z XII wieku. Rzymianie używali wersji greckich.
Edyta: a na chiński przetłumaczyli jezuici w 1607.
Gammon No.82 :
No nie wiem, cholernie popularny jest mem “biały człowiek niósł im cywilizację, a te ciemniaki tylko się nawzajem mordować potrafią”. W kontekście Konga szczególnie jaskrawie absurdalny, a jednak popularny.
wo :
Brrednia. Ten mem jest niekatulalny.
Popularny jest natomiast idiotyczny, fałszywy metamem brzmiący: “cholernie popularny jest mem “biały człowiek niósł im cywilizację, a te ciemniaki tylko się nawzajem mordować potrafią””.
amatil :
Ja też sobie utrwaliłem, że tylko wilcy wyli na zgliszczach, a potem czytając coś o astronomii przed Kopernikiem patrzę i… WTF! Perscy astronomowie z mongolskiego obserwatorium samodzielnie wymyślają superzaawansowane matematycznie dodatki do teorii Ptolemeusza. A jak jeszcze sprawdziłem, że obserwatorium postawił Hülegü (prawie jak Adolf Hütler), to stuknąłem żuchwą o podłogę.
wo :
Tak, bo to działa na zasadzie “Panie, wiesz pan, niewolnictwo na południu USA było w porzo, bo jeden plantator, jak zachorowała ta Murzynka, co go w dzieciństwie cyckiem wykarmiła, to z samego Charlestonu lekarza wzywał. A dzisiaj popatrz pan, co się dzieje – co jeden Murzyn, to w więzieniu siedzi, i dobrze mu tak”.
Przypuszczam (nie sprawdzałem), że w państwach, które miały w przeszłości kolonie, wiedza o kolonializmie i o “naszych” koloniach jest szersza, chociaż czasem fałszywa. Standardowy Belg wie więcej o Kongu, niż standardowy Polak, jak standardowy Polak wie więcej o stosunkach polsko-ukraińskich w XVII wieku, niż standardowy Argentyńczyk. Wiedza standardowego Polaka może wyglądać tak: “Kozacy pili spirytus ze złotych nocników ukradzionych naszym przodkom”. Ale to i tak lepiej, niż wiedza standardowego Francuza (“Kozacy – plemię w danej Rosji, które rzucało się na wroga z okrzykiem job twoju mat’, co oznacza >>Bóg z nami<<"). No dobra, pewnie to apokryf.
No i takie numery, jak Leopolda II w Kongo i masakry Hererów wykraczały poza "etos europejskiego kolonializmu".
http://en.wikipedia.org/wiki/Herero_and_Namaqua_Genocide
A takie nie wykraczały.
http://en.wikipedia.org/wiki/Battle_of_Omdurman
janekr :
Wszystko, co kanciaste, katula się raczej słabo.
Gammon No.82 :
Ej no, bo zawsze mi się smutno robi, ze jednego z największych to się pamięta tylko przez disneyowskie ekranizacje jego zarobkowych tekstów dla dzieci, a o najważniejszych rzeczach już wszyscy zapomnieli: http://chss.montclair.edu/english/furr/i2l/kls.html
Przecież to przede wszystkim za sprawą paszkwilu Twaina ta sprawa jakoś dotarła do szerokiego grona odbiorców.
Marceli Szpak :
Dzisiaj mało kto wie.
@ Gammon No.82:
Tja. I bądź tu jednym z najlepszych dziennikarzy swoich czasów. A za sto lat nawet WO na pasku Agory się nie wybierze zwiedzać świata śladem Prostaczków za granicą :(
fronesis :
1. Co do Pinkera. Przeczytałem to co napisał Fuller i on się czepia nie ogólnie Pinkera a jego ‘Tabula rasy’. Problem polega na tym, że nie ma racji. Ty zarzucając Pinkerowi rodzaj imperializmu psychologiczno-biologicznego też.
Tu akurat szczególnie interesujący jest kontekst powstania ‘Tabula rasy’, a właściwie powrotu do starego sporu filozoficznego ‘natura czy kultura’. Tylko tym razem pod ten wydawałoby się wygasły flejm drwa rzuca biologia, psychologia rozwojowa i to co tam jeszcze nazywają kognitywistyką. ‘Tabula rasa’ jak sam autor przyznaje we wstępie jest pokłosiem tego na nowo rozpalonego flejma. Sam zresztą twierdzi, że flejm daje radę przywołując trzy głośne książki. „The Bell Curve” (to było o tym, że różnice pomiędzy średnim IQ grup etnicznych — mają także podłoże genetyczne). „The Nurture Assumption” (o tym, że podobieństwa charakterologiczne pomiędzy dziećmi a rodzicami mogą mieć podłoże genetyczne. Nie zaś tego, że wychowują się w jednej rodzinie). „A Natural History of Rape” (to z kolei o tym, że gwałt to trochę bardziej skomplikowana sprawa, a źródła należy szukać w biologii, nie zaś sprowadzać wszystkiego do wpływu kultury).
Pinker rozprawia się więc z trzema iluzjami jakie stoją u podstaw zaciekłej krytyki tych książek. Te mity zresztą są bardzo stare, acz chętnie wykorzystywane wspólnie przez wydawałoby się nie mające nic ze sobą wspólnego rzesze pacanów. Mity ‘czystej karty’(tabula rasa), szlachetnego dzikusa(dopiero zepsutego przez kulturę) i ducha w maszynie(choć w Polsce bardziej znajome wyda się stwierdzenie ‘duszy w mechanizmie ciała’) to akurat narzędzia do których chętnie sięga nie tylko altmed także teista, prawak, lewak, ba nawet korwinista. Zatem tu się czepiać Pinkera nie można bo akurat to kawał dobrej roboty.
Ja zaś początkowo nie bardzo rozumiałem o co Ci chodzi fronesis (tzn. rzucanie samym nazwiskiem bez szerszego kontekstu jest mylące, bo akurat Pinker to się głównie czym innym zajmuje). Jednak skoro już to wyjaśniliśmy o co chodzi to ujmę to tak. Sięgając bezpośrednio do socjologii, a jeszcze gorzej odnosząc się do klasizmu wracamy do XIX wieku, pomijając całkiem wpływ biologii. Legitymizując zatem te wszystkie pochodne brednie z tego wynikające vide ‘dusza (podobno nieśmiertelna)’, gardłowania Terlikowskiego o złym wpływie współczesnej kultury na dzieci i takie tam. Co jest zuem samym w sobie. To co napisał Fuller bardzo mi się nie podoba. Proponuje upolityzowaną socjologię –zuo, olewa (– zuo, zuo) tym samym Webera który jakby nie było opowiadał się za neutralnością. Co najważniejsze chyba potrafię odczytać motywy Fullera i to akurat budzi mój wkurw. Literalnie. Otóż tak mi to nazwisko chodziło po głowie, bo nie mogłem skojarzyć i jak sobie guuglnąłem ‘Fuller kreacjonizm’(tak właściwie to ‘Fuller creationism’ ale to szczegół) to mi się przypomniało. Ha! Autor Science Vs Religion (bardzo zua książka.). Heh, powinienem częściej przeglądać Wiki. http://en.wikipedia.org/wiki/Steve_Fuller_%28sociologist%29#Support_of_intelligent_design
Jasne. Tylko co oznacza to ‘ogromne zmiany w programowaniu’. To akurat jest imho nośne ale nic nie znaczy. Zacznijmy od tego, że mówiąc o zmianie w programowaniu to trzeba wyróżnić tą warstwę programową. Tego się kurcze nikomu nie udało zrobić. Nie masz tam software, ani hardware, co najwyżej tylko i tylko, i tylko, i tylko wetware. Więc na jakiej niby to płaszczyźnie to programowanie zachodzi. Nie chce być złośliwy ale to mi się kojarzy (źle) z szarlatanerią typu NPL.
Sprzedajesz mi przepakowaną hipotezę Sapira-Whorfa? Ale wiesz, że była przeceniana?
Marceli Szpak :
Kto zapomniał, ten zapomniał, powiedział Barts, który zaczytywał się “Pod gołym niebem”.
janekr :
gówno prawda 4 lata X około 300 setek studentów rocznie dają mi ponad 1000 próbę w której normą jest teza o białym człowieku niosącym kaganek oświaty, wśród moich kolegów dr humanistyki przeważają zwolennicy memu, który podał WO. Blogosfery i psychiatryka nie przytaczam bo to oczywiste. Z gazet “Najwyższy czas”, “Opcja na prawo”, “Fronda”, i całe tony prawicowych tytułów, z drugiej strony “Le Monde”, “recykling idei” i nie wychodzące już “Lewą Nogą, nieraz jeszcze “Bez dogmatu”. Po wyborze Obamy występy w Sejmie, jeszcze czy starczy.
mdh :
Miałem występ na konferencji o ewolucjonizmie na którym krytykuje i to bardzo Fullera właśnie za wspieranie kreacjonistów. On w tej dyskusji pokazuje jak słabym (w tym kontekście) jest socjologiem wiedzy. Jedynie do czego jestem przywiązany to praca “The New Sociological Immagination” bo to reaktywacja Millsa i pojęcie bioliberalizm.
A determinizmu technologicznego tak łatwo bym nie zbywał to jest jednak spora tradycja, ale dziś wydaje nam się, że wszytko co sensowne zaczęło się z memetyką etc.
mdh :
Ale to właśnie mnie pociąga, odbudowanie pewnego normatywnego, świadomego pomysłu na nauki społeczne, choć bardziej pociąga mnie Wallerstein. Jestem lewak z misją i cóż poradzę.
Barts :
Ja wolę “Życie na Missisipi”, a debila co wydał ostatnio Twaina kretyńską czcionką, rodem z listów gończych to chyba tylko w Vision Express lubią.
fronesis :
Poczytaj co Weber pisał o Polakach i jak bardzo były “neutralny” na przykład w opisie CHin. Ja wiem, że fajnie byłoby by być neutralnym, też mi się to podoba. ale chyba lepsze niż wypieranie się symptomu jest śmiało się z nim zmierzyć, tak rozumiem potrzebę normatywności w badaniach. Taka “socjoanaliza”, donikąd w sumie nie dojdziesz ale powiększy Ci się ilość problemów. A to jak dla mnie wystarczy.
Barts :
A R. L. Taylor? Próbowałeś?
Marceli Szpak :
[dzisiaj mało kto wie] Nie o Twainie, tylko o jego satyrze na Poldka.
fronesis :
W sensie opisujmy, jak powinno być?
Nie nadążam za wami.
Gammon No.82 :
Nie, nie znam. A jeszcze nawet Twoje Matecumbe czeka w kolejce…
Barts :
O to właśnie pytałem. Autor miał takie niecharakterystyczne nazwisko.
P.s. Kwaidan leży i kurzem zarasta.
January :
Ale skąd te dane? Nie zabrania, tylko wymusza zmianę na większe.
dzejes :
“W sumie każdy z nas żyje w większej lub mniejszej klatce.”
fronesis :
A bardziej ostrożni, że to bzdura. Ci zaś którzy przeczytali:
A. C. Crombie, Nauka średniowieczna i początki nauki nowożytnej, t. I, Warszawa 1960.
A. C. Crombie, Nauka średniowieczna i początki nauki nowożytnej, t. II, Warszawa 1960.
H. Butterfield, Rodowód współczesnej nauki 1300 – 1800, Warszawa 1963.
A. R. Hall, Rewolucja naukowa 1500 – 1800, Warszawa 1966.
mogliby nawet powiedzieć, że kłamiesz. ;)
My się w komciach już nieraz mijaliśmy w rożnych miejscach. Wiec tak ogólnie stwierdzę, że bardzo się zapędzasz w tym zwalczaniu europocentryzmu. Za bardzo. Jeśli będziesz miał więcej czasu bardzo chętnie podyskutuje o rozwoju myśli naukowej w średniowiecznej Europie i jej oryginalności na tle zapożyczeń kulturowych. Tyle, że to będzie długi i dość ciężkawy merytorycznie flejm. Więc może przy innej okazji.
wo :
Alchemik? Nieszczególnie. (Wiesz, tyle razy już flejmowaliśmy, a Ty ciągle swoje. Nawet u siebie na blogu w komciu znowu mylisz nominalizm, no z czym innym. ;) Zatem będą tylko lektury do przeczytania, bo argumenty nie trafiaja.) Patrz: W. H. Brock Historia chemii. Warszawa 1999.
Ależeś walnął! Pod koniec XVI i na początku XVII? Hyhy. Scipione del Ferro znalazł ogólne rozwiązanie równania sześciennego w 1510 roku. Hahaha. Poproszę o przykłady tego w czasach Keplera i Newtona. Sugeruję przeczytać:Historia powszechna cyfr t I i II G. Ifrah (choć polskie tłumaczenie jest nieszczególnie fajne) Poza tym masz Wikipedię całkiem niezłą w tym względzie.
To może oprócz fascynowania się poczytaj, bo jedziesz reserczem ziemkiewiczowskim.
fronesis :
Ależ ja to wiem, tym niemniej postulat neutralności jest ważny a ja jestem do niego przywiązany bo on mi odróżnia naukę od ideologii.
Wszystko OK. Nie można tylko zapominać, że niektóre pomysłów nie ma powrotu. Dlatego pomysły Fullera mi się nie podobają, bo mam takie wrażenie próby powrotu do świata którego już nie ma. Ja wiem, że o nowym pomyśle na nauki społeczne mówi się od dawna. Ja nie mam pojęcia jaki powinien być, wiem natomiast, że ten pomysł jest zły i nie tędy droga. (btw moje stanowisko jest stanowiskiem osoby uwikłanej w filozofię nauki, a nie socjologa — chociaż akurat z socjologią miałem/mam sporo wspólnego)
vauban :
No przecież to jest ciulaty argument. To, że dostajesz idiotyczne wyniki w googlu świadczy jedynie o tym, że internet jest pełen debili. O niczym więcej.
Rolnictwo ekologiczne polega głownie na tym, że nie korzystasz ze środków chemicznych gwarantujących jakość plonów albo sztucznie przyspieszających proces dojrzewania.
A ja mam w dupie kury. Dla mnie ważne jest, aby były hodowane w higienicznych warunkach, nie musiały być faszerowane antybiotykami, bo srają sobie nawzajem na głowę i jadły od czasu do czasu trawę zamiast stycznej paszy. Po prostu chce jeść jajka a nie soylent green.
Dla mnie to jest prosta ekonomia.
Rolnik ma do wyboru albo posypać pole chemią albo zrezygnować. W tym drugim przypadku musi wyrzucić połowę plonów, bo mu robaki zjadły. Ty masz wybór albo kupować żywność traktowana chemicznie albo pokryć rolnikowi koszy, które poniósł produkując biologicznie.
Tak samo producent jajek: może zrobić tanią małą i ciasną wylęgarnię, w której kury srają sobie na głowę. Wtedy musi je karmić lekarstwami, bo inaczej się pochorują. Alternatywą jest duża wylęgarnia, w której jedna kura ma odstep do drugiej, ale wtedy ja konsument muszę mu zapłacić za zwiazane z tym większe koszty.
Teraz wybieraj ty: stać cie na te jajka czy nie.
Tu się chyba też coś nie zgadza. O ile wiem, Rzym miał już w starożytności około miliona mieszkańców. Po upadku cesarstwa ilość mieszkańców jednak drastycznie spadła poniżej 50k.
fronesis :
Kpisz sobie? Słyszałeś o rachunku różniczkowym i całkowym?
Wyjdzie ze mnie szowinistyczny, europocentryczny dzik, ale właśnie w zakresie “czystej” i “stosowanej” nauki już w czasach Newtona inne Cywilizacje (z całym dla nich szacunkiem) miały pozamiatane.
Nie wiadomo dlaczego większość cywilizacyj osiągnęła zbliżony poziom rozwoju naukowego i technicznego gdzieś jeszcze za Rzymu, potem się trochę bulgotała nauka w świecie Islamu, ale wszystkim się wypłaszczyło i tylko w Europie nagle wystrzeliło.
Może i marksiści mają (tfu-tfu) trochę racji w tym, że rachunek różniczkowy i całkowy powstał, gdyż w danym momencie historycznym był społecznie niezbędny, jednak co by nie mówić, w Europie ten moment nastał pierwszy.
“Życie codzienne” to bardzo śliska kategoria i nie traktowałbym tego jako kryterium. W końcu owo ż.c w Warszawie 1929 i 2009 też się niewiele różni, dopóki nie wchodzić w szczegóły.
A ów Rzymianin miałby ekstra powód do zdziwień w dowolnej katedrze – może bredzę, ale Rzymianie chyba nie potrafili robić wielu sztuk, będących normą w architekturze późnego średniowiecza?
janekr :
Dla szanującego się socjologa sam podział na nauki czyste i stosowane to tylko wielkie kłamstwo przyrodników, działające jako mechanizm zaprzeczenia i wyparcia. Dzięki temu np. matematycy nie wstydzą się za Hiroszimę i Nagasaki, choć przecież powinni. ;-)
Gammon No.82 :
BTW czytałeś Lancelota Hogbena http://en.wikipedia.org/wiki/Lancelot_Hogben “Matematykę dla milionów”?
Pomysł marksistowskiego podręcznika matematyki jawi się głupim, faktycznie wyszło głupawo, ale lewicujący socjolodzy powinni to łyknąć nawet bez popitki – gdyż facet jednakowoż zna się na rzeczy i wie, o czym pisze.
janekr :
A skądże?
Niestety (lub na szczęście) nie. To chyba z czasów Ancien Régime’u?
Natomiast ostatnio znów musiałem pozażywać sporych dawek socjologii wiedzy. Brrr!
EDIT:
janekr :
Przypomnę: ten ło twierdzi, że nie.
http://en.wikipedia.org/wiki/Lucio_Russo
Gammon No.82 :
Tak, wydane u nas w latach 50. – 60. Ze wstępu “W innych podręcznikach autorzy pokazują, jak kolejny krok wynika logicznie z poprzednich, a ja pokażę, jak każdy kolejny krok wynika historycznie z poprzednich”.
Ach, napisałem “Rzym”, mając na myśli te okolice czasowe circa about.
Oczywiście matematykę wymyślili i rozwinęli Grecy, Rzym ją co najwyżej zaprzepaścił.
Owszem, też słyszałem, że wzmianki o “dwóch równoległych” ukochanej postmodernistami geometrii nieeuklidesowej daje się odszukać w zapiskach antycznych.
Po opublikowaniu książki “Homo Historicus” Malcolma Bradbury przez jakiś w GB socjolodzy nie przyznawali się do swojego zawodu. Mówili o sobie “jestem psychologiem społecznym” albo “antropologiem kultury”, aby tylko nie użyć wyklętego słowa na “S”. BTW bohater tej książki jest ówczesną realizacją WO, a większość jego (socjologa) odzywek brzmi bardzo, bardzo WOistycznie.
janekr :
Na dodatek bardzo wcześnie nastał. http://en.wikipedia.org/wiki/Method_of_exhaustion
Się im samo nie wypłaszczyło. Akurat turyści z Europy, podobno mocno się do tego przyczynili. Choć zdania się podzielone czy to ich wina czy innych turystów z Azji.
mdh :
O rany. Pewnie, to Archimedes obliczył (BAAAACZNOŚĆ!) pierwszą znaną całkę w historii ludzkości, ale jednak nie stworzył rachunku różniczkowego i całkowego. To dopiero Newton z Leibnitzem.
Widocznie za czasów Archimedesa nie było jeszcze społecznej potrzeby liczenia różnorakich całek…
Więc nie masz racji. Moment nie nastał wcześniej, niż nastał.
Znów te nieszczęsne skróty myślowe… “Im” miało się odnosić do wszystkich znanych nam cywilizacyj, z europejską włącznie.
Eh, mityczny Daleki Wschód… Historycznym problemem w tamtych stronach (jeżeli mowa o Chinach i Dżapanni) było postrzeganie zewnetrznego świata jako czegoś gorszego, a mieszkańców tamtych stron jako podludzi-barbarzyńców. Jednocześnie państwa te nie czuły potrzeby ekspansji (poza wybrykami jakiś wannabe Dzigis Chanów typu próba podboju Korei przez Japonię jako preludium połączenia się z Chinami – swoją drogą polecam się zapoznac z historią bitew morskich tamtej wojny, bardzo ciekawa) – Japonię niejako ograniczały wyspy (chociaż ostatnią północną zainteresowali się bardzo poźno – tam nie było niczego poza włochatymi tubylcami), Chiny miały zawsze problem z zarządzaniem swoim terytorium, pojedyńcze wybryki np. z Wietnamem to znowu czyjaś zachcianka. Jakże to inna sytuacja dla europejskich krajów, przecież bez odkryć Portugalia zostałąby prędzej czy póxniej wchłonięta przez Hiszpanię, a bez imperium kolonialnego taka Holandia nie byłąby w stanie utrzymać niepodległości itd. Oba kraje dokonały wielkich odkryć, ale… To tak jak z polskim superkomputerem inżyniera bodajże K. – co z tego że zaprojektowali megawypaśną kuszę. jeżeli była zbyt skomplikowana do masowego klepania w manufakturach. Japonia, jako ten agresywny i specyficzny kraj regionu przykładał większą wagę do sztuki wojennej. Przecież krótko po tym jak Portugalczycy sprowadzili broń palną byli w stanie produkować kopie tej broni, a nawet je udoskonalać w dużej ilości. Podobnie było z okrętami, kiedy pogoniono Portugalczyków za ich gierki religijne, byli w stanie zbudować małą flotę stylizowanych na zachodnie statków. Dlaczego więc teraz np. Kalifornia nie jest Japońska? Bo zapanował szogunat, który postanowił że to nie jest cool jak byle wieśniak może wziąć flintę i ustrzelić samuraja. W Europie podobne zapatrywania były w średniowieczu co do kuszy, ALE nie było tam wąłdcy panującego nad całym terytorium, zawsze znajdował się sąsiad który wykorzystał ‘szlachetność’ innego pozbycia się tej jakże skutecznej broni. W Japonii wystarczyła decyzja szoguna i wyplemiono broń palną, jako cześć walki z zagranicznymi wpływami. Zresztą z tego samego powodu postawiono na Holendrów jeżeli chodzi o handel, bo ci nie byli zainteresowani religią, a biznesem. Żeby nie przedłużać – inne priorytety. W Europie stawiana na praktyczne zastosowania, oraz masowość i łatwość produkcji. Na mitycznym DW pozostawano na etapie ciekawostek, urozmaicenia życia dworu itd. Tam wazniejsza była tradycja, miejsce w społeczeństwie itp. Przecież w Japonii przed uprzemysłowieniem cały transport w kraju opierał sięna tragarzach, nie było utwardzonych dróg, mostów niewiele itd. Ba, nawet ktoś kogo było stać na konia nie mógł go sobie kupić bez pozowlenia swego Pana. Ogólnie podejście tam było podobne jak w szlacheckiej Polsce – pogarda dla handlu chociażby.
Ok, nie przynudzam więcej. Nie ma co mitogilizować tamtego regionu. Miał on potencjał do rzadzenia światem, ale ograniczała go własna mentalonosć i tradycja.
janekr :
No chwila. Nie tyle nastał co nastawał (i marksisci nie mają racji bo okazji, potrzeb było trochę więcej zatem o obiektywnej konieczności trudno mówić w danym momencie historycznym ;), bo sama metoda pojawiła się nie przypadkiem, a była wprowadzona (prawdopodobnie) przez Eudoksosa z Knidos jako sposób unieszkodliwienia paradoksów Zenona z Elei przeciwko ruchowi. Zatem potrzeba taka była a jak uczy przypadek Archimedesa do innych zastosowań ta metoda też była przydatna. Sęk w tym, że prostactwo z Rzymu tego nie doceniło, bo dla nich zdyscyplinowany żołdak był więcej wart niż jakieś metody wyczerpywania. No i było po zabawie.
Zostało czekać do czasów Newtona i Leibniza.
ch-o :
To szogunat zapanował dopiero, jak mieli broń palną podpatrzoną od Jewropejczyków? Ciekawe. OIDP szogunat na poważnie zaistniał w XII w.
mdh :
Zara zara a ja gdzieś czytałem, że Archimedes dumał nad sposobem obliczania powierzchni objętej krzywymi stożkowymi i wstępnie rozwiązał to empirycznie przy użyciu blachy, nożyczek i wagi. W sensie, że jak blacha jest równej grubości, to kawałki ważą proporcjonalnie do powierzchni. Cholera, może mi się przyśniło?
Adam Gliniany :
Zaistniał wcześniej, ale daimiów spacyfikował muszkietami i arkebuzami. EDIT: nie pamiętam, kto wprowadził do historiografii pojęcie “Gunpowder Empires”, szogunat Tokugawów jak najbardziej się do tych imperiów zalicza.
mdh :
Chwilunia. Jednak się nie rozumiemy.
Unieszkodliwienie paradoksów Zenona nie było jakąś palącą potrzebą społeczną, a obchodziło garstkę jajogłowych. I nic dziwnego, że przepadło…
Rachunek całkowy i różniczkowy powstały i przyjęły się dopiero wtedy, gdy ich brak coraz bardziej utrudniał prowadzenie biznesu.
janekr :
A konkretnie jakiego biznesu?
Gammon No.82 :
Metaforycznego…
Znaczy już za chwilę miały wejść maszyny parowe, a nawigacja bez satelitów też niebanalna była i to wszystko wymagało zaawansowanych metod matematycznych.
Może tak – te wszystkie newtony i leibnitze czuły pismo nosem, że ich rozważania matematyczne nie pójdą na marne, bo już za chwilę będą niezmiernie niezbędne. To się chyba Duch Czasów nazywa?
A za Archimedesa to każdy (a podświadomie i Archimedes) wiedział – policzy Mistrz objętość kuli albo nie policzy – nic z tego w dającej się przewidzieć przyszłości nie wyniknie.
janekr :
Bez jajec, bo kury cierpią.
Przecież nawigacja wymagała kolesia czytającego z tablic i rachującego w zakresie szkoły podstawowej. Ważniejsze było, żeby był trzeźwy, jak łapał namiary na gwiazdy.
Zresztą co to była za nawigacja przed chronometrem Harrisona? A to druga połowa XVIII wieku.
Spiritus distillatus temporis. A Chopin, gdyby jeszcze żył…
Gammon No.82 :
Hej hej. A za plecami facet, co te tablice ułożył…
Całe książki o tym były. Choćby Umberto Eco o tym pisał i niezły research zrobił. Dla humanistów w sam raz.
Z braku satelitów lub choćby precyzyjnych zegarów pomysły miewali odlotowe. Choćby łapanie efemeryd księżyców Jowisza…
Gammon No.82 :
Bodajże wspomniany przez ciebie Lucio Russo o tym pisał, ale nie mam pod ręką.
A skoro już wspomniano o Archimedesie, czytał ktoś:
http://wysylkowa.pl/ks804414.html
?
janekr :
hehehehehehe, czego to sie ludzie nie imają, żeby Wyspę Dnia Poprzedniego zareklamować niewinnym. Tego sie nie da czytać, jakiś redaktor zapomniał wyrzucić 3/4 tej książki. Właśnie o tych o pomiarach.
janekr :
#weźprzestań Jaki biznes. Rachunek różniczkowy i całkowy dlatego się rozpowszechnił, bo był bardzo skutecznym narzędziem służącym do kopania rzyci jednych jajogłowych przez innych jajogłowych. Patrz napierdzielanki newtoniści kontra kartezjanie. To grało i buczało, żaden tam biznes. Nauka jeszcze w tym czasie to także rozrywka salonowa. A to się nie nazywa duch czasów, tylko ‘ego trip’. Newton akurat tripa miał wyjątkowo wielkiego.
Nawigacja była mało dokładna i kropka. Używano wtedy kwadrantu, astrolabium, laski św Jakuba i wszystkie te pomoce były mocno niedokładne. Najważniejsze były mapy z dokładnie wyrysowaną linia brzegową co to ich jak oka strzegli przed kontynentalnymi wyspiarze. Wiec jakieś historie z łypaniem na kołyszącym się okręcie na ksieżyce Jowisza wydają mi się naciągane. To jak nie ma na czym oprzeć lornetki to nawet na Księżyc trudno spoglądać i to na twardym gruncie. Poza tym to jeszcze sensowną optykę trzeba mieć. Myślisz, że przed 1759 było o takową łatwo?
Toż rachunek całkowy i różniczkowy do ich układania jest potrzebny? Jaka to tam konieczność społeczno-historyczna?
mdh :
No właśnie biografia Keplera i to, ile on zainteresowania wkładał w astrologię (takoż starożytną!), mną wstrząsła.
mdh :
LOL. Problem w tym, że oni nie używali lunety tylko oczu + kompasu.
Edit:
Pruk. W sumie mająć gwiazdę północną na naszej półkuli i krzyż na południowej, to w nocy nawet Ci kompas nie był potrzebny.
mdh :
BTW, w sieci można kupić takie cuś o nazwie Galileoscope – optyczną replikę teleskopu Galileusza, wykonaną (z plastiku) w 2009 r. z okazji Międzynarodowego Roku Astronomii. 45 dolarów, więc kupiłem i zawiozłem na wczasy w góry, do tej samotni dla New Age’owców i katolików wielodzietnych, gdzie skażenie świetlne jest minimalne. Powiem wam, radość dla dzieci wielka. Sam zaliczyłem ze dwa księżyce Jowisza i cieszyłem się jak jedno z nich – oczywiście do ich zobaczenia statyw jest absolutnie niezbędny.
bart :
ja miałem szczęście dostrzec wszystkie cztery księżyce galileuszowe, przez dobrą lornetkę, zaś jako statyw posłużyły mi moje łokcie oparte o parapet
janekr :
Po co rachunek całkowy z różniczkowym do układania tablic nawigacyjnych?
bart :
Very nice.
Naturalnie mdh się coś pomieszało. Nikt przecież nie lukał na księżyce Jowisza co by nawigować po bezkresach oceanów. So FAIL.
Blaise :
Naturalnie nie. Czytaj uważniej.
Gammon No.82 :
Nie sądzę. W nawigacji księżyce Jowisza były less than irrelevant. Astronomia owszem, ale luneta zbędna.
janekr :
Przekładnie, kotły parowe itd. to przez długie lata była wiedza rzemieślniczo-empiryczna.
Plus jakieś wypracowane przez lata empirii reguły,że jak belka ma być dwa razy dłuższa to jej przekrój powinien wzrosnąć o x.
Proponuję odkurzyć jakiś stary podręcznik. W czasach przed ZX Spectrum, że nie wspomnę o ChemCADzie, to się baterię wyparek na wykresach liczyło, podobnie jak tysiące innych urządzeń. Różniczkowałem przy pomocy papieru milimetrowego, linijki i lusterka, a wsp. regresji nieliniowej odczytywałem z wykresów na papierze logarytmicznym. ( A nie jestem profesorem seniorem z politechniki, tylko zacząłem studia zanim asystenci i wydział dorobili się pecetów i Turbo Pascala 3.0 )
Podobno jeszcze Tadeusz Tański projektował “na czuja” a obliczenia dorabiano potem.
RobertP :
hail
Blaise :
Ważne były czasy pewnych zjawisk
http://www.partnerstwodlaprzyszlosci.edu.pl/astronomia/Lists/Aktualnoci/DispForm1.aspx?List=84ec33e7-4e3d-47ba-9020-a5780a9c6fd3&ID=25