Archive

Archive for the ‘Personalo’ Category

Obejrzane

September 17th, 2006 No comments

Kod Leonarda da Vinci

Jako pokuta oczywiście, za to, że dałem się złapać na hype i sprowadziłem sobie książkę Dana Browna z Amazona w oryginale — bo wersji polskiej jeszcze nie było. No to w skrócie: Ron Howard dokonał dzieła heroicznego. Jego bohaterowie są równie płascy i drewniani, co w książce. Co do fabuły zaś…

Dlaczego w ogóle kupiłem The Da Vinci Code? Otóż mniej więcej dwa tygodnie po tym, jak cztery amerykańskie samoloty zakończyły swoje kursy przed czasem, wybraliśmy się z przyszłą małżonką i paroma jeszcze osobami na urlop na włoskiej wsi, drogą lotniczą. Podczas przesiadki w Amsterdamie kupiłem sobie w kiosku lotniskowym książkę, głównie po to, by ukoić skołatane strachem serce.

Była to książka Lynn Picknett i Clive’a Prince’a o Templariuszach, zawierająca te same wątki co Święty Graal, święta krew i Kod da Vinci, tylko sto razy więcej i ze zdjęciami. Taki mindfuck, że wbiło mnie w ziemię kompletnie i tylko co jakiś czas odrywałem się od lektury, aby obwieścić współtowarzyszom udręki, że na jednym obrazie Jan Chrzciciel jest zamieniony miejscami z Jezusem, a na drugim pan pokazuje paluszkiem, że utnie Jezuskowi główkę. Przeszło mi… w zasadzie nigdy. Znaczy, szybko przestałem w to wierzyć, ale w końcu miło rzucić co jakiś czas jakiemuś katolowi: Hej, Ozyrysjaninie, gdzie twoja Izyda?, no nie?

Wiara w tezę, że Jezus był uzurpatorem, prawdziwym prorokiem był Jan Chrzciciel, a twórczość Leonarda to w zasadzie jedno gigantyczne puzzle, była bardzo sympatycznym zdarzeniem w moim zlaicyzowanym i antyreligijnym życiu. Wiara owa dość szybko z dogmatu przeistoczyła się w myśl Och, jak byłoby pięknie, gdyby to była prawda…

O drodze do Włoch powinienem wam kiedyś opowiedzieć, bo jest to historia piękna, w której karabinierzy chcą wysadzić w powietrze bagaże, a uśmiechnięci Japończycy jeżdżą fiatami, które trzydzieści z czterdziestu lat swojego życia stały w garażu wdowy. I pewnie opowiedziałbym wam to wszystko, gdyby nie to, że zmarnowałem dwie godziny na obejrzenie tego gniota i teraz muszę to odpokutować.

United 93

I to jest dopiero mindfuck, zwłaszcza dla przyzwyczajonych do trójaktowego podziału filmu i zaprzyjaźniania się z sympatycznymi bohaterami już od pierwszego ujęcia. Film pilnuje quasidokumentowej konwencji, aktorzy mówią swoje kwestie z offu, zbliżenia twarzy są cięte, chaotyczne. W zasadzie najczęściej obcujemy z emocjami na twarzach samych terrorystów — ten się boi, ten jest zdeterminowany, ten mocno wierzy… Film wkręca hipnotycznie — pół godziny po rozpoczęciu projekcji siedziałem sztywny, dolewając sobie rytmicznie wina i obgryzając paznokcie, a gdy na ekranie eksplodowała druga wieża, prawie krzyknąłem Widziałem to na żywo w TV!

A, i trzeba dodać — co, mam nadzieję, jest istotną informacją dla czytelników tego bloga — że film jest kompletnie pozbawiony machania gwiaździstą flagą i przemów w imię ojczyzny. Kompletnie. Jest tylko o strachu i desperacji, a ostatnie pożegnania przez komórki… No cóż, one są przecież prawdziwe, nie?

State and Main (Hollywood atakuje)

Hehehe, hihihi. Po spełnieniu okultystycznego obowiązku i uroczystym obejściu piątej rocznicy czas się odprężyć na filmie, który oglądam sześć lat po premierze, ja, z moim dostępem do materiałów przedpremierowych, hmm… W każdem razie David Mamet wielkim twórcą jest, napisał i wyreżyserował świetną farsę z dialogami, za które Cezary Pazura zjadłby swoją rosyjskojęzyczną żonę. Rzecz jest o hollywoodzkich filmowcach, którzy zjeżdżają do małego vermonckiego miasteczka kręcić film o starym młynie. Z poprzedniej lokalizacji w New Hampshire musieli uciekać, ale nigdy nie dowiemy się dlaczego — możemy się jedynie domyślać. Alec Baldwin gra gwiazdora, który pytania o swoją pedofilię zbywa stwierdzeniem Każdy ma jakieś hobby i wygląda na to, że to faktycznie zamyka temat, dopóki jego zainteresowanie czternastolatkami nie koliduje z grafikiem kręcenia. Philip Seymour Hoffman gra nieśmiałego scenarzystę, który kontempluje pupę pani słowami Tak młoda, niewinna, pełna obietnic — chwilę później kamera pokazuje nam, że w rzeczywistości patrzy na okładkę książki w kieszeni na pupie, a raczej tylną okładkę — to jego książka, jest tam zdjęcie jego twarzy, jeszcze z czasów zanim się zbrukał współpracą z Hollywood — i to o swej twarzy on mówi.

O, to taki film. I jak nie znacie angielskiego, to współczuję, bo połowy żartów nie przetłumaczyli, śmieszność drugiej połowy zgubili w tłumaczeniu, a trzeciej połowy nie zdążycie przeczytać, bo tyle gadają. W międzyczasie, jak będzie gonili napisy, umknie wam czwarta połowa, czyli żarty gdzieś na trzecim planie. Powiem wam tyle: dalmatyńczyk jest symbolem straży pożarnej, bo pierwsza remiza powstała w 642 r. na granicy między Dalmacją a Sardynią. Woleli go od sardynki.

Tags:

Są większe wykręty niż WuWu

September 13th, 2006 No comments

Chwilowa przerwa w blogowaniu, spowodowana totalicznym nawałem roboty w robocie. Jak odsapnę, obiecuję, że się wezmę do roboty — taki Wierzejski bredzi codziennie, nie mogę być gorszy. Żeby zrekompensować wam czekanie, postanowiłem stworzyć nową kategorię blogową: dział A wiecie, że… Zainspirowała mnie ostatnia historia z Alanem Smithee; mam w głowie dużo popkulturowych śmieci i będę od czasu do czasu tutaj jakiegoś śmiecia wrzucał.

Zaczynamy więc.

A wiecie, że w Stanach są ludzie, którzy wierzą, że numery na tylnych stronach znaków drogowych to w rzeczywistości zakodowane instrukcje dla okupacyjnych wojsk ONZ?

Do Google: numbers “backs of road signs” albo tacmarks

Tags:

Sztuka pytania Google

September 5th, 2006 7 comments

Każdy Google Researcher (copyright by Expierd — to taki wymyślony zawód, ale na poważnie, jak to u Ekspierda, którego kondycja psychiczna nie do końca mieściła się w ogólnej normie; Google Researcher to ktoś, kto za opłatą znajdzie potrzebną klientowi informację w Google) — otóż każdy Google Researcher powie wam, że najważniejsze jest odpowiednie dobranie słów kluczowych.

Jezu, gdyby to zdanie zobaczyła moja pani od polskiego. Gdyby zobaczył je Wojciech Wierzejski.

Gorzej by było z Wierzejskim. Zawsze to wstyd potknąć się w obecności przeciwnika politycznego. Kiedyś wracałem z Amsterdamu, w portfelu miałem ukrytego świętego grzyba i trochę Salvia Divinorum — nie byłem do końca pewien, czy wwożenie takich specyfików do Polski jest legalne. Stanąłem do odprawy celnej, a obok stanął Michał Kamiński, późniejszy twórca sukcesu wyborczego PiS. I pomyślałem sobie, że gdyby mnie capnęli, to on by miał satysfakcję, że był świadkiem schwytania pierdolonego lewaka z kolczykami i dziargami.

Wracając do Google: zawsze umiałem wpisać odpowiednie słowa kluczowe, ale teraz nic mi do głowy nie przychodzi. A szukam czegoś takiego:

Kiedy reżyser w Hollywood rezygnuje z umieszczania swojego nazwiska w napisach (z powodu np. konfliktu wizji artystycznych jego i nadzorców ze studia), wtedy zamiast jego danych w filmie pojawia się pewne konkretne fikcyjne imię i nazwisko. Nie mogę sobie tego nazwiska przypomnieć, bardzo mnie to męczy i chcę się dowiedzieć, od Gugla, a Gugiel mi nie chce powiedzieć. Pomocy…

Pięć minut później: Oszfak, znalazłem. Trzeba było wpisać “fake name” credits hollywood… Facet nazywa się Alan Smithee, ma swoją biografię w imdb i stronę w Wikipedii. — z tych źródeł można się dowiedzieć, że wyreżyserował teledysk Whitney Houston I Will Always Love You oraz że mało co nie wyreżyserował American History X…

Tak. To bardzo spójny i ciekawy wpis do mojego pamiętniczka. Czuję inspirację blogiem Wierzejskiego. Swoisty zlew mentalny, w którym i o pedalskim Eltonie, i o podstawach naszej grecko-rzymskiej cywilizacji, i o stópkach w serduszku, a obok aniołek. Po prostu brakowało mi blogo-mistrza, na którym mógłbym się wzorować — Marcinkiewicz jest za miękki dla pederastów.

Tags:

Płynna bomba

September 1st, 2006 3 comments

W ostatnim Forum można przeczytać, że z tą bombą wniesioną na pokład samolotu w butelkach wcale nie jest tak łatwo. Potrzebny jest termometr, duży dzbanek, mieszadełko, zakraplacz, rękawice i okulary ochronne, parę godzin w kiblu w smrodzie chemii, a do tego miejsce w pierwszej klasie — żeby zamówić szampana w wiaderku z lodem (też potrzebne — chyba że przemycimy turystyczną lodówkę z mrożonymi żelowymi wkładkami). I w dodatku w ogóle nie wiadomo, czy substancję zwaną TATP da się uzyskać w warunkach, łagodnie mówiąc, niezbyt zbliżonych do laboratoryjnych.

Czyli straszenie społeczności trwa dalej…

Tags:

Serenity

August 27th, 2006 23 comments

Lubię amerykańskie seriale, przynajmniej niektóre z nich. Regularnie ściągam nowe odcinki Rescue Me i Lucky Louie, obejrzałem wszystkie części Sześciu stóp pod ziemią i Carnivale, pewnie też obejrzę trzeci sezon Lost — choć troszku wstyd mi się do tego przyznawać, bo głupie toto niemożebnie. Ogólnie uważam, że najciekawsze rzeczy można teraz obejrzeć nie w kinie, ale w telewizji. Hollywood przeżywa obecnie fazę totalnego zdurnienia i najwyraźniej wszyscy zdolni zaczęli robić produkcje dla TV, gdzie nie jest się ograniczonym przez utwardzony wzorzec półtoragodzinnej trzyaktówki czy grupę fokusową oceniającą zakończenie filmu.

W telewizji polskiej nie da się obejrzeć tych nowych odkryć, bo dla niej szczyt możliwości to powtórka piątego sezonu Przyjaciół. Nawet płatne HBO boi się sięgać po co lepsze kawałki swojej spółki-matki — ja rozumiem, że Oz czy Mr. Show to odgrzewane kotlety, ale mogliby wykazać się odwagą cywilną i puścić Lucky Louie — czyli komediowy serial o miejskiej białej biedocie, pełen przekleństw, seksu, wódy i ogólnego upadku moralnego. Ciekawe, jak Elżbieta Kruk zareagowałaby na przykładowy dialog z owego serialu, w którym mąż z żoną rozmawiają o nastoletniej córce znajomego, która zaczyna uciekać z domu ze starszymi facetami:

– Nie rozumiem, jak możesz nic nie robić, gdy córka twojego przyjaciela zamienia się w czyjś kubełek na spermę.

– Co w tym złego? Ty jesteś moim kubełkiem na spermę.

(powoli i z godnością) Owszem, ale nie tylko tym się zajmuję. Jestem również pielęgniarką.

Nie ma szans, prawda? Czyli trzeba ściągać z sieci po piracku.

Read more…

Tags: