Domek w Izabelinie
Mój pierwszy post w kategorii Blog Właściciela Ziemskiego i Developera, której nazwa jest jeszcze ciut na wyrost, ale mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni.
Historie związane z budową domu mogą być naprawdę fascynujecie, o czym przekonacie się klikając na przykład tu. Ja jeszcze domu nie stawiam, na razie szukam działki.
No i znalazłem. Działka fajna, droga pieruńsko, ale stoi na niej dom z lat 60., duży i… hmm… interesujący. Może się go da wyremontować. Ale żeby się nie pchać w ciemny interes, zawiozłem do owego domu pana Grzesia, mojego superzaufanego remontowca/budowlańca, mój skarb najukochańszy, moją perełkę glazurniczą.
Pan Grzesio, jak na profesjonalistę przystało, pożartował z właścicielką, poskakał po podłogach, popukał w ściany, wszystko z miną zadowolonego pokerzysty. Wyszliśmy, odjechaliśmy nieco, zajaraliśmy i pan Grzesio opowiedział mi, jak ten dom powstawał i co z niego będzie. A ponieważ wydało mi się to zabawne, więc zacytuję:
Najpierw postawili mały drewniany domek. Potem przyszła ekstra kasa, więc drewniane ściany obmurowali i wybudowali drugie skrzydło z cegieł. Przypuszczalnie po kilku latach znowu nadeszła hossa, więc zerwali dach i dobudowali pięterko. W połowie dobudowywania stwierdzili, że dokończą z pustaków. A jak już dokończyli, to zabrakło im pieniędzy, więc położyli na wierzchu coś, co możemy nazwać dachem, ale nie upierałbym się przy tej terminologii. Ponieważ dom był planowany na parterowy, więc ściany na piętrze są grubości jednej cegły, za to sprytnie od wewnątrz obite dyktą, żeby wyglądały na grubsze.
Reasumując, panie Bartku, wsadzi pan w ten dom trzysta tysięcy, będzie pan miał wiecznie zasmarkane dzieci i remont non stop.
I tyle z moich marzeń o włościach.