Citizen X
Filmy na moim dysku dzielą się na dwie kategorie: te, które oglądam wraz ze ślubną, to raz. A dwa, to te, po które sięgam, kiedy słyszę: “Kochanie, dziś nie mam siły na film, idę spać”. Świetnie, to ja sobie obejrzę film produkcji HBO o rosyjskim seryjnym mordercy, z 1995 roku, oparty na faktach, w znakomitej obsadzie (Sutherland, von Sydow i ten facet, co nie wiedział, że laska w Grze Pozorów to koleś). Rzecz dzieje się w Rosji, więc aktorzy mówią po angielsku z “rosyjskim” akcentem — co w przypadku wspomnianego Stephena Rea (ej, naprawdę, czekoladka ma siusiaka) sprowadza się do jechania okrutnym irlandzkim “rrrrr”; ślicznie jest też, kiedy z tym podrabianym akcentem ktoś musi wypowiedzieć prawdziwe rosyjskie słowo. Biedny Donald Sutherland: “Zis is kamrejd Schthch…khr…kov!”. Ale trzeba oddać sprawiedliwość: są akcenty zrozumiałe wyłącznie dla mieszkańca krain wiecznej szczęśliwości za Żelazną Kurtyną: który Amerykanin zczai, że lata mijają, w związku z czym Breżniewa na ścianie zastępuje Andropow? Czasami coś się wymyka spod kontroli, ale szczegóły są śliczne: lamperie na olejno, samowary na starych gazowych kuchenkach, odrapane ściany i drzwi oraz ogólny syf i brud, który wyda się znajomy każdemu, kto kuma stan wojenny bardziej od Wierzejskiego. A widok paprotki w sowieckim sanatorium… Miodzio!
No dobrze, ale co z serial killerem? W okolicach drugiego aktu twórcy filmu stwierdzili chyba, że atrakcyjniejsze jest pokazanie sowieckich realiów. I wiecie co? Tchnęła mnie pewna myśl: otóż tuż przed obejrzeniem filmu pojechałem do Hipermarketu kupić składniki na zagrychę i alko na imprezę sylwestrową. Mój kumpel wybudował dom i robi balangę. Kupiłem trzy hiszpańskie wina, oliwki, pomidory suszone metodą chłopską na Sycylii, awokado w promocji, zielony pieprz w occie, trzy puszki tuńczyka ze Szwecji i — z rozpędu, sam zeżrę, nigdzie nie wezmę — te moje ulubione japońskie pikantne ciasteczka. A teraz proszę zamknąć oczy i wyobrazić sobie to wszystko w sowieckich bądź quasi-sowieckich realiach. A jak już wam się nie uda, napiszcie list do Łysiaka o tym, jak próbowaliście.
W akcie trzecim powraca mocne uderzenie tematyczne i warto wytrwać do końca, bo film jest świetny, nie chwyta za serce tanimi scenami z bohaterem i jego piękną cierpiącą żoną (żonę ma pulchną i brzydką, w sowieckim typie), ani za żołądek widokiem krwawych ran ofiar. Wiele dzieje się w subtelnościach, w dyskretnym krzywym uśmiechu Sutherlanda czy w podkrążonych oczach Rea. Warto odpalić ulubionego klienta p2p dla tego filmu.