Najlepsze pierogi
Wciąż nie mogę się pozbierać po środowym koncercie Sleepytime Gorilla Museum we Wrocławiu. Mogę właściwie powiedzieć, że ci goście powinni być co najmniej tak sławni i uznani jak King Crimson. Multiinstrumentaliści z ewidentnym formalnym wykształceniem muzycznym, grający połączenie muzyki współczesnej z black metalem, a na scenie prezentujący precyzję odtwórczą japońskich robotów. Trudno to ująć lepiej niż Semprini: o kurwa mać, jak pozamiatali. A jak już pozamiatali, to grzecznie zeszli ze sceny, wzięli z zaplecza pudełka z merchandisingiem i zaczęli sprzedawać t-shirty w hallu. I każdy mógł sobie z muzykami porozmawiać i ładnie podziękować. Pobiegłem zatem to zrobić, a ktoś zrobił wtedy zdjęcie pani skrzypaczce i umieścił je w Internetach. To brodate z lewej to ja!
Skąd pierogi w tytule? Otóż kiedy jakiś wykonawca przyjeżdża do obcego mu kraju, często przed wyjściem na scenę uczy się jakiegoś zwrotu w lokalnym języku, żeby nim obłaskawić publiczność. Na przykład wokalista brytyjskiego zespołu punkowego w środku koncertu w Hybrydach krzyknął do mikrofonu: “PIEROGI TOPRY!”. Zawsze uwielbiałem takie akcje — pamiętam jeszcze jakąś Chinkę, która wystąpiła w PRL-owskiej edycji festiwalu w Sopocie i wygrała drugie miejsce czy innego Bursztynowego Słowika. Stała na scenie jak porażona, łzy jak grochy jej ciekły po twarzy i krztusiła w kółko: “Porska, Chini… Chini, Porska… Porska, Chini…”, a wszystko to live on national television.
Wokalista SGM, Nils Frykdahl, zaczął koncert od pierogów dość standardowych, czyli od wydukanego “Vee-ta-me”, Chinki więc specjalnie nie przebił. Za to gdzieś w środku występu zaczął opowiadać o Stanach Zjednoczonych:
First, you cross the ocean. Then, you see cities, really large cities. Then there come fields, going for thousand miles. Imagine that landscape. Pejzaz. Taki pejzaz. By Ewa Demarcyk, music by Siegmund Konyecny. One of the greatest songs ever.
Przyznam, że kapcie mi spadły. Owszem, jestem przekonany, że to ludzie z wykształceniem muzycznym, ale dziwnie się czuję, kiedy o Ewie Demarczyk wspomina facet wyglądający następująco:
Mało napisałem o muzyce Sleepytime Gorilla Museum. Już raz próbowałem to zrobić i niezbyt mi wyszło. Może spróbuję prościej: musisz posłuchać tego zespołu, jeśli lubisz eksperymenty muzyczne i nie boisz się satanistycznego gospel, uwielbiasz późne King Crimson, tylko wkurwia cię laluś Belew na wokalu, od dawna masz plany, żeby zaliczyć choć jedną edycję Warszawskiej Jesieni, uważasz, że dobry zespół musi czasem dowalić miazgą z głośników, mówią ci cokolwiek nazwy The Residents i Ween oraz uznajesz wyższość metrum nieparzystego nad parzystym.
Fot.: 1. Zara2stra kolega Zara2stry, 2. www.livephotos.fr