Agitka postwyborcza
Wojciech Orliński w swoim blogu pisze, że poszedł głosować pierwszy raz od 1997 r. — bo voting only encourages them, to raz, a dwa — każdy lider partyjny zdążył się już zapisać w jego czarnym notatniku.
No cóż, ja też jestem pamiętliwy, ale na wybory dymam za każdym razem, i jeszcze każę iść Martynce — to od czasu, kiedy mogę jej oficjalnie kazać, czyli od naszego ślubu. Mam podobne opory co WO i za każdym razem na nosie ląduje mi klamerka od bielizny, ale głosuję. Powód? Taki jak na ostatnim rysunku Raczkowskiego w “Przekroju”: w pierwszym kadrze młody elegancki człowiek przed lokalem wyborczym mówi reporterce: “Nie, nie przyszedłem głosować. Polityka w ogóle mnie nie interesuje…”, w drugim kadrze dodaje: “Ale przywiozłem babcię!” — i widzimy, że opiera się o wózek inwalidzki, w którym siedzi moherowe monstrum, a inne podobne stwory gęsiego wchodzą do środka oddać głos.
Na Platformę głos oddałem raz po dwakroć — w ostatnich wyborach. Wyłącznie dlatego, że jak do władzy chcą dojść bolszewicy, to trzeba głosować na mieńszewików. Mierzi mnie ich konserwatywny liberalizm, ślub kościelny lidera pół roku przed wyborami, wypowiedź Palikota “Nie ma naszego pozwolenia na promocję homoseksualizmu”, medytacje partyjne w Łagiewnikach czy członkostwo kandydatki na prezydenta mojego miasta w jakimś ruchu odnowy w Duchu Świętym. Mierzi, i więcej na nich nie zagłosuję, zwłaszcza że finalnie nie zajęli miejsca przy szpitalnym łóżku anarchisty Maćka.
Na kogo więc głosuję? No kurde, na kogo, na Lewicę i Demokratów! Z pełną świadomością, że członkowie, co po mandat idą z ich ramienia, zapisali się najzłotszymi zgłoskami w historii polskiej korupcji politycznej.
Już wyjaśniam. Władza korumpuje każdego. I jeśli mi nie wierzysz, zostań członkiem Rady Kasy Zapomogowo-Pożyczkowej w swoim zakładzie i poczekaj (niedługo), aż staniesz przed dylematem, komu dać pożyczkę: serdecznemu kumplowi z działu czy ubogiej wdowie z kadr, która swoją prośbę popiera dziesięcioprocentową “prowizją” do twojej kieszeni. Gdybym się przejmował korupcją, zagłosowałbym pewnie na Platformę, której wierchuszka wykazała się przyzwoitością i wypierdzieliła won swoich cwanych warszawskich przekręciarzy (dorobił się na handlu antykami? Proszę, bądźmy poważni).
Głosuję na lewicę, bo to jedyna siła polityczna, która nie wpycha mi i moim dzieciom swojej wizji ideowej świata do gardeł, w ogóle to jedyna siła polityczna bez silnego światopoglądu ideowego. I to mi odpowiada. Być może gdzieś tam w piątym szeregu siedzi jakiś dziadek, który twierdzi, że za Bieruta było lepiej, ale po pierwsze mikrofony do niego nie dosięgają, po drugie — nie ma żadnej władzy. W tworze rządzącym za to już w pierwszym rzędzie zasiadają goście tropiący agentów, wierzący w Smoka Wawelskiego i nienawidzący pedałów, a w głównej partii opozycyjnej — ludzie tacy jak wspomniany Palikot, Rokita czy Gronkiewicz-Waltz.
Zwlekłem się więc z barłogu w niedzielę, pogoniłem żonę, żeby się odświętnie ubrała i poleźliśmy do szkoły podstawowej na naszym osiedlu, by wspólnie zagłosować na nowe mordy lewicy — przyznaję WO rację, przeokropne ryje straszą z ulotek wyborczych, żadnego bym u siebie nie zatrudnił. Dzięki wyborom dowiedziałem się też o poważnej rysie na monolicie mego patriarchalnego małżeństwa, gdyż połowica gdzie się dało głosowała na partię Gamonie i Krasnoludki.
Na koniec gratuluję Krzysztofowi Kononowiczowi 3,3% poparcia. Gratuluję też Wojtkowi Wierzejskiemu — wygrał pan z kandydatem Gamoni i Krasnoludków! Znaczy, chyba pan wygrał — błąd statystyczny jest większy od poparcia…