Pseudonauka i cycki
Pod poprzednim postem rozpętała się standardowa już w przypadku BdB burza komentarzy dotyczących wszystkiego, tylko nie tematu tekstu. Kiedy po gorącym flejmie pt. „Ateista na ślubie kościelnym — krótki savoir-vivre” komentatorzy przeszli do wirtualnego bęckowania się po paszczach za nierozróżnianie tautologii od aksjomatu, zrozumiałem, że czas uatrakcyjnić Blog de Bart dla młodzieży, wpuścić nieco świeżej krwi. Stąd tytuł i tematyka dzisiejszego wpisu.
A było tak: Szacowna Małżonka udała się do miasta kupić biustonosz. Koleżanka poleciła jej kultowy sklep w centrum. Przyjmuje w nim pani Hania, bożyszcze warszawskiego świata staników. Szacowna Małżonka wróciła cała w skowronkach z rewelacyjnym (choć drogim!) biusthalterem — i to jest najważniejsze, łzy szczęścia żony są dla mnie najlepszą zapłatą. Małżonka przyniosła ze sobą również info o unique selling point pani Hani. Otóż pani Hania nie sprzedaje po prostu elementów garderoby, ona ratuje kobiece życia! Oddajmy głos samej zainteresowanej, w wywiadzie dla pisma „Lux Med”:
Pracowałam przez wiele lat w służbie zdrowia. Już wtedy wiele kobiet chorowało na nowotwory piersi. Myślałam o tym, żeby im pomóc. W tym samym czasie moja siostra otworzyła sklep i rozpoczęła import biustonoszy dobrej jakości. W ramach współpracy producent biustonoszy organizował szkolenia dla sprzedawców. Podczas tych szkoleń eksperci, w tym lekarze, informowali nas, jak ważne dla zdrowia kobiety jest właściwe dobranie biustonosza, ponieważ aż 70% nowotworów piersi spowodowanych jest noszeniem źle dobranych biustonoszy, a tylko 30% jest uwarunkowane genetycznie. Po tych szkoleniach utwierdziłam się w przekonaniu, że pomagając kobietom właściwie dobierać biustonosze mogę zaangażować się w profilaktykę zdrowotną. Robię to już 15 lat.
Rak piersi to drugi po raku płuc najczęstszy nowotwór, występujący praktycznie wyłącznie u kobiet. Wiadomo, że wiele jego przypadków ma podłoże genetyczne, wiadomo, że duży wpływ mają estrogeny, czyli tzw. hormony żeńskie. Już na początku XVIII w. zauważono, że zakonnice zapadają na raka piersi częściej niż mężatki. Bezdzietność, późne urodzenie dziecka, niekarmienie piersią — to czynniki zwiększające ryzyko. Uważa się również, że im więcej cyklów menstrualnych, tym większe szanse zachorowania, do czynników zwiększających ryzyko można więc dopisać wczesne pojawienie się miesiączkowania i późniejsze klimakterium.
Epidemiologowie twierdzą, że owe znane czynniki są odpowiedzialne za mniej niż połowę zachorowań. Do tego łatwo zauważyć, że są to elementy, nad którymi nie ma się doraźnej kontroli: geny, cechy organizmu, poważne wybory życiowe. Bardzo ciężko wyjść z grupy podwyższonego ryzyka, na pewno nie da się tego zrobić tak łatwo, jak w przypadku raka płuc — po prostu rzucając palenie. Czynniki, nad którymi istnieje możliwość zapanowania poprzez zmianę stylu życia (terapie hormonalne, pigułki antykoncepcyjne, otyłość, spożywanie tłuszczów czy alkoholu), okazały się nieść ze sobą niewielki lub wręcz zerowy wzrost ryzyka. Zrozumiałe, że taki stan rzeczy może budzić u kobiet uczucie bezradności i braku kontroli nad stanem swojego zdrowia. To z kolei daje pole do popisu szarlatanom.
Postulowany mechanizm wywoływania raka przez ciasne biustonosze: fiszbiny uciskają kanały limfatyczne, powodują odkładanie się toksyn w piersiach. A od toksyn, jak wie każdy czarownik, robią się nowotwory.
Wpisanie do Google „bras breast cancer” powoduje natychmiastowe „WTF, to prawda!” — kilka pierwszych stron absolutnie to potwierdza. Przekonują nas o tym: dr Ralph L. Reed ze strony all-natural.com, doktor Nguyen Phawk Yu z health2us.com („mniej pieniędzy dla onkologów, więcej pracy u podstaw”) i specjaliści z Chet Day’s Health and Beyond (wśród reklamowych pop-upów przyciąga uwagę czyszczenie jelit jabłkami). Na stronie 007 Breasts dowiadujemy się, kto jest sprawcą całego zamieszania:
Pierwsze obszerne badania nad tym zagadnieniem przeprowadził badacz medyczny Sydney Singer wraz z małżonką Somą Grismaijer. Na początku ciąży Soma odkryła w swojej piersi guzek. Przerażeni tym faktem, zaczęli szukać przyczyn i czynników wpływających na zachorowania na raka piersi — i odkryli, że nawet sprawdzenie, czy guzek jest faktycznie nowotworem, związane jest z ryzykiem, którego nie chcą ponosić.
Soma przestała nosić biustonosz, zaczęła ćwiczyć i masować sobie pierś, piła tylko filtrowaną wodę i łykała ziółka i suplementy. Po dwóch miesiącach guzek zniknął.
Zauważyli, że nowozelandzkie Maoryski, które przejęły białą kulturę, chorują na raka piersi, podczas gdy australijskie aborygenki nie. Rak piersi występuje również w innych kulturach przekonanych do biustonoszy — u Japonek czy Fidżyjek.
Singer i Grismaijer przebadali 4500 kobiet w pięciu amerykańskich miastach i opublikowali wyniki swoich badań w książce „Dressed to Kill”. Choć ich badania nie uwzględniały dodatkowych czynników, wyniki są zbyt mocne, by im przeczyć:
• 3 na 4 kobiety noszące stanik 24 godziny na dobę zachorowały na raka piersi.
• 1 na 7 kobiet noszących stanik więcej niż 12 godzin na dobę (ale nie do łóżka) zachorowała na raka piersi.
• 1 na 152 kobiety noszących stanik mniej niż 12 godzin na dobę zachorowała na raka piersi.
• 1 na 168 kobiet nie używających staników (lub noszących je z rzadka) zachorowała na raka piersi.
Nasi badacze nazywają siebie medycznymi antropologami, „żwawym duecikiem znanym na całym świecie z przeciwstawiania się motywowanemu chęcią zysku i zorientowanemu na leczenie [WTF?! — bart] systemowi medycznemu”. Prowadzą Instytut Badań nad Chorobami Kulturogenicznymi, zajmującym się cywilizacyjnymi zagrożeniami zdrowia (w kolejności: zbyt płaskie łóżka, zbyt ciasne biustonosze, zbyt zasrane publiczne toalety).
Rety, tyle tego, że nie wiadomo, od czego zacząć. Może od jasnego stwierdzenia: noszenie biustonosza nie powoduje raka piersi.
Pierwsza czerwona lampka zapala się przy odkładających się toksynach. Zatruwające organizm metale ciężkie i inne szkodliwe substancje to ulubiona piosenka New Age’owych szarlatanów. Wywołująca autyzm rtęć w szczepionkach. Toksyczne złogi w jelitach usuwane przez lewatywy z kawy i bentonitowe brązowe węże. Trucizny w nogach, wyciągane magicznymi metodami przez kąpiele elektrolityczne i waciki Kanoki.
Druga czerwona lampka to naukowiec-amator, walczący (przy wsparciu małżonki) z medycznym przemysłem śmierci, wyśmiewany przez „fachowców” siedzących w kieszeniach farmaceutycznych korporacji. To klisza pojawiająca się w wielu opowieściach o „naturalnych metodach leczenia”. Na razie zabawna, pewnego dnia okaże się szkodliwa, jeśli jakiś naukowiec-amator faktycznie wynajdzie lekarstwo na raka, a medyczny establishment początkowo go wyśmieje, zwiedziony na manowce przytłaczającą ilością wcześniejszych naukowców-amatorów, którzy po dokładniejszym sprawdzeniu okazali się oszustami lub wariatami.
Trzecia czerwona lampka to dowód anegdotyczny (pani pomasowała sobie cyc i guzek zniknął, jakby go nigdy nie było). Lampka potrójna, bo nie dość, że skuteczna metoda walki z pozornie śmiertelną chorobą była naturalna i prosta (masaż, woda, ziółka), to jeszcze zniknęło coś, czego nie widział i nie diagnozował żaden lekarz. Bzdura zabawna zamienia się w bzdurę szkodliwą, kiedy dodatkowo zorientujemy się, że autorzy książki odradzają wizytę u onkologa, twierdząc, że w 80% przypadków guzek zniknie w miesiąc po zrezygnowaniu z biustonosza.
Czwarta czerwona lampka to opowieści o żyjących w zgodzie z naturą Aborygenkach, które nie chorują na raka piersi. Hm, najwyraźniej jednak chorują.
Piąta czerwona lampka to publikacja sensacyjnych wyników badań w książce zamiast w dobrym, recenzowanym piśmie medycznym.
Ale te pięć czerwonych lampek (w tym jedna podtrójna) to małe piwo w porównaniu z krwistym reflektorem walącym w oczęta z wyników „badań”. 75% kobiet noszących stanik non stop zachorowało na raka piersi?! Niech mnie jakiś mądrala-komentator poprawi, ale 75-procentowa szansa zachorowania na jakąś chorobę w wyniku działania jakiegoś czynnika to wynik nienotowany w historii epidemiologii. Ilu palaczy zapada na raka płuc? Kilka procent? Gdyby faktycznie występowała tak ogromna zależność między noszeniem stanika a rakiem, świat medyczny po przeczytaniu „Dressed to Kill” wykonałby zbiorowego facepalma tak głośnego, że usłyszałaby go Twarz na Marsie. Być może zresztą ów superplask się odbył, tylko jego odgłos stłumiło wszechmocne biusthalterowe lobby (autorzy książki bronią się, że ich odkrycia są lekceważone, podobnie jak kiedyś dowody na związek palenia z rakiem płuc).
No właśnie, co o rewelacjach Singera i Grismaijer sądzi świat medyczny?
MedlinePlus, serwis amerykańskiej Narodowej Biblioteki Medycznej i Narodowych Instytutów Zdrowia, w haśle „rak piersi” podkreśla:
Implanty piersi, używanie antyperspirantów i noszenie fiszbinowych biustonoszy nie zwiększa ryzyka raka piersi.
Narodowy Instytut Badań nad Rakiem twierdzi:
Istnieje szereg błędnych przekonań na temat przyczyn powstawania raka piersi. Niektóre z nich dotyczą używania dezodorantów lub antyperspirantów, noszenia fiszbinowych biustonoszy, poronienia lub aborcji, uszkodzeń tkanki piersiowej. Wpływ tych czynników na poziom ryzyka zachorowania na raka piersi nie został wykazany.
Jedno z wyszukiwań zaprowadziło mnie na stronę organizacji BreastCancer.org, która na pytanie:
Czy można dostać raka od robienia czegoś swoim piersiom, na ten przykład od noszenia w kółko biusthaltera albo miętoszenia ich przez kolegę?
odpowiada trzeźwo:
Nie można. Co nosisz i jak pozwalasz dotykać swoje piersi, nie ma wpływu na ryzyko zachorowania na raka piersi. Jeśli jednak odczuwasz dyskomfort w związku ze sposobem, w jaki twój kolega zajmuje się twoim biustem, powinnaś z nim o tym porozmawiać.
Znalazłem też miejsce, w którym jeden z autorów „Dressed to Kill” odpowiada na zarzuty naukowców o niespełnianie standardów wymaganych dla badań epidemiologicznych, pominięcie różnych znanych czynników mogących mieć wpływ na zachorowanie, a przede wszystkim brak jakichkolwiek innych badań potwierdzających odkrycia opublikowane w książce:
Nie ma innych badań, bo nasze są przełomowe. Aczkolwiek, jak pokazaliśmy w naszej książce, biustonosze od dawna sprawiają problemy zdrowotne. Gorsety robiły krzywdę kobietom poprzez ucisk, a przecież biustonosze to gorsety na cycki! A jeśli chodzi o pominięcie innych zmiennych, to każde badania pomijają jakieś zmienne. Nie da się uwzględnić wszystkich zmiennych, a w ogóle to nie znamy przecież wszystkich zmiennych. Te, które pominęliśmy, nie były nam potrzebne w badaniu wpływu staników na piersi.
Nie wiem jak państwo, ale ja się czuję przekonany!
Na koniec warto wspomnieć, że można dopatrzeć się pewnej zależności między noszeniem staników a rakiem piersi. Tak jak można się dopatrzeć zależności między czasem poświęconym na zmywanie a otyłością (efekt oczywiście znika w przypadku badanych mieszkających z mamusią). Hipoteza naukowa jest prosta: im kobieta grubsza. tym większe prawdopodobieństwo, że nosi biustonosz — a akurat otyłość znajduje się na liście czynników powiązanych z rakiem piersi (również zresztą w związku z produkcją estrogenów). Noszenie ciasnych lub źle dopasowanych biustonoszy nie ma wpływu na zachorowanie na raka piersi, a propagowanie podziału „30% — geny, 70% — złe staniki” daje jedynie pretekst do stwierdzenia, że może to i lepiej, że pani Hania nie pracuje już w służbie zdrowia.
bart :
Antychrysta
http://www.frontiersman.com/articles/2009/05/27/faith/doc4a1b794bd0fd9907394285.txt
bart :
Znaczy musiałby zostać gejem, co oznacza, że stawałby mu na widok faceta i np. czułby możliwość wejścia w relację intymno-miłosną. Dowodem pośrednim byłaby ilość przekonwertowanych heteryków oraz ilość tych, którzy powróciliby do uprawiania heteroseksualnego seksu.
Szacowny Gospodarz bardzo lubi pytania o wywracanie dobrze umocowanego światopoglądu.
Takie pytanie a) zostało mi zadane przez autora kreacjonistycznego bloga (as in “jaki dowód przekonałby cię do teorii stworzenia świata przez Boga 6000 lat temu), b) zostało zadane mailem autorom “The Skeptics Guide to the Universe”.
Na przykład: co trzeba by było przedstawić, żeby bart uwierzył w homeopatię. Ja mówię: przekonujące badania ze ślepą próbą + bardzo przekonująca hipoteza wyjaśniająca, dlaczego poprzednie tysiąc badań ze ślepą próbą dało zły rezultat.
jezykwkosmosie :
Mais non! Putain de la mère de l’imibecile qui fait cette erreur.
bart :
Zabawne – ja uważam, że Rorschach to taki odrobinę bardziej morderczy Quasi.
Quasi :
Mnie trochę oburza, bo wolę ogólniejsze i bardziej precyzyjne określenie “liofobowy” (‘obawiający się dominujacego w danym środowisku rozpuszczalnika”). Przecież każdy hydrofilowy można solidnie nastraszyć zwyczajnie zmieniając środowisko na mniej polarne. Been there, done that, got the motherfuckin’ MSc.
bart :
Uważasz, że historia z filmu (głównie zmiana detali zakończenia) jest lepsza niż z komiksu?
A “300” tego samego reżysera widziałeś? Jeśli tak, to jak oceniasz względem komiksu?
Quasi :
Nie mam porównania w żadnym przypadku. “300” nie podobało mi się, głównie ze względu na apoteozę dresiarstwa ;)
bart :
:( A ja się identyfikowałem najbardziej z Ozymadiaszem…
bart :
Znaczy, nie widziałeś komiksu?
bart :
Ha, a ja to traktowałem jako dowcip tego filmu – do bólu przesadzony maczyzm i patos.
Quasi :
No. O 300 nie chcę się wypowiadać, bo to według mnie żenada, za to “Watchmen” urzekli mnie niespieszną narracją – dopiero później zorientowałem się, że skrócona wersja kinowa ma ponad dwie i pół godziny.
Quasi :
Uuuu, szejmonaniga!
Ogólnie z powodu “Watchmenów” przyjdzie się przeprosić z blurejem.
Quasi :
Nie, to po prostu Frank “Whores!” Miller.
bart :
Jedną z rzeczy, która najbardziej mnie ucieszyła podczas seansu “Watchmen” – obok muzyki i czołówki – była zmiana zakończenia [komiksowy koncept z teleportacją transgenicznej (pseudo)pozaziemskiej istoty wielce mnie zniesmaczył].
Ufantastyczniające dodatki do “300” również mnie urzekły (dodane perypetie kobiet, starców i zdrajców już nie, ale nie narzekam).
bart :
Cenisz niespieszną narrację?
Bo dla mnie nie ma reguły: niespieszna “Odyseja kosmiczna 2001” – ok; niespieszny “Cloverfield” – ok, jak na kino czysto rozrywkowe; ale wyjątkowo niespieszny “The Deer Hunter” – już blee…
Quasi :
Cenię, ale w sensie odejścia od hollywoodzkiej trzyaktówki 1:30-2:00.
Tutensramon :
ALE GDZIE ICH ZNALEŹĆ?
NIECH MIASTA SIĘ WPISUJOM.
bart :
Jeśli nie lubisz filmów z bandą brodatych facetów w slipach którzy napierdalają się białą bronią (choć przyznam, że na pytanie kolegi: ‘co by było gdyby mieli miecze świetlne’ nie znalazłem jeszcze jednoznacznej odpowiedzi), You have no HAERT.
bart :
Co do wieku Świata to o te dowody należałoby pytać przede wszystkim kosmologów, astronomów, fizyków jądrowych, geofizyków&geochemików, geologów.
Co do stworzenia przez jakiś czynnik nadprzyrodzony, a zwłaszcza prze konkretny czynnik nadprzyrodzony (Boga danej religii), obawiam się, że naukowo akceptowalnego dowodu nie da się przedstawić – wynika to z “definicji” nadprzyrodzonosci. Patrz:
http://www.talkorigins.org/indexcc/CA/CA301_1.html
bart :
Na początek to powinno wystarczyć.
Quasi :
What? Dlaczego?
Quasi :
No po przemyśleniu też by mi pasowało. Rorschach bardziej pasowałby do mnie, co stwierdzam ze zatroskaniem.
Quasi :
No tak, ale wyobraź sobie, że ktoś przynosi takie coś jak później opisywany przeze mnie dowód na działanie homeopatii, tylko sto razy silniejszy i interdyscyplinarny. Takie skierowane w stronę praktycznie całej współczesnej nauki YOU HAVE BEEN DOING IT WRONG.
Nie twierdzę, że coś takiego istnieje. Jeśli jednak ktoś mnie pyta o satysfakcjonujący dowód na rację kreacjonizmu, homeopatii, akupunktury itp. – to musi on być połączony ze zbiciem całego dotychczasowego dorobku naukowego.
Odnośnie czynnika nadprzyrodzonego, jeśli ów powyższy hipotetyczny dowód będzie zawierał powstanie świata w kilka dni kilka tysięcy lat temu, a w ramach zupełnego bonusu jeszcze ogólnoziemski potop, to brzytwa Ockhama nakaże mi uwierzyć w Pismo Święte.
jaś skoczowski :
Lol tak. Najinteligetniejszy człowiek świata i do tego superwysportowany i przebiegły: wykapany Quasi.
Not.
mrw :
Hm, zapewne uważasz, że wszyscy would-be Panopticonusy są już wyszportowani? A wszystkie amerykańskie prawuchy są w stanie rozbić oddział policji dezodorantem i tym-czymś-co-miotało-haki? Co do łebskości, Quasi skończonym debilem nie jest.
EDIT:O kurwa, właśnie inicjuje flejma dla samego flejma. Bart, to jest chorobliwem, dopóki nie bywałem tutaj często, nie robiłem takich rzeczy świadomie. :D
Chwilowo powracając do tematu Murzyna:
http://wyborcza.pl/1,95891,6790024,_Murzyn_zrobil_swoje___Protest_radnego.html
Czy tylko ja zaliczam ogólnego ROTFL’a czytając list otwarty tego Roszkowskiego?
Also: Uć.
bart :
Jeśli na kużdym jednym atomie byłoby namalowane farbą olejną “made by Pambuk, 6000 lat temu” i ewentualnie numer seryjny.
mrw :
Względy czysto estetyczne:
– mózgowato-mackowate truchło wyglądało wstrętnie, jak dla mnie;
– Ziemianie chyba nie mieli podstaw by rozstrzygać, że ludobójstwo było wynikiem ataku, a nie tylko wypadku istot pozaziemskich (tym bardziej, że istota “pozaziemska” sama była martwa) i że może się powtórzyć;
– o ile dobrze pamiętam, transgeniczna istota zabiła ludzi jakąś “psychiczną mocą” uwolnioną w czasie teleportacji – blee, przekombinowane jak wirus komputerowy niszczący osłony UFÓw w “Independence Day”;
– niepotrzebnie zbyt skomplikowane, ergo: mało eleganckie, jak dla mnie.
Za to nowe zakończenie zastosowane w filmie było proste, eleganckie i mimo wszystko dobrze wkomponowało się w oryginalną fabułę.
mrw :
Tak, a Dr Manhattan, do którego porównał mnie Bart, pasowałby lepiej?
A gdybym powiedział, że utożsamiałem się z SilkSpecter – albo lepiej: z jakimś antropomorficznym zwierzęciem z “Lion King” czy “Animal Farm” – to byś mnie wyśmiał, bo nie jestem kobietą ani non-human animal?
Ja często identyfikuję się z bohaterami fikcyjnymi, w sensie, że “kibicuję im”, podziwiam i w jakimś sensie się z nimi zgadzam. W “Watchmen” akurat najbardziej ceniłem właśnie Ozymadiasza.
Quasi :
No ale to niczego by nie wprowadziło, gdyby wiedzieli, ze to nie był atak. Dalej takie wypadki byłyby cholernie groźne, W dodatku to świetnie oddaje klimat psychozy wojennej, którą przerabiają w komiksie w zasadzie wszyscy poza Atomowym Smerfem.
bart :
1. Brzytwa Ockhama to nie narzędzie do generowania przedmiotów wiary, lecz do generowania testowalnych hipotez. Im hipoteza prostsza, tym łatwiej ją przetestować, a w razie niepotwierdzenia – modyfikować poprzez dodawanie kolejnych elementów.
Funkcja przede wszystkim robocza.
2. Wprost przeciwnie: Brzytwa Ockhama nie kazałaby Ci wierzyć w całe Pismo Święte, lecz jedynie przyjmować jako roboczą hipotezę możliwość jakiejś adekwatności samego opisu powstawania Świata. To tylko fragmenty jednej księgi.
To skąd autorzy Pisma mieli wiedzę na temat pewnych szczegółów powstania Świata musiałoby być przedmiotem dalszych badań.
3. W przypadku wprowadzenia do rozważań “nadprzyrodzoności” nie jestem pewien, jak należałoby stosować Brzytwę Ockhama. Dlaczego za bardziej ekonomiczne uznałbyś akurat przyjęcie judeochrześcijańskiego teizmu a nie np. solipsyzm? Moim zdaniem od niego należałoby zacząć.
pozdrawiam
@ Quasi:
Oj tam dobra, przypierdalasz się jak zwykle. Ci goście, co szli po Tiktaalika, mówili: “po Tiktaalika idziemy, on będzie w tych skałach”. Nawiasem mówiąc, to jest coś, co się kreacjonistom najwyraźniej totalnie we łbach nie mieści, bo już co najmniej dwa razy słyszałem tekst w stylu “no bo przecież nie przewidzieli, że toto tam znajdą”. Gdybym był kreacjonistą postawionym przed taką zapowiedzią, a potem okazałaby się ona trafna, to bym przynajmniej mruknął “hm”. Tak samo tutaj.
No przecież pomyśl. Najnowsze odkrycia naukowe świadczą, że SCIENCE HAS BEEN WRONG ALL ALONG, a w dodatku pokrywają się w stu procentach z tym, co mamrotali ci goście od sekty syjońskich pastuchów. Jak bardzo w twoich oczach wzrasta wiarygodność syjońskich pastuchów? Również w twierdzeniach dotychczas nie potwierdzonych?
Ciężko mi znaleźć jakiś realny przykład w tej chwili, ale wizualizuję sobie bezdomnego, który na mojej klatce schodowej wrzeszczy, że bozon Higgsa jest źółty, a krasnoludki psują mleko szczaniem. W dniu, w którym goście od LHC pokażą światu zdjęcia żółtych bozonów, zacznę owijać swoje kubki drutem kolczastym.
bart :
No właśnie nie. A przynajmniej niekoniecznie. Ewidensy na stary wiek Wszechświata pochodzą z bardzo różnorodnych źródeł. Dowód, który obalałby je wszystkie raczej dotyczyłby jakiegoś fundamentalnego prawa, które te wszystkie dziedziny łączy. Reszta praw pozostałaby nietknięta.
Zresztą, wyciągniecie z naukowego dowodu wniosku, że naukowe dowody w ogólności są do dupy, to jakiś paradoks kłamcy.
bart :
Gdzie w 100%? 100% to obejmowałoby także istnienie Boga oraz jego motywów i działań, które opisuje “Genesis”. Jak niby miałby wyglądać naukowy dowód na coś takiego?
bart :
Tu nie sposób szacować prawdopodobieństw.
Zresztą znów: po dowiedzeniu istnienia nadprzyrodzoności & gigantycznych i fundametalnych błędów modeli naukowych, brzytwa Ockhama kazałaby mi zacząć rozważania o nadprzyrodzonym rodowodzie Świata od hipotezy najprostszej – solipsyzmu. Solipsyzm równie dobrze pasuje do sugerowanych przez Ciebie dowodów, a jest prostszy niż judeochrześcijański teizm.
bart :
Ale to nie jest podejście naukowe, ani nawet prawnicze – dowód winy w jednej sprawie wcale nie przesądza o winie w innej, niepowiązanej sprawie.
jaś skoczowski :
Ale tam, zdaje się, rozważano tylko jedną opcję – atak. Choć IMO wypadek – a więc coś, czego najpewniej same istoty pozaziemskie będą starały się unikać, bez pomocy agresywnie nastawionych, niezważających na ryzyko prowokacji, Ziemian – wygląda tu na wyjaśnienie bardziej zgodne z intuicją: obca istota sama jest martwa i nie widać żadnego strategicznego celu takiego ataku.
Poza tym szczątki obcej istoty można było łatwo zbadać i uprawdopodobnić jej ziemskie pochodzenie.
Cywilizacjo śmierci – wszystkiego najlepszego z okazji 13 rocznicy urodzin owieczki Dolly!
eli.wurman :
Quasi, ale cała wojna, przedstawiona tak jak w komiksie, nie ma większej wartości/celu strategicznego, żadna ze stron by jej nie przetrwała. A mimo to ludzie się w nią angażują. Skoro tak, czemu nie mieliby postrzegać zachowania obcych we własnych kategoriach.
Quasi :
Tu fakt, może i naciągana jest sytuacja, ale w sumie chodziło o mutanta.
Quasi :
That’s the joke.
Temu służył przekaz telepatyczny ośmiorniczki – jest tu nas więcej i może przyjdziemy.
Nie “psychiczną mocą”, tylko telepatią, serwując koszmarne wizje od którym ludzie powariowali.
Co jest skomplikowane w planie, który można wyłożyć w jednym krótkim monologu? Przypieprzasz się dla samego przypieprzania.
mrw :
jak dla mnie trochę naruszało założenia gdzie indziej w komiksie przestrzegane. bo nagle dostajemy w pakiecie parę spraw, których gdzie indziej nie było: teleportację, telepatię i jakieś hipermanipulacje genetyczne. no i w związku z tym się bardzo zmniejsza dystans na “power scale” między manhattanem a ozymandiaszem, co też mi się nie podoba. w filmie jest eleganciej, bo manhattan sam na się bicz ukręcił.
——
z drugiej strony niezbyt ładne jest, że manhattan goes batman.
czescjacek :
Jedynym novum była telepatia. Teleportację masz cały czas w wykonaniu Doktora, to samo z genetyką: oni tam mają przecież czteroudkowe kurczaki.
mrw :
no właśnie o to chodzi, że tylko doktora.
mrw :
serio?
to skoro tak, to tak jak Quasi mówi nie powinni mieć problemu z obczajeniem, że to jakaś wkrętka. (on the other hand pokój był krótkotrwały. on the third hand, źle to świadczy o sprycie oziego).
Quasi :
Teoretycznie nie, praktycznie tak.
Łapiąc kolesia, który obrobił 3 samochody, wrabiasz go we wszystkie 300 obrobionych samochodów z ostatniego roku. A może nawet w tę zgwałconą emerytkę? Dzięki temu zostajesz “Policjantem Roku”.
czescjacek :
Od tego był przekaz psychiczny.
mrw :
Podejrzewam, że chociaż raz rozumiem Quasiego.
Tu chodzi o prostotę/końplikację w tym sensie, jak przy wyjaśnieniu: “wszystko dzieje się tak, jak się dzieje, bo kużda jedna cząstka elementarna we wszechświecie jest poruszana aktualną mocą Woli Bożej”.
Pozornie jest to bardzo proste wyjaśnienie, bo mieści się w jednym zdaniu. Po chwili zastanowienia wychodzi, że jest ono nieprawdopodobnie skomplikowane, bo za każdym przelotem, krętem i drgnieniem cząstki kryje się Pambuk Wszechinżynier i jego akt woli (plus wdrożenie). Do makabrycznie złożonego Wszechświata dokładasz coś jeszcze bardziej złożonego i całość nazywasz “prostym, jednozdaniowym wyjaśnieniem”.
bart :
Ha ha ha, oh wow.
Quasi :
Nie no, wiadomo, że jeśli chodzi o ewolucję/wiek wszechświata, potrzeba będzie dużo większego zestawu dowodów i teorii niż w przypadku błahej homeopatii.
A ja tak powiedziałem?
No ale ja nie mówię, że racja w jednej, zbadanej sprawie przesądza o racji w drugiej, niezbadanej. Nadaje jednak gościowi jakiejś wiarygodności, której wcześniej nie miał (wcześniej wiarygodność=0).
@ asmoeth :
A moja propozycja taka zła jest?
EDIT: to mówiłem ja, Gammon No.82, trener drugiej klasy.
Gammon :
Propozycja jest fatalna, bo na każdym atomie MOŻE być taki napis, ale Ty jako człowiek nie dysponujesz i nigdy nie będziesz dysponował środkami poznania, które pozwoliłyby Ci ten napis dostrzec i odczytać.
Niewidzialna farba olejna? C’est impossible!
wo :
Ale skąd wiesz, że nie?
Ponadto mowa była o tym, jaki dowód uznalibyśmy za przekonujący. Nie o tym “czy na każdym atomie znajduje się dunnos olejny autograf Pambuka”.
bart :
“Nie jest w ostateczności bezsensowne malować odchodami na białej ścianie, ale z oczywistych powodów nie ma sensu malować białą, przejrzystą substancją, zwłaszcza na białym, przejrzystym podobraziu.”
Uwaga @ FSZYSCY
Czy redakcja “Newsweeka” w sezonie ogórkowym szuka inspiracji na BdB?
W ostatnim numerze:
1. polemika z Quasim: gwałcenie i uprawianie dresiarstwa nie zwiększa szans na sukces rozrodczy;
2. wrażenia z kręcenia polskiego niskobudżetowego porno;
3. tekst o wskrześliwym księdzu Bashoborze.
Przypadek czy spisek?
czescjacek :
A Zizek to się zachowuje jakby chciał sobie całe smarki wetrzeć we włosy. Dziesięć razy na minutę.
jezykwkosmosie :
W sumie tak samo jak pedał: dzieci też się tak wyzywają jak kogoś nie lubią. Głupich masz jakichś znajomych.
jezykwkosmosie :
Jaaaaasne… z prawdą, pięknem i dobrem; no bo nazywajmy rzeczy po imieniu a nie po najmniejszej linii oporu.
bart :
Koham ćę!
Quasi :
Psychozabawa: którym bohaterem “Watchmen” jesteś?
czescjacek :
W filmie Ozzy współpracował z doktorem i stąd miał technologię. Ja uważam, że zakończenie filmu było filmowo optymalne (to oryginalne to by było jednak zbytnie WTF dla przeciętnego popcorn-eatera), ale to oryginalne właśnie świetnie się spisuje w komiksie przez to, że jest bardziej, hmmm… barokowe. Can I has moar creatures from outta space, pualise…
bart :
Analogicznie do nierozwiązywalnego “Problem of other minds” jest coś co bym nazwał “Benefit of other minds” i to też jest kwestia nierozwiązywalna.
Spotykasz dziesięciu ludzi z których każdy zajmuje się jakąś działką poznania od dwudziestu lat. Możesz każdego i każdą przetestować na wiarygodność (i tu trzeba mieć jakieś sprytne heurystyki), a jak już zakwalifikujesz który i która jest “sane” to możesz ich wiedzę łyknąć w całości. To jest “benefit”, bo próba przetestowania całości ich wiedzy zabrałaby 200 lat. Oczywiście jest w tym ryzyko (ergo jest zabawa), bo pośród całej tej wiedzy, któryś mógł przemycić jakieś bzdury, ale jak będziesz próbował sprawdzić wszystko sam to rezygnujesz z “benefitu other mindsów” na rzecz zosio-samosiowości. Taka zosio-samosiowość kręci ludzi w różnym stopniu (jak zgaduję Quasiego znacznie).
Zgodnie z moimi definicjami, które jakiś czas temu tu przedstawiałem, wierzysz tym przetestowanym ludziom — to znaczy odrzucasz małą szansę na to, że jednak twoje heurystyki sprawdzające zawiodły i przepuściły jakiegoś szajbusa. Uzasadnieniem “Benefit oOM” jest właśnie pozytywna odpowiedź na “Problem oOM” (oparta wyłącznie na wierze) — jeżeli inne umysły istnieją i pracują podobnie do twojego, to możesz ich “równoległe przetwarzanie rzeczywistości” wykorzystać do swoich celów pod warunkiem sprawdzenia kompatybilności (heurystyki na “sane”).
inz.mruwnica :
no właśnie! a w komiksie tak se siedział na tej antarktydzie i myślał, aż wymyślił :)
Gammon No.82 :
Ewolucja dała nam zmysły pozwalające z grubsza zauważyć to, przed czym powinniśmy uciekać i to, co powinniśmy gonić. Jest takie infantylne złudzenie, że człowiek mógłby zobaczyć wszystko, to tylko kwestia odpowiednio mocnego mikroskopu/lunety, ale da się z grubsza wyznaczyć rozdziałkę, poza którą nie wyjdziemy choćbyśmy się zdefekowali z wysiłku.
O’LOL. Eugeniusz Sendecki chce kupić mieszkanie. I robi to na Frondzie, publicznie.
wo :
Na przykład zarodźce malarii.
Jak wiadomo gonić należy króliczka. Ale zarazem nie chodzi o to, żeby go złapać, więc zmysły pozwalające na obserwację króliczków nie są niezbędne.
wo :
No mnie się zdaje, że to nie jest infantylne złudzenie ex ante, a raczej cudowne zaskoczenie ex post, kiedy jakiś Leuwenhoek podrapie się pod peruką, zakombinuje i nagle uczyni niewidzialne widzialnym. To tak samo cudowne, jak ściągnięcie kordły z niewidzialnej gołej baby.
To ją wyznacz i poddaj pod dyskusję.
…ale śmieszne jest, kiedy Wielki Postmodernistyczny WO nawija prawie, jak mały i prymitywny scjentysta Auguste Comte (“skład chemiczny gwiazd na zawsze pozostanie tajemnicą”).
eli.wurman :
A ty skąd znasz tę zabawną (na swój skromny sposób) postać?
czescjacek :
Bo siedział i myślał (!!!) zamiast np. trzepać.
Gammon No.82 :
Tylko z obserwacji i z “Telewizji Narodowej”. Koleś ma tak pojechane pod deklem, że ja Cię proszę.
eli.wurman :
nie zapominaj o herbatkach narodowych.
czescjacek :
Kto tu wrzucał herbatkę narodową z rastafarianinem Andrzejem. Przecież to było tak żenujące, jak nie przymierzając przychodzi przedszkolak do kolesia z kamerą i ten go prosi, żeby pokazał mu siusiaka. Nokurwa.
eli.wurman :
Eli, ale ja go znam! Prawie osobiście! Jak będę miał sekundę czasu, to ci wyślę maila.
Gammon No.82 :
Łooo, czad, dzięks’n’cmok! Mail prosty – eli.wurman na gmail.com
eli.wurman :
no przecież to ja się specjalizuję w turbożenujących wrzutach :)
Gammon No.82 :
o_0
A tymczasem po drugiej stronie galaktyki:
Gammon No.82 :
Granicę tego, jak małe są rzeczy, które jeszcze można zobaczyć? 400-700 nm. Wystarczy że boski napis na molekule będzie znacząco mniejszy (a jak jest na molekule, to raczej powinien).
wo :
Albowiem patrzenie zapośredniczone przez krótsze fale to już nie patrzenie, tylko Szatańskie Złudzenie.
Gammon No.82 :
Albowiem wyobrażenie sobie, że jakimś cudem możesz odczytać napis umieszcony na molekule przy pomocy fal elektromagnetycznej o odpowiedniej do tego długości, pokazuje jaki z Ciebie kawał (c)humanisty.
wo :
Nie wiedziałem, że farba olejna, niezależnie od pigmentu, odbija wyłącznie częstotliwości optyczne. Cóż, człowiek uczy się całe życie.
czescjacek :
No kilkakrotnie widziałem gościa w akcji (oraz płody jego twórczości) poza internetami.
@wszechświat z podpisem
A mnie wczoraj trafił zonk, bo wiedziałem kto to jest 1) Hugh Everett III oraz 2) Mark Everett (ten z Eels, mniam), ale pojęcia nie miałem, że to ojciec i syn.
Co Szanowni Blogokomentatorzy sądzą o teorii tego pierwszego? Którego prochy zresztą żona zgodnie z wolą denata wyrzuciła do śmieci, bo wiara jego była niegorąca.
Gammon No.82 :
Wygląda na to, że przede wszystkim nie wiesz jak wygląda spektrum e-m i jak do niego mają się takie długości fali, których potrzebowalibyśmy do oglądania napisu na atomie zrobionym przez Boga.
Kiedy Trurl majsterkował, to nie podpisywał atomów. Czemu Pambuk miałby być bardziej próżny? Tylko dlatego, że stworzył Wszechświat na swoją chwałę (wg KRK) i potrzebował kopyrajtu?
wo :
Spektrum elektromagnetyczne było omawiane w szkole. Za moich czasów. Za twoich nie?
Ale nieważne. Ważniejsze: do czego ty zmierzasz? Bo chyba nie próbujesz wmawiać, że Wszechmocny Pambuk nie byłby zdolny do zrobienia olejnego napisu widocznego w świetle widzialnym, a nawet przy użyciu radaru pracującego na falach metrowych.
urbane.abuse :
Dlaczego miałby być bardziej próżny? Bo z Pisma Św. wynika, że taki właśnie jest: nad wyraz próżny, zazdrosny, mściwy i małostkowy (w przeciwieństwie do Trurla). Zresztą Pambuk Wszechmocniak ex definitione może taki być.
@ wo
I tak mnie rozczarowujesz. Sądziłem, że pójdziesz w wysmakowaną dyskusję “napis na każdym atomie Wszechświata “tu byłem 6k lat temu, Pambuk” nie stanowi dowodu na istnienie Pambuka i stworzenie świata 6k lat temu, a najwyżej na istnienie kogoś, kto doskonale się pod Pambuka podszył”. A ty jedziesz odpowiedziami w stylu Quasiego…
:-( :-( :-(
Czy po personalnej napierdalance o różnicę między aksjomatem a tautologią będziecie pod nową notką odstawiać personalną napierdalankę o widoczność autografu Boga olejną na atomie?
Hm. Przynajmniej idziecie w dobrym kierunku.
bart :
A przepraszam, czy malowanie odchodami na ścianie albo temperą na desce ma przewagę? W sumie można zmienić temat…
Gammon No.82 :
Nie wiem, stary, co było z kim omawiane za Twoich czasów i przez kogo – wystarczy mi to, że widzę gdzie robisz błąd.
Gammon No.82 :
Do wykazania idiotyczności Twojej propozycji, ofkors. Na każdym atomie nawet teraz może być taki napis, ale człowiek się nigdy o tym nie dowie.
Gammon No.82 :
Ktoś taki – dysponując możliwością modyfikowania wszystkich atomów Wszechświata – oczywiście sam byłby już bogiem.
Gammon No.82 :
Znowu gryzie Cię w dupę ta sama kwestia: piszesz “widocznego” odpodmiotyzowując. Widocznego dla ludzi? Nie. Dlaczego? Bo jak objaśniał Al Pacino, Bóg jest sadystą, który lubi się przyglądać jak próbujemy i nam nie wychodzi.
wo :
Na tej samej zasadzie to mnie wystarczy, że widzę oczyma duszy, że śmierdzi ci z ust. Tiktaczka? Poontosika?
A tak na serio to misie zdaje, że należy ostrożniej wypowiadać się na temat, co będzie mogła – albo nie będzie mogła – zrealizować przyszła technika.
Jeśli jest możliwy napis olejną farbą na atomach, to tym samym możliwe jest jego odczytanie. Jeśli nie jest możliwy taki napis, to nie ma ma nic do czytania.
EDIT:
Wygląda na to, że przede wszystkim nie wiesz jak wygląda farba olejna.
(uwielbiasz uprawiać taki pingpong, to a masz!)
Bogiem, Nadistotą, Bytemprzezajebiściezdolnym – zgoda. Ale Pambukiem Wszechmogącym? Non sequitur.
inz.mruwnica :
Bo wszystko zaczęło się od pytania: “jaki dowód mógłby cię przekonać, że Pambuk zrobił Wszechświata 6000 lat B.P.?”
W takim razie X mu w Y sadyście tełłołyście.
Gammon No.82 :
A więc ten tekst o “olejnej farbie na atomach” to nic innego jak kolejna próba zastosowania ontometru pewnego inżyniera: istnienie Boga będzie przekonujące pod warunkiem, że zostanie stwierdzone przy użyciu woltomierza.
bart :
Ech, gdzie te stare dobre czasy, kiedy przychodzili kolesie od niskotemperaturowej plazmy i mogliśmy ich solidarnie napierdalać?
inz.mruwnica :
Ale mam nadzieję, że mogę coś tam sobie prywatnie uważać, co jest dla mnie przekonujące? Powiedz, że tak, bardzo proszę.
eli.wurman :
Rany! Zabrzmiało mocno, jak wspomnienia emerytowanego obrońcy Narwiku i Monte Cassino.
Gammon No.82 :
Jeśli jest tak, że wszyscy jesteśmy wymyśleni przez inżyniera, to nawet gdybyśmy chcieli prywatnie uważać cokolwiek, to w końcu i tak będziemy uważać to co on nam uważy.
Gammon No.82 :
Zdaje się, że oprócz tego, że jesteśmy, kurwa, think-tankiem, to się w którymś momencie okazało (chyba Jasiu o tym pisał), że tu jest specnaz, nie karuzela.
eli.wurman :
A jeśli zaśnie – wszyscy umrzemy? :-(
Spenaz to specnaz, ale o “regularną rzeźnię” gospodarz się trochę bulwersował.
eli.wurman :
Jeśli to tylko szopka, to prywatnie u tak uważamy, co powinniśmy uważać.
Ależ komcie w BdB robią się filozoficzne, noumeny, transcendencja. Szkoda tylko, że taka piękna napierdalanka przeszła mi koło nosa.
PIERD PUFFF
http://wiadomosci.onet.pl/2003681,12,item.html
—
mdh :
Ciesz się, że js chwilowo nieobecny, bo byłoby jeszcze okropniej.
Gammon No.82 :
Czy robienie copypasty z komentarzy onetowych to obciach?
Gammon No.82 :
Kto wie? Niezbadane są wyroki Inżyniera.
Gammon No.82 :
No bo to już wtedy była karuzela ze spec-madonnami.
mdh :
Co powinniśmy uważać, żeby się z nami inżynier mógł spierać po to, żeby w jakiejś rzeczywistej rzeczywistości mógł lepiej rozpierdalać swoich oponentów. Ale i tak każdy z nas dostał tylko rzeczy do uważania. Więc bądźcie dobrzy dla Inżyniera – od tego zależy wasza przyszłość!
mdh :
Ja bardzo cierpię, że nie mam swojego wkładu w LOLSławki.
bart :
Jako domorosły specjalista od obciachu mówię, że nie.
Gammon No.82 :
A tak na serio to misie zdaje, że jakbyś się troszkę podszkolił z tego i owego to wiedziałbyś, jakie są ograniczenia postępu techniki nakładane przez podstawowe prawa przyrody.
Gammon No.82 :
Bóg dysponuje wzrokiem pozwalającym mu widzieć wszystko poza wąskim wycinkiem spektrum e-m. Dlatego on mógłby taki napis wykonać oraz odczytać. Człowiek nie.
Gammon No.82 :
Bóg mógłby ją odpowiednio zminiaturyzować, to akurat oczywiste. Natomiast człowiek nie mógłby zobaczyć takiego napisu.
wo :
ależ równie dobrze Bóg mógłby wykonać taki napis i pozwolić na jego odczytanie człowiekowi. jak? normalnie. siłą boskiej wszechmocy.
czescjacek :
Teza brzmi, przypominam: taki napis na atomach może być już teraz, ale my go nie odczytamy (przynajmniej nie mocą naszej własnej techniki). Nikt nie polemizuje z tezą, że Bóg gdyby chciał, to by nam dał takie objawienie. Zresztą na tym mniej więcej polega religia – na przekonaniu, że jakiemuś facetowi Bóg dał możliwość wyrwania się poza ludzkie ograniczenia poznawcze i ten ktoś był na przykład Natchnionym Autorem.
wo :
Jakie prawa przyrody uniemożliwiają obrazowanie obiektów mniejszych od 400 nm?
Zachwyca mnie twoja szczegółowa znajomość atrybutów Pambuka. Że jeszcze cię Benek nie wynajął w charakterze eksperta…
Mógłby zatem Pambuk także coś uczynić z oczkami ludzięcymi.
A dlaczego nie miałby móc?
bart :
Z takiego komentarza grzech ciężki nic nie zrobić.
wo :
e nie, tylko Gammon dał Ci się wkręcić w taką dyskusję. teza brzmiała: napis “Made by Pambuk” farbą olejną na każdym atomie by Gammona przekonał do istnienia Boga. w momencie stawiania tej tezy jasne było, że nie hipotetycznie istniejący być może napis którego nie możemy zobaczyć, tylko właśnie taki napis, który zobaczyć można.
Gammon No.82 :
Pogadaj z kimś kto umie czytać, dowiesz się, o niemożności zobaczenia jakich obiektów pisałem. Nie chodzi o “mniejsze od 400 nm”, chodzi o “napis na atomie”.
Gammon No.82 :
Ignoranta w ogóle łatwo zaskoczyć – z pewnością mógłbyś mnie zaskoczyć wiedzą na temat kolejki ligi futbolowej. Co jeszcze nie znaczy, źe masz taką wiedzę, żeby aż to uprawiać profesjonalnie.
Gammon No.82 :
Pytaj kogoś, kto twierdzi, że nie miałby.
czescjacek :
Heh, i takie kołowe rozumowanie robią ludzie, którzy pozorny paradoks omnipotencji uważają za przejaw “pustosłowia” uprawianego przez katolików.
wo :
Heh, Twoja stara.
Uprasza się o niepimpowanie ewentualnej schizofrenii. Dziękuje się.
czescjacek :
No więc, albo taki napis Gammon mógłby zobaczyć “trzecim okiem” co jest równoznaczne z epifanią, albo przy użyciu jakiejś naukowej techniki pomiarowej, czyli woltomierza* — mimo, że się wzdraga i mi wmawia, że mu wmawiam. No chyba, że jakiś tertium daturuje, którego w swojej wszechwiedzy nie dostrzegam.
*) Właściwie to na jedno wychodzi. Nauka (as in science) to taka elektroniczna epifania.
inz.mruwnica :
o epifanię chyba też nie chodzi, bo zdaje się, że milczącym założeniem było, żeby te napisy farbą olejną były intersubiektywnie sprawdzalne. więc zostaje woltomierz, więc wynikałoby, że przy takich prawach fizyki, jakie mamy, Gammon nie uwierzy w Boga. mógłby uwierzyć w alternatywnym wszechświecie, w którym da się zobaczyć, co jest olejną farbą na atomie napisane, albo gdyby Bóg coś ostro namieszał w matriksie :)
wo :
Jakiś WO pisał o jakichś nanometrach, widocznie się podszywał. A napis na atomie dla Pambuka żaden problem. Chlastu chlastu ławkowcem po orbitalu i cześć.
Jakoś dotąd nie aspirowałem ani do rangi eksperta od Pambuka ani od ligi ani od kolejek. Może masz na myśli siebie, ale w takim razie sam sobie przeczysz.
Napisałeś “Człowiek nie [mógłby]”, bez zastrzeżenia “no chiba żebi za wsparciem Pambuka przy wstawiennictwie Syna Jego Jedynego”.
A gdzież to kołowe rozumowanie? Na pytanie o przekonujący dla mnie dowód stworzenia Wszechświata 6000 lat temu podałem pierwszy przykład, jaki mi do łba strzelił. To, że przykład nie ma sensu empirycznego, było dla wszystkich od początku oczywiste. Jak pisanie po atomach nie ma sensu empirycznego, to czytanie z atomów również. Sens empiryczny (a raczej empirycznoepifaniczny) musiałby temu nadać tenże sam Pambuk.
Zresztą dowód nie byłby taki jednoznacznie przekonujący. Poza tym, że ktoś może się podszywać pod Pambuka jest i drugie pytanie: dlaczego wierzyć Pambukowi w to, co napisał na atomach? (że akurat 6000 lat B.P.)
Eee, to jak gra do jednej bramki. Jak w grę wchodzi jakieś bóstwo to tu gadanie o możliwościach tegoż nie ma sensu.
Jednak, nawet jeśli, że coś i w ogóle, to to wasze całe widzenie i nie to o kant dupy potłuc. (Ależ jak się idzie w stronę filozofii to się stylistyka chrzani.)
Po pierwsze primo co to znaczy zobaczyć? Gammon No.82 miał tu rację poza promieniowaniem optycznym to widzenia nie ma właściwie.
Po drugie primo fizycy są na tyle sprytni, że mogą sobie taką ‘The Incredible Machine’ że da rade stwierdzić czy napis jest czy nie. (Stawiam, że będzie tam co najmniej jeden chomik w kółku biegał.) O ile by był. Przynajmniej teoretycznie.
Po trzecie atomy nie istnieją*. ;) Całe szczęście, że jestem zapiekłym instrumentalistą i mogę mieć to gdzieś.
* W istocie atomy to jednak byty postulowane, było to wymyślone tak dawno temu, że wszyscy o tym zapomnieli. Na dodatek w szkole i tak pokazuje się kuleczki łączone patyczkami udające związki chemiczne więc kto pomyśli inaczej? No i się wszystkim wydaje, że takie atomy to sobie istnieją przez duże I. A to tylko przyzwyczajenie, tylko dlatego, że te cała koncepcja atomistyczna jest bardzo praktyczna.
Gammon No.82 :
ja właśnie miałem epifanię. te napisy by się musiały co roku zmieniać.
mdh :
A czym się odkręca zapiekłych instrumentalistów?
czescjacek :
A ja epifanię do epifanii – szatan, szatan, biada. Przecież to szatan daje widoczne znaki, żeby wodzić na pokuszenie, a Bóg to słowo – prawda. Auch: na początku było słowo i słowo było u boga i bogiem było słowo. Soł: istnienie atomu podpisanego przez boga w sposób który moglibyśmy odczytać byłoby dowodem na istnienie szatana a więc pośrednim dowodem na istnienie Boga!