„Blog Roku” jako bar dla gejów, czyli Korwin zabrał mi skuter
Grałem kiedyś w zespole z wielkim fanem zespołu Kat. Ów kolega wyciągnął mnie kiedyś na ich koncert będący częścią comebackowej trasy koncertowej. Impreza odbywała się w lekko zapyziałym domu kultury „Arsus”, który wybudowano z myślą o zaspokajaniu potrzeb duchowych pracowników Zakładów Mechanicznych „Ursus”. Był on wyposażony w salę widowiskową ze sceną na podwyższeniu, gdzie dawniej odbywały się odczyty i pogadanki dla robotników, a w dniu, w którym tam zawitałem, dawała koncert przebrzmiała gwiazda polskiego satan metalu.
Wojtek Orliński lubi kategoryzować różne rzeczy jako obciach. Otóż jeśli jest jakiś obciachowy polski zespół metalowy, to jest to właśnie Kat. Pomijam różne Turbo czy Testy Fobii Kreon, bo one były po prostu kiepskie. Kat zaś jest muzycznie i tekstowo świetny, przy tym obciachowy na maksa. Książę Ciemności jeden wie, od jak dawna szukałem okazji do zacytowania w blogu choćby małego fragmentu twórczości literackiej Romana Kostrzewskiego, lidera omawianej kapeli:
Patrzę na mały świat, na planetarny ćwiek.
Przyczepiam go do majt, gdzie chowam gruchę swą.
Zacytowany fragment pochodzi z utworu „Stworzyłem piękną rzecz”, z płyty „Róże miłości najlepiej przyjmują się na grobach”. W otwierającym ją „Odi Profanum Vulgus” Kostrzewski naśladuje paszczą odgłosy pikujących i ostrzeliwujących się samolotów myśliwskich, w „Płaszczu skrytobójcy” na tle ponurego gitarowego żyn-czyn-czyn i cmentarnych westchnięć wrzeszczy „Dziewczyno wracaj!”. Obciach w czystej postaci, ne se pa?
Wracając do meritum: na koncert w „Arsusie” stawiły się zastępy ludzi, których nie widziałem już od dawna, czyli polscy metalowcy z lat 80. Mullety, wąsy, dżinsowe kurtki z oberwanymi rękawami i wielkimi szatańsko-trupioczaszkowymi wymalowaniami na plecach, dżinsy „gumki”, białe adidasy. Pamiętam swoje wrażenie, że po skończonym koncercie udali się zapewne do swoich miejsc spoczynku i weszli z powrotem do zamrażarek, nastawiając uprzednio budziki na termin następnej trasy koncertowej Iron Maiden.
Podobne wrażenie ma się pewnie, wchodząc do baru dla gejów — pewne takie „Whoa, ale tu was jest!”. Chodzi o stłoczenie na małym terytorium jakiejś mniejszości społecznej. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego takim miejscem stał się dla UPR-owców Internet. W pewnym momencie zacząłem się cieszyć, bo dyskusja u WO zaczęła schodzić na kwestię fenomenu nadreprezentacji skrajnej prawicy w polskim Internecie. Finalnie jednak nie zeszła; mam nadzieję, że ktoś gdzieś kiedyś napiszę jakąś ciekawą habilitację na ten temat.
Nie wszyscy z was śledzą komentarze pod postami. Ci z was, którzy nie śledzą, wydają zapewne teraz z siebie ciche WTF. Pozwolę sobie więc przypomnieć, dlaczego odpadliśmy z konkursu „Blog Roku 2008”. Otóż w pewnym momencie do rozgrywki włączył się Janusz Korwin-Mikke, żeby nie pozwolić „lewicowej hołocie i innym zboczeńcom” na zwycięstwo. JKM następnie u siebie w blogu rozdysponował głosy swoich zwolenników w następujący sposób: osoby o nazwiskach zaczynających się na daną literę głosują na ten blog, na inną — na tamten itd. I dzień później w klasyfikacji nastąpiło totalne przetasowanie, a blogi wymienione przez Korwina zdominowały finałową dziesiątkę.
W pierwszej chwili nie miałem z tym problemu. Po namyśle stwierdzam, że to jednak bardzo nieładnie.
Jeśli podobają ci się poglądy prof. Senyszyn, głosujesz na Senyszyn. Jeśli uważasz, że Blogerem Roku w kategorii Polityka powinien zostać katolicki finansista, głosujesz na Maćka Gnyszkę. Jeśli jesteś zatwardziałym UPR-owcem, głosowałbyś na Korwina, ale on nie może startować jako zeszłoroczny zwycięzca, startuje jednak Michalkiewicz, więc głosujesz na Michalkiewicza. Takie rozwiązanie jest OK. Rozwiązaniem nie OK jest sytuacja, w której swój głos oddajesz na jakiegoś wąsatego radomiaka z przetłuszczonymi włosami, bo masz nazwisko na literę L, Ł, U albo Z.
Wszystkim, którzy na mnie głosowali, bardzo dziękuję — zanim Korwin zdyscyplinował swoich cyborgów, byliśmy nawet na trzecim miejscu! Dzięki konkursowi zyskałem zapewne trochę nowych czytelników, to dobrze, w końcu o to — nie o skuter! — chodziło. Choć patrząc w statystyki widzę, że więcej nowych ludzi zajrzało tu z posta WO, w którym WO chlasta mnie mentalnie za wzięcie udziału w obciachowym konkursiku dla marnego skuterka. Muszę mu przyznać trochę racji. W trakcie rozgrywek pojawiały się we mnie emocje niegodne filozofa, a pierwsza myśl po odpaleniu przez Korwina artylerii brzmiała „skurwysyn ukradł mi skuter!”. Przejąłem się więc, zupełnie niepotrzebnie. Obciach złapał moją duszę w swe zimne szpony.
Tak czy owak, kasa z waszych SMS-ów, po odliczeniu opłat operatorów, poszła na szczytny cel. Możemy się więc położyć spać zadowoleni, że zmusiliśmy ludzi Korwina do wydania pieniędzy na dzieci z porażeniem mózgowym. BTW, panie Januszu, jeśli pan nas czyta, informuję, że porażeniem mózgowym zarazić się nie da.
eli.wurman :
gdyby żona o niego dbała, to byłby odporny na zakusy młodej suki, która się połaszczyła na pieniądze! czytam frondziarzy, to wiem!