WO w swoim blogu wspomina czasy młodości. Okazuje się, że mieliśmy wspólnych znajomych, choć ze znajomości z Karolkiem i Szkieletem obaj nie jesteśmy dziś zbyt dumni. Ja byłem wówczas bojownikiem o prawa zwierząt; tak poznałem niejakiego Owcę, który potrafił przyjść na grzecznie idącą chodnikiem manifestację przeciw futerkom i krzyczeć: To nie tak! Wy powinniście wyjść na ulicę! Zatrzymać ruch! Napierdalać się z policją!
Były czasy. Łezka nostalgii zasnuła mie mgłą oczęta, w związku z tym zacząłem guglać starych znajomych i wspominać czasy uciekania przed skinheadami. No i tak przypomniałem sobie braci Kijanowskich, warszawskich nazi-skinów.
Bracia Kijanowscy byli Strasznymi Bliźniakami (dwujajowymi) mojej młodości. Budzili postrach, bo jedynym orężem ich politycznej walki były ochraniacze na zęby. Porażki w bitwach z naziolami można było zawsze usprawiedliwiać myślą Ech, żebyś ty był sam tu, bez bejzbola i dwudziestu kumpli, już ja bym ci pokazał. W przypadku braci Kijanowskich takie zaklinanie rzeczywistości nie działało.
Legendę braci stworzyła napisana o nich książka “Krucjata łysogłowych” oraz częste występy w mediach (pamięta ktoś jeszcze tygodnik Spotkania? Czy to na pewno się tak nazywało?). Nigdy ich osobiście nie poznałem, ale mieliśmy wspólnych znajomych. Kolega mieszkał z nimi w internacie w Zagórzu, w ośrodku dla młodzieży trudnej. Bracia Kijanowscy bardzo lubili się bić, a ponieważ bicie kolegów osłabia więzy towarzyskie, więc bili się głównie sami ze sobą, brat przeciw bratu. Pewnego dnia jeden przegrał bardziej niż zwykle. Zwycięzca walnął się na pryczę i pogrążył w lekturze gazety, a pobity postanowił się zemścić. Rozgrzał ukradkiem na kuchence pogrzebacz i chyłkiem zaczął się skradać w stronę brata, by znienacka wypalić mu znamię na ryju. Plan został wykryty i udaremniony, w związku z czym bracia radośnie zaczęli się bić ponownie.
Nie były to więc takie trzeźwe ideowe aniołki, jak próbował ich pokazać magazyn “Fronda” w kultowym reportażu. Warto go sobie przypomnieć, żeby zobaczyć, jak redaktor Ziemkiewicz w fazie przedmichnikowskiej zrównuje nazistowskich bandytów z grupą powstałą, by uczestników pokojowych manifestacji przed owymi bandytami chronić. Albo jak zespół Legion (czy inny Honor) nieświadomie naśladuje teledysk pewnego amerykańskiego Żyda. Albo jak wygląda redaktor Smoczyński doznający łaski wiary — zwłaszcza tego ostatniego widoku już dziś nigdzie nie uświadczycie.
Legenda braci Kijanowskich wśród dzisiejszych skinów i wszechpolaków nieco już przygasa, gdyż bracia w okresie późniejszym oddali się rozrywkom, które nie przystają polskim patriotom. Najwyraźniej rozrywek tych używali czasem na kredyt, bo jeden z nich musiał opuścić miasto stołeczne, salwując się ucieczką przed osobami z tzw. półświatka. Któryś z nich miał też powiedzieć, że nie będzie nikogo przepraszał, ale gdyby miał jeszcze raz przeżyć swoje życie, kilka rzeczy zrobiłby inaczej.
I tak kończą ideały młodości. Redaktor Orliński z lewaka zmienił się w burżuja, ja wpieprzam schabowe, a bracia Kijanowscy zaczęli palić browna.