O akcjach na Fejsie

September 27th, 2013 221 comments

Trochę tu mnie nie było, ale nie pisałem w tym czasie opus magnum na sześćdziesiąt tysięcy znaków i orkiestrę. Dziś krótka notka o tym, jak przyłożyć elementarne google-fu i kojarzenie faktów do szerowanego przez znajomych na Fejsie apelu o pomoc i pieniądze.

Przebojem moich rejonów Facebooka jest obecnie chory na ALS (stwardnienie zanikowe boczne) Rafał. Sympatyczny trzydziestolatek, gra na gitarze, chodzi po górach, w dodatku jest wyjątkowo fotogeniczny i ma wściekle zaraźliwy uśmiech — idealny kandydat na pomocowego virala. A do tego sama choroba jest bardzo wyrazista: odbiera stopniowo władzę nad całym ciałem, pozostawiając władzę umysłową, a jej potoczna nazwa, choroba Lou Gehriga, pochodzi od nazwiska jednej z jej ofiar — słynnego przedwojennego amerykańskiego baseballisty. Na ALS cierpi astrofizyk Stephen Hawking oraz amerykański wirtuoz gitary Jason Becker, który kiedyś potrafił puszczać jojo, grając jednocześnie skomplikowane pasaże, a obecnie jest całkowicie sparaliżowany.

Rafał potrzebuje 200 tysięcy złotych na kurację komórkami macierzystymi w Izraelu, a jego historia zwróciła moją uwagę, kiedy w wywiadzie przeprowadzonym z nim na popularnym parówkowym portalu znalazłem taki fragment:

Stosuję dużo medytacji i wizualizacji. Cały czas miałem i mam też taką strategię że będę próbował wszelkich możliwych rozwiązań, które nie szkodzą. Byłem u pięciu bienergoterapeutów. Takich prawdziwych — weryfikowalnych, z realnym doświadczeniem. Byłem u szeptunek.

Okej, pomyślałem, osoba wierząca, że istnieją prawdziwi bioenergoterapeuci, musi być naiwna, a więc łatwo ją oszukać. Jak to więc jest z leczeniem stwardnienia zanikowego bocznego komórkami macierzystymi?

Krótko mówiąc, jest nie za dobrze. Komórki macierzyste są obecnie plat du jour w medycynie, a z ich zastosowaniem wiąże się wielkie nadzieje. Niestety, są to głównie nadzieje niezrealizowane. Również w przypadku ALS. Rafał mówi w wywiadzie dla natemat.pl o klinice w Olsztynie, która prowadzi „kurację komórkami macierzystymi”. Ale prowadzący ten eksperyment prof. Wojciech Maksymowicz używa bardzo ostrożnych stwierdzeń: „Jesteśmy powściągliwi w rokowaniach, to próby poszukiwania leczenia tej choroby” i „Jeśli choroba by się cofnęła, to byłby szczyt marzeń”. W najbardziej zaawansowanych stadiach prace nad zastosowaniem komórek macierzystych w leczeniu ALS nie wyszły poza testy kliniczne.

Na swojej stronie poświęconej walce z chorobą Rafał pisze: „Po wielu tygodniach poszukiwań i zgodnie z rekomendacją strony światowej organizacji ALS (alsworldwide.org), trafiłem na klinikę w Izraelu, prowadzoną przez znanego z badań nad komórkami macierzystymi profesora Shimona Slavin”. Ale „światowa organizacja” okazuje się być niewielką fundacją założoną przez rodziców zmarłego na ALS Bena Bryera, cieszącą się nie najlepszą opinią w amerykańskim środowisku chorych. Steven Bryer, ojciec Bena, próbował ponoć handlować chińskim specyfikiem ziołowym Bu Nao Gao, który miał leczyć ALS, służył też jako amerykański łącznik dla podejrzanej chińskiej kliniki. Obecnie na stronach ALS Worldwide można znaleźć kompendium informacji dla osób pragnących próbować eksperymentalnych terapii w tych rejonach świata, gdzie nieco liberalniej podchodzi się do etycznych kwestii zastosowania w medycynie i komórek macierzystych, i nie całkiem sprawdzonych terapii. Ale można przeczytać też przedruk artykułu z Nature zatytułowany znacząco “Odkrycia medyczne a turystyka komórkowa”, w którym przestrzega się chorych przed wykosztowywaniem się w podejrzanych klinikach.

Zajrzyjmy w końcu na stronę izraelskiej kliniki CTCI, do której wybiera się Rafał. Od razu odzywa się wiele dzwonków alarmowych. W CTCI nie leczy się tylko ALS, ale też wiele innych chorób, m.in. stwardnienie rozsiane, chorobę Parkinsona, chorobę Leśniowskiego-Crohna i  — last but not least — autyzm. Jest dział „świadectwa pacjentów”, charakterystyczny raczej dla medycyny alternatywnej niż poważnej kliniki, a w nim tylko jedna opowieść — o pacjentce wyleczonej z białaczki (białaczka to jedna z kilku chorób, w których terapia komórkami macierzystymi nie jest jedynie pieśnią przyszłości, ale już dziś przynosi efekty). Humorystyczny akcent to dział „Najczęściej zadawane pytania”. Spodziewałem się przynajmniej próby odpowiedzi na pytania najbardziej mnie dręczące: „Jak bardzo eksperymentalne są wasze terapie? Czy macie za sobą jakieś testy kliniczne? Dlaczego wasze metody nie zrewolucjonizowały jeszcze światowej medycyny?”. Zamiast tego dostałem zbiór informacji o hotelach w pobliżu kliniki, wycieczkach po Izraelu i wizach.

O, i to mniej więcej chciałem wam powiedzieć, moi Facebookowi przyjaciele. Niestety, niektóre szerowane przez was akcje nie ratują życia, co najwyżej uspokajają sumienia albo dają złudną nadzieję i nabijają kasę cwaniaczkom. Tworzą też szum, w którym giną inicjatywy bardziej sensowne. Np. dwuletnia wnuczka znanego muzyka aby przeżyć, musi przejść skomplikowane operacje serca. Sprawdzajcie daty (akcje się przeterminowują), sprawdzajcie podstawowe fakty. Spytajcie znajomej biolożki, tak jak ja to zrobiłem. A jak nie znacie żadnej, to spytajcie mnie, przekażę jej pytanie.

P.S. Post skomentował jeden z organizatorów akcji pomocy Rafałowi, który poczuł się urażony oskarżeniem o cwaniactwo. Podkreślam więc: w mojej opinii naciągaczami czy osobami postępującymi nieetycznie są wyłącznie pracownicy kliniki w Izraelu i ewentualni pośrednicy (jeśli tacy istnieją). Ani Rafała, ani nikogo z organizatorów akcji pomocy nie podejrzewam o czerpanie jakichkolwiek korzyści z całej sytuacji. Natomiast na zarzut, że „nie zadałem sobie minimalnego trudu, żeby dowiedzieć się o prowadzonej akcji pomocowej” odpowiadam, że szanuję wasze wysiłki, lecz ich końcowym efektem nie będzie polepszenie zdrowia Rafała, ale nabicie kabzy osobom sprzedającym za ciężkie pieniądze terapie, których skuteczność nie została potwierdzona.

Tags:

Luddyści przed komputerami

July 22nd, 2013 265 comments

Moje lewicowe serduszko łka na widok tego, co się wyprawia w Krytyce Politycznej w związku z poświęconym żywności organicznej tekstem Marcina Rotkiewicza „Ekościema” zamieszczonym w „Polityce”. Tomasz Piątek napisał kuriozalny paszkwil (daję linka, choć mam nadzieję, że redakcja KP opamięta się i usunie ten felieton), który zaczął od opowieści o dwudziestu dwojgu dzieciach zmarłych w Indiach po zatruciu pestycydami („tymczasem Marcin Rotkiewicz pisze, że ekożywność to wielka ściema, a GMO jest dobre”), a zakończył apelem do redaktora naczelnego „Polityki” o „wyrwanie ewidentnego chwasta”. W środku powołał się zaś na autorytet prof. Seraliniego i przedsiębiorcy prowadzącego ekologiczne delikatesy na Mokotowie:

Poszedłem do niego i nie będę Państwu powtarzał, jakimi epitetami ten zacny człowiek nazwał Rotkiewicza.

— A wie pan — mówię do niego — że kilkanaście lat temu Rotkiewicz był przeciwnikiem GMO. Potem się nawrócił, albo go nawrócono.

Nawrócono, rozumiecie. Cały tekst Piątka jest właśnie taki, pełen osobistych wycieczek i obelg, które oburzyły nawet takiego paszkwilanta i chama jak yours truly:

Ale — mówiąc pół żartem pół serio — Rotkiewicz sam sobie strzela w stopę. Wszystko, co pisze, może zostać potraktowane jako doskonały argument przeciwko GMO. Domyślam się, że jako zwolennik zmutowanego żarcia namiętnie je spożywa — a więc sam jest dowodem na to, że GMO bardzo szkodzi. Niszczy smak, niszczy mózg, a jak nie mózg, to przyzwoitość.

No po prostu szkoła dobrych żartów im. Marii Sobolewskiej.

Drugi cios Rotkiewiczowi wymierzyła w Krytyce Hanna Gill-Piątek (na swoim Facebookowym profilu reklamuje swój tekst słowami: „Zła Hania znów daje klapsy redaktorowi Rotkiewiczowi”). Państwo mają ze sobą na pieńku od jakiegoś czasu — zdaje się, że poszło o artykuł, w którym Marcin Rotkiewicz opisywał działania fundacji INSPRO prowadzonej przez łódzkich znajomych Hanny Gill-Piątek (polecam lekturę: to smutna opowieść o marnowaniu publicznych pieniędzy).

Tekst Hanny Gill-Piątek nie jest tak okropny jak felieton Piątka. Ale też woła o pomstę do nieba. Pada w nim anegdota o samobójstwach hinduskich rolników uzależnionych finansowo od dystrybutorów genetycznie modyfikowanej bawełny, czyli jedna z ulubionych, choć kompletnie nieprawdziwych legend opowiadanych przez przeciwników GMO. Choć jednocześnie autorka przedstawia się jako znawczyni tematu:

Zanim ta stopklatka rozpłynie się w kolejnej rytualnej wymianie ciosów na szczurze nowotwory, wzory chemiczne pestycydów i inne niezbite dowody, chcę cicho poprosić o łaskę dla czytelników.

My, którzy jako tako śledzimy polską dyskusję nad GMO, naprawdę już to wszystko słyszeliśmy.

No to najwyraźniej nie słuchaliście.

BECAUSE. YOU. DON'T. LISTEN!

Ale najlepsza jazda jest na początku, bo Hanna zaczyna od opowieści o luddystach, która jest tak nieprawdopodobna, że zacytuję ją w całości, niech Krytyka mi wybaczy:

Dawno, dawno temu dobrzy naukowcy wymyślili silnik parowy i krosno mechaniczne. Wynalazki te zapoczątkowały rewolucję przemysłową, która, jak sądzili dobrzy naukowcy, miała powszechnie uszczęśliwić człowieka i uwolnić go na zawsze od zbyt ciężkiej pracy.

Rzeczywistość dopisała do tej historii smutne zakończenie. Maszyny nie zbawiły świata, użyto ich natomiast do degradacji ogromnej grupy wykwalifikowanych rzemieślników, których zastąpili nisko płatni i łatwo wymienialni robotnicy wykonujący proste czynności. Wytworzone bogactwo też jakimś cudem nie chciało się sprawiedliwie rozkładać, zamiast tego w niespotykanym dotąd tempie puchły fortuny jednostek i rosła nędza mas. Efektami tych przemian cała nasza planeta czka do dziś, od ofiar dzikiego kapitalizmu w Bangladeszu do żółwia morskiego zaplątanego w foliową torebkę pośrodku oceanu.

A wszystko miało być tak pięknie, mówili dobrzy naukowcy. Wyszło jak zwykle, a nawet jeszcze gorzej.

Przeciw maszynom stanęła wtedy nieliczna grupka luddystów, którzy widzieli, że coś idzie nie tak. Nie mieli jeszcze języka, aby to opisać, o tomach Marksa nie wspominając. Postanowili więc niszczyć krosna, choć powinni niszczyć chciwą ludzką naturę, która na nierówności i wyzysku oparła cały nowy porządek. Nie mieli szans i przegrali, zawsze zresztą tacy będą przegrywać.

Chcę wierzyć, że Hanna Gill-Piątek nie pisze tego poważnie, że to jakiś wyrafinowany żart, trollowanie czytelnika. W głowie mi się nie mieści, że można być osobą postępową i jednocześnie przypisywać jakąś magiczną intuicję prymitywnym, broniącym swoich partykularnych interesów konserwatystom. Nie kumam, jak osoba lewicowej proweniencji może przedkładać interesy wąskiej grupy rzemieślników nad zmianę sytuacji mas, nad proces, który stworzył klasę robotniczą (choć tu wkraczam na grząski grunt kompletnej marksistowskiej niekompetencji, zaraz przyjdzie red. Orliński i mnie opieprzy po ojcowsku). Nie mogę pojąć, jak coś takiego można pisać, siedząc w ubranku z utkanego mechanicznie materiału przed maszyną, której bez rewolucji przemysłowej by nie było, a tekst ląduje na portalu think-tanku reprezentującego formację ideową, która powstała w wyniku zmian przyniesionych przez rewolucję przemysłową. Ta rewolucja zmieniła świat i mimo że przyniosła ze sobą wiele problemów, to dzięki niej gatunek ludzki dokonał gigantycznego postępu. Zapoczątkowany przez nią rozwój technologii przyniósł nam korzyści, które dziś traktujemy jako oczywiste. I chyba ta ich oczywistość powoduje, że uważamy, że one po prostu są nam jako ludzkości przynależne i mielibyśmy je również w jakiejś alternatywnej wersji historii, w której nigdy nie zerwaliśmy Pierwotnej Więzi z Naturą.

Miałem dziś sporo wolnego czasu, flejmowałem więc dużo na Fejsie o felietonie Tomasza Piątka. Na wallu Jasia Kapeli napisałem w pewnym momencie krótką, niezgrabną diagnozę niechęci lewicy do biotechnologii:

KP i inne lewicowe kręgi padły raczej ofiarą narracji, w której nauka zaprzedała się korporacjom, które dzięki nowym technologiom chcą nakraść jeszcze więcej. I owoce pracy tego tandemu są zatrute zawsze. Co prowadzi do paradoksalnych sytuacji, w których ryż ratujący wzrok azjatyckim dzieciom jest be, a prywatny przedsiębiorca sprzedający znudzonym wielkomiejskim hipsterom warzywka po paskarskich cenach jest cacy.

Między korporacjami biotechnologicznymi a Big Pharmą istnieje wiele analogii. Obie te branże egzystują w szarej strefie prawa autorskiego i patentowego, chwytając się wielu niezbyt etycznych sposobów, by zarobić jak najwięcej pieniędzy na swoich wytworach. Tu się z Krytyką zgadzam, trzeba im patrzeć na rączki i wymierzać w te rączki klapsiki, gdy rączki sięgną po zbyt wiele. Uważam natomiast, że wiele produktów oferowanych nam przez te korporacje to naprawdę fajne wynalazki. Big Pharma produkuje leki przedłużające nasze życie, umożliwiające normalne funkcjonowanie wielu chorym. Biotechnologia jest bardziej pieśnią przyszłości, ale i tam już widać zalążki przyszłych wspaniałych rozwiązań, że wspomnę jeszcze raz złoty ryż ratujący azjatyckie dzieci przed ślepotą czy nasze rodzime opatrunki z modyfikowanego genetycznie lnu. Wierzę na swój ateistyczny sposób, że jeśli pozwolimy biotechnologii się rozwijać, korzyści z tego odniesione przerosną z dużą nawiązką straty wynikłe z zagarniania własności intelektualnej, a rządy naszych państw znajdą sposoby, by złym korpom tę własność troszkę wydrzeć. Wy, drodzy autorzy Krytyki Politycznej, uważacie najwyraźniej, że produkt stworzony z chciwości po prostu musi być szkodliwy i zły. W świetle tego wasza rozsądna postawa wobec szczepień wydaje mi się anomalią.

Zabawnym zbiegiem okoliczności moją diagnozę powtórzyła w swoim tekście Gill-Piątek:

Dopóki za radą profesora Hartmana nie zlikwidujemy powszechnego systemu szkolnictwa, dopóki uczeń lubiący chemię ma obowiązek wiedzieć, że niejaki Hitler był złym facetem, skorzystajmy z tego, że oprócz świetnych wynalazków wlewających w nas optymizm znamy również uczącą nas pokory historię. A ta wyraźnie mówi, że dobre chęci dobrych naukowców zawsze kończyły się radykalną katastrofą, kiedy trafiały w ręce chciwców pożądających korzyści, wojny czy władzy.

W ubranku, przed komputerem, w Internecie, Hanna Gill-Piątek takie rzeczy plecie.

Polecam notkę na „Pochodnych kofeiny” poświęconą felietonowi Tomasza Piątka, dużo bardziej merytoryczną niż mój powyższy rant.

Tags:

Nie płacz, Maćku

February 27th, 2013 271 comments

Na pewnej szczególnie obrzydliwej fejsowej stronie znalazłem taki obrazek:

oh hai pitu pitu

Ponad 700 ponownych udostępnień, fiu fiu. Ciekawe, czy już jest na Wykopie.

Na tym plakacie są trzy informacje. Pierwszą z nich łatwo sprawdzić w Internecie. Z drugą i trzecią już nie jest tak łatwo.

Ta pierwsza, którą sprawdzić łatwo, to informacja, że Urząd Miasta Stołecznego Warszawy odciął finansowanie „Zimy w mieście”. Jak można przeczytać na stronie Urzędu, nakłady na tegoroczną akcję “Zima w mieście” wyniosły ok. 3 miliony złotych. To może nie obciął, a jedynie obniżył? Najwyraźniej wręcz przeciwnie, wydał więcej niż w zeszłym roku — w 2012 r. na „Zimę w mieście” przeznaczono 2,5 miliona złotych.

Druga informacja to historia z koloniami dla dzieci. Nie udało mi znaleźć czegokolwiek, co by wskazywało na to, że Urząd Miasta Stołecznego Warszawy w ogóle zajmuje się dofinansowaniem kolonii dla dzieci z ubogich rodzin.

Trzecia kwestia to wsparcie przez Urząd Miasta projektu „Odważcie się mówić” Kampanii Przeciw Homofobii. W Internecie można znaleźć tylko informację, że prezydentka Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz objęła tę akcję patronatem, a finansuje ją organizacja o nazwie Open Society Foundations. Zadzwoniłem więc do Katarzyny Remin z KPH, która potwierdziła, że miasto patronuje akcji, ale nie dało na nią ani grosza.

Reasumując: nie, pieniądze przeznaczone na „Zimę w mieście” nie poszły na plakaty homoseksualistów. Pieniądze na „Zimę w mieście” poszły na „Zimę w mieście”. Homoseksualiści zorganizowali kampanię za własne dutki. Otrzyj łezkę, Maćku. Wszystko dobrze, duszyczko.

Tags:

Święty Breloczek – unboxing

November 19th, 2012 184 comments

Kto nie lubi darmowych gadżetów? Dawno temu Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi wysyłało gratis „cudowny medalik” z Matką Boską. Zamówiłem go, a o samym medaliku, czekaniu na przesyłkę i jej rozpakowywaniu napisałem aż cztery notki (12, 34) Ostatnia notka z tej serii stała się moim najpopularniejszym wiralem — wiele osób uwierzyło, że polscy fundamentaliści katoliccy są naprawdę tak zaburzeni, żeby na rantach swoich świętych medalików pisać „Geje piją krew”.

So, we meet again, Mr. Skarga...

Uwagę zwraca napis “Przesyłka reklamowa”.

Teraz to samo stowarzyszenie rozdaje breloczki z napisem „Nie wstydzę się Jezusa”. Za darmo? Biorę!

W kopercie list i paczuszka z breloczkiem.

Akcja „Nie wstydzę się Jezusa” jest prowadzona z dużym rozmachem. Do jej nagłaśniania zaangażowano katolickich celebrytów: Agnieszkę Radwańską, Przemysława Babiarza, kabaret Mumio… Zastanawia mnie, czy wszystkie te sławy wiedzą, że owa akcja ma mało wspólnego z radosną ewangelizacją, a jest raczej uszczelnianiem murów oblężonej twierdzy. Spójrzcie na język zamieszczonego na zdjęciu poniżej listu dołączonego do breloczka (po kliknięciu otworzy się większa wersja; to samo dotyczy pozostałych obrazków w notce). Koordynator akcji Grzegorz Pabijan pisze w nim m.in. o duchowej batalii, mediach wyśmiewających wiarę, wrogich Kościołowi politykach i usuwaniu krzyża z przestrzeni publicznej.

Na końcu zwyczajowa prośba o wsparcie. Breloczek dostaje się za darmo, ale poprzednim razem stowarzyszenie nagabywało mnie o wpłatę co łaska już po jego wysłaniu. Spodziewam się, że i tym razem dostanę niedługo kilka ponaglających maili.

Samo stowarzyszenie słynie z agresywnej retoryki. Rzucam okiem na prowadzoną przez nie stronę „Polonia Christiana”. Temat dnia to reportaż z Francji zatytułowany „Katolicy przeciw dewiacji”. Oprócz tego standardowy zestaw dla fundiesów: homozwiązki, aborcja, eutanazje, Leszek Żebrowski pisze o Grossie, reżyser filmu o Smoleńsku „musi mówić prawdę”, Brytyjczycy chcą wyjść z Unii, Nergal bluźni. Na podstronie „W dobrym stylu” znajduję artykuły o zaniku męskości, porady „jak zostać wspaniałą żoną i matką”, przestrogi o złym wpływie antykoncepcji na kobiece zdrowie i opisy przewagi naprotechnologii nad in vitro. W dziale „Myśl” można przeczytać wywiady z Tekielim o wróżkach i Winnickim z Młodzieży Wszechpolskiej o policyjnych prowokacjach podczas Marszu Niepodległości, sąsiadujące z karykaturą Obamy jako towarzysza Mao i opowieścią o antykatolickich inicjatywach PO.

Czy katocelebryci, którzy wystąpili w akcji „Nie wstydzę się Jezusa”, zdają sobie sprawę z fundamentalistycznego charakteru stowarzyszenia, które tę akcję prowadzi? Czy też wykazali się naiwnością podobną łatwowierności tysięcy Polaków, którzy dali się nabrać i wzięli udział w Marszu Niepodległości 11 listopada, myśląc naiwnie, że świętują niepodległość, a w rzeczywistości nabijając frekwencję jawnie faszystowskim grupom organizującym ten marsz? Ciężko powiedzieć. Wypowiedzi większości gwiazd cechuje ewangelizacyjna radość i duma ze swojej wiary; nawet Marek Jurek brzmi pozytywnie. Tylko nielicznym się ulewa. Dariusz Basiński z kabaretu Mumio przypomina, że słowo „Jezus” przegania wszelkie demony i oświadcza, że nie chce „rzeczywistości, która eliminuje Jezusa”. Zaś Jerzy Skoczylas z kabaretu Elita, który cztery lata temu publicznie nazwał homoseksualistów zboczeńcami, tu pisze o wyparciu katolików z życia publicznego, narzeka na brak twórczości chrześcijańskiej i zauważa, że ponieważ nie można walczyć z czymś, w czego istnienie się nie wierzy, więc ci, co walczą z Krzyżem (Skoczylas pisze „krzyż” konsekwentnie wielką literą), to nie ateiści, tylko sataniści.

Bardzo możliwe, że celebryci nie zwiedzili dokładnie strony akcji. Można się z niej dowiedzieć, że krzyż musi być obecny w szkole, bo neutralność światopoglądowa nie istnieje („Dlaczego naucza się, że ziemia jest okrągła, a nie płaska, a Hitler był zbrodniarzem, a nie bohaterem?”), zaś relatywizm światopoglądowy prowadzi do „poznawczego nihilizmu i życiowej anarchii”. Z kolei w dziale „Wydarzenia” znajdziemy nawoływania do bojkotu koncertu Madonny czy informacje, że młodym Żydom wpaja się nienawiść do chrześcijan, a dziennikarzy zwalnia z pracy za sprzeciw wobec „homo-małżeństw”.

Chciałem skończyć jakimś mocnym akcentem, na przykład dramatycznym pytaniem do katocelebrytów, czy na pewno chcą swoimi twarzami firmować tak nienawistny przekaz. Drogie Mumio? Panie pogodynko Zubilewicz? Panowie siatkarze Resovii Rzeszów? Snowboardzisto Mateuszu Ligocki, autorze błyskotliwej sentencji „Także naprawdę niech się wstydzi ten, kto się wstydzi”?

Wtem ze smutkiem skonstatowałem, że zapewne nie zobaczyliby oni w tym przekazie niczego zdrożnego. Że fundamentalistyczna retoryka SKChiKPS stała się częścią publicznego dyskursu i nie budzi już takich emocji jak kiedyś. To, co szokowało mnie w 2008 r., kiedy sępiłem od stowarzyszenia medalik z Matką Boską, dziś sprawia, że wzruszam tylko ramionami. Ot, zwyczajne prawicowe poglądy.

Benedykt kontra Fronda

July 2nd, 2012 308 comments

UPDATE: dałem się nabrać spryciarzowi, który wykorzystał małą dziurkę w kodzie Frondy i za pomocą kilku linijek kodu ukrytych w komentarzu dopisał własne zdanie do tekstu redakcyjnego. Ks. Oko nie dodał więc nic do wypowiedzi Benedykta XVI, nie ma walk frakcyjnych we Frondzie, nie będzie rzucania magazynem na YouTube :( Notkę zostawiam na pamiątkę udanego trollingu w wykonaniu hackera przedstawiającego się jako Antoni Kościuszko. Pytanie na końcu notki wciąż aktualne.

„Fronda” opublikowała drugą część tekstu „Z papieżem przeciw homoherezji” ks. dr. hab. Dariusza Oko (autora pamiętnego tekstu o homoseksualizmie opublikowanego w 2005 r. przez „Gazetę Wyborczą”, niech red. Pacewicz przeprosi niczym Palikot za „Ozon”). Przyznam ze wstydem, że nie czytałem części pierwszej, a i drugą po łebkach, bo to bardzo długie teksty, a ja mam słabą koncentrację i w ogóle czytam tylko to, co zaznaczono boldem. A zaznaczono boldem coś takiego:

W książce Benedykta XVI z 2010 roku Światło świata jako dopowiedzenia znajdujemy bardzo ważny fragment o homoseksualizmie i kapłaństwie. Te słowa Ojca Świętego są jakby komentarzem do wcześniejszych dokumentów Stolicy Apostolskiej. Słowa płyną tu „prosto z głębi serca” i są całkiem jednoznaczne: „Homoseksualizm jest nie do pogodzenia z powołaniem kapłańskim. Wtedy bowiem także celibat traci sens jako wyrzeczenie. Byłoby wielkim niebezpieczeństwem, gdyby celibat stawał się powodem wchodzenia w stan kapłański ludzi, którzy i tak nie chcą się ożenić, gdyż w końcu ich stosunek do mężczyzny i kobiety jest zniekształcony, zakłócony, a w każdym razie nie odnajdują się w tym kierunku stworzenia, o którym wcześniej mówiliśmy.

Kongregacja do spraw Wychowania Katolickiego przed kilkoma laty wydała postanowienie, że homoseksualni kandydaci nie mogą zostać księżmi, bo ich orientacja płciowa dystansuje ich od prawdziwego ojcostwa, czyli także od istoty bycia kapłanem. Dobór kandydatów na księży musi być dlatego bardzo staranny. Musi panować tu najwyższa uwaga, aby nie doszło do pomyłki i w końcu bezżennność kapłanów nie była utożsamiana z tendencjami do homoseksualizmu, albowiem posiadanie w swoich szeregach homoseksualisty, jest dla Kościoła i Boga znacznie większą hańbą, niż posiadanie w nich pedofili”.

Ostatnie zdanie wywołało konfuzję i podejrzliwość nawet u znajomych lewicowców, dla których kompromitacja Kościoła to zazwyczaj świetna wiadomość. Padło pytanie, czy naprawdę papież coś takiego napisał. Ponieważ jakaś pobożna osoba umieściła Światło świata na torrentach, sprawdziłem i okazało się, że nie napisał, że końcowy fragment został dopisany albo przez księdza Oko, albo przez kogoś w redakcji „Frondy”:

Ktoś z Frondy chyba też sprawdził, bo — ku naszej wielkiej uciesze — staliśmy się świadkami katolickiej wojny edycyjnej.

Raz tekst wyglądał tak:

A chwilę potem tak:

I tak w kółko. W chwili, gdy piszę te słowa, wygrywa wersja z pedofilami. A nie, soraski, już nie, teraz jest bez pedofili (w chwili, gdy piszę słowa w nawiasie, pedofile wrócili na prowadzenie). Pod artykułem znajduje się dopisek: „Artykuł opublikowany w najnowszym numerze kwartalnika FRONDA (63)” — umieram wprost z ciekawości, w której wersji poszedł do druku. A jeśli w sfałszowanej? Czy red. Terlikowski rzuci swoim pismem o ścianę w Bożej pasji, jak to robi z bezbożnymi gazetkami w swoich YouTube’owych przeglądach prasy?

Ale najciekawsze wydaje się pytanie, czy owo dopisane zdanie kłóci się z doktryną Kościoła. Jak to właściwie jest? Czy posiadanie w swoich szeregach homoseksualisty jest według Kościoła większą hańbą, niż posiadanie w nich pedofili?

P.S. „Światłość świata” (nie „Światło”!) ukazała się również po polsku, jej fragmenty, w tym szczęśliwie i powyższy, można znaleźć na stronie „Tygodnika Powszechnego”. Najwyraźniej to nie polski tłumacz dopisał zdanie.

Tags: ,