Archive

Archive for the ‘Politiko’ Category

Bezradni Ciaśni, czyli doktryna w praktyce

February 24th, 2007 8 comments

Bloger Roku napisał tekst o sparaliżowanym Januszu Świtaju, który prosi o możliwość odejścia z tego łez padołu. Post jest tak kuriozalny, że nie wiem, który kąsek wybrać do zacytowania, proponuję więc przejść się po linku i przeczytać najpierw cały tekst Galby, a potem wrócić i dowiedzieć się, co mam na ten temat do powiedzenia.

Galba dochodzi do wniosku, że to my, społeczeństwo, chcemy “zabić kalekę”, bo nie pasuje nam do naszego idealnego świata. Przy okazji bredzi o blondynkach i pieskach jako o reprezentantach owej wizji rzeczywistości, którą Świtaj nam swoim widokiem psuje.

Dla mnie sytuacja Świtaja jest przerażająca. Sądząc po jego stronie internetowej, to inteligentny i wrażliwy facet, który wiele rzeczy sobie przemyślał i poukładał. Jednocześnie od 14 lat nie jest w stanie samodzielnie oddychać, a teksty na stronę wklepuje stukając w klawiaturę rysikiem trzymanym w zębach. Postawienie się w jego sytuacji przyprawia mnie o ciarki. Skąd wiem? Bo spróbowałem sobie to wyobrazić. Co bym zrobił? Czy chciałbym umrzeć? Kogo poprosić o odłączenie aparatury?

Galbie takie pytania najwyraźniej są obce — w całym jego tekście nie ma słowa współczucia dla Świtaja, jest natomiast absurdalne oskarżenie społeczeństwa o chęć mordu. I to jest jedna metoda wybrnięcia z sytuacji, w której fakty przeczą doktrynie — pominąć fakty milczeniem, nie przejąć się tematem dyskusji, który brzmi “facet chce umrzeć, co z tym zrobić?”, a zająć się powtarzaniem oklepanych bajek o Holandii i cywilizacji śmierci.

A zatem metoda pierwsza: “Nieważne, że chce umrzeć, ważne, że społeczeństwo chce go zabić”.

Druga metoda pojawia się w komentarzu pod postem, autorstwa niejakiego Bywalca, który to komentarz pozwolę sobie tu zacytować:

Z drugiej jednak strony nie rozczulaj się zbytnio w dalszych komentarzach, bo nie poruszyłeś kwestii najistotniejszej w tym konkretnym przypadku. Ten niedoszły motocyklowy dawca nerek łącznie z rodzicami płaci od wielu lat za bezdenną głupotę młodości, a my również do niej dopłacamy ze wspólnej kasy. Ten głupek w wypadku utracił władzę nad członkami, ale główka mu nadal nieźle pracuje i czerpie “dobre” pomysły z internetu. On wie, że medycyna galopuje w kierunku odtwarzania komórkami macierzystymi jego zniszczonego rdzenia kręgowego i warto czekać zachowując swe życie. Problem jest w tym, że odebrano mu część usług opiekuńczych, co dodaje pracy i zgryzot starzejącym się rodzicom. Nagłośnienie sprawy na zasadzie skandalu daje temu cwanemu głupkowi szansę na sławę i poprawę obsługi opiekuńczej dla całej rodziny, a może i nabijanie kasy.

Czyli jeśli fakty przeczą doktrynie, to z pewnością żadne z nich fakty, a bzdury, bicie piany. A jak się tę pianę zrzuci, zobaczymy prawdziwe oblicze Świtaja: “Nie chce umrzeć, to podpucha — chce być sławny i zarobić dużo kasy na frajerach”.

Mam szczerą nadzieję, że oba te głosy — Galby i jego komentatora — są wyrazem tytułowej bezradności ludzi podążających za dogmatami w obliczu ludzkiej tragedii podważającej owe dogmaty. To jest opcja optymistyczna. Opcja pesymistyczna zakłada, że świat jest pełen głupich, podłych, zimnych skurwysynów i niektórzy z nich mają dostęp do internetu.

Na marginesie: Galba, chyba byli agenci WSI próbują ci w zemście rozbić bloga, podszywając się pod twoich fanów. Nie sądzę, żeby zdrowy prawicowy katolicki młodzianek był w stanie pisać:

Mandaryna, ty zatkana ruro i pogieta szprycho, zapytaj sie swej matki czemu cie nie wyskrobala i teraz musisz wluczyc sie po blogach i belkotac prezentujac ptasi mozdzek. Czytac projekty obroncow zycia nalezy znacznie wolniej i ze zrozumieniem.

…albo:

Kuman, widze ze jestes niekumaty tuman, to podaj mi adres zebym mogl cie zalatwic, zebys sie nie meczyl, ty chodzaca obrazo czlowieczenstwa.

Musi agenci.

“Mama” i “tata” zakazani w szkockich szpitalach

February 20th, 2007 40 comments

Podtytuł: Czyli jak się rodzi bzdura…

W chwilach wolnych czytam sobie wieści na portalu pardon.pl — sądząc po ilości prawicowych baranów w komentarzach, dość popularnym. No i dziś wyczytałem tam niesamowitą historię.

Tekst jest opatrzony standardowym zdjęciem Straszliwej Cioty w Dragu, żeby czytelnik wiedział, jak wygląda prawdziwy homoś. A opowiada o tym, jak to w szkockich szpitalach zakazano personelowi używania słów “tata” i “mama” w odniesieniu do rodziców małych pacjentów — bo przecież niektórzy z nich mają dwóch tatusiów i zero mamuś, względnie odwrotnie. Czyli polityczna poprawność atakuje.

Coś mi zaśmierdziało. Przeprowadziłem więc malutkie blogerskie śledztwo.

Pardon przedrukował tekst z “Rzeczypospolitej”. Zostawmy więc Pardona w spokoju i zajmijmy się dziennikiem. Skąd oni to wzięli? Ano ze strony lifesite.net, która z kolei zaczerpnęła informacje z americansfortruth.com.

LifeSite i Americans For Truth? Czas na proste audiotele. Czy, sądząc po nazwach ich domen, wymienione strony prezentują poglądy:

  1. wyważone i obiektywne
  2. trockistowskie
  3. skrajnie prawicowe i fundamentalistyczno chrześcijańskie

Odpowiedzi proszę wysyłać SMS-em na numer 666. Koszt SMS-a według stawek operatora.

Nie należy oczywiście z góry odbierać tym witrynom wiarygodności. W końcu mimo swej betonowej ciasnoty mogą podawać rzetelne i prawdziwe informacje. Jedna z owych stron podaje przecież nawet link do tej straszliwej dyrektywy, która zmusza biedne szkockie pielęgniarki do posłuszeństwa. Poczytajmy zatem sami.

Faktycznie, na stronie siódmej sugeruje się używanie “partnerów” zamiast “męża” czy “żony”, a w przypadku dzieci zamiast “tata” czy “mama” proponuje się słowo “rodzic”. Czyli wszystko się zgadza! Ciaśni mieli rację! Tyle tylko, że owe sugestie, jak zresztą i cała broszura, dotyczą komunikacji z rodzicami homoseksualnymi oraz ich dziećmi.

No i pstryk, historyjka pękła.

OK, LifeSite i Americans For Truth nie okazali się zbyt wiarygodni. A biedna “Rzeczpospolita” pewnie po prostu przedrukowała bezmyślnie od nich tekst, tak jak ostatnio “Wyborcza” przepisała słowo w słowo skandaliczną depeszę agencyjną PAP o referendum aborcyjnym w Portugalii, w której to depeszy PAP nie krył specjalnie, jakie stanowisko zajmuje w sporze o przerywanie ciąży (tytuł depeszy: “Portugalia podzielona przed referendum w sprawie zabijania dzieci nienarodzonych” — a dalej równie fajnie).

Być może tak właśnie było. Być może “Rzeczpospolita” jest bez winy. Trzeba wierzyć w ludzkie dobro i dziennikarską bezstronność. Jednak, mimo owej wiary i nadziei, czasem trzeba zadać parę niewygodnych pytań. Na przykład takich:

  1. Dlaczego dziennikarze “Rzeczypospolitej” czerpią treści z fundamentalistycznych portali?
  2. Dlaczego nie czytają dostępnych publicznie dokumentów, o których owe portale informują, by w ten sposób zweryfikować newsa u źródła? Bo są kiepskimi dziennikarzami, być może. OK. Ale w takim razie:
  3. Dlaczego zwracają się o komentarz w tej sprawie do Lynette Burrows, którą nazywają “znaną brytyjską specjalistką od spraw rodziny”, a z której poglądami można zapoznać się tu?

Gorąco zachęcam do skorzystania z ostatniego linku, wtedy zorientujecie się nie tylko, kim jest pani Burrows, ale też co robi w “Rzeczypospolitej”. To najwyraźniej stara znajoma autora tekstu o Szkocji, naszego szperacza po portalach dla Ciasnych i autora omawianej w tym poście notatki, Piotra Zychowicza. Krótki cytacik z pani Lynette, żeby was zachęcić:

Chodzi o tzw. gejowski styl życia. Narkotyki, alkohol, rozwiązłość seksualna. W tym środowisku ludzie Zachodu umieszczają niewinne dzieci. Efektem są poważne zaburzenia psychiczne.

Nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować dziennikowi “Rzeczpospolita” i portalowi Pardon rzetelności dziennikarskiej. W zasadzie mógłbym opowiedzieć jeszcze raz o tym komiksie Raczkowskiego z pierdoleniem, ale już mi się nie chce.

P.S. Tekst za “Rzeczpospolitą” przedrukowała właśnie internetowa “Wyborcza”. Nosz kurwa…

P.P.S. I Wierzejski też o tym pisze.

Czytać, nie czytać…

February 20th, 2007 3 comments

rafal_ziemkiewicz.jpgSwego czasu na blogu Wojciecha Orlińskiego rozpętała się dyskusja o “Michnikowszczyźnie” Rafała A. Ziemkiewicza. WO napisał ostrą notkę, zastrzegając, że nie czytał całości, jeno fragment zamieszczony w Usenecie — co mu zresztą dyskutanci po wielokroć wypomnieli. Rozumiem rozterki związane z kupowaniem książki faceta, który budzi moją lekką, hi hi, odRAZę. W związku z tym ściągnąłem sobie “Michnikowszczyznę” z Internetu. Ale jej jeszcze nie przeczytałem, bo, jakby to powiedzieć, mam swoje życie na głowie.

Chciałbym przeczytać tę książkę, bo — będąc człowiekiem kształconym w szacunku do literatury — wierzę, że pisarze opisujący współczesną rzeczywistość w swoich dziełach podejmują merytoryczny dialog z jej problemami. Problem w tym, że zniechęcają mnie skutecznie krótsze formy Ziemkiewicza. Np. felieton w “Gazecie Polskiej”, w którym miś pisze tak:

„Wysokie Obcasy” uczciły święto walentynek okładką z przytuloną czule parą, i, o zgrozo, jest to wyraźnie para heteroseksualna! Co prawda mężczyzna wygląda na niej jak kobieta, a kobieta jak mężczyzna, ale bez wątpienia oboje należą do odmiennych płci. Dla stałych czytelniczek pisma, przyzwyczajonych, że kobiecy dodatek do „Gazety Wyborczej” na okładce zawsze wita ich zdjęciem transwestyty, hermafrodyty lub innego dziwoląga, a w środku opiewa radości wychowywania dziecka we dwóch lub we dwie, może to być szok. No jakże to tak, baba z chłopem żeby się kochali? Co się stało, że znienawidzona rewolucja moralna Kaczyńskich dostała się jakąś zdradą do samego serca świątyni Postępu?

Czytuję “Wysokie Obcasy” regularnie i jakoś nie mogę podzielić zdania autora, że ich okładki promują transwestytyzm, obojnactwo czy homoseksualizm. Fakt, jakiś czas temu na okładce był chiński transseksualista, zajawka skądinąd fascynującej historii o tancerzu baletowym, oficerze armii chińskiej, który — żyjąc w betonokomunistycznym kraju — nagle zrozumiał, że chce być kobietą. Rozumiem, że felieton to nieco luźniejsza, żartobliwa forma komunikacji z czytelnikami, można sobie na więcej pozwolić i nikt nie wytknie, że zdanie “GW nigdy nie zamieściła wywiadu z ofiarą stanu wojennego” mija się z prawdą. Problem w tym, że najwyraźniej dla Ziemkiewicza “luźniejsza forma” to taki uroczy zakątek, w którym można spuścić gacie i prezentować bez owijania w bawełnę swoją, hmm, skrzywioną optykę widzenia świata.

Bardzo lubię taki komiks Raczkowskiego: pan z panią przez kilka jego klatek oglądają w milczeniu prognozę pogody. Prezenter tokuje i wzlatuje ponad poziomy w poetyckich frazach o krasnoludkach, co uciekają przed zimą i innych takich. W końcu w ostatniej klatce pan pyta panią: “Co on pierdoli?”. Właśnie. Rafał, co ty pierdolisz?

Fot. niepelnosprawni.pl

Tags:

Molesta

February 14th, 2007 4 comments

jc1.jpgW tym roku do Oscara w kategorii “pełnometrażowy film dokumentalny” nominowany jest niezwykły “Jesus Camp”, opowiadający o letnim obozie dla dzieci amerykańskich fundamentalistycznych chrześcijan. Pisał już o nim Uenifeu. U niego znajdziecie linki, pod którymi można ów film obejrzeć — zdaje się w jakimś strasznym formacie typu flash video.

Ostrzegam jednak: być może nie chcecie tego oglądać. Może lepiej najpierw przeczytajcie, co mam do powiedzenia. Nie jest to film dla każdego.

becky.jpgObozy letnie dla dzieci ewangelików (czy też raczej dzieci-ewangelików, o czym za chwilę) prowadzi sympatyczna grubawa pani pastor Becky Fischer. Widać, że wierzy żarliwie; modli się przy każdej okazji, nawet podczas przygotowań technicznych — “Żadnych problemów z mikrofonami, w imię Jezusa”.

Pani Becky robi miłe wrażenie, czasami tylko chlapnie zdaniem, które pokazuje jej prawdziwą naturę.

Demokracja zniszczy sama siebie.

Patrzę na ten chory, stary świat i mówię “Boże, zabierz mnie stąd”.

Becky doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co robi. W wywiadzie radiowym mówi otwarcie, że czym dziecko nasiąknie w wieku ośmiu lat, takie będzie przez całe życie. Becky jest gąbką, która je nasączy.

bush.jpgNa obozie jest ogólnie wesoło. Dzieci modlą się, tańczą i śpiewają w wyczerpujących sesjach, na widok których każdy ekspert od prania mózgów uśmiechnie się szeroko i zakrzyknie “Alleluja!”. Wysłuchują wykładów o aborcji, tłuką młotkami kubki symbolizujące ziemski rząd, a nawet — nie żartuję — oddają cześć podobiznie George’a Busha z tektury. Wszystko w rytm muzyki umiejętnie podkreślającej słowa prowadzących, którzy indoktrynują dzieci przy użyciu technik, które znałem dotąd wyłącznie z badań Dominikańskiego Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. Tworzenie wspólnoty polega też na odcinaniu od świata zewnętrznego i rówieśników o innych poglądach — aż 75 procent dzieci, które zaliczają obowiązkową edukację eksternistycznie, ucząc się w domach, to dzieci fundamentalistycznych chrześcijan. “Jesus Camp” zahacza o ten temat, pokazując np. fragmenty filmów edukacyjnych o Wielkim Wybuchu (w odpowiednim ujęciu, rzecz jasna) czy podręcznik pod tytułem “Kreacjonizm i fizyka”.

Dziwne uczucie ogarnia człowieka, gdy widzi siedmiolatkę rozdającą broszury religijne przypadkowym osobom w kręgielni, dziewięciolatka wygłaszającego kazanie albo knypka, który mówi “Kiedy spotykam się z niewiernymi, coś mi nie gra, moja dusza mówi fuj“… Dzieci zachowują się trochę jak roboty, wybuchy nakręconego entuzjazmu mieszają się z zawstydzeniem i przestraszonymi spojrzeniami. Granica między zachowaniem zgodnym z oczekiwaniami rodziców a własnym przekonaniem została zatarta i pozostaje tylko mieć nadzieję, że nastoletnia eksplozja hormonów wymiecie im te makabryczne wkręty z mózgów.

haggard.jpgW filmie pojawia się pastor Ted Haggard. Nie jest to zwykły pastor — jego kościół to tzw. megakościół, czyli gigantyczna hala z systemem nagłośnieniowym lepszym niż w Spodku, wielkimi telebimami, zespołem rockowym i kilkudziesięcioosobowym chórem. Haggard jest przewodniczącym Krajowego Stowarzyszenia Ewangelików (reprezentującego 30 milionów chrześcijan) i twierdzi, że co poniedziałek rozmawia z Bushem i jego doradcami. Właściwszy byłby czas przeszły — już po premierze filmu wydało się, że Ted ma homoseksualnego kochanka, który mu tanio załatwia zajebistą amfę. W scenie, z której pochodzi zdjęcie obok, nachyla się do kamery po wygłoszeniu płomiennego kazania o homoseksualizmie i mówi:

Wiem, co robiłeś ostatniej nocy. Jeśli przyślesz mi 1000 dolarów, nic nie powiem twojej żonie.

Są sceny, które przywracają nadzieję — po wykładzie o Harrym Potterze (“wedle praw Starego Testamentu powinien zostać ukamienowany”) dzieciak z rozbitej rodziny mówi “W domu nie oglądam Harry’ego Pottera”. Po czym rozpromienia się i dodaje “Ale za to oglądam go, kiedy mieszkam u taty”. W większości jednak to przygnębiające studium indoktrynacji i gwałtu na bezbronnych istotach.

jc2.jpgWłaśnie, gwałtu. Powiem wam teraz, bracia i siostry, dlaczego być może nie chcecie oglądać tego filmu. W moich młodych latach szperałem trochę po sieci, szukając dla taniej rozrywki zdjęć budzących ogólną odrazę. Ogrish, bukkake, goatse i podobne. Zahaczyłem też o stronę NAMBLA, czyli jedynej (chyba) na świecie legalnej organizacji pedofilskiej. Okładki ich biuletynów to mój jedyny kontakt z dziecięcą pornografią, skądinąd w wersji bardzo soft-core. Nie wiem, jak wygląda prawdziwe kid porno, ale jeśli w molestowaniu dzieci pominąć aspekt cielesny i skoncentrować się na zdobywaniu władzy nad dzieckiem przez molestatora, łamaniu jego kręgosłupa, to ja już chyba mogę się domyślać, jak wygląda taka pornografia i jaki wstyd i gniew może wywołać u normalnego człowieka.

Seksafera w Agorze

January 31st, 2007 Comments off

W tym miejscu znajdował się kiedyś tekst o kobiecie, która oskarżyła Adama Michnika o molestowanie seksualne, i o dzielnych reporterach „Gazety Polskiej”, którzy przeprowadzili dziennikarskie śledztwo — na tyle solidne, żeby nieco uświnić Michnika, ale nie na tyle, żeby zorientować się, że bohaterka ich reportażu ma poważne problemy osobowościowe.

Od jakiegoś czasu osoba ta prosiła mnie (na blogu oraz mailem) o usunięcie wpisu i komentarzy pod nim, na przemian grożąc mi sądem i prosząc o zrozumienie. Dziś czynię zadość jej prośbie. Jej zdrowie nie powinno być tematem rozmówek na blogu.

Zdaję sobie sprawę, że tworzę precedens, otwierając pole do rozważań, czy niektórzy bohaterowie innych moich notek nie zasługują na podobne potraktowanie. Pamiętajcie jednak, że mowa nie o kimś, kto funkcjonuje w przestrzeni publicznej, ale o osobie, której choroba została wykorzystana przez paru cwaniaczków z prawicowej gazetki.

Zamykam też możliwość komentowania. Jeśli macie coś do powiedzenia w tej sprawie, możecie to zrobić pod aktualną notką.