Pseudonauka i cycki
Pod poprzednim postem rozpętała się standardowa już w przypadku BdB burza komentarzy dotyczących wszystkiego, tylko nie tematu tekstu. Kiedy po gorącym flejmie pt. „Ateista na ślubie kościelnym — krótki savoir-vivre” komentatorzy przeszli do wirtualnego bęckowania się po paszczach za nierozróżnianie tautologii od aksjomatu, zrozumiałem, że czas uatrakcyjnić Blog de Bart dla młodzieży, wpuścić nieco świeżej krwi. Stąd tytuł i tematyka dzisiejszego wpisu.
A było tak: Szacowna Małżonka udała się do miasta kupić biustonosz. Koleżanka poleciła jej kultowy sklep w centrum. Przyjmuje w nim pani Hania, bożyszcze warszawskiego świata staników. Szacowna Małżonka wróciła cała w skowronkach z rewelacyjnym (choć drogim!) biusthalterem — i to jest najważniejsze, łzy szczęścia żony są dla mnie najlepszą zapłatą. Małżonka przyniosła ze sobą również info o unique selling point pani Hani. Otóż pani Hania nie sprzedaje po prostu elementów garderoby, ona ratuje kobiece życia! Oddajmy głos samej zainteresowanej, w wywiadzie dla pisma „Lux Med”:
Pracowałam przez wiele lat w służbie zdrowia. Już wtedy wiele kobiet chorowało na nowotwory piersi. Myślałam o tym, żeby im pomóc. W tym samym czasie moja siostra otworzyła sklep i rozpoczęła import biustonoszy dobrej jakości. W ramach współpracy producent biustonoszy organizował szkolenia dla sprzedawców. Podczas tych szkoleń eksperci, w tym lekarze, informowali nas, jak ważne dla zdrowia kobiety jest właściwe dobranie biustonosza, ponieważ aż 70% nowotworów piersi spowodowanych jest noszeniem źle dobranych biustonoszy, a tylko 30% jest uwarunkowane genetycznie. Po tych szkoleniach utwierdziłam się w przekonaniu, że pomagając kobietom właściwie dobierać biustonosze mogę zaangażować się w profilaktykę zdrowotną. Robię to już 15 lat.
Rak piersi to drugi po raku płuc najczęstszy nowotwór, występujący praktycznie wyłącznie u kobiet. Wiadomo, że wiele jego przypadków ma podłoże genetyczne, wiadomo, że duży wpływ mają estrogeny, czyli tzw. hormony żeńskie. Już na początku XVIII w. zauważono, że zakonnice zapadają na raka piersi częściej niż mężatki. Bezdzietność, późne urodzenie dziecka, niekarmienie piersią — to czynniki zwiększające ryzyko. Uważa się również, że im więcej cyklów menstrualnych, tym większe szanse zachorowania, do czynników zwiększających ryzyko można więc dopisać wczesne pojawienie się miesiączkowania i późniejsze klimakterium.
Epidemiologowie twierdzą, że owe znane czynniki są odpowiedzialne za mniej niż połowę zachorowań. Do tego łatwo zauważyć, że są to elementy, nad którymi nie ma się doraźnej kontroli: geny, cechy organizmu, poważne wybory życiowe. Bardzo ciężko wyjść z grupy podwyższonego ryzyka, na pewno nie da się tego zrobić tak łatwo, jak w przypadku raka płuc — po prostu rzucając palenie. Czynniki, nad którymi istnieje możliwość zapanowania poprzez zmianę stylu życia (terapie hormonalne, pigułki antykoncepcyjne, otyłość, spożywanie tłuszczów czy alkoholu), okazały się nieść ze sobą niewielki lub wręcz zerowy wzrost ryzyka. Zrozumiałe, że taki stan rzeczy może budzić u kobiet uczucie bezradności i braku kontroli nad stanem swojego zdrowia. To z kolei daje pole do popisu szarlatanom.
Postulowany mechanizm wywoływania raka przez ciasne biustonosze: fiszbiny uciskają kanały limfatyczne, powodują odkładanie się toksyn w piersiach. A od toksyn, jak wie każdy czarownik, robią się nowotwory.
Wpisanie do Google „bras breast cancer” powoduje natychmiastowe „WTF, to prawda!” — kilka pierwszych stron absolutnie to potwierdza. Przekonują nas o tym: dr Ralph L. Reed ze strony all-natural.com, doktor Nguyen Phawk Yu z health2us.com („mniej pieniędzy dla onkologów, więcej pracy u podstaw”) i specjaliści z Chet Day’s Health and Beyond (wśród reklamowych pop-upów przyciąga uwagę czyszczenie jelit jabłkami). Na stronie 007 Breasts dowiadujemy się, kto jest sprawcą całego zamieszania:
Pierwsze obszerne badania nad tym zagadnieniem przeprowadził badacz medyczny Sydney Singer wraz z małżonką Somą Grismaijer. Na początku ciąży Soma odkryła w swojej piersi guzek. Przerażeni tym faktem, zaczęli szukać przyczyn i czynników wpływających na zachorowania na raka piersi — i odkryli, że nawet sprawdzenie, czy guzek jest faktycznie nowotworem, związane jest z ryzykiem, którego nie chcą ponosić.
Soma przestała nosić biustonosz, zaczęła ćwiczyć i masować sobie pierś, piła tylko filtrowaną wodę i łykała ziółka i suplementy. Po dwóch miesiącach guzek zniknął.
Zauważyli, że nowozelandzkie Maoryski, które przejęły białą kulturę, chorują na raka piersi, podczas gdy australijskie aborygenki nie. Rak piersi występuje również w innych kulturach przekonanych do biustonoszy — u Japonek czy Fidżyjek.
Singer i Grismaijer przebadali 4500 kobiet w pięciu amerykańskich miastach i opublikowali wyniki swoich badań w książce „Dressed to Kill”. Choć ich badania nie uwzględniały dodatkowych czynników, wyniki są zbyt mocne, by im przeczyć:
• 3 na 4 kobiety noszące stanik 24 godziny na dobę zachorowały na raka piersi.
• 1 na 7 kobiet noszących stanik więcej niż 12 godzin na dobę (ale nie do łóżka) zachorowała na raka piersi.
• 1 na 152 kobiety noszących stanik mniej niż 12 godzin na dobę zachorowała na raka piersi.
• 1 na 168 kobiet nie używających staników (lub noszących je z rzadka) zachorowała na raka piersi.
Nasi badacze nazywają siebie medycznymi antropologami, „żwawym duecikiem znanym na całym świecie z przeciwstawiania się motywowanemu chęcią zysku i zorientowanemu na leczenie [WTF?! — bart] systemowi medycznemu”. Prowadzą Instytut Badań nad Chorobami Kulturogenicznymi, zajmującym się cywilizacyjnymi zagrożeniami zdrowia (w kolejności: zbyt płaskie łóżka, zbyt ciasne biustonosze, zbyt zasrane publiczne toalety).
Rety, tyle tego, że nie wiadomo, od czego zacząć. Może od jasnego stwierdzenia: noszenie biustonosza nie powoduje raka piersi.
Pierwsza czerwona lampka zapala się przy odkładających się toksynach. Zatruwające organizm metale ciężkie i inne szkodliwe substancje to ulubiona piosenka New Age’owych szarlatanów. Wywołująca autyzm rtęć w szczepionkach. Toksyczne złogi w jelitach usuwane przez lewatywy z kawy i bentonitowe brązowe węże. Trucizny w nogach, wyciągane magicznymi metodami przez kąpiele elektrolityczne i waciki Kanoki.
Druga czerwona lampka to naukowiec-amator, walczący (przy wsparciu małżonki) z medycznym przemysłem śmierci, wyśmiewany przez „fachowców” siedzących w kieszeniach farmaceutycznych korporacji. To klisza pojawiająca się w wielu opowieściach o „naturalnych metodach leczenia”. Na razie zabawna, pewnego dnia okaże się szkodliwa, jeśli jakiś naukowiec-amator faktycznie wynajdzie lekarstwo na raka, a medyczny establishment początkowo go wyśmieje, zwiedziony na manowce przytłaczającą ilością wcześniejszych naukowców-amatorów, którzy po dokładniejszym sprawdzeniu okazali się oszustami lub wariatami.
Trzecia czerwona lampka to dowód anegdotyczny (pani pomasowała sobie cyc i guzek zniknął, jakby go nigdy nie było). Lampka potrójna, bo nie dość, że skuteczna metoda walki z pozornie śmiertelną chorobą była naturalna i prosta (masaż, woda, ziółka), to jeszcze zniknęło coś, czego nie widział i nie diagnozował żaden lekarz. Bzdura zabawna zamienia się w bzdurę szkodliwą, kiedy dodatkowo zorientujemy się, że autorzy książki odradzają wizytę u onkologa, twierdząc, że w 80% przypadków guzek zniknie w miesiąc po zrezygnowaniu z biustonosza.
Czwarta czerwona lampka to opowieści o żyjących w zgodzie z naturą Aborygenkach, które nie chorują na raka piersi. Hm, najwyraźniej jednak chorują.
Piąta czerwona lampka to publikacja sensacyjnych wyników badań w książce zamiast w dobrym, recenzowanym piśmie medycznym.
Ale te pięć czerwonych lampek (w tym jedna podtrójna) to małe piwo w porównaniu z krwistym reflektorem walącym w oczęta z wyników „badań”. 75% kobiet noszących stanik non stop zachorowało na raka piersi?! Niech mnie jakiś mądrala-komentator poprawi, ale 75-procentowa szansa zachorowania na jakąś chorobę w wyniku działania jakiegoś czynnika to wynik nienotowany w historii epidemiologii. Ilu palaczy zapada na raka płuc? Kilka procent? Gdyby faktycznie występowała tak ogromna zależność między noszeniem stanika a rakiem, świat medyczny po przeczytaniu „Dressed to Kill” wykonałby zbiorowego facepalma tak głośnego, że usłyszałaby go Twarz na Marsie. Być może zresztą ów superplask się odbył, tylko jego odgłos stłumiło wszechmocne biusthalterowe lobby (autorzy książki bronią się, że ich odkrycia są lekceważone, podobnie jak kiedyś dowody na związek palenia z rakiem płuc).
No właśnie, co o rewelacjach Singera i Grismaijer sądzi świat medyczny?
MedlinePlus, serwis amerykańskiej Narodowej Biblioteki Medycznej i Narodowych Instytutów Zdrowia, w haśle „rak piersi” podkreśla:
Implanty piersi, używanie antyperspirantów i noszenie fiszbinowych biustonoszy nie zwiększa ryzyka raka piersi.
Narodowy Instytut Badań nad Rakiem twierdzi:
Istnieje szereg błędnych przekonań na temat przyczyn powstawania raka piersi. Niektóre z nich dotyczą używania dezodorantów lub antyperspirantów, noszenia fiszbinowych biustonoszy, poronienia lub aborcji, uszkodzeń tkanki piersiowej. Wpływ tych czynników na poziom ryzyka zachorowania na raka piersi nie został wykazany.
Jedno z wyszukiwań zaprowadziło mnie na stronę organizacji BreastCancer.org, która na pytanie:
Czy można dostać raka od robienia czegoś swoim piersiom, na ten przykład od noszenia w kółko biusthaltera albo miętoszenia ich przez kolegę?
odpowiada trzeźwo:
Nie można. Co nosisz i jak pozwalasz dotykać swoje piersi, nie ma wpływu na ryzyko zachorowania na raka piersi. Jeśli jednak odczuwasz dyskomfort w związku ze sposobem, w jaki twój kolega zajmuje się twoim biustem, powinnaś z nim o tym porozmawiać.
Znalazłem też miejsce, w którym jeden z autorów „Dressed to Kill” odpowiada na zarzuty naukowców o niespełnianie standardów wymaganych dla badań epidemiologicznych, pominięcie różnych znanych czynników mogących mieć wpływ na zachorowanie, a przede wszystkim brak jakichkolwiek innych badań potwierdzających odkrycia opublikowane w książce:
Nie ma innych badań, bo nasze są przełomowe. Aczkolwiek, jak pokazaliśmy w naszej książce, biustonosze od dawna sprawiają problemy zdrowotne. Gorsety robiły krzywdę kobietom poprzez ucisk, a przecież biustonosze to gorsety na cycki! A jeśli chodzi o pominięcie innych zmiennych, to każde badania pomijają jakieś zmienne. Nie da się uwzględnić wszystkich zmiennych, a w ogóle to nie znamy przecież wszystkich zmiennych. Te, które pominęliśmy, nie były nam potrzebne w badaniu wpływu staników na piersi.
Nie wiem jak państwo, ale ja się czuję przekonany!
Na koniec warto wspomnieć, że można dopatrzeć się pewnej zależności między noszeniem staników a rakiem piersi. Tak jak można się dopatrzeć zależności między czasem poświęconym na zmywanie a otyłością (efekt oczywiście znika w przypadku badanych mieszkających z mamusią). Hipoteza naukowa jest prosta: im kobieta grubsza. tym większe prawdopodobieństwo, że nosi biustonosz — a akurat otyłość znajduje się na liście czynników powiązanych z rakiem piersi (również zresztą w związku z produkcją estrogenów). Noszenie ciasnych lub źle dopasowanych biustonoszy nie ma wpływu na zachorowanie na raka piersi, a propagowanie podziału „30% — geny, 70% — złe staniki” daje jedynie pretekst do stwierdzenia, że może to i lepiej, że pani Hania nie pracuje już w służbie zdrowia.
bloody_rabbit :
A jeszcze za granicą, w miejscu w którym zupełnie nie rozumiem co się do mnie mówi – mnie się włącza nieśmiertelność. I to jest chyba w’ogle najfajniejsze w podróżowaniu.
hlb :
Zawsze miałem wrażenie że proces i Ty to jedna osoba.
bart :
Wobec tego nie ma między nami więcej nieporozumień.
urbane.abuse :
Być może i Tobie przydałby sie kurs czytania ze zrozumieniem, który WO proponował ostatnio komuś innemu. Napisałem coś przeciwnego niż ty przeczytałeś.
I zważ iż NIGDZIE nie stoi czym jeżdże, kiedy nie jeżdże metrem – więc możesz kroczyć po cieńszym lodzie niż ci sie wydaje. Szczególnie że nadużywasz angielskich zwrotów mieszkając w Katowicach, które mają najwyżej pięciu Anglików (a i to – czasowo). Uważaj, bo nawet dobry samochód takiego wiesniactwa nie pokryje.
Kompromisy które z przyjemnością poniose, aby pozostać przyjaciółmi z Bartem, ciebie raczej nie dotyczą, więc proszę zmieńmy temat poki jeszcze jest czas, dobrze?
Veln :
Jestem raczej One Man Army, na dodatek włąśnie przeszedłem w stan spoczynku: patrz moja odpowiedź do Barta:)
bart :
Nic nie boli tak jak emo, nic nie boli nas.
eli.wurman :
Mam znajomego, który uniknął zajebania komóry, udając, że jest Szwedem i nie rozumie, co znaczy “dawaj komórę”.
eli.wurman :
Też miałem takie wrażenie, spotęgowane podobieństwem behawioralnym – proces też najpierw na moim blogu rozrabiał, na groźbę bana odpowiedział urażonym “fochu fochu fochu nie będziesz mnie tu straszyć”, więc dostał bana, więc potem rozpaczał na swoim blogu, a na koniec jeszcze tutaj przylazł z jakimiś apelami do mnie, że na pewno w głębi serca go rozumiem i skrycie popieram jego walkę ze złymi adminami, którzy coś mu skasowali. I też mu się w końcu znudziło. Co do mnie, to nie rozumiem takich ludzi, ale też i moja potrzeba by ich zrozumieć jest przyzerowa.
bloody_rabbit :
Ja całkiem podobnie – w Łodzi czuję sie niemal wystawiony na odstrzał (może to bagaż lęków z okresu dorastania w dresiarskiej Łodzi lat 90tych), w Krakowie sobie na luzaczku imprezuję, a za granicą jak Bloody i Eli w zasadzie jest God Mode On. I, co zabawne, moje zajebiste poczucie pewności siebie w takich okolicznościach powoduje, że ludzie najczęściej schodzą mi z drogi i nie zaczepiają. Odpuścili nawet afroamerykańscy żołnierze z bazy w Zama Camp w Japonii. :)
wo :
Eee, no to twoje zdolności kojarzenia faktów sa raczej słabe. Jesli nie umiesz inaczej, to sobie logi przejrzyj. Nie bawię się nawet w anonimowe proxy więc jako informatyk-hobbysta powinieneś sobie dac radę sprawdzić co i jak.
wo :
Mam dżentelmeńska umowę z Bartem, że tego flejma nie bedę podlewał benzyną, więc prosze Cie uprzejmie, odpuść sobie komentowanie mnie poprzez osoby trzecie. Obiecuję, że odpłacę tym samym.
hlb :
Och, ale ja już pisałem, że jest mi z tego powodu bardzo wszystko jedno? Nie będę się licytował na miejscówki, (IMO Londkiem Zdrojem Zurychu i tak nie przebijesz). Pis, men. Twoje emo to tylko Twoje emo.
Barts :
Prawda prawda, ale są pewne granice – czarni marines i to jeszcze w Dżapan są chyba bardziej lajtowi niż np. arabscy przyjaciele w Marsylii?
urbane.abuse :
Może na globusie Katowic takie rankingi maja sens. Ja natomiast nie do końca wiem, w jakiej kategorii to porównanie ma się odbywać. Oczywiście, ze PiS, bo wyczerpałeś limit czasu, jaki dla ciebie przewidziałem.
Teraz możesz iść na spacer dookoła Spodka i na kawę do Silesia Centrum, tego nie pokona nawet Zurich:).
urbane.abuse :
No nie wiem, zwazywszy na to ze sa praktycznie poza japonskim porzadkiem prawnym.
Swoja droga w Londynie mieszkam ponad rok, i nadal utrzymuje mi sie poczucie, ze nikt mnie nie ruszy. A mieszkam w dzielnicy ktora jest tak pomiedzy “zla” a “dobra”.
bloody_rabbit :
Ale z drugiej strony – wyróżniają się w tłumie, co nie? Trudno się potem wyprzeć, że to nie oni byli. A sfilmowanych japońskimi komórkami wersji incydentu będzie tyle co w tym fajnym videosie u Oniona.
hlb, urbane :
To na swój sposób urocze, że od pińdziesięciu komentarzy informujecie się wzajemnie, jak bardzo wam na waszych opiniach nie zależy :)
@hlb i jego emo:
Zacytuję klasyka:
czescjacek :
Eeee no nie, ja napisałem dwa razy, za drugim zaznaczając brak odbioru, i tyle. Nie mój blog, nie moje emo, wolę zrobić miejsce innym.
eli.wurman :
U mnie jest tylko 22 stopnie, więc wcale jeszcze nie jadę na 100 procent mozliwości. Ale point taken:)
urbane.abuse :
Rabbit ma rację – tym gościom (niekoniecznie tym samym, ale getujecie pointa) upiekł się nawet gwałt, bo zdążyli dobiec do tej ich bazy, a ona jest eksterytorialna (to zresztą całkiem mocno wkurza spokojnych zazwyczaj miejscowych – po powrocie do domu z pracy, mogę wrzucić fotkę plakatu z cyklu Yankee Go Home jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć).
Po pijaku i w grupie potrafią być mocno nieprzyjemnie, jak chcą (zadymy w klubach Roppongi). Ale jakoś nie chcieli tą razą. :)
eli.wurman :
Pierdolisz gorzej, niż ja o Śląsku.
eli.wurman :
A to nie jest tak, że teraz kupujemy drogi śląski węgiel, bo jest “nasz”, zamiast taniego zagranicznego? Możliwe, że pomyliło mi się z marchewkami.
urbane.abuse :
Serio? I nazywacie to CYWILIZACJĄ? Mniejszych słów nie było?
Wybaczcie przydługi post, ale Quasi tyle się naprodukował, że szkoda tak to zostawić.
Quasi :
Nie naskoczył i wcale nie było to wsciekłe. Nie pochlebiaj sobie. Co najwyżej zauważył, że chwilowo Twoje emo przyćmiło Twój zmysł analityczny, za który notabene bardzo Cię cenię. Zaraz UE to Twoje emo? Nice :)
To nie są problemy. To jest klasa pseudoproblemów czy kretyństwa jakie pojawia się przy próbach uzyskania pieniędzy przez uczelnie.
Opiniowanie takich wniosków składa się z wielu elementów. Tak więc pisząc wniosek o dofinansowanie jakiegoś programu badawczego, czy zakup sprzętu, musisz np. uzyskać punkty za zarządzanie pieniędzmi unijnymi. W takich projektach pojawiają się więc wpisy, że wydział ten i ten ocieplił budynki realizując program ten i ten, zrealizował wymianę sieci kanalizacyjnej(sic!). Wnioski muszą być zaopiniowane przez inne ośrodki akademickie dołącza się to do dokumentów. Jako, że obowiązuje regionalizacja, to opinia jakiegoś innego bliskiego ośrodka akademickiego będzie prawie na 100% negatywna. Dlatego przy wydawaniu opinii działa coś takiego, że opinia zależy od odległości. Fajne co?
Skoro Profesjonali Profesjonaliści wyrazili swoje zdanie czas na urzędników. Jednak taki urzędnik nie wie czego dany wniosek dotyczy. Nie zna się ani na krystalografii, ani na optymalizacji procesów produkcyjnych. Co więc robi? Patrzy na uzasadnienie. A tam im więcej ‘wyrównywania szans’, ‘zrównoważonego rozwoju’ tym lepiej.
Zapytaj znajomych z dowolnej politechniki.
Sugeruję zapoznanie się z procedurami unijnymi w zakresie wspierania nauki. To nie są pojedyncze przypadki. Poza tym to nie problem z fiansowaniem, a porażającą i przytłaczająco biurokracją. Ty zaś włączasz swoje emo i lecisz mi frazesami.
Proponuję w ramach ćwiczeń zapoznać się tylko z instrukcjami dot. uzyskania środków na badania.
Znowu nakręcasz się. To nie psychiatryk24. Tam nigdzie nie było rewolucji w systemie finansowania nauki. Piszę tylko obecny system nie działa jak powinien przez wydumaną papierkologię.
Taki, że mechanizm produkcji druczków, podań, okólników, regulacji jest ten sam. Twierdzisz UE jest bardzo ok. Ja mówię, popełniasz ten sam błąd co korwiniści, tylko Twoje emo działa w drugą stronę.
II. KONDYCJA PAŃSTW UE
W porównaniu do czego? Żeby wskazać jest dobrze, trzeba wskazać gdzie jest źle. Poza tym te wskaźniki nie polepszyły się z powodu UE? Przed powstaniem UE w Europie też nie było źle? Musisz wskazać, że dzięki UE jest lepiej w tych dziedzinach, niż gdyby UE nie było. Jesteś w stanie to zrobić? Jeśli nie to nie wal argumentami z dupy wyjętymi, żeby odpowiedzieć nie na to co trzeba.
O związkach biurokracji z PKB napisał Ci wystarczająco czytelnie Gammon.
III. PATERNALIZM i BIUROKRACJA vs. WSZECHPRYWATYZACJA (”nightwatchman state”)
To nie jest dyskusja ideologiczna. Opieram się na praktyce. Ta zaś mówi, że przerost organizacji zawsze prowadzi do spadku jej efektywności. Z tego też względu jeśli w praktyce opłacalne jest w wielu przypadkach skorzystanie z dobrodziejstw outsourcingu (który nie jest panaceum na wszystko – takie zastrzeżenie), nie mogę zrozumieć co jest takiego specjalnego w administracyjnej konstrukcji państwa, że akurat tam się to nie sprawdzi. Państwo pod względem formalnym jest organizacją taką samo jak inna i działają tam takie same mechanizmy.
Ja o tym w ogóle nie pisałem, że chce państwa minimum? Gdzie? Nie mój cyrk, nie moje małpy.
Zdefiniuj koszty i zyski.
To nie jest takie oczywiste, to raz. Dwa, ja nigdzie nie pisałem, że państwowa służba zdrowia jest be. Rozstrzygniecie co do modelu (na ile państwowe na ile prywatne) jest jednak sprawą analiz ekonomicznych, przy założeniu – państwo jest odpowiedzialne za zdrowie obywateli. Mi cały czas nie chodzi o ideologię ale efektywność, czyli dbanie żeby za daną złotówkę dostać jak najwięcej.
Nic nie rozumiesz. Czym innym jest ideologia czym innym praktyka. Nie mam nic przeciwko prywatyzowaniu/upaństwawianiu (nie modlę się do tego, nie klękam wymawiając Imię), ważne tylko żeby to działało efektywnie, realizując wszystkie założone cele. Ja twierdzę, że każda organizacja w tym państwo lubi się rozrastać konsumując coraz więcej, dając za to coraz mniej na 1 złotówkę. Tak wygląda mechanizm działania biurokracji. To nie ma nic wspólnego z ideologią. To badania empiryczne. Zatem trzeba pilnować dawać po łapach, kroić i ograniczać gdzie to możliwe.
(To na siłę dopiero można podciągnąć pod ideologię.)
Nie jestem zajebisty, jestem przeciętny w każdym calu. Ja nie potrafię przewidzieć, odczytać wszystkich potrzeb innego człowieka lepiej od niego. Myślisz, że urzędnicy/politycy są na tyle zajebistymi kolesiami, że będą wiedzieć lepiej? No chyba, że w chwili zatrudnienia mocą ustawy nabierają zajebistosci? W takim razie przepraszam. Podaj tylko sygnaturę tegoż.
grzesie2k :
Ej, ale serio nie wyłapałeś sarkazmu?
Kurcze, ta propolonia_dot_pl ma niezły potencjał. Na jednym z tamtejszych blogów znalazłem fragment, który mógłby być idealnym zamknięciem dowolnego flejma:
…to tak w ramach ekumenicznego pojednania i zmiany tematu.
Barts :
Ej, eli na moim własnym prywatnym blogasku pisał, że Rynek śmierdzi moczem, więc nie byłbym taki pewien, że on nie na poważnie.
grzesie2k :
Bo śmierdzi. Może nie na całym, ale przechodząc tam, gdzie dorożki mają postój to można po prostu odwalić od zapachu końskiego moczu.
Reszta to oczywiście sarkazm. Choć – i tu się zapytaj inz.mruwnicy – pijani Anglicy istnieją, choć może faktycznie mam jakiś dar przywoływania (+20 do szansy spotkania pijanego Anglika?).
Ja po prostu jestem gorącym zwolennikiem ucywilizowania takiego postoju dorożek, wydzielenia przestrzeni – to nie jest bezpieczne jak one sobie tak stoją w miejscu gdzie się przewija od cholery ludzi.
eli.wurman :
Z tym akurat tez bym się zgodził.
Przy okazji byłbym gorącym zwolennikiem takiej sytuacji, w której krakowska policja wyjęłaby palec z tyłka i zaczęła dbac o porządek. Pijani huligani powinni byc traktowani w taki sam sposób bez względu na to czy sa przyjezdni, czy miejscowi. Ergo, zatem, inaczej mówiąc – najebane chavsy z Leeds to nie problem turystyki, tylko władz miasta.
hlb :
Ale władze miasta tolerują, bo przecież PRZYWOŻĄ DEWIZY.
eli.wurman :
Oh my gawd, ale przecież wszyscy wiemy, że gdy państwo interweniuje w sferę bezpieczeństwa, to zwiększa nam się złudne poczucie bezpieczeństwa, przestajemy uważać i tak naprawdę zagrożenie rośnie!!!!111 Zobacz, odkąd piesi poruszają się chodnikiem a samochody drogą, jak często słyszymy o potrąceniach na przejściach dla pieszych!!!!
eli.wurman :
Ja się zgadzam. Ale właśnie o tym myślałem pisząc. Władze miasta zachowują sie jak wioskowy głupek, którego obszczymury walą w karczycho, a on się jeszcze śmieje bo mysli, ze to dobra zabawa.
Do Krakowa przyjeżdzaja z UK ludzie którzy za weekend nie chcą wydać więcej niż równowartość taniego lotu i sześciu zgrzewek piwa. Znacznej części z nich doprawdy bardzo wszystko jedno gdzie się najebią, byle mozna było zacząć już w samolocie. Zresztą po co innego pojechać (EDIT: poleciec) do Krakowa, jesli chce się czegoś więcej niz piwa?
Na marginesie: wywieszanie na klubach kartek “Anglików nie wpuszczamy” jest częścią tego samego wiesectwa, tylko z wektoerm w przeciwną stronę.
Bo gdyby na sklepie w Berlinie ktoś wywiesił kartke ‘Polaków nie wpuszczamy’ to byłby uzasadniony wrzask, że jest to leko rasistowskie.
Veln :
Ja się w’ogle dziwie, że nie mają emo: a dlaczego zakaz poruszania się koniem po ulicach – przecież:
a) koniem można było kiedyś, i komu to przeszkadzało
b) wolność wyboru środka lokomocji!
hlb :
To jest obleśne.
@Barts:
Może Cię zainteresuje – jest do pobrania iso androida, działa całkiem nieźle pod VirtualBoxem.
hlb :
Auuu!, oczęta mnie wypadli.. WO Cię zamemił tym jakimś Hooolighanem czy co?
janekr :
A skoro jesteśmy sobie tak tu w miłym fap-circle: to o co chodziło z tą całą akcją, że występowałeś jako Hoolighan, trochę komciowałeś pod własnym nikiem?
janekr :
racja. to jest po prostu efekt poruszania się w dwóch różnych językach równoczesnie. po polsku jest przez ch po angielsku przez h. jakis czas temu mialem podobny problem z pisownią alcohol, haha. Ale to nic, czasem kiedy sie spieszę, to zapisuje fonemy nieprawidłowo. Mylę ‘S’ z ‘Z’ i takie tam.
A jak myslisz, dlaczego ja sobie tak czasem zaglądam tu do Barta? No zeby po polsku pisac nie zapomnieć, dude:)
EDIT: nie hooliGHan tylko hooligan:)
hlb :
Kiedys byl w “GW” cytat z jednego z nich: “My tak bedziemy rozrabiac, dopoki wasza policja nie zabierze sie za nas i powsadza do aresztow”.
eli.wurman :
O ile dobrze rozumiem, WO sobie ubrdał, że jakiś delikwent z nickiem na ‘h’, który pisywał u niego na blogu, to ja.
hlb :
Pretensje miej do WO, a może do jego gościa, jeśli wybrał sobie taki nieortograficzny nick.
hlb :
Lepiej się nie przyznawaj. Nic nie dorówna zawiści uwięzionych w Bolandzie do tych, którym udało się wysmyrgnąć w prawdziwy dobrobyt.
bloody_rabbit :
Ich ojczyzna, która jest też moja druga ojczyzną, to kraj ogólnie dosyć swobodny i mozna robic co sie chce. Policjant raczej nie podejdzie i nie przypieprzy się do ciebie tak dla zasady, ‘za niemanie’. Ale jesli ktoś przekroczy cienką czerwona linię to raczej nie ma sorry. Widziałem ostatnio taka akcje, kiedy dwóch kolesiów zaczęło dymic w pubie. Zanim skończyli rzucac stołkami, to już leżeli na podłodze. Bo przyjechały po nich (sztuk: dwie) trzy suki glin. One zawsze jeżdża trojkami.
No i nie pisze tego, żeby cos udowadniać tylko żeby powiedzieć krótko: jeśli angielscy rozrabiacy (którzy wcale też nie są większością w Krakowie) poczują się jak w domu w kwestii relacji z policją, to będą sie zachowywać.
Na marginesie, to jest właśnie przyczyna dla której angielscy hools dymią na stadionach Europy a w domu sa grzeczni i sympatyczni jak Jan Turnau na prywatce u prymasa.
janekr :
Ale to serio-serio nie Ty?
bloody_rabbit :
A policja zdaje się z nimi cmokać, jakby przyjechało jakieś jaśniepaństwo, a to przecież zwykłe żule, którym dobry kurs robi, że mogą poszaleć.
Auch: nienawidzę owadów! Aaaaaa!
janekr :
No mnie teraz podejrzewa, ze jestem procesem. Nerwową prace człowiek ma, to dostaje i schiz (to nie jest złośliwość tylko szczera refleksja, Bart).
janekr :
Nie no to juz przerabiałem na róznych forach, a jakże. Dlatego z kolei na tym punkcie potrafię byc nieprzyjemny, czasem nie potrzebnie:). Nie chcę zaczynac nowego flejma, ale z mojego doświadczenia największy problem z tym maja zwykle ludzie, którzy odniesli jakiś sukces w Warszawie.
Bo wielu z nich naprawde szczerze uważa – jak Piskorski – niegdyś, ze Warszawa to miasto prawię , ze tak ważne i dynamiczne jak Paryz Londyn czy może i NY.
Ale tego tematu nie bede ciagnal, bo to naprawde nie jest poczatek kolejnego flejma, tylko luzna refleksja.
Joanna Najfeld ukrzyżowana: http://mamproces.pl/
eli.wurman :
…i chociaż obaj regularnie czytają mojego bloga, to nie zauważyli siebie nawzajem (więc pisują o sobie per “ten mityczny osobnik”), a w dodatku obaj mieszkają na Bemowie, obaj znają ojca Suburban Housewife…
eli.wurman :
On. Inżynier Mruwnica — człowiek, który pamięta wszystko (błogosławieństwo i przekleństwo) — może Ci opowiedzieć ze szczegółami. Tylko to nigdy nie była moja zabawa.
Zajrzałem do tego ukrzyżowania.
“Założono mi sprawę karną z oskarżenia prywatnego Wandy Nowickiej. Odpowiem z art. 212 par. 2, za słowa wypowiedziane w filmie, ”
No więc uważam i będę uważać, że nie powinna istnieć odpowiedzialność *karna* za żadne słowa, choćby najbardziej ohydne.
Wyłącznie cywilna.
W imię zasad oczywiście.
“Twoje poglądy są mi ohydne, ale będę walczyć o wolność ich głoszenia”.
@Najfeld
Najpierw fetysz z rowami, teraz ze stosami.
hlb :
Nie, no tu ja Cię pierwszy podejrzewałem, wo się tylko zgodził z moją obserwacją. Macie zbliżone emo.
inz.mruwnica :
Eee, to kiedyś tam, jak Ci się będzie chciało.
janekr :
No więc ja uważam tak samo. Ale – póki istnieje takie a nie inne prawo – Joasia Najfeld powinna zdawać sobie sprawę z tego, że łatwo sobie ukręcić bicz na dupę. Więc jakby nie jest mi jej żal.
wo :
Rany, na Bemowie sensu largo mieszka ze 300 kiloosób. Ojca, jak ojca, ale dziadka suburbanki znał w PRLu *KAŻDY* – z gazet oczywiście.
Jeszcze jakieś argumenty?
inz.mruwnica :
Serio jesteś jak niejaki Melander* ze szwedzkiego kryminału “Śmiejący się policjant”?
*Policjant, który nigdy niczego nie zapominał – znany był z tego.
hlb :
Nie rozumiem, co chcesz napisać. W szczególności nie wiem, jak definiujesz sukces.
janekr :
Chodzi jednak o ojca, dla którego obaj pisaliście programy komputerowe. Dziwne, że Was sobie nie przedstawił.
janekr :
…i obaj uwielbiają szwedzki kryminał “Śmiejący się policjant”. Wiem wiem, Bemowo jest pełne wielbicieli szwedzkich kryminałów piszących programy dla ojca Suburban Housewife.
wo :
Gdybyś znał człowieka i sytuację w 1991 roku, to byś się nie dziwił. Był to osobnik, jakby to delikatnie rzec… interesów pełen, poważnie.
Bemowo jest sporym miastem i oczywiście pełne jest wszystkiego i wszystkich.
Popatrzy Ty sobie na nakłady szwedzkich kryminałów.
Zresztą – dziwnym nie jest. W tych kryminałach przeziera szwedzka specyfika. Są one znacznie bardziej egzotyczne dla nas, niż choćby takie “Norwegian Wood” – niby japońskie, a z różnic kulturowych wyprane do imentu.
wo :
Ażty! Ukradłeś moje EPIC PWNED!
janekr :
:D link
janekr :
Jak wynika z relacji Suburban Housewife, obaj chodziliście do jednej klasy i obaj macie na imię Janek. Ilu Janków chodzących do jednej klasy i piszących programy dla Housewife seniora w 1991 jest na Bemowie (a ponadto czyta mojego bloga i te same grupy w Usenecie)?
Za sprawą spamblokera wyszły dwa prawie takie same komcie, więc wyrażę swoją opinię w sprawie procesu Joanny Najfeld. Uważam, że art 212 należy po prostu wykreślić. Takie sprawy powinny być załatwiane tylko i wyłącznie na drodze powództwa cywilnego. ALE akurat przez to, że to sprawa karna, Najfeld ma większe szanse na obronę – wystarczy, że udowodni, że Wanda Nowicka jest w jakikolwiek sposób finansowana przez przemysł farmaceutyczny. Na dobrą sprawę wystarczy, że wytropi jedną wpłatę od jednej firmy na konto fundacji.
Oczywiście, człowiek formułujący w telewizji oskarżenie typu “pani po prostu jest na liście płac tego przemysłu” bez dupochronu w postaci takiej choćby jednej udokumentowanej wpłaty, jest głupi i powinien wyświadczyć przysługę ewolucji wycofując się z puli genów reprodukcyjnych.
eli.wurman :
No ale to chyba tylko, jak stoją? Chociaż w sumie różnica niewielka.
eli.wurman :
Apogeum było chyba w 2007, teraz już nie ma to rozmiaru plagi. Ok, użyłeś sarkazmu, ale serio są ludzie, którzy wierzą, że pijani Angole szczają na Sukiennice i napierdalają ludzi na Rynku.
eli.wurman :
100% zgody.
wo :
Ciekaw jestem, co suburbanka wciągała i czy to się hoduje pod pretekstem oporządzania stadniny.
Jak żyję, z jej ojcem nie chodziłem do jednej *klasy*.
janekr :
Ach, tylko do jednej szkoły? I oczywiście ta szkoła była też tak liczna, jak bemowski fan klub szwedzkich kryminałów?
@mamproces:
Chyba pod jej dupą. Oh wait.
eli.wurman :
No, racja. Ty.
A jeśli idzie o emo… Fakt, żle oceniam profesjonalizm Gazeta.pl (który IMO fatalnie rzutuje na markę Wyborczej, czy się tego chce, czy nie). I w tym jest podobienstwo moje do Procesa.
Natomiast nie podzielam jego zdania co do tego, czy słusznie mu zamkneli forum i bloga, czy nie. Poza tym prywtnie uważam, że obrał złą taktykę, ja bym obrał inną.
Więcej, nie mam zatargów na bloxie, bo niczego tam nie mam. Mialem tam bloga przez trzy miesiace, ale to jest bardzo przestarzala technologia i ją olałem. W tym względzie też różnie się zasadniczo od Procesa. Nie muszę być na bloxie, bo nie mam obsesji rankingów. A taka obsesja to jest właśnie bloxowo-onetowa choroba.
Jeśli jesteś mi wstanie wobec tego wykazać moje współbieżne do Procea emo to chętnie posłucham:).
janekr :
OK pisałem w pośpiechu, jedną noga w drodze do domu, więc troche to zle napisalem. Spróbuję inaczej.
Co i rusz spotykam się z osobami [głównie w internecie, ale nie tylko], które zorientowawszy się skąd jestem spieszą poinformować mnie nie pytane, że pracując w korporacji X mają się tak zajebiście w Polsce jak ‘za granicą’. A nawet lepiej, bo nie muszą wyjeżdżać do ‘syfnego’ Londynu, aby ‘siedzieć na zmywaku’ jak ja.
A kiedy dowiadują się, że nie ‘siedzę na zmywaku’ – a przy tym sam nie postrzegam ludzi ze zmywaka jako gorszych od kogokolwiek – wtedy przybieraja jedną z ponizszych min:
1 ‘ściemniasz pewnie i tek jestes na zmywaku’
2. ‘zawsze będziesz białym murzynem dla angoli’
3. ‘twoje metro nie jest pomarańczowe jak Lambo twojego sasiada’.
W ostatniej fazie dyskusji zwykle przechodzą do urażonej pozy pt. ‘nie popisuj się że mieszkasz w Londynie’ – choc sami sprowokowali zajscie. No wiesz mniej więcej jak w scence z pieskiem-inwalidą w Dniu Świra.
A wspomnialem Warszawe, bo najczesciej trafiali mi sie tacy plonkerzy z warszawy wlasnie. Ale z tego, po drugiej mysli, jestem sklonny sie wycofac. Moze po prostu w warszawie jest wiecej duzych firm i uleglem zludzeniu.
bart :
O rany, daj jej raz w życiu poczuć się Świętą Dziewicą w Oczekiwaniu na Stos. Najwyraźniej ją to kręci.
A może tak podesłać jej linka do inquisition artów Biessonowa?
Ale to przykre, że ją proces spotkał, nieważne czy karny, czy cywilny. Zwłaszcza że sama nie jest zwolenniczką ciągania przeciwników po sądach:
Po ponad godzinie próbowania stwierdzam z przykrością, że mimo obiektywnej przykrości sytuacji kompletnie nie jest mi przykro.
bart :
No ja sobie odpuściłem próbowanie. Jej nie jest przykro, kiedy nazywa mnie zboczeńcem i obwinia mnie o upadek cywilizacji, kiedy sugeruje, że w całej promocji homoseksualizmu czy adopcji dzieci chodzi tylko o to, żeby zapewnić sobie młode mięsko do ruchania. Więc niech się jebie. Dobrze jej tak, ciężko na to pracowała.
hlb :
Zależy komu można, mój kolega Rosjanin po każdej zmianie miejsca zamieszkania musi się meldować na komendzie policji. Fajnie jest być obywatelem UE :P
No chyba że akurat jest szczyt G20 (kolesia pobili bez powodu i zszedł na serce). Słyszałem też o przeszukiwaniu plecaka w metrze (w pozycji “rączki na ścianę”) o tak sobie, bez wyraźnego powodu. Tak więc nie przesadzajmy, aż tak kosmicznej różnicy pomiędzy polską a angielską policją nie ma, ale ogólnie się zgadzam, że angielska skuteczniejsza.
O masz, mi się takie jazdy jeszcze nie przytrafiły. Tylko tatamaxa mnie zwyzywał od brodatych szarlatanów :D
bloody_rabbit :
No tak, ale nie wiem jak bycie lub nie bycie obywatelem UE ma się do kwestii skuteczności policji wobec rozrabiaków?
bloody_rabbit :
Jak wyżej. Mam wrażenie, że nie napisałem nigdzie, że angielska policja jest kryształowa. Napisałem oczymś zupełnie innym.
bloody_rabbit :
Dosyć śmiała teza. Nie zrozum mnie żle, ale zawsze w takich wypadkach warto pamiętać, że człowiek szybko się do dobrego przyzwyczaja i zapomina o rzeczywistej różnicy:)
bloody_rabbit :
A, nie no jasne. Skoro tobie się nie przytrafiły, to nie ma sprawy. Cofam wszystko co napisałem:)
Nie chciałbym cię denerwować, ale to że mnie się przytrafiły na różnych forach, a tobie nie przytrafiły się u WO – wykazuje raczej mały związek:)
Huh, kto ma 30cm wody pod drzwiami ręka do góry?
Barts :
Niefajna historia, ale mamy przecież interesujące przykłady z udziałem rodaków. Plus: każda amerykańska baza jest eksterytorialna, a USofA oczywiście nie wydaje swoich żołnierzy jakimś tam Trybunałom. Jeśli nam jednak zrobią tarczę, tabloidy będą miały żer.
urbane.abuse :
Jak będę miał 30 cm wody na piątym piętrze w kamienicy, to chyba faktycznie będziemy mieli problem.
urbane.abuse :
A panienki będą chodziły pod jednostkę w nadziei, że chwycą amerykańskiego żołnierza za nogi/rogi (no, wiesz o co mi chodzi). Auch: geje i motyw żołnierza. Ale nie tam jakiegoś biednego polskiego wojaka. Porządnego, amerykańskiego.
eli.wurman :
Jak słuchałem “Lubiewa” (audiobooki ratunkiem na korki) to był tam rozdział o radzieckich sołdatach.
RobertP :
Mam wrażenie, że nawet niejeden, Ale marines będą z pewnością bardziej higieniczni, pasujący do czasów gejów, nie lubiewskich ciot.
eli.wurman :
Na szczęście pod drzwiami wejściowymi, czyli sporo niżej niż poziom mieszkania, ale pewnie o wieczornej nawałnicy będzie w gazetach. Jak dobrze, że zdążyłem przeparkować samochód dalej i wyżej.
hlb :
Odnosiłem się do poziomu swobód w UK, o którym też wspomniałeś.
Napisałeś “Policjant raczej nie podejdzie i nie przypieprzy się do ciebie tak dla zasady”. Nie usiłuję podważać wszystkiego co napisałeś, tylko dostarczam kontekstu Twojemu entuzjazmowi :)
No może i tak, zawsze jak jestem w Warszawie to mnie niemile różne rzeczy zaskakują, o których zdążyłem już zapomnieć (wiecznie wkurwieni ludzie na ulicach, syf na ulicach, rozpanoszone reklamy…)
Nie denerwujesz mnie wcale ;-)
mdh :
Epitety w stylu “tragicznie” w moich oczach jawią się jako naskoczenie i to nawet wściekłe (bo wg mnie są mocno podejrzane o przesadzę).
mdh :
???
Nie pojmuję.
W jaki to sposób Twoja antypatia wobec UE, paternalizmu, biurokracji etc. miałaby pochlebiać mnie???
mdh :
1. A gdzie niby było miejsce na zastosowanie mojego (rzekomego i rzekomo cennego) “zmysłu analitycznego”? Ja tylko zadawałem pytania w kwestiach, na których się nie znam (co automatycznie uniemożliwia mi ich analizowanie).
2. Nie pojmuję “argumentu z emo“. Co on niby ma oznaczać? Co to znaczy, że ktoś zawarł w napisanym tekście jakieś “emo”, jak jego zawarcie się stwierdza i w czym ono przeszkadza?
Jak już kiedyś wspominałem, uważam że praktycznie wszystkie tematy, o których piszę to moje “emo” – w takim sensie, w jakim je rozumiem: “emo”==”emocje” – i bez “emo” nie jestem w stanie świadomie napisać niczego. Ja piszę gdy coś mnie ciekawi, bulwersuje, irytuje, cieszy, gdy ciśnie mnie jakaś refleksja czy spostrzeżenie. Czyste “emo”.
mdh :
Nie UE jest moim “emo” tylko korwinizm.
Na UE i biurokracji w ogóle się nie znam i nigdy mnie one nie interesowały. Co więcej – intuicje zawsze miałem zbliżone do Twoich: biurokracja®ulacja jest potwornie narażona na zbędność, utrudnianie życia, niekompetencję i marnotrawstwo; własność prywatna jest generalnie lepsza niż publiczna i gdzie się da, powinno się ją implementować (np. zawsze byłem, i w sumie nadal jestem, za totalną prywatyzacją szkolnictwa).
Ale. Ale wieloletni kontakt ze sKorwinsynami – jakkolwiek podzielającymi moje intuicje, lecz w sposób znacznie bardziej stanowczy i radykalny, z ogromną pewnością siebie – uświadomił mi, że oni na poparcie swoich racji w zasadzie nie mają nic, poza sloganami i naciąganymi analogiami/metaforami. Czysta ideologia i dogmatyzm brzydzący się empirią i analizą. A konfrontacje z empirią (takie, jak linkowane flejmy o służbie zdrowia czy artykuł ze Scientific American o porównaniu “liberalnych” państw anglo-saskich z “opiekuńczymi” państwami nordyckimi), których od czasu do czasu przypadkiem zaznawałem, uzmysłowiły mi, że sprawa wcale nie jest trywialna, a idee socjalne to coś więcej niż populizm.
To uświadomiło mi, że ja na poparcie swoich (liberalnych) intuicji również nic nie mam. Dlatego w tym roku, jako osoba niekompetentna, wyrzekłem się jakichkolwiek konkretnych poglądów gospodarczych i de facto “zrzekłem” się praw wyborczych: wypowiadania się na tematy, o których nie ma się pojęcia nie ma sensu, stąd sensu nie ma także mój wpływ na władzę w tym kraju.
Tak czy inaczej, korwinizm (i wszelkie podobne “wolnościowości”) nadal pozostaje moim (anty)fetyszem, moim wielkim “emo”. I gdy jest okładany, to się wielce cieszę. Stąd propozycja niniejszego flejma.
mdh :
Ale co mi to da, skoro na administracji, finansach i systemie funkcjonowania uczelni wyższych i instytutów badawczych w ogóle się nie znam? Nawet gdyby były tam jakieś ewidentne głupoty, to nie poznam ich, choćby mnie lizały po cyckach.
Gdyby ktoś opublikował gdzieś jakąś analizę porównawczą sytuacji w UE z sytuacją w USA, Japonii, Izraelu, to może coś by mi to powiedziało. A tak, to jakieś suche dane, których i tak strawić nie potrafię.
No i automatycznie rodzi się pytanie: skoro jest tak źle, a to że jest źle jest tak ewidentne, to dlaczego nikt tego nie poprawi? Bo “wszędzie złodzieje siedzą i pierdzą“? Malkontentów od wystawiania recenzji nie brakuje, a brakuje reformatorów od działania? Dlaczego?
mdh :
… decydującą o finansowaniu. Czyli jak najbardziej problem z finansowaniem.
mdh :
No ale jakie “emo” i jakie “frazesy”? Co uznałeś za “emo” i co uznałeś za “frazes”?
mdh :
1. Nie twierdzę, że UE jest bardzo ok – bo nie posiadam wiedzy niezbędnej do jakiegokolwiek oceniania poziomu ok UE – tylko twierdzę, że regulacje którymi zajmują się państwa UE nie dość, że są bardzo ok, to są wręcz niezbędne do tego, by moje życie nie było piekłem.
2. Nie jestem pewien, czy problemy o których piszesz to są naprawdę problemy (i) poważne i (ii) możliwe do uniknięcia jakkolwiek&gdziekolwiek przy utrzymaniu państwa (w tym nauki) na takim poziomie, jaki mamy w krajach UE.
Może Twoje skargi są jak skargi na to, że wszędzie złodzieje siedzą i pierdzą, zamiast budować silniki cieplne mające 100% wydajność i precyzyjnie ustalać jednocześnie położenie i pęd cząstki?
mdh :
A ja mówię, że okładasz strawmana.
mdh :
W porównaniu do państw spoza UE, także tych wysoce cywilizowanych (USA, Izrael, Japonia, Korea Południowa, Kanada, Nowa Zelandia, Australia, Singapur, Norwegia…). Gdyby paternalizm&biurokracja w państwach UE naprawdę były “tragedią” tych państw, to – jak na czasy tragedii przystało – spodziewałbym się wyraźnych różnic “poziomu życia” między państwami UE a tymi spoza niej. A jeśli ewidentnych odstępstw nie ma, to może przeceniasz dolegliwość kłopotów z biurokracją i przesadzasz mówiąc o “tragedii”?
mdh :
Mnie nie chodziło o UE jako instytucję, tylko o państwa należące do UE. O państwa, które – o ile wiem – praktykowały (zbiurokratyzowany?) paternalizm i “welfare state” jeszcze przed powstaniem UE.
mdh :
Odpowiedział tak, jak się spodziewałem. O to mi chodziło. Jeśli nawet w UE mamy problem z patologiami biurokracji, to może patologie biurokracji wcale nie są problemem poważnym (skoro nie przekładają się ewidentnie na “poziom życia”)? Może wcale nie prowadzą do tragedii?
mdh :
No ale skoro opierasz się na praktyce, to ją pokaż (jak stwierdzić, czy mamy przerost, czy niedorost, czy optimum?). Pokaż, że w państwach UE naprawdę mamy (znaczący) przerost organizacji i że (znacząco) wpływa on na spadek efektywności. I jeszcze pokaż, że da się uzyskać taką bezwzględną efektywność, jaką mają państwa UE, bez efektu ubocznego w postaci “przerostu organizacji”.
Bez tego, to tylko slogany i anegdoty o krzywiźnie banana.
mdh :
No a państwowe instytucje nie korzystają z outsourcingu? Nie zlecają przeprowadzania ekspertyz zewnętrznym, prywatnym podmiotom? W swej bieżącej działalności nie korzystają z usług firm działających na rynku (choćby ochroniarskich, cateringowych, “sprzątaczych”)?
mdh :
Narzekasz na patologie państwowej biurokracji, no to zapytałem jak z tymi patologiami radzą sobie firmy/korporacje niepaństwowe i skąd pewność, że radzą sobie lepiej niż państwa?
mdh :
A tu to chyba jest jakiś konsensus, czyż nie? Każda ideologia polityczno-ekonomiczna w zasadzie opowiada się za tym samym: “By żyło się lepiej. Wszystkim.”. Przyjmuje się też pewne standardowe parametry ekonomiczne i w standardowy sposób je wylicza.
mdh :
No właśnie. I różne modele funkcjonują w różnych państwach, także w UE. O tym też była mowa w podlinkwanych flejmach.
mdh :
Mnie też właśnie o to chodzi. I tym się różnię od dogmatycznych wolnorynkowców od Korwina itp..
mdh :
Zgadzam się. O to cały czas mi chodzi. Chcę się tylko dowiedzieć w jakich dziedzinach jakie modele prywatności-państwowości jak się sprawdzają. I dostać na to jakieś kwity.
Stąd propozycja flejma.
mdh :
Skąd wiesz, że w państwach UE pilnują, dają po łapach, kroją i ograniczają zdecydowanie mniej niż by mogli i powinni? I kto ma dawać po łapach, kroić, ograniczać? “Who watches the watchmen”?
mdh :
Ale uważasz – jak korwinowskie “wolnościowe” szczyliki – że lepiej radziłbyś sobie na szeroko pojętym rynku, gdyby ten nie był paternalistycznie regulowany, choćby w tych kwestiach, o których ja pisałem? Sorry, jeśli tak, to wg mnie jesteś uber zajebisty.
mdh :
Tak.
Kwestia (i) specjalizacji, (ii) podziału ról, (iii) zawodowego poświęcenia się tylko jednej dziedzinie, (iv) współpracy wielu ludzi, (v) uprawnień i dostępu do informacji oraz (vi) dorobku w postaci doświadczenia instytucji i potencjalnej wymiany doświadczeń między odpowiadającymi instytucjami na całym świecie.
Choćbym się zdefekował, nie będę w stanie tak jak, powiedzmy, amerykańska FDA znać się na bezpieczeństwie leków, nie będę miał czasu, umiejętności, wiedzy i możliwości by tak wnikliwie badać leki, ani presją rynkową/wyborami konsumenckimi i groźbami procesów nie będę mógł wymusić na firmach farmaceutycznych tego, co FDA (i jego odpowiedniki) mogą wymusić decyzjami administracyjnymi.
I to samo tyczy się uczciwości&bezpieczeństwa funkcjonowania banków, giełdy, funduszy inwestycyjnych, towarzystw ubezpieczeniowych, bezpieczeństwa budynków/żywności/usług/produktów, ochrony środowiska, podpisywania i egzekwowania korzystnych dla mnie umów z pracodawcą itd..
Obawiam się, że na nieregulowanym wolnym rynku zaraz by mnie ktoś wyleszczył, wykorzystał, oszukał, zatruł albo skusił do popełnienia jakiejś tragicznej w skutkach głupoty, tudzież doznałbym jakiejś tragedii z powodu zaniechania/opieszałości w podjęciu jakiejś ważnej decyzji (np. wykupienia jakiegoś ubezpieczenia, zabezpieczenia się jakąś umową itp.), a ja sam musiałbym się mozolnie zastanawiać nad każdą, nawet błahą, decyzją (konsumencką), mozolnie zbierać niezbędne do jej podjęcia informacje i mozolnie zdobywać nudną wiedzę potrzebną do zdobycia, zrozumienia i oceny tychże informacji.
pozdrawiam
(A) HIERARCHIA WARTOŚCI
mdh :
Być może spór wynika stąd, że nieświadomie użyłem jakiegoś fachowego pojęcia w znaczeniu innym, niż oficjalne/fachowe. Wygląda na to, że takim pojęciem – mającym jakieś nieznane mi fachowe znaczenie – mogło być pojęcie “wartości”.
W innym wypadku nie widzę żadnego powodu, by nie móc “wartości” z jednej strony hierarchizować, a z drugiej – dopuszczać okoliczności, w których zysk wielu (lub wysokie prawdopodobieństwo zysku) “wartości” nisko sytuowanych w hierarchii, przeważa stratę niewielu (lub niewielkie prawdopodobieństwo straty) “wartości” wyżej sytuowanych w hierarchii.
Ilustracje:
– Ktoś wyżej ceni ludzkie życie niż ludzką wolność i dobrobyt, ale w obronie wolności i dobrobytu obywateli naraża/poświęca życie żołnierzy, zamiast poddać się bez walki.
– Ktoś ludzkie życie ceni wyżej niż dobrobyt, ale w imię swojego dobrobytu decyduje się robić karierę na wolnym rynku/rynku matrymonialnym, choć jest to związane z pewnym niewielkim prawdopodobieństwem, że któryś z pokonanych konkurentów z powodu frustracji targnie się na własne życie.
mdh :
Być może nie są to “wartości” wg jakiejś fachowej definicji. Nie wiem. I nie dbam o to – mogą nie używać słowa “wartości”.
I dziwi mnie ta dychotomia: albo “wartości”, albo “slogany”.
mdh :
Jeśli tak (tj. gdy w świetle oficjalnej definicji pojęcia “wartości”, wiele “małych” wartości nie może przeważyć choćby jednej “dużej” wartości), no to sobie darujmy pojęcie “wartości”, bo widocznie jego fachowa definicja nie jest mi znana.
mdh :
A skoro można i należy jednocześnie deklarować kierowanie się jakimiś “wartościami” i się nimi nie kierować, to tym bardziej nie rozumiem pojęcia “wartości” i tym bardziej nie będę go – przynajmniej w dyskusjach z Tobą – używał.
mdh :
Tak, błąd – językowy. Nazwałem “wartością” coś, czego widocznie – w ramach fachowej nomenklatury – nie powinienem tak nazywać.
mdh :
A dlaczego tu jest jakikolwiek problem? Prawo do zachowania prywatności nie należy do praw obywatelskich? Zresztą, to bez znaczenia – w swoim kontinuum ułożyłem “dobra” w kolejności wg (domniemanej przeze mnie) malejącej dolegliwości ich utraty. Stąd prawo do zachowania w tajemnicy swojego stanu zdrowia znalazło się w tym kontinuum dalej od bieguna obozów koncentracyjnych niż bardziej “fundamentalne” “dobra”.
mdh :
Nie mam pojęcia jakiego “uprawnienia” można oczekiwać od “hipotezy” będącej jakimś tam zgróbnym uporządkowaniem “dóbr” wg pewnego arbitralnie przyjętego kryterium (którym w tym wypadku była domniemana dolegliwość ich utraty).
mdh :
Najwidoczniej mylisz się dlatego, że przypisujesz używanym przeze mnie słowom inne znaczenie, niż te, w którym ja je – niefachowo – użyłem.
mdh :
I znów “argument z emo”. Nie rozumiem – jakie niby “emo”, jaki niby “emocjonalny opis” masz na myśli? Skąd wnosisz, że jakieś moje opisy były “emo”/”emocjonalne”?
Jak już pisałem – wszystkie moje wypowiedzi są “emo”, wiec uwaga na temat “emo” jakiegoś opisu nic mi nie mówi.
mdh :
Nie rozumiem. Co wykazałeś? Gdzie? Jakie “błędne założenia”?
Chodzi o to, co napisałeś w tym komentarzu wyżej i co sprowadza się do tego, że niefachowo używam słowa “wartości”? No to ok – w zdaniu, które Ci się nie podoba zastąpmy słowo “wartości” słowem “dobra”.
mdh :
Nie przeważa na korzyść mojej argumentacji, tylko przeważa (a ściślej: uczestniczy w przeważaniu wraz z innymi) w bilansie, który w ramach swojej prywatnej aksjologii przeprowadzam aby wycenić zasadność odbierania nosicielom HIV prawa do zachowania nosicielstwa w tajemnicy przed partnerami seksualnymi.
mdh :
1. Potrzebie biologicznej nosiciela nie przeciwstawiam utraty “zdrowia i życia” jego partnera, lecz świadome – bo tę świadomość przypisuję ludziom domyślnie – narażanie własnego zdrowia i życia przez partnera dobrowolnie decydującego się na współżycie bez zabezpieczenia.
2. “Odbieranie zdrowia lub życia” uważam za generalnie większą niegodziwość niż “odbieranie prawa do prywatności”. Ale “narażanie na dobrowolne ryzyko utraty zdrowia lub życia” wcale nie uważam za większą niegodziwość niż “odbieranie prawa do prywatności” – ocena stopnia niegodziwości nie jest tu dla mnie trywialna i zależy od niuansów związanych z konkretnym “ryzykiem” i “dobrowolnością”.
mdh :
?
mdh :
Gdzie? W ogóle nie przypominam sobie, by WO – czy ktokolwiek inny – zajmował się tym punktem (ii).
(B) ARGUMENTY PRAKTYCZNE
mdh :
Oraz świadomości istnienia tego ryzyka i świadomości istnienia łatwo dostępnych zabezpieczeń.
mdh :
Nie rozumiem.
Zrobiłem coś takiego:
– założenie: “w przypadku oceny narażania kogoś na ryzyko krzywdy, okolicznością łagodzącą może być świadome i dobrowolne przyzwolenie narażanego na owo narażanie oraz niewielkie ryzyko krzywdy”;
– jest: “osoba dobrowolnie podejmująca współżycie z partnerem o nieznanym stanie zdrowia świadomie i dobrowolnie przyzwala na narażanie się na ryzyko krzywdy + ryzyko tej krzywdy jest stosunkowo niewielkie, zwłaszcza, że narażany wie, jak łatwo może je dodatkowo zminimalizować”;
– powinno: “wobec dyskretnego nosiciela HIV dobrowolnie współżyjącego ze swoim partnerem powinno się zastosować okoliczność łagodzącą”.
Jeśli zastosuję takie rozumowanie:
– założenie: “nie wolno zadawać cierpienia”;
– jest: “bite dziecko cierpi”;
– powinno: “nie powinno się bić dzieci”;
albo
– założenie: “dolegliwość kary za niecny uczynek nie powinna rażąco odstawać od dolegliwości samego niecnego uczynku”;
– jest: “dolegliwość kopa w dupę rażąco odstaje od dolegliwości połamania kołem”;
– powinno: “karą za kopniecie kogoś w dupę nie powinno być połamanie sprawcy kołem”;
to też zarzucisz mi wyprowadzanie “powinno” z “jest” i grzech przeciwko “gilotynie Hume’a”, choć moje “powinno” jest wyprowadzane nie z samego “jest”, ale również z wstępnego arbitralnego “założenia”?
W takim razie chyba w ogóle nie da się nie wyprowadzić “powinno” z “jest”, bo normy – z definicji – jakoś zwrotnie odnoszą się do tego co “jest”.
mdh :
Ale w moim szacowaniu nie tyle o dolegliwość krzywdy chodzi, co o ryzyko jej zaistnienia.
Kogoś, kto umyślnie zatruł czekoladki i częstuje nimi kogoś nieświadomego, licząc na to, ze tan się zatruje – potępię, bo stwarza wielkie ryzyko krzywdy.
Kogoś, kto zatruł czekoladki i trzyma je w domu, po cichu licząc na to, że ktoś się do niego włamie, zeżre czekoladki i się zatruje – nie potępiam, bo ryzyko zadania komuś krzywdy jest niewielkie.
Bez względu na zjadliwość użytej trucizny.
Zresztą, nie sam poziom ryzyka uznaję tu za okoliczność łagodzącą. Także domniemane spodziewanie się go przez narażanego partnera i jego wiedzę o łatwości zabezpieczenia się.
A ponadto – na poziomie prawa – praktyczną trudność w odkryciu prawdziwych intencji sprawcy oraz trudność weryfikacji twierdzeń ofiary, upierającej się, że sprawca nie ostrzegł jej o swoim nosicielstwie; a także niekonsekwencja w przypadku braku wymogu ujawniania nosicielstwa fryzjerowi itp. oraz braku restrykcji wobec osób świadomie ryzykujących poczęcie dziecka z odziedziczoną po rodzicach chorobą genetyczną.
mdh :
Nie widzę powodu, by tak uważać.
mdh :
1. W rozumieniu Moora czy w rozumieniu Hume’a?
2. Pokaż/wytłumacz ten błąd, bo ja go tu nie widzę/nie rozumiem.
3. Jeśli nawet jakoś go popełniam, to wyjaśnij, dlaczego jest to problem i pokaż przykłady wnioskowania etycznego wolne od “błędów naturalistycznych”. Bo chyba niezbyt rozumiem istotę tego błędu.
mdh :
W takim razie pokaż jak ładnie ustosunkować się ocennie (z punktu widzenia Twojej moralności + wymarzonego przez Ciebie prawa) do problemu:
(1) dyskretny nosiciel HIV u fryzjera/kosmetyczki itp.;
(2) człowiek decydujący się na współżycie seksualne bez uprzedniego przebadania się na nosicielstwo HIV, choć teoretycznie może być nosicielem i narażać swoich partnerów na zakażenie;
(3) świadomi nosiciele choroby genetycznej ryzykujący poczęcie chorego potomka.
pozdrawiam
bart :
A ja, ponieważ nie mam jakiegoś emo przeciwko procesom karnym za słowa, czuję wręcz radochę i zapisałem się na listę mailingową, żeby być na bieżąco.
hlb :
No ale ja właśnie prezentuję odwrotną postawę – głębokiej, morderczej zawiści do każdego, komu się udało wyrwać z tego **** kraju i załapać w cywilizowanym świecie.
Ale, ale, wracając do topiku.
Podobno istnieją osobniki z trzema cyckami. Czy znacie takich, jakie wrażenia i jakie są (pseudo)naukowe sposoby, żeby sobie takiego Trzeciego zafundować czy – przeciwnie – pozbyć się?
janekr :
How to get one? Czary. To działa! Inkwizycja nie mogła się mylić. Jak się pozbyć? Wiadomo, ale by może są już mniej radykalne terapie niż stos.
czescjacek :
Jak już się kiedyś zwierzałem, mam satysfakcję, gdy ludziom których nienawidzę – a JN do nich należy – dzieje się krzywda. Jednak w tym przypadku nie mam wrażenia, że się dzieje, bo wygląda na to, że JN i jej podobni mają poczucie męczeństwa&potwierdzenie wiary w oblężoną twierdzę, które rekompensuje im zaznawaną krzywdę.
A poza tym karanie – jakiekolwiek – za słowo mnie się nie podoba. Z wyjątkiem (cywilnego) karania za pomówienie i nieuprawnionego ujawnienia informacji tajnych/poufnych/prywatnych.
pozdrawiam
W psychiatryku24 konkurs “Czym jest dla mnie wolność? Czy wolność ma swoje granice?”.
janekr :
Z widzenia, niejaki Scaramanga. Miał trzeci sutek i złoty pistolet ;-)
janekr :
http://en.wikipedia.org/wiki/Supernumerary_nipple
Istnieją też tacy z dwoma fiutami i z innymi nadmiarowymi częściami ciała.
Quasi :
A zdrada tajemnic panstwowych? To zawsze podpada pod proces karny.
bloody_rabbit :
A to bardzo ciekawy temat. Co powinno być chronione tajemnicą państwową w naszym kraju pełnym zakazów fotografowania dworców? A z drugiej strony polityków, którzy chętnie zdradzają wszystkim chętnym kulisy negocjacji międzynarodowych albo naszą siatkę agenturalną. Może poza jakimś twardym rdzeniem (agenci) reszta powinna być uznaniowa ale karana bardzo ostro (polityk do pierdla albo naprawdę duża grzywna)
urbane.abuse :
Ale to już chyba nieaktualne jest? To znaczy tabliczki może sobie jeszcze wiszą, ale chyba tylko dla ozdoby.
janekr :
No tak, ale z każdym kto ma świadomość swojej morderczej zawiści o cokolwiek do kogokolwiek, to ja jestem chętny dyskutować. Też mam różne swoje zawiści, więc wymiana doświadczeń bedzie pożyteczna.
Natomiast czymś innym są ludzie, którzy wyrażają swoje z dupy wyjęte opinie (czytaj: z forów onetu i gazety) na temat czegoś, o czym nic nie wiedzą. Oni właśnie wyparli ze świadomości swoją zawiść.
IMO takie jest podłoże popularności Joli Rutowicz w Polsce. Spełnia ona idealnie stereotyp emigranta szpanera, który “wyjechał bo był nieudacznikiem” (jak powiedział jeden wyjątkowo udany prezydent). Ponieważ spełnia stereotyp, można z jednej strony pasjami śledzić jej życie, z drugiej pławić się w rozmowach o jej glupocie. No wyparta zawiść stała się niechęcią.
urbane.abuse :
Oj niekoniecznie, to przecież w dużym stopniu takie rednecki, jak w “Bruno” na występie “Straght Dave’s Man Man Slammin’ Max Out”.
Quasi :
Ja tak jeszcze raz analnie i nitpickingowo: cywilnie się nie karze za pomówienie, cywilnie można żądać wyrównania szkód. Cywilnie Wanda Nowicka mogłaby zażądać od Najfeld wyrównania w postaci wykupienia reklamy telewizyjnej, w której Najfeld by przeprosiła za wprowadzenie widzów w błąd. I – zakładając, że rzeczywiście żadna firma farmaceutyczna nie wsparła nigdy tej fundacji – miałaby duże szanse na sukces, finansowo bardziej bolesny dla Najfeld od tego, co dostanie w procesie karnym.
Ale też jestem oczywiście za skreśleniem art 212, więc w imię zasad wolałbym, żeby Nowicka wyszła z pozwem cywilnym.
wo :
Jasne. “Wyrównanie szkód” podciągnąłem pod “karę”.
bloody_rabbit :
Jasne. Dlatego “cywilnie” dałem w nawiasie.
Boże, ale to napisałem. Przepraszam.
pozdrawiam
@ wo & Quasi :
Ależ p-p-p-panowie, dyć zadośćuczynienie za krzywdę (naruszenie dóbr osobistych) w postepowaniu cywilnym ma w sobie ewidentnie elementy kary – czegoś w stylu punitive damages (a.k.a. exemplary damages).
inz.mruwnica :
Ale jak ludzie gdzieś zobaczą naszą ulubioną tabliczkę “Achtung, Minen!”, to rzadko sprawdzają, czy ona jest aktualna.
inz.mruwnica :
Tabliczki są, przepis nie istnieje, ale SOKiści chyba o tym nie wiedzą.
w październiku 2006 r. “Rzeczpospolita” pisała:
“Minister obrony narodowej Radosław Sikorski zainaugurował demontaż tablic ‘zakaz fotografowania’, znajdujących się na obiektach wojskowych na terenie całego kraju. – Doszliśmy do wniosku, że przy nowoczesnej technologii satelitarnej…
wo :
Może, ale nie wierzę, że byle Jankes przebije smród prawdziwego krasnoarmiejca.
inz.mruwnica :
Smutnozabawne jest to, że zakazy wracają, tyle że wieszane przez zarządców i egzekwowane przez ochronę.
Gammon No.82 :
A to nie jest tak, że Ty teraz użyłeś angielskich określeń właśnie dlatego, że w anglosaskim prawie granice między cywilnym a karnym przebiegają inaczej?
bart :
No ja wczoraj długo próbowałem wziąć to na poważnie i trochę się nad nią poużalać. I już prawie-prawie mi się udawało, kiedy stawała mi w oczach wizja Płonących Lewackich Stosów Zniesławieniowych i nastrój pryskał.
urbane.abuse :
Heh, mnie ostatnio próbowała pogonić ochrona nowootwartej stacji metra Młociny – że absolutny zakaz fotografowania. O ile wiem, że na fotografowanie peronów trzeba mieć zgodę dyrekcji, to ci smutni na czarno nie pozwolili mi robić zdjęć napowierzchniowej części stacji – z zewnątrz. Zastosowałem wobec nich straszliwą broń zwaną “proszę mi wskazać przepis prawny lub dostarczyć zakazujące zarządzenie dyrekcji na piśmie”, czym wprawiłem ich w stan straszliwej konfuzji.
bart :
Oj, od kilku lat chcę napisać wolnościowo-interwencyjny artykuł na temat Panoramafreiheit i się nie mogę zebrać, bo zawsze są jakieś ciekawsze tematy.
bart :
E! A nie było czasem tak jak w ‘Co mi zrobisz jak mnie złapiesz’: Ja tu bendem cytał, a pan mi wejdzie, legitinacjem poprose!
Quasi :
Bart, zainteresuj się – może tam nawet skuter można wygrać?
wo :
Chyba nie, bo naprawienie szkody się nalezy jak psu buda, tzn. – o ile już dochodzi do sporu sądowego – sąd ma je orzekać jeśli tylko były spełnione przesłanki ustawowe (najczęściej te z art. 415 kc “Kto z winy swojej wyrządził drugiemu szkodę zobowiązany jest do jej naprawienia”). Przy czym naprawienie szkody ma albo nastąpić przez przywrócenie stanu poprzedniego, albo w pieniądzu, i wtedy jest ściśle równe wysokości szkody.
To znaczy jeśli złośliwie i umyślnie stłuczesz komuś pół litra żytniej, masz naprawić szkodę wynoszącą pół litra żytniej lub równowartość.
A jeśli identyczne pół litra stłuczesz z nieostrożności, to nadal masz naprawić szkodę wynoszącą pół litra żytniej lub równowartość.
[ BTW przede wszystkim w obu wypadkach masz grzecha, albowiem powiedziane jest w Piśmie: “Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, lepiej aby się trzy wsie spaliły, niżby się kropla alkoholu zmarnowała” ;-) ]
“Stopień winy”, który jest mocno istotny w prawie karnym, tu nie ma żadnego znaczenia. Należy się pół litra w naturze albo kasa półlitrowi odpowiadająca. Odpowiedzialność za szkodę jest dość mechaniczna.
A przy naruszeniu dóbr osobistych masz inaczej.
Samo w sobie naruszenie dóbr osobistych prowadzi jedynie do konsekwencji z art. 24 kc (można żądać: zaniechania działania naruszającego, a w razie dokonanego naruszenia – żądać, żeby naruszyciel “dopełnił czynności potrzebnych do usunięcia jego skutków, w szczególności ażeby złożyła oświadczenie odpowiedniej treści i w odpowiedniej formie”).
Natomiast co do zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych to masz w art. 448 kc
“W razie naruszenia dobra osobistego sąd może [ale nie musi] przyznać temu, czyje dobro osobiste zostało naruszone, odpowiednią [czyli niewiadomojaką] sumę tytułem zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę lub na jego żądanie zasądzić odpowiednią sumę pieniężną na wskazany przez niego cel społeczny, niezależnie od innych środków potrzebnych do usunięcia skutków naruszenia. (…)”
No i ta “odpowiedniość” kwoty zadośćuczynienia może być w relacji nie tylko do rodzaju dobra naruszonego i rozmiaru uszczerbku, ale i do stopnia winy po stronie naruszającego, do sposobu działania, okoliczności czasu, miejsca, sytuacji itp.
Jeśli na przykład dwóch kolesiów z winy cudzej straciło nogę, to szkoda może być identyczna (jeśli kupili sobie identyczne protezy w identycznej cenie), a krzywda z założenia musi być identyczna (bo jako dobro osobiste noga Kowalskiego = nodze Malinowskiego). W takim przypadku odszkodowania będą takie same, ale zadośćuczynienia wcale nie muszą być. Więcej – jeden może dostać zadośćuczynienie, a drugi nie. To jest podobniejsze do prawa karnego, niż do “klasyki” deliktowej.
Zresztą w praktyce polskie sądy świadomie stosują konstrukcję punitive damages (traktując art. 448 kc jako podstawę), tylko nie stosują samej nazwy. Przykładowo znane są przypadki podwyższania zadośćuczynień za bezczelne zachowanie pozwanego w sądzie. Był taki znany dość przypadek kobiety, której w wyniku spapranej diagnostyki mylnie zdiagnozowano raka piersi (obu) i zaproponowano mastektomię. Kobieta się zgodziła, no bo nic lepszego nie przyszło jej do głowy, pocięli ją, a ex post histopatologicznie raka wykluczono. Pozwała szpital, a w sądzie radca prawny szpitala pojechał: “żądanie zadośćuczynienia jest bezczelnie wygórowane, bo poszkodowana nie jest tancerką ani striptiserką, to na co jej cycki?”. Sąd wpadł w furię i strzelił jakimś naprawdę dużym na tamte czasy (rzecz się działa ładnych kilka lat temu) zadośćuczynieniem, a w uzasadnieniu napisali, że jednym z powodów takiej kalkulacji było zachowanie naruszyciela juz po powstaniu naruszenia dóbr osobistych.
wo :
Masz grzech, bo przez ciebie klikłem. Konkurs to wspólna inicjatywa Salonu24, RPO i – ojacię – WOŚP, skierowana głównie do uczestników Przystanku Woodstock. Pod wpisem trwa festiwal komentarzy salonowiczów, w większości przychylnych idei wolności.
Ogłaszam własny konkurs, beznagrodowy (w Salonie też skutera nie dają). Kto jest autorem poniższego komcia:
urbane.abuse :
Bez przesady, według takiego kryterium zawsze będziesz miał rację.
“Autorytatywnie stwierdzam, że ten oto krasnoarmiejec waniajet zbyt słabo, żeby określić go mianem Prawdziwego Krasnoarmiejca”.
Gammon No.82 :
Ale przyznasz, że krasnoarmiejcy przynajmniej nie słodzą swojej owsianki (tfu!).
Gammon No.82 :
Hm, a jeśli w pijanym widzie będziesz próbował wspomnianą żytnią ochrzcić półtorametrowy model Mayflower, który gospodarz imprezy składał sobie przez ostatnie dwa lata, to co? Wyliczamy jego robociznę, czy uznajemy że byłeś zatruty etanolem i się nie liczy?
@white paki
http://www.pardon.pl/artykul/9100/polskie_g_won_na_zachodzie_nas_nienawidza
Jeszcze o względach bezpieczeństwa w metrze: w Wiedniu, pomimo całej histerii anti-Osama, na stacjach metra są kosze. I nic się nie dzieje. Może Wien jest nietykalny dla bojowników zbawienia, bo OPEC ma tam swoją siedzibę? Pomimo faktu, że ci panowie metrem raczej nie, w każdym razie nigdy nie widziałem pod ziemią pana w prześcieradle.
urbane.abuse :
To masz grzecha.
Śmiertelnego.
Art. 425 kc
§ 1. Osoba, która z jakichkolwiek powodów znajduje się w stanie wyłączającym świadome albo swobodne powzięcie decyzji i wyrażenie woli, nie jest odpowiedzialna za szkodę w tym stanie wyrządzoną.
§ 2. Jednakże kto uległ zakłóceniu czynności psychicznych wskutek użycia napojów odurzających albo innych podobnych środków, ten obowiązany jest do naprawienia szkody, chyba że stan zakłócenia został wywołany bez jego winy.
Tak, że musisz się tłumaczyć, że ci tę wódkę wlewali w gardło źli ludzie, jak Kloss wlewał agentowi Gestapo Wolfowi (prawdziwe nazwisko: Zając).
Nie mylić z Gruppenführerem Wolfem ofkoz.
bart :
Venissa.
@ Veln:
Dzięki, Kapitanie.
a ja obstawiałam cioteczkę Moon ; )
blue.berry :
Ciocia Muńcia już nie para się miękka publicystyka. Teraz poszła w kierunku twardej nauki:
I dalej:
I już całkiem daleko:
Ma subskrypcje na polska Wikipedię, więc juz nikt jej nie podskoczy, wy nieudowodnione cieniasy od Dawkinsa!
EDIT: Poza tym pilnie sledzi Barta. Z jej minibloga:
Znajomo, co?