Siwa legenda młodego Polaka

April 20th, 2008 18 comments

Kiedy usłyszałem „Polskie Drogi” w orędziu prezydenckim, miałem cichą nadzieję, że ich reżyserem był Bohdan Poręba, bo wtedy mógłbym, zachowując ciągłość konceptualną, napisać o nim dłuższą notkę. Niestety, serial reżyserował Morgenstern, więc niniejszy post jest wpisem od tzw. czapy.

Starszym czytelnikom nie muszę przedstawiać reżysera Poręby, młodszym mogę polecić poświęconą mu notkę w Wikipedii. Krótko mówiąc, reżyser Poręba to najczystsza manifestacja słów Miłosza „Jest ONR-u spadkobiercą Partia”, a do jego Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald” — gdyby istniało do dziś — zapisałoby się z pewnością wiele świetnych piór z psych24. Pokoleniu SMS dorzucę info, że Poręba jest pierwowzorem reżysera Zagajnego z filmu „Miś”.

Znacie zapewne teorię mówiącą, że od dowolnego człowieka na Ziemi dzieli nas ciąg zaledwie sześciu znajomych. Rozwinięciem tej teorii są zabawy w liczbę Erdősa czy liczbę Bacona. Na podobnej zasadzie można skonstruować liczbę Poręby:

  1. Poręba ma liczbę Poręby równą zero.
  2. Osoba znająca Porębę bezpośrednio ma liczbę Poręby równą jeden.
  3. Osoba znająca kogoś znającego Porębę ma liczbę Poręby równą dwa.

Moja liczba Poręby wynosi właśnie dwa. A było to tak:

W latach 90. pracowałem w „Gazecie Wyborczej” — a gdzie miałem pracować, będąc lewakiem, satanistą i wówczas jeszcze narkomanem? Byłem odpowiedzialny m.in. za dział recenzji nowości wideo. Co oznaczało, że co jakiś czas któryś z mniejszych tuzów rynku VHS uznawał mnie pomyłkowo za decydenta z GW i próbował zaskarbić sobie moją (czyli „Wyborczej”) przychylność lub przynajmniej mi zaimponować. Raz właśnie w takim celu zaprosił mnie do siebie właściciel firmy Neptun Video Center.

NVC specjalizowało się w dystrybucji filmów klasy D, E i F; można powiedzieć, że wprowadzało kapitalistyczny porządek w polski rynek przebojów typu „Paco: maszyna do zabijania”, kopiowanych z kasety na kasetę aż do kompletnego zamazu wizji. Produkcje NVC rzadko były u nas recenzowane, a jeśli już, to nie zbierały wielu gwiazdek. Pan prezes postanowił to zmienić. Przyjął mnie w stroju białym sportowym kontrapunktowanym złotą biżuterią, pokazał mi zdjęcie swojej żony (zaznaczając, że pozowała dla „Playboya”), poczęstował ciasteczkami („Coś mocniejszego może pan życzy?”) i opowiadał długo o swoich ambitnych planach wydawniczych. Najnajambitniejszym pomysłem było stworzenie wraz z reżyserem Porębą „Wideoteki młodego Polaka”, uczącej nowe pokolenia patriotyzmu, odkłamującej historię Rzeczypospolitej i ogólnie budzącej wzniosłe uczucia narodowe. Zadeklarowałem, że na pewno o tej inicjatywie napiszemy, być może nawet zrecenzujemy niektóre filmy z serii, po czym oddaliłem się spiesznie na Czerską. W redakcji opowiedziałem o tym pomyśle sąsiadom z działu kultury, porechotaliśmy żydłaczo i już.

Recenzji nie pisałem sam (nie bez powodu wyleciałem ze studiów dziennikarskich po trzech semestrach) — załatwiałem tylko filmy od dystrybutorów i rozdzielałem je między recenzentów. A było ich czterech: Jacek Szczerba, Paweł Mossakowski, młody, ale dobrze zapowiadający się pracownik działu zagranicznego Bartek Węglarczyk i bliżej nieznany ogółowi Andrzej Saramonowicz. Ten ostatni miał poważne problemy z recenzjami pozytywnymi, za to świetnie wychodziły mu tzw. zjebki totalne. Tak dobrze mu szły, że z biegiem czasu dostawał do oceny wyłącznie filmy złe i bardzo złe, za co zresztą darzył mnie osobistą antypatią. Miał u mnie monopol na filmy NVC, nic więc dziwnego, że to właśnie on napisał dla GW recenzję jedynej wydanej pozycji z serii „Wideoteka młodego Polaka”, a zarazem ostatniego do tej pory filmu Bohdana Poręby — „Siwej legendy”. Obraz ten zdążył już zebrać chłodne oceny np. na festiwalu w Gdyni. Bohdan Poręba, nie zważając na krytyków, w wywiadzie dla organu Leszka Bubla „Tylko Polska” nazwał swoje dzieło „moralnym zwycięzcą tego festiwalu”, choć jurorzy docenili „Siwą legendę” wyłącznie za kostiumy. Był to bowiem film kostiumowy — cytuję streszczenie za witryną filmpolski.pl:

Kresy siedemnastowiecznej Rzeczpospolitej, na styku żywiołów: polskiego, litewskiego i białoruskiego, gdzieś koło Kamienia Pomorskiego. Namiętna i gwałtowna Lubka darzy przyjaźnią Romana z Rakutowicz i kniazia litewskiej krwi — Kizgajłę. Pierwszy jest refleksyjny, drugi gwałtowny, nieokiełznany w odruchach, nieco dziki. Serce Lubki nie umie wybrać. Ani w dzieciństwie, ani teraz, kiedy obaj są okrytymi sławą rycerzami. W dzieciństwie wszyscy troje wzięli udział w wyprawie po ptaka szczęścia. Każde z nich szczęście widziało inaczej. Lubka chciała być kochaną… W porywie zazdrości o Lubkę Kizgajło strzela do ptaka szczęścia. Od tej pory złowrogie fatum zawisa nad ich losem…

Andrzejowi Saramonowiczowi „Siwa Legenda” bardzo się nie podobała: nazwał ją „słuchowiskiem radiowym, do którego ktoś dołożył niechlujnie dokręcone obrazki”:

„Roześlijcie wici!” — krzyczy ktoś. Następna scena — jadą jeźdźcy i krzyczą: „Wici wieziemy!”. Kolejna — jeźdźcy zsiadają z koni: „Wici przywieźliśmy!”.

Całość można przeczytać w internetowym archiwum GW, chociaż z pewnymi skrótami — jestem pewien, że w papierowym oryginale było coś o biczującym się Leonie Niemczyku. W archiwum nie znajdziecie też listów od wdzięcznych czytelników, którzy zwierzali się, że recenzję „Siwej legendy” czytali ze łzami wzruszenia w oczach.

Dziś o „Siwej legendzie” mało kto słyszał, Saramonowicz nie pisuje już dla „Wyborczej”, za to reżyser Poręba jest wciąż aktywny na polu walki o wolną Polskę. Fotografuje się z inną gwiazdą komunoendecji Bolesławem „Bernardem” Tejkowskim (co oznacza, że moja liczba Tejkowskiego wynosi najwyżej trzy), prowadzi dwie oryginalne interpunkcyjnie strony internetowe (raz, dwa) oraz bloga w agorowskim portalu. Jak sam pisze, jest członkiem władz „STRONNICTWA NARODOWEGO , KRESOWEGO RUCHU PATRIOTYCZNEGO , STOWARZYSZENIA PATRIOTYCZNEGO WOLA-BEMOWO,RUCHU OBRONY GODNOŚCI NARODU POLSKIEGO”, co jest dowodem na to, że nawet będąc członkiem władz, można nie umieć wyłączyć Caps Locka.

Jeśli chodzi o aktywność na polu sztuk wizualnych, reżyser Poręba nieco przycichł, aczkolwiek parę lat temu wystawił na kongresie Samoobrony sztukę teatralną „Zmartwychwstanie”, autorstwa Lusi Ogińskiej, żony swojego starego znajomego Rysia Filipskiego. Nie ma co rzucać oskarżeniami o grafomanię, wystarczy obejrzeć zwiastun sztuki lub zacytować wybrany na ślepo jej fragment:

Działo się to rankiem od słońca nabrzmiałym.
Dawno już ucichły złowieszcze tętnienia
nocy -i jej łona, chmurzysk pociemniałych –
niebo rozjaśnione po żałobnych pieniach.
I chociaż nie było widać gwiazd srebrzystych,
które łzami są przecie na policzkach Boga,
wciąż powietrze drżało tchnieniem pustoczystym
niosąc ostrzeżenie w swoich niemych słowach.

Reżyser Poręba ma najwyraźniej dar zrażania do siebie ludzi — oprócz wspomnianego wyżej wywiadu, w wydawnictwach Bubla pisze się o nim wyłącznie źle, jego stary kumpel Filipski prosi, żeby jego nazwiska nie łączyć z Porębą w jednym zdaniu i mówi o nim: „nawet go lubiłem, bo żal mi było tego człowieka, który przez tyle lat musi nosić na karku tak ograniczony umysł”. W przypadku „Zmartwychwstania” udało się Porębie zrazić do siebie Lusię Ogińską, zmieniając jej zakończenie sztuki. Jak pisze anonimowy recenzent na stronie zmartwychwstanie.com:

Dodali zmartwychwstającego Chrystusa, schodzącego z krzyża, błogosławiącego oślepły tłum i dającego nadzieję na zmartwychwstanie narodu polskiego w imię Jego a nie w imię szatana. Na takim zakończeniu sztuka tylko zyskała a pani Lusia Ogińska nic nie straciła.

Anonimowy recenzent to zapewne sam reżyser Poręba — w dalszej części recenzji skarży się na cenę wypożyczenia menory do spektaklu oraz konieczność płacenia dyrektorom teatrów z góry za wynajęcie sali.

Lusi Ogińskiej zmiana zakończenia zepsuła najwyraźniej wymowę całego dzieła, bo obraziła się na Porębę śmiertelnie. „[M]am nadzieję, że zobaczę kiedyś moje Zmartwychwstanie wystawione z należnym szacunkiem dla tekstu poetki”, mówiła w wywiadzie autorka, przed „Zmartwychwstaniem” znana głównie z pisanej dla dzieci sagi o Roztoczańskich Krasnalach.

Poręba jest niewątpliwie „szemranym endekiem”, z korzeniami w PZPR i konszachtami z innymi tajemniczymi osobnikami w stylu Tejkowskiego czy Leppera. Gdybym był prawdziwym prawicowcem, miałbym go pewnie za człowieka ze starych służb. Co ciekawe, jego „Zmartwychwstanie” można obejrzeć w TV Trwam, premierę światową sztuka miała w Chicago za pieniądze Kongresu Polonii Amerykańskiej, a jej autorka jest blisko związana z USOPAŁ Jana Kobylańskiego, sponsora Radia Maryja. Reżyser Zagajny odnalazł się jakoś w nowej rzeczywistości.

Porażenia w kontaktach z mediami

April 4th, 2008 5 comments

W moich ostatnich kontaktach z mediami elektronicznymi zdarzyły się dwie chwile porażające. Pierwsza — kiedy obejrzałem wreszcie orędzie prezydenckie (ej, byłem na urlopie). Czytałem wcześniej o ślubie gejów, o Merkel, Steinbach i czarnych plamach na mapie Polski, ale jakoś nie zarejestrowałem informacji o podkładzie muzycznym. I kiedy w słowa prezydenta wplotły się nagle znane mi z dzieciństwa tony fortepianu, świat zawirował, przed oczami stanął kapral Kuraś, Henryk Talar jako SS-man i ginący Strasburger.

Druga porażająca chwila nadeszła wczoraj, kiedy przeczytałem newsa o Piotrze Kraśko. Ów anchorman TVP napisał książkę „Kiedy świat się zatrzymał”. Sądząc po okładce, świat zatrzymał się na widok Piotra Kraśko podpierającego ręką brodę w geście głębokiej zadumy. Dzieło opowiada o Piotrze Kraśko relacjonującym ostatnie chwile Papieża Polaka.

Żaden to news, książka ukazała się trzy lata temu. Ważniejsze jest to, co Kraśko wyznał ledwie przedwczoraj w TVP Info. Wczesnym wieczorem 2 kwietnia 2005, gdy nasz prezenter dzielnie stał na dachu i donosił milionom Polaków, że Jan Paweł II zapadł w śpiączkę, zadzwonił do niego biskup Dziwisz i poinformował, że papież wciąż jest przytomny, co więcej, ogląda właśnie Kraśkę w TVP.

Oficjalnie ostatnie słowa papieża to zdanie “Szukałem was, teraz przyszliście do mnie i za to wam dziękuję”. Nie zdziwiłbym się, gdyby niedługo wcześniej wyszeptał:

Jak on sepleni! Kto go wpuścił na wizję?

Post posthibernacyjny

March 29th, 2008 14 comments

Miesiąc minął bez wpisu. Zazwyczaj kiedy cisza się przedłuża, łapię się na poczuciu winy i muszę przypominać sobie, że to blog jest dla mnie, nie ja dla bloga. Tym razem jednak żadne rozterki czy brak weny mnie nie dopadły. Mam usprawiedliwienie. Byłem bowiem tu:

tunezja1.jpg tunezja2.jpg tunezja3.jpg tunezja4.jpg

A potem tu:

krynica1.jpg krynica2.jpg

Wróciłem opalony i wypoczęty, odpaliłem feedreadery i nadrabiam zaległości. I co widzą słodkie me oczęta:

Arnold Masin przestał pisać bloga! Znowu! Tym razem Onet ocenzurował mu post, więc Arnold obraził się i zawiesił działalność literacką. Nie wiem, co było pierwotnie w poprzednim wpisie — teraz przedostatni post Masina składa się z cytatu “Jeśli mnie prześladowali, to i was będą prześladować” oraz zdjęcia z filmu “Pasja”, na którym rzymski żołdak (z wmontowanym sprytnie przez Masina łebkiem pejsatego Żydka) stoi obok ociekającego krwią Jezusa. Na tym wszystkim pieczątka “CENSORED”. Rozumiem z tego tyle, że Masin ogłosił się Mesjaszem i za to prześladują go Żydzi.

Popatrzmy, co jeszcze się dzieje. Paweł Paliwoda przestał pisać bloga! Znowu! Kambei Shimada zażywający biedroneczki zawiesił działalność w proteście przeciwko administratorom Salonu24, którzy nie dawali jego tekstów na stronę główną. Może faktycznie powinna powstać autentycznie prawicowa platforma bloggerska, w której Masin będzie dyredaktorem, Paliwoda ideologiem, a gwiazdą — Ewa Sowińska. Normalnie nic innego bym nie czytał.

Właśnie, Sowińska. Wróciłem z wczasów i czytam w “Dzienniku”, że chce zakazać seksu przed osiemnastką. Mało tego, dziennikarz Super Expressu zadzwonił do niej, podając się za redemptorystę z Radia Maryja i nakazując jej wycofanie się z pomysłu na antenie rozgłośni DJ Teda. Sowińska jest tak naiwna, że można jej wcisnąć sztucznego penisa jako świecę wotywną, połknęła więc haczyk i korzyła się, pytając pokornie: “To na kiedy się umówimy?”. Następnego dnia twierdziła w TV, że od razu wyczuła podpuchę, ale moim zdaniem wyglądała na wciąż potężnie wystraszoną.

Smutny jest tylko fakt, że ta cała historia z zakazem dupczenia bez dowodu osobistego to kaczka dziennikarska. Z oryginału wystąpienia Sowińskiej można wyczytać, że chodziło jej o zakaz kręcenia pornosów z siedemnastolatkami. Trochę nie rozumiem zachowania dziennikarzy “Dziennika”. Przecież naprawdę nie trzeba uciekać się do przekręcania słów Sowińskiej, żeby z niej zrobić idiotkę.

A ja znowu na salonach — krótkie P.S.

February 27th, 2008 8 comments

EO drogi, powiedz mi, jak można nie czytywać blogoportalu, na którym jeden wulkan intelektu twierdzi, że Katyń nie dostał Oscara, bo w tej samej kategorii startował film o Holokauście…

Z jednej strony mieliśmy żydowskiego “Beafourta” o biednych żołnierzach żydowskich zmuszonych do odwrotu z Libanu. A z drugiej “Fałszerzy”. Ten pierwszy film jest tak słaby ,że gdyby dostał nagrodę świat pękłby ze śmiechu. Zostało zatem to drugie “arcydzieło”. (…) Zastanawiam sie jeszcze jak aktywni byli funkcjonariusze KGB Putina w Los Angeles w ostatnim czasie? O ile wzrosły konta żurorów “Akademii Filmowej”?

…a drugi mędrzec zaraz dodaje, że Wajda co prawda dostał Oscara za całokształt, ale tak naprawdę nie za całokształt…

Warto w tym miejscu przypomnieć, że pewnie nie byłoby Oskara dla Andrzeja Wajdy za całokształt twórczości, gdyby nie miał on w swoim dorobku słabego i — w moim moim odczuciu — powielającego żydowskie stereotypy o życiu w Polsce pod okupacją niemiecką filmu “Korczak”.

Na Trygława, co innego mam czytać dla rozrywki? Nowy Pompon?

EDIT: OK, mogę czytać Garfield minus Garfield…

A ja znowu na salonach…

February 21st, 2008 14 comments

Ciągle się szlajam po salonie24, dodaję nowe feedy RSS do swojego readera, odkrywam nowe talenty. Ostatnio znalazłem chłopca, który za pomocą przykładów anegdotycznych udowodnił, że antysemityzm to żydowski wymysł:

Kiedyś moja bardzo dobra znajoma opowiadała mi o jednym jakże ciekawym zajściu na obozie. Był tam jeden koleś, który wręcz zionął nienawiścią do Żydów. Opowiadał o nich dowcipy za każdym razem, chwalił Hitlera, wykrzykiwał sieg heil. Jednak coś zaczęło mocno śmierdzieć. W pewnym momencie aryjsko-słowiańscy chłopcy przycisnęli klienta, no i przyznał się do tego, że przynależy do odpowiedniej nacji…

…jeszcze inny przypadek…

…koleś jawnie obnosił się ze swoim antysemityzmem. Założył nawet swoisty antysemicki klub, który się co tydzień spotykał. W pewnym momencie wyszło na jaw, że też przynależy do odpowiedniej nacji…

Młodzianek ten najwyraźniej żywo interesuje się żydostwem, sądząc po jego oczytaniu w świętych księgach ludu Izraela:

W Talmudzie jest taki tekst “zdekonspirowany Żyd to głupi Żyd”. Ciekawe, co nie…

No jakże nie bywać w salonie24!

Wielu salonowców będzie można spotkać na żywo w sobotę na ul. Rolnej w Warszawie. Znajduje się tam ambasada Serbii — salonowcy będą demonstrować swoje poparcie dla uciskanych serbskich braci. Przynajmniej ci, którzy przyjdą. Kiedyś pracowałem dwie przecznice dalej, w związku z tym napisałem króciutki przewodnik po okolicy dla zdezorientowanych przyjezdnych Aryjczyków. Puściłem go jako komentarz na salonie, ale może się przyda jakiemuś czytelnikowi mojego bloga — cześć, chłopaki z CPDP!

  1. Najbliższy sklep z piwem znajduje się na końcu centrum handlowego Land przy stacji metra Służew. Uwaga: Land to rdzennie polska spółka.
  2. Nieco dalej, przy skrzyżowaniu Puławskiej i Wałbrzyskiej, prawdziwi Słowianie mogą posilić się w barze Ornak. Polska firma, polskie menu: flaki (trochę śmierdzą, ale rewelacyjnie smakują), schabowe itp. Porcje tzw. robotnicze. Po drugiej stronie ulicy jest McDonald’s, można — zależnie od reprezentowanej opcji — kupić wieśmaka albo wybić żydom szybę.
  3. Pamiątkowe pocztówki z Warszawy najlepiej kupić w kiosku w metrze.
  4. Równolegle do ul. Rolnej biegną ulice o bardzo ładnych nazwach: Wołodyjowskiego, Skrzetuskiego i Wernyhory. Po skończonej pikiecie osoby, którym zostało jeszcze trochę czasu do odjazdu autobusu PKS, mogą pójść na Wyprawę Szlakiem Sienkiewiczowskich Bohaterów, a wybrany prelegent może wygłosić krótką pogadankę nt. Literatury Narodowej.
  5. Czuwaj!