Archive

Archive for the ‘Personalo’ Category

Dlaczego Usenet może być szkodliwy dla zdrowia

June 7th, 2006 12 comments

W zwieńczeniu mojej wspaniałej trylogii “Wyznania ex-gnoma” zajmę się niebezpieczeństwami wynikającymi z użytkowania Usenetu.

Na początku niewielkie przeprosiny (niewymuszone!) dla grupy pl.comp.dtp, którą sobie trochę poobserwowałem pod kątem mojej krytyki i stwierdziłem, że nieco przegiąłem, nawet jak na żartobliwy felietonik. No, a teraz odpowiadajcie znowu na moje posty, drogie detepowcy.

Dobrze, zakończmy tę farsę.

Wszyscy wiemy, że gry RPG są szkodliwe dla psychiki. Nie dlatego, że propagują satanizm i okultyzm, to jest akurat jak najbardziej godne pochwały; dlatego, że tworzą wirtualny świat, który w pewnych przypadkach może konkurować z rzeczywistym, a przynajmniej wciągać nieco ponad miarę.

Otóż Usenet, moim zdaniem, jest tak naprawdę formą erpega, gdzie zamiast ludzi żyją awatary. O czym najłatwiej przekonać się, idąc na spotkanie grupowiczów.

Read more…

Tags:

Sok grejpfrutowy — addendum

June 4th, 2006 9 comments

Głębsze przemyślenia mię naszły w związku z sokiem grejpfrutowym. Bo oto uświadomiłem sobie, dlaczego znika z półek. Sprawiają to grupy fokusowe.

Grupy fokusowe to proteza kręgosłupa pracowników działów marketingu. Lubię sobie owych pracowników wizualizować jako takie sine, bąblaste ksenomorfy zbliżone wyglądem do bardzo chorych ziemniaków, podłączone do kroplówek, z cewnikami z jednego końca, a kompletnym paraliżem decyzyjnym z drugiego. Na ich cienkiej, pulsującej kruchymi żyłami skórze uważny obserwator dostrzeże wytatuowane dyplomy ukończenia prywatnej Kieleckiej Szkoły Marketingu i Zarządzania im. Uczestników Pogromów, która, jak wiadomo, przyjmie w szeregi swoich studentów nawet złego psa, o ile będzie on w stanie opłacić czesne.

Owi pracownicy, nie mając własnych emocji i przemyśleń, zdają się na grupy fokusowe, które mówią im w przybliżeniu, co Polak myśli o produktach ich Korporacji. W doborze grupy fokusowej ważne jest, że tak powiem, uśrednienie populacji, zebranie grupy najprzeciętniejszych z przeciętnych Polaków. A ponieważ przeciętny Polak to 45-letnia bezrobotna gruba baba z Białegostoku, grupy fokusowe najlepiej dobierać na wschodzie kraju, preferując otyłe kobiety.

Siadają zatem grube baby wokół stołu i piją ów stuprocentowy sok. I co się okazuje? Dla 80% grubych bab ten sok jest po prostu za kwaśny! W tym momencie chore ziemniaki zaczynają podskakiwać nerwowo, na ich krótkich szyjach wykwitają krasne plamy — oto znaleźli sposób na wzrost sprzedaży. Trzeba dodać syropu glukozowego. To nic, że sprzedaż utrzymuje się na stałym poziomie, najwyraźniej wielu ludziom ten sok smakuje, ale nic to, po osłodzeniu będzie smakował jeszcze lepiej.

Oczywiście sprzedaż leci na łeb na szyję, bo jeśli chodzi o osłodzone gówna, to Polska wybiera Coca-Colę. Za to marketoidy mają dupochron w postaci relacji z grupy fokusowej.

Agencja, w której kiedyś pracowałem, przygotowała design kartonu mleka, o nazwie “Paczka od Krowy”. Opakowanie przypominało paczkę z papieru pakowego, obwiązaną sznurkiem i ozdobioną znaczkiem pocztowym z krową. Mleko poniosło spektakularną klęskę, gdyż opakowanie łamało wszelkie kanony projektowania kartonów na mleko (my woleliśmy myśleć, że zawiodła dystrybucja). Co ciekawe, grubym babom na fokusach bardzo się podobało, a lektura ich przemyśleń wprawiała nas długo w dobry humor. No bo pomyślcie, nawet jeśli nie jesteście grubą babą z Podlasia — siedzicie przy stole, pan w garniturze stawia przed wami karton mleka. I nie zadaje prostych pytań w typie “podoba się czy nie”. Nie, on chce waszych przemyśleń na temat tak banalnego przedmiotu. No i się zaczyna.

Jedna gruba baba powiedziała, że ona sobie wyobraża taką spółdzielnię mleczarską, w której pracują krowy i one te swoje mleko pakują w kartony i jej wysyłają pocztą. Inna sobie zwizualizowała krowę-listonosza, który wesoło dzwoniąc dzwoneczkiem jej to mleko pod drzwi podstawia. Inna jeszcze wybrzydzała, że to niechlujne jest, że ten sznurek i brzydki papier i że ona nie chce dostawać takich paczek, nawet od krowy. Państwo Marketingowieństwo spisało wszystkie te brednie i tęgie głowy w mej agencji musiały się biedzić nad niechlujnym wyglądem opakowania.

To wszystko jest bardzo wesołe i zabawne, dopóki nie zdamy sobie sprawy, że grupy fokusowe sprawiają np., że większość amerykańskich filmów kończy się chujowo, czyli dobrze. Zanim film trafi do dystrybucji, oglądają go ichniejsze grube baby (inna skala grubości, ale podobna pustka myślowa) i potem się mądrzą na temat tego, co artysta chciał powiedzieć, a co mu się powiedziało. I jeżeli grube baby zgodnie powiedzą “To bardzo ładny film, ale zasmuciło nas, że ta dziewczynka ginie”, to film montuje się inaczej, robi się parę dokrętek i dziewczynka nie ginie. Pamiętajcie o tym, gdy następnym razem obejrzycie “Człowieka w ogniu”. Warto też obejrzeć dodatki na DVD, żeby się dowiedzieć, co grupy fokusowe myślały o filmie “12 małp”…

Świat nas otaczający jest uprzeciętniany przez takie właśnie zjawisko. A wszystko zaczyna się od alienów o wyglądzie chorych ziemniaków, którzy boją się podejmować decyzje i powiedzieć “Tak, ten sok jest kwaśny, ale na Bielanach schodzi go 600 hektolitrów dziennie. Sam Kuzia tego nie wypija”.

Tags:

Sok grejpfrutowy — WTF?!

June 3rd, 2006 8 comments

Był sobie sok grejpfrutowy Hortex. Z czerwonych grejpfrutów. Pychota. Mieszałem to z wodą i wypijałem litrami. Pewnego dnia coś mi dziwnie smakował. Paczę normalnie, a tu opakowanie takie samo, tylko znikł napis “100%”. I teraz: syrop glukozowy, kwas ortofosforowy, wybielacz zębów.

Tak mną zatrzęsło, że napisałem maila do Horteksu, coś tam, że się będą w piekle smażyć. I przerzuciłem się na Tymbark z grejpfrutów zwykłych.

Pewnego dnia coś mi dziwnie zasmakował. Paczę, a tu nie ma napisu “100%”, tylko glukoza, fosforany, azbest itp. Już nie pisałem maila, bo poczułem się osaczony i zrozumiałem, że to nie nieporozumienie marketingowe, tylko oni wszyscy są przeciwko mnie.

Przerzuciłem się na Fortunę, której sok z grejpfrutów ma co prawda podejrzany szarawy kolor, ale jest — z tego co się orientuję — ostatnim stuprocentowym sokiem grejpfrutowym na rynku. Przywozi mi go miły pan z Kleklerka, który jednakowoż w każdej partii podrzuca mi co najmniej jeden nektar grejpfrutowy Fortuny, zawierający cukier, cyjanowodór i błoto. Trochę jakby mi dawali znać: “Nie zapomnieliśmy o tobie i pewnego dnia po ciebie przyjdziemy. I będziesz pił, co ci każemy”.

Tags:

Szara Strefa Robo

May 24th, 2006 1 comment

Ostatnie dwa tygodnie spędziłem w innym świecie. Można go porównać do szklanej bańki, oddzielającej od życia, albo do chmur, w które się wleciało samolotem. Ja nazywam ten świat Szarą Strefą Robo.

Jest parę aktywności życiowych, którym towarzyszy zwrot “już dawno”. Już dawno nie zrobiłem zdjęcia mojemu dziecku. Już dawno nie popiłem winem dziwnego filmu. Już dawno nie widziałem się z danym przyjacielem. Parę innych występuje z “muszę wreszcie”. Muszę wreszcie zrobić coś z drzwiami od sypialni Hani, bo skrzypią. Muszę wreszcie umówić się na oglądanie działki w Truskawiu. Muszę wreszcie zajrzeć do babci i dowiedzieć się, jak sobie radzi po śmierci dziadka.

Otóż Szara Strefa Robo sprawia, że te zdania tracą swój sens. Czas, który odmierzam od zdarzenia do zdarzenia, zostaje rozciągnięty i pokryty szarą breją. W pierwszej grupie zdań “już dawno nie” zamieniam na “nie pamiętam, kiedy ostatnio”, a drugą przekreślam, dopisując ręcznie “przesunięte na nieokreślony termin”.

W Szarej Strefie Robo życie nie istnieje. To miejsce poza czasem. Kiedy wracam do życia, zwykłe wyjście na spacer z córką ma smak wielkiej, nowej przygody, podszyty lekką nutką niepokoju, że ktoś mi to może łatwo  znowu odebrać.

No i, jak widać, najstraszniejszym ubocznym efektem przebywania w Szarej Strefie Robo jest utrzymująca się długo później skłonność do dramatyzowania.

Tags:

Weekend majowy

May 14th, 2006 No comments

W sobotę przyjechałem do roboty i robiłem od rana do wieczora. Wieczorem wprawiłem się w stan nieświadomości totalnej.

W niedzielę, czyli dziś, odczekałem, aż poziom alkoholu we krwi opadnie do wartości akceptowanej przez liberalną część społeczeństwa, po czym wsiadłem w samochód i oto jestem, siedzę w pracy i robię.

Jak to się stało, że muszę pracować w weekend? Powiedzmy, że sprawiły to poczynania bądź zaniechania dość dużej grupki osób. Każda z tych osób wniosła do sprawy co innego — jedna niekompetencję, druga ignorancję, następne kolejno arogancję, bezmyślność, obrażalstwo, złośliwość, zwykłą głupotę i niezwykle złą wolę. W takich chwilach ostatni dobry kowboj w miasteczku, czyli ja, musi czasem wkroczyć do akcji i oczyścić teren.

Owszem, pochlebiam sobie.

Minusy tej historii są oczywiste: wory pod oczami i starsze dziecko pytające “Kto to tata?”. Młodsze już po prostu nie poznaje faceta.

Ale ponieważ ostatni dobry kowboj w miasteczku jest optymistą i zawsze widzi szklankę w jednej trzeciej pełną, oto plusy: mogę pojeździć po mieście samochodem i nie natrafić na żaden korek, mogę zamówić i zjeść pizzę bez wyrzutów sumienia, że wpieprzam gówno (waham się między Kebab a Hot Mexico), mogę w końcu posłuchać w robocie takich zespołów jak Ween, Foetus czy Negativland (Dr. Yo — the cure for what ails ya — avant garde, punk, psychedelidoowop). Mogę też, po zakończeniu pracy, powiedzieć sobie, że oto znowu Bartuś przyszedł, pozamiatał i po raz kolejny uratował świat.

Największym plusem jest brak zwyczajowego w tej sytuacji minusa: że ja zapieprzam w weekend, a ktoś się moim kosztem bogaci. Że wyrabiam nadgodziny w ramach abonamentu, który w moim zawodzie wynosi przeciętnie niewiele powyżej średniej krajowej (aczkolwiek rozbieżności sięgają od 800 do 10000 zł). Fajnie jest robić dla siebie, bo to daje motywację.

Tags: