Mamy Chorych Dzieci (moja teoria spiskowa)
Lubię sobie od czasu do czasu poflejmować z antyszczepionkowcami. Dowiaduję się o nowinkach (w tym sezonie modnie nosi się skwalen), zapoznaję z nowymi trendami w argumentacji (obecnie na topie jest model Zatroskany Obywatel, który będąc całym sercem za szczepionkami, pragnie tylko, by władze lepiej ewidencjonowały przypadki autyzmu i śmierci spowodowanych przez szczepienia). Prędzej czy później w każdym flejmie pojawia się jednak osoba, która psuje całą zabawę. Ta osoba to Mama Chorego Dziecka.
Widzicie? Notka też od razu przestaje być śmieszna.
Kiedy Mama Chorego Dziecka wchodzi do gry, cała twoja argumentacja bierze w łeb. Twoje wyniki badań, metaanalizy, statystyki stają się nagle chłodnymi nieludzkimi danymi, skonfrontowanymi z żywym malcem, ofiarą bronionych przez ciebie szczepień albo beneficjentem atakowanej homeopatii. Oto komórka z twojego arkusza kalkulacyjnego ożyła i dała ci po pysku, drogi racjonalisto. Po ataku Mamy Chorego Dziecka prawie każdy obrońca zdrowego rozsądku zaczyna się czuć jak monstrum i obowiązany jest rozpocząć swą replikę od disklajmera „Bardzo mi przykro z powodu choroby twojego dziecka”.
To może i ja umieszczę w tym miejscu disklajmer dla notki: nie jest moją intencją wyśmiewanie osobistych tragedii. Nie mam prawa nabijać się z wypowiedzi Mam Chorych Dzieci zamieszczonych w wątku „Moje życie z autyzmem syna”, jednak jeśli zabierają głos w temacie „Szczepić czy nie szczepić”, ich wypowiedzi zasługują na ostre ostrze mego okrutnego sarkazmu.
Ciężko mi się pisze tę notkę, tak się bowiem składa, że znam osobiście kilka mam chorych dzieci i patrząc na nie, nie umiem uniknąć użycia religijnej metafory o niesieniu wyjątkowo ciężkiego krzyża. Najchętniej dałbym im carte blanche na wypisywanie bzdur w Internetach — problem w tym, że od takiej strategii liczba chorych dzieci będzie najprawdopodobniej rosnąć.
Był disklajmer, teraz czas na credo. Wierzę, że historie opowiadane w Internecie przez Mamy Chorych Dzieci są przynajmniej w części prawdą. Wierzę, że większość Mam naprawdę ma chore dzieci. Jednak zarówno chorość, jak i prawdziwość nie są w przypadku opowieści Mam wykutymi w skale pewnikami. Ba, zdarzają się bezczelne gnoje, które je kwestionują. Na przykład taki ja.
Zacznijmy od chorości — bo łatwiej i śmieszniej. Stawiam ostrożną hipotezę, nazwijmy ją Postulatem Przesadzeń: pewna liczba internetowych Mam świadomie przedstawia stan swojego dziecka jako poważniejszy niż w rzeczywistości, wiedząc, że to świetna broń w dyskusji. Nie umiem w inny sposób wytłumaczyć bardzo częstej niechęci do sprecyzowania, co właściwie dolega ich pociesze. Wiemy z dramatycznego tonu wypowiedzi, że jest to coś bardzo poważnego, ale nie dowiadujemy się, jaka to konkretnie choroba. We flejmie pod artykułem o homeopatii w „Rzepie” pani Aneta twierdzi, że jej syn „w ostatniej chwili został dosłownie wyciągnięty grabażowi spod łopaty”, a swoją opowieść o chorującej latorośli kończy duszaszczypatielnym wyznaniem: „Do tej pory nie mogę odżałować, że mojej Pani doktor nie spotkałam wcześniej. Moje dziecko nie cierpiałoby tak strasznie”. Nie dowiadujemy się, jaka śmiertelna choroba toczyła syna pani Anety, jednak ponieważ medycy klasyczni oferowali na nią antybiotyki, a homeopatka wyleczyła skutecznie cukrem w granulkach, możemy zakładać, że owa „łopata grabaża” taka dosłowna jednak nie była. W wątku na forum „Wyborczej” pod skandalicznym artykułem homeopaty Kokoszczyńskiego przejęty tata opowiada o „roku walki o zdrowie synka”. Dopytany wyjaśnia, że przez ów rok zmagał się z powracającym przy infekcjach zapaleniem ucha, przypadłością dokuczliwą, ale raczej nie zasługującą na batalistyczne metafory, w dodatku właściwie nie występującą u dzieci starszych niż siedem lat (a więc z bardzo wysokimi szansami na „cudowne” wyleczenie dzięki homeopatii). Zawsze warto więc wypytywać Mamy o oficjalną diagnozę. Często okazuje się, że straszliwa choroba tocząca dziecko to albo jakieś upierdliwe schorzenie wieku dziecięcego, albo rozległa candida i zarobaczenie wykryte Vega Testem przez homeopatę.
Mamy, które blefują w kwestii faktycznego stanu zdrowia swojego dziecka, to lolkontentowy margines. Dużo trudniejsza kwestia to prawdziwość opowieści, bo tę śmiem kwestionować również w przypadku Mam z poważnie chorymi dziećmi.
Na pewno nieraz spotkaliście się z dramatycznymi historiami, w których drgawki po raz pierwszy wystąpiły w noc po szczepieniu, a uporczywa choroba przeszła w kilka godzin po podaniu pierwszej cukrowej pigułki. Zdrowe dzieci po szczepionce gasną w oczach, wypowiadają swoje ostatnie słowa (Jenny McCarthy widziała wręcz, jak zaraz po wbiciu igły „duszyczka uleciała z ocząt synka”). Związek przyczynowo-skutkowy w tych historiach jest oczywisty i stuprocentowo pewny. Dla wszystkich — choć nie dla pojawiających się w opowieściach lekarzy, którzy uparcie tkwią w swoich błędnych diagnozach albo odmawiają wpisania w kartę ostrego powikłania poszczepiennego (często też przepisują antybiotyki lub po prostu bezradnie rozkładają ręce i nie dają żadnych szans).
Z jednej strony mamy zatem wyniki badań epidemiologicznych i toksykologicznych, które raz po raz nie znajdują związku między szczepieniami a genezą chorób z internetowego szerokiego spektrum poważnych schorzeń poszczepiennych. Z drugiej strony — armię matek-dyskutantek, które są przekonane o tym, że ich dzieci zapadły na zdrowiu bezpośrednio po szczepieniu. WTF? Nasuwają się dwie odpowiedzi. Pierwsza: szczepienia faktycznie powodują te wszystkie choroby (a homeopatia wspomagana chelatacją i czyszczeniem jelit skutecznie je leczy), jednak współczesna nauka jest ślepa łamane przez głęboko skorumpowana i dlatego prawda nie wychodzi na jaw. Być może właśnie tak jest. Ja obstawiam jednak odpowiedź drugą, zakładającą istnienie międzynarodowego spisku.
Nie jest to scentralizowany spisek, taki jak w przypadku rządzącego światem klanu Ludzi-Jaszczurów z Oriona czy międzynarodowej żydowskiej kabały. Nie, tworzące postulowany przeze mnie spisek osoby często nawet się nie znają. Spotykają się czasem na konferencjach, linkują czasem do siebie na swoich stronach, cytują badania współspiskowców w swoich pracach — nie tworzą jednak żadnej hierarchii. Kim są? To autorzy książek o cudownych terapiach i dietach, adwokaci składający pozwy zbiorowe, wypaleni naukowcy poszukujący nowych ścieżek kariery, szamani praktykujący „medycynę alternatywną”, właściciele laboratoriów przeprowadzających bezwartościowe analizy zdrowotne, działacze zbijający polityczny kapitał. Motywuje Kieruje nimi zazwyczaj chęć zysku, czasem nadęte ego, często ambicja. Wspólnie tworzą wirtualny świat, w którym bezwartościowe terapie leczą wymyślone i prawdziwe choroby spowodowane przez współczesną medycynę lub nieistniejące czynniki w rodzaju drożdżaków, robaków czy źle zbalansowanego chi. Wokół tych osób tworzą się wianuszki wyznawców, rozpowszechniających w Internecie i realu memy, których popularność przekłada się bezpośrednio na poziom dochodów czy popularność przywódców spisku.
Fajnie byłoby zobaczyć ten spisek w działaniu, prawda? Czasami internetowe archiwa pozwalają nam na reverse engineering poglądów Mamy Chorego Dziecka, która dziś jest przekonana na amen, że to właśnie szczepionka zrujnowała zdrowie jej potomka. Spójrzmy na Mamę spotkaną na forum.gazeta.pl, która do zwolenników szczepień zwraca się per „panie mengele” i opowiada im o trutych, okaleczanych i umierających dzieciach. Nazwijmy ją Olą.
Oto jak Ola opisuje dziś na forum stan zdrowia swojego dziecka:
moje dziecko jest poważnie okaleczone przez podanie Euvaxu (…). dziś córka ma niespełna 3 latka, jest bilska diagnozy autyzmu, ma poważne zaburzenia rozwojowe od obniżonego napięcia mięsniowego po niedosłuch i lista ciągneła by się bardzo długo, gdybym zechciała wszystko opisywać. przeszła już grubo ponad 100 lekarzy (…), wszyscy szukali przedziwnych chorób, nawet wymyślano niestworzone diagnozy, ale jakoś żadne badania tego nie potwierdziły. nikt jakoś nie wpadł, lub nie chciał wpaść,że to może przez euvax (a 2007 zmarła po nim 3 niewinnych niemowlaczków) (…).
W dalszym ciągu dyskusji dowiadujemy się, że zatrucie Euvaksem dziewczynka miała nawet na wypisie ze szpitala.
Cofnijmy się do maja 2008. Wtedy właśnie Ola zakłada na forum Gazety wątek o wrodzonej niedoczynności tarczycy — to właśnie wykryto u jej córeczki (wśród objawów wrodzonej niedoczynności tarczycy występują m.in.: problemy z rozwojem szkieletowym, zaburzenia słuchu i niedorozwój umysłowy, czyli symptomy, które według zdania „dzisiejszej” Oli spowodowało szczepienie):
urodziła się 9 dni po terminie i miała większośc objawów wnt: poród po terminie, leniwy poród, była duża (prawie 4 kg), miała obrzęki na ciele i na twarzy, bardzo suchą skórę, duży język….. do endokrynologa trafiliśmy jak miała 2,5 tygodnia (…)
Ani słowa o zatruciu Euvaksem. Ola odzywa się, bo chce wymienić się doświadczeniami z innymi rodzicami dzieci z wrodzoną niedoczynnością tarczycy. Od razu jakaś forumowiczka diagnozuje u dziecka autyzm i uczynnie podsuwa Oli linka do forum dzieci.org.pl, prowadzonego przez antyszczepionkowych oszołomów. Po trzech godzinach Ola wraca z forum i już wie: jej córeczka ma faktycznie autyzm, i to wszystko wina szczepień. Trzeba natychmiast wykonać analizę pierwiastkową włosa — za marne dwieście parędziesiąt złotych przeprowadzi ją doktor Sobieraj w Biomolu (a potem za następne kilkaset złotych chętnie sprzeda odpowiednie suplementy, by „ustabilizować dynamiczną optymalną homeostazę”).
Rok później, wiosną 2009 r., Olę można spotkać na forum Homeopatia. Jej dziecko ma już zdiagnozowaną nową listę chorób: candidę, zarobaczenie, ostre powikłania poszczepienne, zatrucie metalami ciężkimi. Zdiagnozowano jej to m.in. aparatem Salvia w DanMedzie, a leczy owe choroby kupowanymi za ciężkie pieniądze suplementami, homeopatią i preparatami przeciwpasożytniczymi.
W grudniu 2009 r. Ola twierdzi już, że jej dziecko urodziło się całkowicie zdrowe. Teraz szykuje córkę do chelatacji u Doktora Krasickiego Spółka z o.o., który „uważa zatrucie rtęcią za wielce prawdopodobne”. Na forum „Nie szczepimy” Ola ogłasza, że wytacza proces władzom o zatrucie dziecka. Jej córka jest leczona z autyzmu, którego żaden lekarz nigdy nie zdiagnozował.
bart :
Mamy to samo, ale w wersji z pszczółkami. Na razie dzieci na to za małe – wrzucają PO TO, żeby wypadły. Do dupy.
ojap :
Jest obawa, że nie będzie mógł w najbliższym czasie. Uprzedzał.
inz.mruwnica :
http://www.youtube.com/watch?v=8H3dFh6GA-A&#t=0m50s
mdh :
Po prostu omijam badziewne serwisy z Flashem. Na przykład do Esensji mogę od czasu do czasu coś napisać, ale nie zamierzam tego sziteksu czytać – wyjątkowo upierdliwe reklamy.
A bardziej serio, to nawet myślałem o tych różnych adblockach, ale jak zacząłem guglać to mi wyszło, że są różne i że nigdy nie jest tak po prostu, że wyłącza reklamy, ale przeważnie są jakieś negatywne skutki uboczne.
Barts :
Bo jesteś dość mądry na to, ale…
Barts :
…ale nie dość na to.
eli.wurman :
I odwrotnie też:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7515148,_Zjadlem_kilka_jablek__umorzono_postepowanie_wobec.html
PS
Kurwamać:
http://wyborcza.pl/1,75478,7513885.html
I jeszcze Życiński broni homeopati:
http://wyborcza.pl/1,75478,7513888,Abp_Zycinski__Ksieza__nie_straszcie_homeopatia.html
invinoveritas :
Rze co? Oni tak na poważnie? Po prostu nie wierzę. Sąd rejonowy czy okręgowy będzie w dyrdy na polecenie jakiegoś proboszcza doprowadzał do psychiatryka siłą obywatela rozwodzącego się. Może jeszcze będą karniaki pt obserwacja przymusowa 30dniowa, bo się ubrdało rozejść, a to wszak niechybna oznaka problemów mentalnych bądź “nieuporządkowania moralnego”. Oczy dęba stają, na Trygława.
naima :
Może być, że tak.
A przy okazji: skąd Ciemniewski wziął stwierdzenie, że w Polsce obowiązuje “zasada świeckości państwa”? Władza państwowa będzie wspierała KRzK w ramach “współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego” (konstytucja, art. 25 ust. 3). Chłe chłe.
A przy okazji znalazłem to:
http://prawo.wiedza.diaboli.pl/encyklopedia-prawa-21-stron/
naima :
Co więcej “utrzymanie istniejącej regulacji jest celowe.”
http://orka2.sejm.gov.pl/IZ6.nsf/main/0B7222FF
invinoveritas :
“Inne organy orzekające” to bardzo pojemne pojęcie. Mogą to być np. organy Narodowego Związku Hodowców Kanarków, orzekające że członek XY jest niegodny hodować kanarki.
A w ogóle jedna rzecz mi się nie zgadza. Kodeks postępowania cywilnego nie przewiduje możliwości zwolnienia świadka z tajemnicy zawodowej.
Według art. 261 §2 kpc świadek może odmówić odpowiedzi na zadane mu pytanie, “jeżeli zeznanie miałoby być połączone z pogwałceniem istotnej tajemnicy zawodowej”. Nie widzę w kpc przepisu, który dawałby podstawę do zwolnienia z tajemnicy. Ale ja się nie znam.
Pryszczarze ukrywają prawdę na temat wywalania się Firefoxa! (Link stąd.)
Dzisiaj jest dobry dzień na wywracanie FF. Może należałoby poprosić o pomoc Astromarię?
Hej, mądrzy ludzie!
Dlaczego ornitologowie są w takiej pogardzie?
Medawar napisał kiedyś coś takiego, i nie on jeden.
http://contanatura-hemeroteca.weblog.com.pt/arquivo/medawar_paper_fraud.pdf
(strona 3)
O co tu chodzi?
wo :
Jakież to negatywne skutki uboczne miałoby to mieć? Adblock wywala praktycznie wszystko co jest w katalogach albo subdomenach ad, ads, adbanner itp. Oczywiście jeśli się jest bardzo podejrzliwym bardzo łatwo można sprawdzić czy coś zablokował czy nie. Tylko po co? Sam nie pamiętam jakiejś sytuacji, kiedy adblock by wadził komuś coś przypadkiem blokując, a mam go już od jakiejś wczesnej wersji.
Za to komfort przeglądania stron w sieci. Tego nawet nie da się porównać, żadnych pełnoekranowych reklam z ukrytymi przyciskami zamykającymi, głośnych upierdliwych melodyjek reklamowych innego denerwującego syfu. Gdyby wszystkie witryny były tak kulturalne jak http://www.nytimes.com to OK.
invinoveritas :
nie, nie broni. Po prostu zwalcza oszołomów, rozpowszechniających idiotyczne zabobony na temat homeopatii. Nie wiem, czy z jednym zabobonem (homeopatią, czyli leczeniem cukrowymi pigułkami) powinno się walczyć, akceptując rozpowszechnianie innych zabobonów (że od brania cukrowych pigułek biorcę opanowują złe duchy).
Gammon No.82 :
nie mam pojęcia, czego on chce. Opis wielkoskalowych zjawisk wymaga właśnie tego, co Medewar nazwał “mass observation”. Nie sądzę, żeby doprowadziło to ornitologów do “disrepute”. Niech się facet goni i tyle :-P
eptesicus :
To jest mniej więcej teza Żiżka – jeśli obalenie Kościoła ma nas wprowadzić w New Age, to on już woli być ateistą w państwie kościelnym niż sceptykiem w państwie New Age. Zgadzam się z nim o tyle, że w desperackiej sytuacji – powiedzmy, w barze wybucha bijatyka a ja odczuwam nieodpartą ochotę dołączenia się do niej – razem z frondystami pójdę lutować niuejdżowców. Teologia chrześcijańska dała nam brzytwę Ockhama, dialektykę Hegla i filozofię krytyczną Kanta. Era Wodnika dała nam jeden broadwayowski musical.
wo :
Ja się czuję i jednym, i drugim.
Przy naszych narodowych obsesjach wysiadają wizje z horrorów
Pomnik, którego wizualizację zamieszczono na stronie internetowej pomnikofiarkatynia.pl , byłby największą tego typu budowlą w Polsce. …. Ma składać się ze strzelistego monumentu i 21 tys. 857 figur ludzkiej wielkości ustawionych przed na betonowych cokołach. Dokładnie tylu Polaków zostało zamordowanych w Katyniu przez Sowietów. “Niech milczące figury – z imieniem, nazwiskiem, stopniem wojskowym i…. dziurą w głowie – staną w ostatnim ordynku” – tak opisują swoją wizję pomysłodawcy.
Stawianie samych figur na cokołach mogłoby trwać nawet przez “kilka pokoleń”. Byłoby finansowane przez prywatnych darczyńców oraz ze środków Fundacji “Pomnik Ofiar Katynia”, która stoi za całym przedsięwzięciem.
Fundację tworzą ludzie związani ze środowiskiem prawicowej “Gazety Polskiej”. Przewodniczącym Rady Fundacji jest Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny “GP”, a jej członkami m.in. twórca koncepcji pomnika Stanisław Drabczyński oraz znany kompozytor Jan Kanty-Pawluśkiewicz, który skomponował muzykę do animacji komputerowej prezentującej gotowy monument.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7511916,Ogromny_Pomnik_Ofiar_Katynia__Pod_Checinami_powstanie.html
eptesicus :
Może immunologowie tak samo nie lubią ornitologów, jak fizycy chemików? To ostatnie jest dobrze potwierdzone masą dowodów anegdotycznych.
RobertP :
Powinni postawić 24 tysiące figur (bo na tuziny wszystko jest tańsze) po trzydzieści metrów każda, jak ruskie pomniki w stepie.
I trzeba wokół zarezerwować dużo miejsca, to będzie można sukcesywnie dostawiać figury różnych innych ofiar. Dlaczego ofiary łagrów, ofiary NKWD w Lwowie albo ofiary katowni przy Rakowieckiej mają mieć gorzej?
Gammon No.82 :
Jak to, o co? :-) O bezmyślne zbieranie obserwacji, kolekcjonowanie znaczków itd. Ornitolodzy, w większości amatorzy, lubili oglądać ptaszki (na zasadzie train spotting) i niektórzy z nich koniecznie chcieli z tego zrobić naukę, więc prowadzili Dzienniki Obserwacji i takie tam, co jednak zazwyczaj nie zmieniało nikłych naukowo efektów ich obserwacji. Z drugiej strony, wielu przyrodników swoją fascynację przyrodą i światem zaczynało od obserwowania ptaszków.
A cały artykuł wydaje mi się strasznie przesadzony. Główna teza opiera się na założeniu, że artykuł naukowy powinien odzwierciedlać proces badawczy. Tymczasem główną funkcją artykułu naukowego jest komunikacja.
Gammon No.82 :
To naprawdę wstrętne. W latach 80. przyłazili do nas się posilić, bo mieliśmy lepszą stołówkę. I potem tak się odwdzięczają?
Gammon No.82 :
E, nie. Immunologowie czują się bardzo ważni, i ornitologów nie tyle nie lubią, co nie szanują. Ale wyrośli na Popperze i statystyce ewolucjoniści jednych i drugich mają za kolekcjonerów znaczków, przy czym do ornitologów żywią jednak sporą sympatię (zresztą nierzadko sami kiedyś byli ornitologami).
January :
Oooo! przybiegł obrońca Sir Petera.
Na miłość Cthulhu, a takie detale, jak rozmieszczenie osobników z gatunku Cous axicus L. (nie nie, nie sprawdzaj, co to) to niby kto ma ustalać, jeśli nie proboszcz z Yorkshire po godzinach pracy?
To nie był artykuł, to była pogadanka dla BBC. I nie jestem pewien, czy naprawdę Medawar chciałby, żeby artykuł naukowy odzwierciedlał proces badawczy. Niemniej stwierdzał, że skoro nie odzwierciedla, to tym samym oszukuje (może właśnie dlatego, że jego główną funkcją jest komunikacja). Na przykład dlatego, że nie ma w nim ani słowa o trzystu siedemdziesięciu dwóch hipotezach, które bezowocnie sprawdziłeś poprzednio. Nie mówiąc już, że nie ma ani słowa o tym, że ta trzysta siedemdziesiąta trzecia hipoteza, którą tym razem sprawdzałeś, jest wynikiem proroczego snu.
January :
Dobrze, że nie na agarze.
wo :
Normalne sępy!
A już nie pamiętam kto, ale któryś z wybitnych fizyków użalał się, że uciekła od niego żona “…i to z kim? Żeby chociaż z toreadorem, ale nie – z chemikiem!”
Gammon No.82 :
Albo jeden Pomnik Gnębionego Polaka. Zamiast. Bardzo duży.
Gammon No.82 :
Ejże, ejże, ja się zajmuję high throughput data analysis, ja tam doceniam indukcję, mass observations i scientific serendipity. Pytałeś o co chodzi z ich bad reputation, to Ci napisałem.
To jest jeszcze insza inszość. The value of negative results. Widziałeś to?
Agorze.
January :
Agor agor is my love as stated above.
sheik.yerbouti :
Widoczny z kosmosu gołym okiem.
January :
Tak, ale skoro zacząłeś makietować nieboszczyka Medawara, to chciałem tylko zapytać.
January :
No ale to jest jeden żurnał na wyniki negatywne vs. setki żurnałów na wyniki pozytywne, co fałszywie sugeruje, że pozytywnych jest więcej.
wo :
as were stated above, błąd ten popełniły bakterie.
Gammon No.82 :
True. Ale przynajmniej problem jest dostrzegany.
January :
Ale nic innego się nie spodziewałem. Przez dłuższy czas wręcz naiwnie i idealistycznie sądziłem, że wyniki negatywne są tak samo komunikowane, jak pozytywne (no chyba, że rzecz się dzieje w Chinach). Tymczasem one zazwyczaj chyba kiszą się smętnie w dziennikach laboratoryjnych.
Gammon No.82 :
Trudno o generalizacje, bo to bardzo różnie bywa.
January :
Są jakieś prace “co się dzieje z wynikami negatywnymi” względnie “jakich wyników się nie publikuje”? Ja nie natrafiłem, a ciekawość mnie zżera. [EDIT: w sensie czegoś przeglądowego, bo rozproszonych ciekawostek jest dużo]
Gammon No.82 :
Nie mam pojęcia, pisałem z własnego doświadczenia / ciekawostek.
Gammon No.82 :
Tak przy okazji – Goldacre w Bad Science wspomina o tej publication bias, więc on może ma jakieś dane na ten temat. No i (anegdota) podejrzewałbym, że prace typu doktoratu mogą zawierać większy odsetek informacji na temat wyników negatywnych – doktoranta nie stać (czasowo/wysiłkowo/finansowo) na porzucenie tematu lub inne podejście do problemu, więc raczej powinien opublikować np potwierdzenie hipotezy zerowej lub że przepuszczanie prądu przez mąkę nic nie daje.
Co do ornitologów zaś – tak się zastanawiałem nad tym, co Medawar napisał i sądzę, że idzie za bardzo w ogólniki. Bo pisze o ornitologach, a jeszcze są przecież (proszę o wybaczenie) popieprzeni twitcherzy i zwykli birdwatcherzy, których jeszcze głębiej można by podzielić na stacjonarnych i wędrujących. Mimo presji na rezygnowanie z prostego systemu korzystającego wprost z obserwacji i liczenia w terenie (tak, kolejna anegdota, tym razem od kolegi, który nie za bardzo się mógł wziąć za robienie doktoratu z tego), to taki system nadal jest bardzo potrzebny w kontekście fenologicznym. Można np. założyć nadajnik bocianowi i go monitorować, ale żeby dane do analizy nie były anegdotyczne, trzeba by było założyć sporo tych nadajników. Nadal tańsze jest zorganizowanie grupy chętnych amatorów-terenowców, którzy w dzienniczku zapiszą kiedy, gdzie i który bocian przyleciał. Pisał zresztą o tym eptesicus u mnie w komentarzach pod tekstem o liczeniu gryzoni.
Gorzej z twitcherami, którzy gotowi są jechać setki kilometrów, żeby zobaczyć ptaka przywianego huraganem z wschodniego wybrzeża Ameryki Płn bądź znad Morza Kaspijskiego. A tacy też pewnie by chcieli, żeby z takich obserwacji ekstrapolować naukę.
Jako ptasiarz z zamiłowania i częściowy immunolog z wyboru – może uda mi się załagodzić te różnice i zasypać rowy? :)
PS
Jeszcze mnie naszło – może Medawarowi ornitolog żonę porwał?
vauban :
Cóż, czas odświeżyć!
Gammon No.82 :
E tam, sięgający do kosmosu! 200 km pomnik polskiego robotnika w berecie z antenką i w waciaku.
wo :
A ja myślałem, że “were” pominąłeś specjalnie, żeby zdusić w zarodku prześmiewajki.
Lukasz :
Na orbitę go. Niech cały świat zobaczy.
[EDIT: gdyby Rosja leżała na równiku, można by umieścić gigantyczny pomnik ofiar Katynia na orbicie geostacjonarnej, prosto nad Kremlem. Niech wiedzą, że z nami nie ma żartów.]
Lukasz :
Jeśli piszesz o zorganizowaniu grupy amatorów, to znaczy, że jest ktoś, kto tych amatorów w jakimś celu organizuje. Czyli — ma jakiś konkretny pomysł na badania.
Podejrzewam — bo nie wiem! — że chodzi o to, że ornitologia bardzo często sprowadzała się do zupełnie statycznego zbierania danych. Ot, jaki jest zasięg jakiegoś ptaszka, ile ten ptaszek składa co roku jajeczek i jakie gąsieniczki zbiera. Teoretycznie ktoś takie dane powinien zbierać, bo teoretycznie na takich danych można oprzeć rozumowanie indukcyjne, wpaść na genialny pomysł itp. Rzeczywiście, tak się czasem dzieje. Czasem nie ma innej możliwości, niż zbierać dane bez hipotezy.
Nierzadko jednak z tak zebranymi danymi potem jest problem. Post factum okazuje się, że trzeba było te dane zbierać trochę inaczej, że brak kluczowych informacji, które było by było łatwo zebrać, było ale się zmyło, teraz jest za późno.
Na swój użytek mam naiwniutką Kolonizacyjną Teorię Działalności Naukowej. Najpierw mamy odkrywców eksplorujących zupełnie nową dziedzinę. Poruszają się jeszcze zupełnie po ciemku, ale orientują się, że jest to nowy obszar nauki.
Potem przychodzi czas indukcjonistów — rabunkowej eksploatacji w dziedzinie, gdzie zbyt mało jeszcze wiadomo, żeby można było w ogóle stawiać hipotezy. To jest czas zbierania znaczków, tzn. zbierania danych bez konkretnych hipotez. Pierwsze lata genomiki, transkryptomiki, proteomiki; pierwsze genomy, pierwsze profile ekspresji genów.
Wreszcie dziedzina jest już zapełniona, badania na łapu-capu nie przynoszą nic naprawdę nowego (ot, kolejny genom zsekwencjonowany). Wtedy nadchodzi czas popperystów-kombinatorów. Ci już mniej więcej orientują się w terenie, wiedzą już, jakie rzeczy dają się poznać, ale wciąż nie wiedzą jak i po co.
Oczywiście, te rzeczy dzieją się równolegle, tzn. jedna praca naukowa z genomiki może z jednej strony być rabunkową eksploatacją sekwencjonowania drugiej generacji, jednocześnie jednak łączy się ją z detalicznie zaplanowanym eksperymentem bądź analizą mającymi na celu weryfikację pewnej hipotezy (por. genom osy z rodzaju Nasonia w zeszłorocznej Science).
Lukasz :
Praca magisterska mojej córki dała wyniki w pełni negatywne, ponieważ jednak była bezbłędna metodologicznie, nikt nie miał zastrzeżeń.
January :
Skrzywienie trochę brytyjskie – ale spore grupy amatorskie robią wiele rzeczy spontanicznie. Jakość danych zapewne nie jest najwyższej klasy, ale lokalne grupy obserwacji ptaków nie mają jakiejś afiliacji – ludzie sobie obserwują ptaki i bardzo często robią indywidualne/zbiorowe (umieszczone w punktach obserwacyjnych) notatniki. Widziałem próby włączenia takiego ruchu do obserwacji ssaków – ale już z konkretnym planem i celem.
Zgadzam się. Ale tego nie nazwałbym ornitologią per se – to po prostu ptasiarstwo. Birdwatching z wartością dodaną w postaci notatki o obserwacji. Może Medawarowi chodziło o te wcześniejsze lata, o których piszesz niżej – rabunkowej obserwacji.
janekr :
No właśnie o to chodzi – [mentor mode on] jak szkoliłem ludzi w terenie z obserwacji gryzoni, to podkreślałem zawsze, że brak obserwacji też jest obserwacją a wynik negatywny też jest wynikiem [mentor mode off]. Tyle że (podejrzewam powody praktyczne też grają istotną rolę) w Nejczer ciężko by było publikować setki prac z wynikami negatywnymi – oczywiście zbalansowałoby to naukę, ale kto by przeczytał Gammonowe trzysta siedemdziesiąt dwie błędne hipotezy?
PS – coś mi popsuło, poprawiłem.
Lukasz :
Czyli ornitologia.
Gammon No.82 :
A na orbitę wyniesiemy go przy pomocy dużej procy. Z nami totalnie nie ma żartów.
Co do meritum – te 22 tysiące rzeźb z dziurą w głowie będzie robić lepszy efekt niż ręce wystające ze ściany tunelu przy Dworcu Zachodnim w Warszawie. Ciekawe czy pozwolą tam zorganizować LARP-a albo jakąś grę terenową.
radkowiecki :
A gdy Ojczyzna będzie w potrzebie, 22 tysiące brązowych posągów ożyje i wraz z rycerzem Giewontu będą bronić ostoi chrześcijaństwa.
RobertP :
Co za idioci. Przecież to mogłaby być najlepsza od lat koncepcja zagospodarowania pl. Defilad, a oni chcą to stawiać gdzieś koło Kielec.
January :
Nie ma danych bez hipotezy – jak robisz jakieś “badania indukcyjne”, to decydujesz się zbierać takie a nie inne informacje, i że jest to, powiedmy, pH roztworu, a nie temperatura powietrza, wynika z tego, że oczekujesz jakiś wyników i z grubsza wyobrażasz sobie jak jakiś proces przebiega. (Pewien filozof, żeby zbić studentów z pantałyku rozpoczynał wykład poleceniem: “proszę wyjąć notatniki, uważnie obserwować i zapisywać swoje obserwacje”. Prawd. neopozytywista; citation needed) Prawda, że niekiedy hipoteza może być durna i wstyd ją komuś (nawet sobie) przedstawić. Popper miał do hipotez bardzo lekkie podejście – uważał, że wcale nie trzeba się tłumaczyć skąd hipoteza się wzięła, i że badanie pochodzenia hipotez to domena psychologów.
January :
No więc pochwalę się, że ja doszedłem do czegoś podobnego.
jabiru :
E tam. Można najwyżej powiedzieć “nie ma danych bez zainteresowania obserwatora”. Żeby “coś” badać musisz oczywiście zdecydować się, co będzie “cosiem”. Ale to nie jest hipoteza. Jak postanawiasz zsyntetyzować związek XYZŚ i zmierzyć mu punkt topnienia itp. to nie formułujesz żadnej hipotezy, którą być następnie sprawdzał doświadczalnie. Najwyżej zakładasz, że synteza się powiedzie (bo inaczej nie przystępowałbyś do niej), że produkt się w jakiejś temperaturze stopi, a nie zwęgli (ale przecież możesz się mylić) itd.
radkowiecki :
Czyż nie wystarczy modlitwa do Przenajświętszej Panienki?
Gammon No.82 :
No dokładnie to, co pisze Gammon No.82 – chyba że przyjmiemy za hipotezę podejście: “przy okazji zmierz temperaturę powietrza, jak będziesz ważył tego gryzonia, bo termometr jest lekki, to możesz go dorzucić do wyposażenia” albo “jak już złapiesz tego gryzonia, żeby pobrać mu krew, to przy okazji pobierz kupkę, zobaczymy co tam znajdziemy a nie będziemy go dwa razy ganiać potem”.
Gammon No.82 :
A to wszystko to nie są hipotezy? Jeśli jesteś Absolutnie Pierwszym Chemikiem Na Świecie zabierającym się za tę syntezę (a więc nie możesz sprawdzić w bajlsztajnie itd.), to zabierając się za syntezę robisz serię nietrywialnych założeń. Po pierwsze, że w ogóle XYZŚ powstaje i nie jest tak, że za sprawą mechanizmów typu “mumble mumble przegrupowanie karbokationu” nie powstaje jego izomer ZYXŚ. Po drugie, że nie ma zawad sterycznych (typu Z i X są za duże, żeby Y się zmieściło). Po trzecie, że to w ogóle na tyle wyrazisty daltonid, że da się go oczyścić na tyle, żeby mu zmierzyć tę temperaturę topnienia – w nieorganicznej często masz taką sytuację, że de facto cokolwiek zrobisz, to będzie mieszanka o nieustalonym składzie typu X(0,8-1,2)Y(0,9-1,1)ZŚ.
Zabierając się za syntezę robisz od grzyba hipotez. Bo tak naprawdę w nauce to zawsze masz do czynienia np. z syfem na dnie kolby. Żeby w nim zobaczyć związek ZXYŚ albo mykoplazmy albo lekarstwo na raka, musisz uruchomić potężny aparat pojęciowy.
pamiętacie jeszcze topic?
http://wyborcza.pl/1,75248,7521832,Szczepionki_nie_powoduja_autyzmu____Lancet__przyznaje.html
wo :
Tak, w pewnym sensie to są hipotezy. Ale nie w tym sensie, co w “metodzie hipotetyczno-dedukcyjnej” z Poppera rodem.
W dodatku gdyby rzecz się działa w XIX wieku, to większości tych założeń w ogóle by nie było, bazy Beilsteina też nie, a synteza i pomiar punktu topnienia się zdarzały. W ogóle ustalanie “praw empirycznych” obywa się bez wielkiego aparatu pojęciowego. Wystarczy na wstępie wiedzieć, że do pomiaru punktu topnienia potrzebna jest kapilara i termometer, a nie czajnik i papierek lakmusowy.
No i jeszcze dochodzą te tam różne założenia metafizyczne.
EDIT:
Gammon No.82 :
Mam jeszcze inny pomysł: wyorbitować pomnik przy użyciu Toruńskich Wód Hydrotermalnych.
otaki :
Heh… “”Lancet” ogłosił, że praca Wakefielda “została usunięta z naszych archiwów”.”
Cenzura na żądanie Jaszczurów i NWO?!?11ONE!one!one!
@ janekr:
widzę w tym macki Barta
I jeszcze w dzisiejszym kąciku prasowym: w “Przekroju” jest artykuł “Chory biznes na chorych dzieciach” pani Szulc (prosiła tu jakiś czas temu Barta o kontakt), o różnych metodach “terapeutycznych” (duszenie, uciskanie i bujanie w hamaku) i o finansowaniu ich przez państwo.
Ave
Przeczytałem to jeszcze raz i upewniłem się, że Medewar p*** jak potłuczony. Mówię to jako nie-ornitolog, choć moje zwierzaki też latają. Jako przyrodnikowi, gotują mi się krwinki w żyłach, jak czytam takie teksty, choć za chwilę się uspokajam :-) Zwłaszcza, że sprawa nie dotyczy tylko ornitologii
Po pierwsze – kto powiedział, że te dane zbierane przez amatorów są zbierane “nie wiadomo po co” i potem biorą się za nie metodą iście indukcyjną? Że nie postawili wyjaśniającej jakiś wzorzec hipotezy i jej nie testują? Akurat! Bardzo często robi się to, jak wujek Popper przykazał. Stawia hipotezę i zbiera dane aby ją sfalsyfikować – tyle, że do tego celu potrzeba np. danych o występowaniu jakiegoś gatunku w losowo wybranych 1000 kwadratów 1×1 km od Orkadów po Kanał La Manche (pozostaję przy przykładzie brytyjskim, bo tam naukowcy są w stanie zebrać wielkie armie wyszkolonych lub chętnych do wyszkolenia amatorów). Bez “citizens science” czegoś takiego NIE DA SIĘ ZROBIĆ.
Jest jednak inny aspekt całej sprawy. Wbrew ortodoksyjnym weinerystom i popperowcom, uważam, że nauką jest nie tylko WYJAŚNIENIE zjawisk, ale również ich OPIS, wykrycie pewnych wzorców (np. przestrzennych i czasowych). Czy odkrycie (pozostańmy już w klimatach ornitologicznych) nowego gatunku ptaka jest odkryciem naukowym? A czy jak Wolszczan odkrył pierwsze planety pozasłoneczne, to było to odkrycie naukowe? A gdzie hipoteza, gdzie falsyfikacja, gdzie wyjaśnienie? Jak widać, to nie nauka, ciekawe tylko, że takie coś publikują w “Nature” czy innym “Science”. Oczywiście można dokonywać logicznych wygibasów i wmawiać ludziom, że opis nowego gatunku jest “testem filogenetycznej hipotezy o odrębności gatunkowej pewnej populacji” zaś odkrycie układu planetarnego “testem hipotezy o obecności planet wokół gwiazdy X” ale to mydlenie oczu, żeby zmieścić w zbyt wąskiej definicji nauki coś, co intuicyjnie jest ewidentną nauką, zaś w naszej literalnie traktowanej definicji mieścić się nie chce.
Czasami NAUCE (jednak upierałbym się, że choćby intuicyjnie wiemy co to takiego) potrzebne są opisy różnych wzorców, np. rozmieszczenia, liczebności czy częstości pojawów jakiegoś gatunku i jeśli tym amatorom odpowiednio na wejściu ustawi się ściśle kontrolowaną metodykę, mogą oni zebrać cały niezbędny do tego opisu materiał. Jeśli da się później, przypatrując się tym danym “post hoc”, indukcyjnie zaproponować wyjaśnienie obserwowanego wzorca – to chwała wszystkim bogom. Odrzucanie takiego podejścia jest tylko skutkiem opanowania mózgu przez metodologiczną ortodoksję, której co więcej mało kto w życiu przestrzega. Ale i to nie wyczerpuje tematu. Również przypadkowe obserwacje są przydatne i sporo wnoszą dla wiedzy o wyżej i niżej wymienionych sprawach (np. w przypadku modeli rozmieszczenia opartych o dane “presence-only”), więc chyba dobrze, że są gromadzone “na wszelki wypadek”, nawet gdy nikt jeszcze nie wie, jaką to hipotezę będzie nią testował. Inaczej zmarnują się. Ba, więcej – nieraz taką ważną informacją są same obserwacje np. bardzo rzadkiego gatunku (nie szukając w tym żadnego wzorca ani nie testując wyjaśniających cokolwiek hipotez), jeśli zwyczajnie interesuje nas, czy gatunek ten występuje na jakimś obszarze.
A wracając do ornitologii – a co to takiego? Za ornitologów mają wszystkich naukowców którzy “badają ptaki”. Są to ewolucjoniści, ekolodzy, ekofizjolodzy, etolodzy, ale również taksonomowie, filogenetycy, genetycy populacji, zoogeografowie. Czy wszyscy oni są z tego powodu “okryci niesławą”. Rozumiem, że gdyby badali np. owady, ryby, głowonogi, dżdżownice, rośliny czy (a co se będę żałował) nietoperze, nie podlegaliby już tej powszechnej wzgardzie? Archeolodzy nie opierają się raczej na amatorach, ale najczęściej porządkują i klasyfikują zaobserwowane już wzorce, bez hipotez, bez testów. W grobowcu Tutenchamona znaleziono taki a taki sarkofag o takim a takim kształcie, na ścianie są malowidła przedstawiające to a to, podobne do znalezionych w tym a tym. Nie nauka?
asmoeth :
Nieeeeeee, milcz, milcz!
Bo ktoś to przeczyta i jeszcze zrealizują, stwierdziwszy że to idealna przeciwwaga dla symbolu komunistycznej opresji.
@ camelot:
Na razie jest tylko wersja papierowa.
Gammon No.82 :
kratownica dla żurawia startowego chyba została rozebrana na części. Przyjrzę się rano, to po drodze do pracy.
January :
czyli jak herpetologia. Amatorzy i półprofesjonaliści zbierają dane, które publikuje ktoś z tytułem. Dlaczego mnie to nie dziwi.
Wracając jeszcze do hormezy radiacyjnej, może niedługo pojawi się jakaś nowa teoria:
http://www.sciencedaily.com/releases/2010/02/100201091628.htm
Takie badania to nawet bym chciał robić…
jabiru :
E tam. Jak sekwencjonowano pierwszy genom, to co prawda były jakieś wyobrażenia na temat tego, co znajdziemy; ale w tym kontekście to nie były to ściśle sformułowane hipotezy naukowe, a sekwencjonowanie genomu nie było zaplanowane jako rozstrzygający eksperyment. Jak przeprowadzasz badania wedle schematu “porównajmy profile ekspresji komórek rakowych i zwykłych” to też możesz mieć jakieśtam wyobrażenia, ale tak naprawdę to badanie służy Ci do wygenerowania hipotez, a nie do ich testowania.
Wiele zastosowań metod high-throughput to jest “hypothesis generation” a nie “hypothesis testing”. Co to za hipoteza “oczekujemy że będą jakieś różnice”. My wiemy, że jakieś różnice są, tylko oczekujemy, że przy odrobinie szczęścia znajdziemy jeszcze jakieś różnice.
eptesicus :
Hej, ale Weiner nie jest ortodoksyjnym weinerystą, tylko makietował.
RobertP :
Zaraz, zapomniałem zapytać: czy rany wylotowe też będą?
wo :
Yep, tylko że to nie są hipotezy, które explicite stawiasz i testujesz, lecz założenia, pod którymi pracujesz. Inaczej nie mówiłoby się o “hypothesis-driven research”.
Ponieważ założenia mogą okazać się błędne, granica między nimi a testowanymi hipotezami nie jest idealnie ostra, a w trakcie badań pewne błędne założenia mogą stać się podwalinami nowych hipotez. Niemniej jednak szczęśliwe obserwacje, “data driven research” (jak podawane przeze mnie przykłady) i tak dalej to nie jest stawianie i testowanie hipotez.
eptesicus :
Bardzo podobnie napisałem kilka komentarzy wyżej.
Gammon No.82 :
Kiedy możemy oczekiwać strzegółów?
January :
W tym roku.
http://www.lexnostrum.eu/index.php/interwencjefull/items/interwencja-w-sprawie-stosowania-niebezpiecznych-szczepien-ochronnych-noworodkow.html
widzieliście?
@ Wielbicielka:
Co za przygłupy.
January i inni :
“Poszukiwanie wzorca” (a dlaczego w ogóle oczekujesz jakiegoś wzorca?), czy opis (dlaczego zakładasz, że bokobrody laboranta nie mają znaczenia w opisie doświadczenia?) też wymagają postawienia hipotez. Tylko, że to są hipotezy (w lajtowym, oryginalnym sensie popperowskim), a wy mówice o HIPOTEZACH (akapit w artykule naukowym, gdzie redaktorzy oczekują racjonalnego wyjaśnienia skąd się wziął pomysł na badania). Wszelkie “analizy eksploracyjne”, “hypothesis generating research”, to uniki gdy są tylko hipotezy przez małe h.
Wielbicielka :
Nb przypadek, o którym piszą, wiąże się z jedną konkretną szczepionką — przeciw ospie, bo poszczepienna encefalopatia jest najczęściej opisywana jako wynik przekroczenia przez wirusa vaccinia (ospa krowia) bariery krew/ mózg. Ma się to nijak do kalendarza szczepień, poza tym, czy w Polsce szczepi się na ospę?
Encefalopatia jest po prostu możliwym skutkiem choroby wirusowej; nie ma związku z “chorobą autoimmunologiczną”. Może wystąpić w przypadku szczepionek, które zawierają żywego wirusa. Czyli przyczyną nie może być np. szczepionka na HBV. Nie chodzi jednak też o ospę wietrzną (szczepionka zawiera żywego wirusa), bo nie ma związku między szczepieniem na ospę wietrzną (wirus varicella) a encefalopatią.
Zresztą, większe ryzyko encefalopatii ponosi dziecko, które choruje na ospę wietrzną niż dziecko, które się na nią szczepi.
czy te Mamy Chorych Dzieci nie słyszały o tym, że autyzm to nie choroba, tylko opętanie przez duchy ;)
Gammon No.82 :
Ależ w przypadku fizyki i u zarania chemii wyniki negatywne właściwie sprawiły, że nauka jest nauką. Przeglądowego niczego na obecną chwilę nie kojarzę. Tu jednak trzeba wydzielić pewną klasę problemów w ogóle związaną z wynikami negatywnymi. Czym innym będą bowiem wyniki negatywne w szerokich aspektach applied sciences a czym innym w fundamental (pure) science. To o czym piszecie szczególnie w przypadku biologii to jednak na mojego czuja (mój romans z biologią był intensywny, acz krótkotrwały, więc mogę być niesprawiedliwy) to nie jest pure science. Więc nie bardzo rozumiem tego wrzucania wszystkiego do jednego worka.
wo :
Tylko, że to już inżynieria chemiczna i jednak inna klasa problemów. Oczywiście nie można powiedzieć, że to nie jest zagadnienie naukowe, to jednak bardziej podpada pod analizy problemów techniki niż nauki.
January :
IMHO to raczej średnio.
jabiru :
A cóż jest lajtowego w “reflektorowej” (vs. kubłowej) koncepcji Poppera?
jabiru :
Czy nie byłoby rozsądnie po prostu oddzielić hipotezy od założeń? Przecież zawsze wykonując jakąś czynność musimy założyć jej skutek. Hipoteza jako pojęcie stricte naukowo – analityczne wydaje mi się po prostu nadużywane.
EDIT – Co do pomnika ofiar. Myślę, ze wszędzie można by stawiać jakieś pomniki ofiar, wystarczy uwzględnić czasy od, powiedzmy, króla Popiela. Wtedy można by postawić pomnik ofiary co sto metrów…
vauban :
bywa również, że i “amatorzy” publikują. Najczęściej jednak ograniczają się do opublikowania typowo “opisowych” prac, np. fauny jakiegoś tam rejonu czy pierwszego stwierdzenia czegoś tam rzadkiego – ergo: marne, lokalne żurnale, ale też nie mają “ciśnienia na punktację”, więc wszystko to robią dla czystej radości. Ponieważ amatorzy są często dobrzy albo bardzo dobrzy w rozpoznawaniu i wyszukiwaniu gatunków, ale nie uczono ich zaawansowanych metod statystycznych, metodologii i głębszego backgroundu – zwykle nie publikują żadnych zaawansowanych analiz, niezależnie od tego, czy testujących hipotezę czy ją generujących ;-) Za takie rzeczy biorą się rzeczywiście ludzie zajmujący się nauką zawodowo – zbierają dane od “amatorskich współpracowników” i robią z nimi potem cuda. Jeśli jest ich tysiąc, trudno, żeby wzięli tysiąc na współautorów. Że “publikuje ktoś z tytułem”… Czy ja wiem? A jak to po prostu obrotny doktorant? Po prostu gość, który zajmuje się tym zawodowo, wie jak i gdzie…
eptesicus :
i do tego przydaje się sekcja podziękowania.
Sam znam ze słyszenia kliku takich, którzy zawodowcami ani tytularzami nie są a parę publikacji/książek by zebrali. Zależy od zaangażowania, stażu współpracy z kimś z tytułem etc. Więc jak ktoś jest dobry, to mu przecież literki nie są potrzebne do amatorskiego podejścia.
Jakoś przeoczyłem, albo jeszcze nie było
Modlący się Jan Paweł II na tle chmur – ok. 10 tys. takich kafelków Ceramiki Paradyż trafi do sprzedaży. Limitowana seria płytek ma wesprzeć budowę krakowskiego Centrum Jana Pawła II “Nie lękajcie się!”. …
. Jedna płytka będzie kosztowała co najmniej 100zł….
Gretka (projektant płytki) odpowiada: – Przecież wiadomo, że to nie będą kafelki do toalety. Poza tym obraz czy zdjęcie mogą się zniszczyć, a taka płytka przetrwa nawet 500 lat. Powiedziane jest, że gdziekolwiek ktoś robi dobro, będzie dotykał zła. Nie będziemy się przejmowali. Głupi nie zrozumie, a mądry kupi, bo kto na Kościół łoży, tego głód nie zmorzy…
http://wyborcza.pl/1,96165,7489935,Jan_Pawel_II_na_kafelkach.html (jest fotka)
@ eptesicus:
Noale jest różnica, jeśli amator publikuje np. własnym kosztem lub za pośrednictwem jakiejś organizacji typu PTOP czy Salamandra, a równocześnie te same dane zebrane przez amatora i udostępnione bo_taka_była_umowa publikuje w wydawnictwie uczelnianym kolo zatrudniony na etacie, członek zespołu mającego wsparcie PTH, UJ, UW oraz jeszcze kurwa czegoś tam. I nawet taki kurwa autor nie poda nazwiska amatora jako oficjalnego współpracownika, mimo tego że był w np. PTH na liście płac. Co gorsze, dane pochodzące z pewnego regionu uzna za “niepotwierdzone”, mimo że ma dostęp do wieloletnich raportów.
Bo mu się nie chciało #wyraz dupy ruszyć poza powiat.
Disklajmer: owszem, mam pewne pretensje do tych i tamtych, ale na razie przynajmniej bez nazwisk, stanowisk i podmiotów.
A może telewizję byście pooglądali??
http://www.tvp.pl/styl-zycia/zdrowie-i-uroda/ostry-dyzur-jedynki/wideo/szczepienia-13122009
swoją drogą Majewska mówi z jakimś wschodnim akcentem
Rawrr beast is back.
Ja i moje koleżanki z pracy, zastanawiamy się, o co te całe halo z MacBookami.
Uważamy, że za połowę ceny kupimy coś lepszego u konkurencji i będzie 2x bardziej wydajne. Np. HP z Core i7 za 5 kawałków. (Pomijam fakt, że ktoś chce inwestować more than 2.100 w notebook, oh please!)
Oświećcie mnie, bo mam wrażenie, że jakiś boski element konstrukcji mac’a mi umyka.
zanim otrzymamy wyniki….
http://www.youtube.com/watch?v=LGAkpRncNbQ
@ bart:
Pytanie tylko, czy stan bycia ateistą w państwie kościelnym, sceptykiem w rzeczywistości new Age jest wynikiem stanu przejściowego w jakim znajduje się społeczeństwo i państwo, czy raczej formą trwałą. Oba stany mogą być (są ) traumatycznym przeżyciem raczej. W obu przypadkach wymagane jest działanie na rzecz zapewnienia sobie odpowiedniej przestrzeni.
Lukasz :
Jest też alternatywa — wpisać jako autora “X consortium” albo “Y society”. Tak też bywa.
@Blaise
MacOS X
@ Blaise:
Ficzer związany z pimpowaniem ego. ;)
Japka są ładne.
mdh :
Rzadko się odzywam we flejmach makowych, bo mam w zasadzie tylko jedną historię do opowiedzenia. A było to tak, że pracowałem sobie w latach 90. w GW na zajebistych pecetach do składu, w dodatku spiętych w sieć i z Internetsami (ojacie) – i nie miałem powodu, żeby ich nie lubić, poza tym naprawdę nieźle sobie z nimi radziłem od strony technicznej. A potem przeniosłem się do Super Expressu, który Makami stał, i zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Były wygodniejsze, sprytniejsze, lepiej się na nich pracowało. I nie miało to nic wspólnego z ego pimpingiem, wręcz przeciwnie – jeśli się coś wykrzaczyło w systemie, musiałem latać do informatyków, bo byłem bezradny jak niemowlę i czułem się jak idiota.
Blaise :
Jak już będziesz kupował drugiego czy trzeciego laptopa to sobie uświadomisz, że od “wydajności procesora” ważniejsze są drobie upierdliwości codziennej eksploatacji: to w jaki sposób otwierasz i zamykasz klapkę (czy się automagicznie usypia, czy musisz jak pecetowcy ciągle robić shutdown/startup). Ile pracuje na baterii. Jak głośno ruszają wentylatorki gdy procesor słania się pod ciężarem gier tak wymagających jak “Half Life 2” albo fleszowy Małysz. Jak łatwo upaprać i jak trudno wyczyścić. Czy jest duży rynek dodatków trzeciej imprezy – nakładki, zakładki, wklejki, doklejki, pstryczki, wtyczki, śmiczki. Czy są wystające elementy, które można niechcący wyłamać albo nimi coś sobie zniszczyć przy kontakcie z marynarką. Itd.
Człowiek, który kupuje pierwszego laptopa w życiu, przeważnie łapie się na superokazję: ojacie, tutaj dają 3 GHz za taką cenę, za jaką tam dają 2,5 GHz! Pewnie musisz to przejść the hard way: kupić jakiegoś syfiastego laptopa, codziennie go przeklinać za sposób w jaki wyłamał się zatrzask od otwierana ekranu. I dopiero przy zakupie drugiego rozumieć mniej więcej, jakie parametry biorą pod uwagę ludzie doświadczeni.
wo :
Trochę się zapędzasz w tej macewangelizacji. Nawet jakieś niskobudżetowe Samsungi czy Acery mają konfigurowalne w menu jak reagować na zamknięcie dekla.
RobertP :
Albo wszyscy pececiarze są kretynami, skoro mimo to jednak uparcie robią startup/shutdown, albo coś z tym “reagowaniem za zamknięcie” jednak nie bangla. W każdym razie pececiarzy tak po prostu zamykających i otwierających klapkę znam bardzo niewielu.
RobertP :
Niby tak, ale na przykład moja pracowa Toshiba miała tak, że przy zamykaniu klapki, które miało zamykać system (tak sobie ustawiłem), najpierw włączał hibernację, potem się zawieszał, a potem trzeba go było siłowo wyłączać. Skutkiem czego wyłączałem go via przycisk windows przy otwartej klapce i dopiero potem zamykałem. I shit you not.
wo :
Yo WO, bardzo Ci współczujemy, że masz w pracy stare rzęchy na dziesięcioletnim systemie, ale byłoby fajnie, jakbyś wiedział, że to dobry powód, aby szatdefakapnąć w temacie.
RobertP :
Albo moja sześcioletnia Toshiba, z którą się ostatnio rozstaliśmy.
@ bart:
Mój pierwszy kontakt z japkami nawiązałem w okolicach średniego Systemu 7. Japka wtedy były jeszcze na Motoroli 680XX. Wtedy to było objawienie. Zresztą do dziś uważam System 7 za najlepszy system operacyjny wszech czasów w swojej konkurencji. Dziś (a nie jeszcze 5 lat temu) tezy przewagi japka ciężko bronić, bo jej po prostu nie widać i nie czuć. Siedząc na iMacu ze Snowem czy notebooku z Windows 7 nie odczuwam żadnej równicy jakościowej, ba nawet Win 7 wydaje mi się jakby lepszym pod użytkowym. (Serio, te wszystkie graficzne ozdobniki w MacOSX zawsze jakieś takie tandetne mi się wydawały. To jednak kwestia gustu.)
Tutaj zaś dochodzimy do najważniejszej kwestii związanej z komputerami.
wo :
No właśnie nie. Najważniejsza w przypadku komputera na którym pracujemy jest gwarancja. Tu zaś Apple (znaczy w Polsce w 2010) kiepsko sobie radzi. Dlatego nawet nawiązując do którejś z Twoich notek jestem gotów stwierdzić, że konfiguracja antywira za którego zapłaciłem jest może kopem w tyłek którego prawie się nie czuje. Jednak to nic w porównaniu z realizacją gwarancji przez Apple, która jest kopem podkutym butem w krocze.
mdh :
Ha, tu się nie wypowiem, bo mój ostatni kontakt z pecetami wystąpił 15 lat temu, nie licząc Windows 98 na Virtual PC.
Być może tak jest z laptopami. Ale pracując na komputerach stacjonarnych, nigdy nie korzystałem z gwarancji.
Jako osoba, która używa Maca do pracy, a PC w domu nie rozumiem zupełnie, czym się tutaj zachwycać. OS X nie ma nawet tak banalnej funkcji, jak autostart płyt CD/DVD, a finder w wersji 10.4 doprowadza mnie do szału swoją prymitywnością. Aplikacje Adobowe pod OS X częściej mi się wywalają niż na Windowsach XP, a Safari zmusza do klikania “Open windows from the last session”, ponieważ jakiś debil zapomniał umieścić tak oczywistej opcji w preferencjach. Albo super wygodne przeskalowywanie okien tylko i wyłącznie przy wykorzystaniu przycisku w prawym dolnym rogu. Co za ergonomia. Nie wspominając już o tym, że położenie klawisza alt skutecznie utrudnia szybkie pisanie 10 palcami…
No i jeszcze za każdy programik, który na PC jest darmowy lub open source, na Macu trzeba zapłacić 20-30 dolarów.
Rozumiem, że ktoś może się czuć emocjonalnie przywiązany do swojego sprzętu, ale moje osobiste doświadczenia są raczej negatywne.
dyspensor :
Oczywiście, że ma. System Preferences: CD’s and DVD’s.
dyspensor :
Przesadzasz.
bart :
-apt -gzipt ‘autorun’ cd,dvd device
Gammon No.82 :
Nie wiem co to jest reflektorowa koncepcja Poppera; w tej broszurce, którą czytałem nic o tym nie było. Podejście Poppera uważam za lajtowe w porównaniu do przyciężkawego podejścia redaktorów pism naukowych, którzy każą we wstępie do artykułu spowiadać się z “rationale behind the hypothesis”.