„Blog Roku” jako bar dla gejów, czyli Korwin zabrał mi skuter

January 22nd, 2009 201 comments

Grałem kiedyś w zespole z wielkim fanem zespołu Kat. Ów kolega wyciągnął mnie kiedyś na ich koncert będący częścią comebackowej trasy koncertowej. Impreza odbywała się w lekko zapyziałym domu kultury „Arsus”, który wybudowano z myślą o zaspokajaniu potrzeb duchowych pracowników Zakładów Mechanicznych „Ursus”. Był on wyposażony w salę widowiskową ze sceną na podwyższeniu, gdzie dawniej odbywały się odczyty i pogadanki dla robotników, a w dniu, w którym tam zawitałem, dawała koncert przebrzmiała gwiazda polskiego satan metalu.

Wojtek Orliński lubi kategoryzować różne rzeczy jako obciach. Otóż jeśli jest jakiś obciachowy polski zespół metalowy, to jest to właśnie Kat. Pomijam różne Turbo czy Testy Fobii Kreon, bo one były po prostu kiepskie. Kat zaś jest muzycznie i tekstowo świetny, przy tym obciachowy na maksa. Książę Ciemności jeden wie, od jak dawna szukałem okazji do zacytowania w blogu choćby małego fragmentu twórczości literackiej Romana Kostrzewskiego, lidera omawianej kapeli:

Patrzę na mały świat, na planetarny ćwiek.
Przyczepiam go do majt, gdzie chowam gruchę swą.

Zacytowany fragment pochodzi z utworu „Stworzyłem piękną rzecz”, z płyty „Róże miłości najlepiej przyjmują się na grobach”. W otwierającym ją „Odi Profanum Vulgus” Kostrzewski naśladuje paszczą odgłosy pikujących i ostrzeliwujących się samolotów myśliwskich, w „Płaszczu skrytobójcy” na tle ponurego gitarowego żyn-czyn-czyn i cmentarnych westchnięć wrzeszczy „Dziewczyno wracaj!”. Obciach w czystej postaci, ne se pa?

Wracając do meritum: na koncert w „Arsusie” stawiły się zastępy ludzi, których nie widziałem już od dawna, czyli polscy metalowcy z lat 80. Mullety, wąsy, dżinsowe kurtki z oberwanymi rękawami i wielkimi szatańsko-trupioczaszkowymi wymalowaniami na plecach, dżinsy „gumki”, białe adidasy. Pamiętam swoje wrażenie, że po skończonym koncercie udali się zapewne do swoich miejsc spoczynku i weszli z powrotem do zamrażarek, nastawiając uprzednio budziki na termin następnej trasy koncertowej Iron Maiden.

Podobne wrażenie ma się pewnie, wchodząc do baru dla gejów — pewne takie „Whoa, ale tu was jest!”. Chodzi o stłoczenie na małym terytorium jakiejś mniejszości społecznej. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego takim miejscem stał się dla UPR-owców Internet. W pewnym momencie zacząłem się cieszyć, bo dyskusja u WO zaczęła schodzić na kwestię fenomenu nadreprezentacji skrajnej prawicy w polskim Internecie. Finalnie jednak nie zeszła; mam nadzieję, że ktoś gdzieś kiedyś napiszę jakąś ciekawą habilitację na ten temat.

Nie wszyscy z was śledzą komentarze pod postami. Ci z was, którzy nie śledzą, wydają zapewne teraz z siebie ciche WTF. Pozwolę sobie więc przypomnieć, dlaczego odpadliśmy z konkursu „Blog Roku 2008”. Otóż w pewnym momencie do rozgrywki włączył się Janusz Korwin-Mikke, żeby nie pozwolić „lewicowej hołocie i innym zboczeńcom” na zwycięstwo. JKM następnie u siebie w blogu rozdysponował głosy swoich zwolenników w następujący sposób: osoby o nazwiskach zaczynających się na daną literę głosują na ten blog, na inną — na tamten itd. I dzień później w klasyfikacji nastąpiło totalne przetasowanie, a blogi wymienione przez Korwina zdominowały finałową dziesiątkę.

W pierwszej chwili nie miałem z tym problemu. Po namyśle stwierdzam, że to jednak bardzo nieładnie.

Jeśli podobają ci się poglądy prof. Senyszyn, głosujesz na Senyszyn. Jeśli uważasz, że Blogerem Roku w kategorii Polityka powinien zostać katolicki finansista, głosujesz na Maćka Gnyszkę. Jeśli jesteś zatwardziałym UPR-owcem, głosowałbyś na Korwina, ale on nie może startować jako zeszłoroczny zwycięzca, startuje jednak Michalkiewicz, więc głosujesz na Michalkiewicza. Takie rozwiązanie jest OK. Rozwiązaniem nie OK jest sytuacja, w której swój głos oddajesz na jakiegoś wąsatego radomiaka z przetłuszczonymi włosami, bo masz nazwisko na literę L, Ł, U albo Z.

Wszystkim, którzy na mnie głosowali, bardzo dziękuję — zanim Korwin zdyscyplinował swoich cyborgów, byliśmy nawet na trzecim miejscu! Dzięki konkursowi zyskałem zapewne trochę nowych czytelników, to dobrze, w końcu o to — nie o skuter! — chodziło. Choć patrząc w statystyki widzę, że więcej nowych ludzi zajrzało tu z posta WO, w którym WO chlasta mnie mentalnie za wzięcie udziału w obciachowym konkursiku dla marnego skuterka. Muszę mu przyznać trochę racji. W trakcie rozgrywek pojawiały się we mnie emocje niegodne filozofa, a pierwsza myśl po odpaleniu przez Korwina artylerii brzmiała „skurwysyn ukradł mi skuter!”. Przejąłem się więc, zupełnie niepotrzebnie. Obciach złapał moją duszę w swe zimne szpony.

Tak czy owak, kasa z waszych SMS-ów, po odliczeniu opłat operatorów, poszła na szczytny cel. Możemy się więc położyć spać zadowoleni, że zmusiliśmy ludzi Korwina do wydania pieniędzy na dzieci z porażeniem mózgowym. BTW, panie Januszu, jeśli pan nas czyta, informuję, że porażeniem mózgowym zarazić się nie da.

Tags:

Post obrazkowy

January 18th, 2009 272 comments

Ten tekst przeznaczony jest dla osób, które nie śledzą długaśnych dyskusji stałych bywalców, a więc zapewne dla tych, którzy jeszcze nie zagłosowali w konkursie „Blog Roku”, o co ich uniżenie błagam, bo jak przegram z Gnyszką i nie dostanę skutera, to się potnę.

 

Start w konkursie przyniósł nowych znajomych, od których można rżnąć content, przyniósł też potępienie ze strony znajomych starych, dla których start w konkursie to obciach jak, nie przymierzając, przyznanie się do pożądania dodzich cycków. W dyskusji pod tekstem starych znajomych pojawiły się sugestie, że cały konkurs skierowany jest do osób o mentalności komentatorów Onetu, więc w trosce o swój wynik w klasyfikacji końcowej dzisiejszy post złożę głównie z obrazków.

W związku z konkursem przypałętało się też paru gości z Forum Frondy z przekazami chrześcijańskiego miłosierdzia. Na Forum Frondy podlinkował mnie mój konkurent w zmaganiach, niejaki Gnyszka. Spryciula ten postanowił wygrać skuter metodą „na wroga”, zagrał więc na trąbie „patrzcie, jaki lewacki chujek jest nade mną, zróbcie coś, koledzy i koleżanki”. Cwane i skuteczne.

Goszczących na moim blogasku przybyszów z innego wymiaru Frondy niespecjalnie uważam, bo raczej nie wysyłają SMS-ów na mnie, ani nawet nie głosują w sondzie na papieża w ogniu. Ale przy okazji tych nieoczekiwanych spotkań Frondowicze obśmiali mi u siebie buźkę, o tak:

 

 

Owszem, nie jest to fotka, na której wyszedłem jakoś szczególnie atrakcyjnie, zresztą pamiętam, że hałaśliwa mniejszość homoseksualna domagała się kiedyś zdjęcia tego zdjęcia. Dlatego nie poczułem się specjalnie urażony. A gdy o drugiej nad ranem przestałem wreszcie bić pięścią w betonową ścianę i osuszyłem na twarzy łzy upokorzenia, postanowiłem sprawdzić, czy moje zdjęcie na Forum Frondy zostało skopiowane na ich serwer, czy też fizycznie wciąż znajduje się na moim FTP.

Na moim. Czyli jeśli zastąpię u siebie plik buźka_barta.jpg plikiem o tej samej nazwie, ale przedstawiającym co innego, to coś pojawi się również na forum Frondy! Super! Ileż możliwości! Goatse? Too obvious. Hmm… Jakieś nowe koszulki na T-Shirt Hell?

 

Brałem pod uwagę również t-shirt z krucyfiksem i napisem „Men in sandals get what they deserve”, ale po zmniejszeniu okazał się zbyt mało czytelny...

Et voila!

PWND!

PWND!

Teraz jeszcze wystarczy zatrollować, żeby wątek wskoczył na szczyt drzewka i już!

Cud słońca, część druga

January 14th, 2009 386 comments

Nie sądźcie, że będę teraz pisał dwa posty dziennie, żeby tylko wygrać skuter. Przecież już wiadomo, kto go zgarnie. Korwin nie może, bo laureaci poprzednich lat nie startują. Kto zatem wygra? Hmm…

 

 

Drugi post na ten sam temat wynika z faktu, że o czymś zapomniałem w pierwszym. Widzicie, kiedy klecę tekst na zlecenie moich politycznych mocodawców, chodzę sobie po firmie czy mieszkaniu i opowiadam sobie w kółko najważniejsze tezy do zawarcia w poście. I tak sobie chodziłem i opowiadałem poprzedni artykulik — i wychodziło mi, że w komciu z Frondy śmieszą mnie dwie rzeczy. Potem siadłem, spisałem wszystko i wyszło mi coś takiego: „W powyższym komciu śmieszą mnie dwie rzeczy: że się śmieją z Dawkinsa i że się śmieją z Dawkinsa”. Czyli coś mi umknęło.

Tą zagubioną drugą śmieszną rzeczą był występujący we frondziarskim komentarzu element, który bardzo lubię u osób religijnych. Chodzi o wiarę w cuda.

Odnoszę często wrażenie, że w dyskusji ateistów z chrześcijanami ci drudzy starają się przedstawić jako wierzący w pewien Koncept, we wszechobecną bezwarunkową Miłość. Żyją według Bożych zasad, które tworzą ich moralny kręgosłup. Czerpią wzorce duchowe z nauk Dobrego Człowieka. Na takim poziomie dyskusji w stronę ateistów lecą pytania, co złego jest w wierze w dobro, jak żyć bez takiej wiary, skąd czerpać prawdy moralne, nie wyznając Dekalogu. Nie pozostaje nam w takiej rozmowie nic innego, jak próbować udowodnić, że mimo iż nie wierzymy w Boga, naszego życia nie wypełnia niszczycielski, nihilistyczny hedonizm, nasze dzieci nie noszą śladów pobicia, a znajomi nie przekładają portfeli z płaszczy do spodni, kiedy nas odwiedzają.

A przecież wystarczy zapytać: czy zasady tworzące wasz moralny kręgosłup pochodzą z tego samego źródła co przekonanie, że w Fatimie Bozia zamachała słoneczkiem zgromadzonym ludziom? Czy wyznawane przez was wszechotaczające Dobro mściwie sprawiło, że druga wojna światowa wybuchła, bo Polacy nie intronizowali Chrystusa? Czy papież uzdrawiał ludzi? Dlaczego był Ojciec Pio? Dlaczego, mimo że wasza piękna wiara egzystuje w oderwanej od ziemskiego padołu, czysto duchowej sferze, tak bardzo potrzebujecie namacalnego dowodu na istnienie Absolutu? Czy jesteście przekonani o doświadczanej, fizycznej obecności Trójcy Świętej w życiu swoim i innych? Czy można odrzucać co bardziej efekciarskie elementy chrześcijaństwa, takie jak stygmaty, płaczące rzeźby Matki Boskiej, niekrzepnącą krew świętych — i dalej być katolikiem?

Czy na przykład jest na sali jakiś syn Kościoła, który mógłby mi przystępnie wytłumaczyć, o co chodzi z cudami koniecznym do kanonizacji Jana Pawła II? Bez cudów Karol, który został papieżem, nie może zostać świętym. Może ten pan na śmiesznym skuterku coś powie?

 

 

Fotki na licencji CC dopuszczającej modyfikację:
http://flickr.com/photos/jaako/2131188218/
http://flickr.com/photos/yourdon/2766873592/
http://flickr.com/photos/fotoupr/2734549087/

Cud słońca

January 13th, 2009 39 comments

Dzisiejszy post to przypominajka, że można już głosować na mój skromny pamiętniczek w konkursie „Blog Roku 2008”, w kategorii „Polityka”. Można, choć nie warto. Głos oddaje się (choć nie warto), wysyłając SMS o treści C00133 pod numer 7144. Będzie to was kosztować 1,22 zł. Pamiętajcie o starannym przepisaniu numerków, bo jak się pomylicie, to prawie na pewno zagłosujecie na prawicowca, tylu ich tam. Pamiętajcie — te dwa oczka po C to zera, nie O!

Byłoby jednak nie fair z mojej strony, gdybym ów wpis zakończył na apelu „Głosujcie na mnie”. Jak już sobie wyjaśniliśmy, start w konkursie to ledwie pretekst do produkcji nowych postów. Zapraszam zatem do lektury krótkiego tekstu o szalonym Dawkinsie. A było to tak…

W swojej akcji trollowania po prawicowym Webie 2.0 zaglądam często na portal „Fronda”. Podobają mi się jego komentatorzy, których wizualizuję sobie jako średniowiecznych katolików z laptopami; myślę, że wielu z Frondowiczów przyklasnęłoby takiej diagnozie. „Fronda” ma prężny dział informacyjny — oczywiście nie zatrudniają bezstronnych dziennikarzy, tylko ideologów. Tekst o autobusach z ateistycznym przesłaniem „Boga prawdopodobnie nie ma” zatytułowali „Prawdopodobnie? To może jednak Bóg istnieje”. W artykule pojawia się Dawkins, a pierwszy komentarz pod tekstem brzmi następująco:

Dawkins??? Czy to ten, który cud słońca określił mianem zbiorowej halucynacji? :-))))

Zatrzymajcie się na chwilę. Zamyślcie się nad tym, co właśnie przeczytaliście. Może nawet przeczytajcie komentarz jeszcze raz. Czyż nie jest prześliczny?

Zacznijmy może od tego, czym jest cud słońca. Otóż w 1917 r. w Fatimie Matka Boska objawiła się trójce pastuszków.

Trójka pastuszków wygląda tak.

Trójka pastuszków wygląda tak.

Matka Boska — przy okazji przekazywania trzech tajemnic fatimskich — poprosiła pastuszków, aby wrócili w to samo miejsce 13 października. Rzeczonego dnia zgromadziło się pod Fatimą w strugach deszczu ok. 70 tysięcy osób, które chciały zobaczyć cud. No i zobaczyły.

Po deszczu chmury rozstąpiły się i wyszło słońce, które — zależnie od relacji — a) tańczyło po nieboskłonie, b) mieniło się różnymi kolorami, c) błyszczało jak srebro, d) suszyło ciuchy w okamgnieniu lub e) nie robiło nic specjalnego i wyglądało zupełnie normalnie.

Słońce tańczące po niebie i zmieniające kolory wygląda tak.

Wnioski płynące z tego eksperymentu społecznego są oczywiste:

  1. Gromadzenie w jednym miejscu wielu głęboko religijnych osób może przynieść zabawne rezultaty.
  2. Nie należy patrzeć w słońce, dokładnie jak mama mówiła.

Jak się jednak okazuje, nawet dziś znajdą się ludzie, którzy cud słońca uznają za niepodważalny dowód na istnienie katolickiego Boga oraz potrafią obsługiwać komputer. Cud słońca jest dla nich taką oczywistą oczywistością, że naśmiewają się z tych, którzy go kwestionują. W przytoczonym komciu to Dawkins jest szaleńcem, który nie uznaje oczywistych zdroworozsądkowych twierdzeń. Normalnie, stuprocentowy meszugene!

A teraz zapraszam do oddawania głosów, na zachętę podrzucając wyimek z konkurującego ze mną bloga prowadzonego na salonie24 przez grupę protestantów z Lublina. W tekście zatytułowanym wersalikowo „DLACZEGO STAROŻYTNE CYWILIZACJE POWSTAŁY W TYM SAMYM CZASIE?” tłumaczą tytułowe zagadnienie następująco:

Dla biblijnego chrześcijanina nie ma tu żadnej tajemnicy. Księga Rodzaju informuje, że cywilizacja po Potopie rozproszyła się w krótkim czasie spod wieży Babel po całym globie. Wiele z tych grup przyniosło ze sobą umiejętności budowy rozmaitych budynków, co sprawiło wrażenie, że w wielu częściach świata nagle pojawiły się cywilizacje. Inne grupy nie posiadające tej wiedzy musiały zaczynać od jaskiń i prowizorycznych konstrukcji, co szybko doprowadziło do powstania odmiennych rodzajów społeczeństw. Ewolucjoniści mają teraz problem, jak je wszystkie dopasować do swojego ewolucyjnego schematu.

Meszugene!

W co ja się wpakowałem

January 7th, 2009 76 comments

Rozumiecie już chyba, że start w konkursie „Blog Roku 2008” był mi potrzebny tylko po to, żeby mieć o czym pisać. Nie mam żadnych szans. Na nic. Arrivederci, skuterze. Jedyna nadzieja w tym, że Jacek Żakowski doceni mnie personalnie (note to self: sprawdzić, czy nie pisałem gdzieś czegoś niepochlebnego o wąsach).

Skąd się bierze mój pogodny pesymizm? Ano, z pobieżnego przejrzenia listy laureatów poprzedniej edycji konkursu „Blog Roku” w kategorii, w której startuję.

Popatrzmy razem na zeszłoroczną pierwszą dziesiątkę:

Read more…

Tags: