Tak powinno być w każdej parafii
Znalezione na Something Awful:
To będzie krótki post — na początku wpisałem go jako komentarz pod poprzednim wpisem. Jednak ta historia zasługuje na więcej.
W firmie, w której pracuje moja koleżanka, na ścianie wiszą najciekawsze tytuły wycięte z gazety „Fakt”. ZNALAZŁEM HINDUSA W MLEKU, ATAK WŚCIEKŁEGO BOBRA itp. Ze swej strony dodałbym oczywiście okładkę wielkanocnego „Faktu”, z ogromnym cierpiącym Chrystusem oraz zajawką artykułu z wnętrza numeru: MĄŻ WBIŁ MI SIEKIERĘ W GŁOWĘ.
Mimo dużej kreatywności, tytularzom „Faktu” brakuje finezji, jaką mają ich konkurenci z Agory. Dziś w feedzie RSS gazety.pl zauważyłem perełkę. I uchowała się tylko w owym feedzie — artykuł na stronie ma już inny tytuł, Trygław jeden wie, co wydrukują w „Wyborczej”. Sama historia jest przednia:
Rev Adelir de Carli, katolicki ksiądz z Brazylii, zaginął. (…) Miał w planach pobić rekord 19 godzin spędzonych w powietrzu za pomocą baloników z helem. Wyposażony w spadochron, skafander, GPS, telefon satelitarny i wszystkie inne przybory zaginął na wysokości 6 tysięcy metrów.
A jej początkowy tytuł był prześlicznym haiku, z zachowaniem rytmiki i podziału na pięć, siedem i pięć sylab. Brakowało chyba tylko obowiązkowego dla haiku odniesienia do przyrody, można jednak dyskutować, czy za takie odniesienie nie uznać morderczego żywiołu, który pochłonął biednego duchownego. Ów tytuł, a w zasadzie piękny w swej prostocie wiersz brzmiał następująco:
Ksiądz uczepiony
tysiąca baloników
zaginął w niebie.
Miesiąc minął bez wpisu. Zazwyczaj kiedy cisza się przedłuża, łapię się na poczuciu winy i muszę przypominać sobie, że to blog jest dla mnie, nie ja dla bloga. Tym razem jednak żadne rozterki czy brak weny mnie nie dopadły. Mam usprawiedliwienie. Byłem bowiem tu:
A potem tu:
Wróciłem opalony i wypoczęty, odpaliłem feedreadery i nadrabiam zaległości. I co widzą słodkie me oczęta:
Arnold Masin przestał pisać bloga! Znowu! Tym razem Onet ocenzurował mu post, więc Arnold obraził się i zawiesił działalność literacką. Nie wiem, co było pierwotnie w poprzednim wpisie — teraz przedostatni post Masina składa się z cytatu “Jeśli mnie prześladowali, to i was będą prześladować” oraz zdjęcia z filmu “Pasja”, na którym rzymski żołdak (z wmontowanym sprytnie przez Masina łebkiem pejsatego Żydka) stoi obok ociekającego krwią Jezusa. Na tym wszystkim pieczątka “CENSORED”. Rozumiem z tego tyle, że Masin ogłosił się Mesjaszem i za to prześladują go Żydzi.
Popatrzmy, co jeszcze się dzieje. Paweł Paliwoda przestał pisać bloga! Znowu! Kambei Shimada zażywający biedroneczki zawiesił działalność w proteście przeciwko administratorom Salonu24, którzy nie dawali jego tekstów na stronę główną. Może faktycznie powinna powstać autentycznie prawicowa platforma bloggerska, w której Masin będzie dyredaktorem, Paliwoda ideologiem, a gwiazdą — Ewa Sowińska. Normalnie nic innego bym nie czytał.
Właśnie, Sowińska. Wróciłem z wczasów i czytam w “Dzienniku”, że chce zakazać seksu przed osiemnastką. Mało tego, dziennikarz Super Expressu zadzwonił do niej, podając się za redemptorystę z Radia Maryja i nakazując jej wycofanie się z pomysłu na antenie rozgłośni DJ Teda. Sowińska jest tak naiwna, że można jej wcisnąć sztucznego penisa jako świecę wotywną, połknęła więc haczyk i korzyła się, pytając pokornie: “To na kiedy się umówimy?”. Następnego dnia twierdziła w TV, że od razu wyczuła podpuchę, ale moim zdaniem wyglądała na wciąż potężnie wystraszoną.
Smutny jest tylko fakt, że ta cała historia z zakazem dupczenia bez dowodu osobistego to kaczka dziennikarska. Z oryginału wystąpienia Sowińskiej można wyczytać, że chodziło jej o zakaz kręcenia pornosów z siedemnastolatkami. Trochę nie rozumiem zachowania dziennikarzy “Dziennika”. Przecież naprawdę nie trzeba uciekać się do przekręcania słów Sowińskiej, żeby z niej zrobić idiotkę.
The sky above the port was the color of television, tuned to a dead channel.
ale chwała, że będą próbować.
Teściowa: reżyser to Joseph Kahn, który dotychczas kręcił głównie teledyski — listę klientów ma imponującą, ale przepraszam, wolałem, jak Neuromancera miał robić Cunningham. Firma produkująca film, 7 Arts Pictures, w swoim korporacyjnym manifeście określa się raczej jako dystrybutor niż producent. Dodatkowo w komunikacie prasowym uparcie nazywa Case’a Cage’em.
Och LOL.
Jeśli będę miał jeszcze w życiu nadwyżkową kasę, pojadę na urlop na Islandię. Tryb warunkowy jest jak najbardziej na miejscu, bo właśnie podpisuję umowę na kredyt hipoteczny, który skończę spłacać już na emeryturze, względnie — co przy moim trybie życia jest dość prawdopodobne — skończą go spłacać moje dzieci. Islandię chcę zobaczyć od dawna z kilku powodów. Po pierwsze, widać stamtąd zorzę polarną — a ja bardzo chcę zobaczyć przed śmiercią zorzę polarną. Po drugie, Islandię postrzegam jako kraj najpiękniejszych krajobrazów świata i jak już tam pojadę — jeśli pojadę — to zapstrykam swój aparat na śmierć. Po trzecie, fascynuje mnie fakt, że naród o liczebności zbliżonej do liczby mieszkańców Ursynowa wydał jedną z najważniejszych wokalistek szeroko rozumianej muzyki popularnej oraz jeden z najwspanialszych zespołów świata po prostu. I proszę mi tu nie wspominać o Moleście.
Ci, którzy znają mnie jako fana bezmyślnej (lub zmyślnej) łupaniny na wiesłach, zapewne zdziwiliby się, widząc na mojej półce kompletną dyskografię Sigur Ros. Przyznam szczerze, że miałem raz zamiar wyrzucić ją przez okno, ale działałem wtedy w stanie silnego wzburzenia po przeczytaniu wyjątkowo zarozumialskiej recenzji na pewnym portalu aspirującym do miana polskiego Pitchforka. Na szczęście wyluzowałem się, wzmiankowanego portalu więcej nie odwiedzam i mogę w spokoju i wyciszeniu wsłuchiwać się w niesamowite dźwięki produkowane przez nieogolonych i zapewne śmierdzących rybami Islandczyków. Okazało się właśnie, że niebawem będę się mógł również wpatrywać. I na to wpatrywanie mam teraz właśnie straszne parcie.
Panie i panowie: Heima.