Jeśli to prawda, to dokumenty zostały zniszczone
Tytuł tej notki to skrót wypowiedzi premiera Kaczyńskiego nt. afery billboardowej. Zapytany, czy wierzy oskarżeniom Jacka Kurskiego, odparł:
Ja nie chcę w tej chwili mówić o swojej wierze. To będzie sprawdzane. Ja sądzę, że to sprawdzenie potrwa. Jeśli to by była prawda, to na pewno dokumenty są zniszczone.
Jeżeli uważacie, że jest to przykład paranoi na niespotykaną dotąd w polskiej polityce skalę, to posłuchajcie fragmentu najnowszego wywiadu premiera dla Wprost:
Latem 1990 r. w trakcie kampanii Lecha Wałęsy gen. Czesław Kiszczak zaproponował mi przez pośredników zawarcie swoistej ugody. On da mi listę stu najważniejszych agentów SB, którzy nigdy nie byli zarejestrowani, a ja mu zagwarantuję bezpieczeństwo. Zaraz potem identyczną propozycję dostałem od szefa SB gen. Henryka Dankowskiego.
Kaczyński na spotkanie z Kiszczakiem posłał pośrednika (nie powie kogo)…
Kiszczak nie przekazał mu żadnych nazwisk. Podał jednak tak szczegółowe charakterystyki kilku agentów, że bez trudu można było ustalić, kogo ma na myśli.
W końcu do transakcji nie doszło…
Ale Kiszczak zapewnił rozmówcę, że opuszczając gabinet szefa MSW, całą listę zostawił na biurku swemu następcy Krzysztofowi Kozłowskiemu.
Wnioski z tej rozmowy są, że użyję ulubionego słowa PiS, porażające:
- Cała dzisiejsza lustracja jest psu na budę i w zasadzie nie wiadomo, dlaczego PiS-owi tak na niej zależy. Listę stu najważniejszych, nigdzie nie zarejestrowanych agentów zawłaszczył Krzysztof Kozłowski, a znając jego poglądy polityczne, nigdy jej nie ujawni. Dlatego trzepanie archiwów ujawnia prawie wyłącznie płotki.
- Zwolennicy teorii o agencie “Bolku” twierdzą, że Wałęsa miał swoją teczkę agenta w archiwach SB. Czyli nawet on był zarejestrowanym agentem SB. Kto może być ważniejszy od Wałęsy? Do głowy przychodzi mi tylko pewien nieżyjący już, bardzo wysoko postawiony hierarcha kościoła katolickiego…
Logika tej opowieści też mnie nieco poraża. Kiszczak targuje się o swoją przyszłość za pomocą dokumentu, który chwilę później (albo chwilę wcześniej — ze słów Kaczyńskiego nie wynika to jednoznacznie) niefrasobliwie zostawia na biurku swojemu następcy. To ten sam mastermind, który stał na czele PRL-owskiego aparatu terroru? Oh really?
Kiedy chodziłem do wczesnej podstawówki, miałem na podwórku kolegę, który słynął z tego, że strasznie zmyślał. Potrafił na przykład wmawiać nam, że jego tata trzyma w piwnicy gitarę elektryczną wykonaną w całości ze złota. Kiedy postanowiliśmy zweryfikować jego opowieść i uzbrojeni w latarki udaliśmy się z nim do piwnicy, brak szczerozłotej gitary wytłumaczył nam tak: “Zapewne tata wziął ją do domu, żeby na niej pograć”.
Powyższy akapit trafił do tej notki z niezrozumiałego dla mnie powodu. W końcu jedyne podobieństwo owego kolegi do obecnego premiera to fakt, że jako dziecko też zagrał w filmie.