Krótka notka o aborcji
Dzień dobry, mam na imię Bartek i piszę tutaj, bo zapisałem się na warsztaty dla początkujących blogerów i pani prowadząca dała chętnym do domu zadania, żeby napisać notkę o aborcji. I pomyślałem, że mógłbym napisać, że męczy mnie już ten oklepany podział na pro-life i pro-choice, na stronę broniącą życia i stronę broniącą wyboru, i że te etykietki w mojej opinii fałszują rzeczywisty podział.
Zacznijmy od hasła o wyborze. To nie jest prosty wybór między przerwaniem ciąży a urodzeniem.
Obserwując ogromne zbiorowisko “Dziewuchy dziewuchom” na Facebooku (trudno mówić o grupie dyskusyjnej, gdy jest w niej sto tysięcy osób), widzę, że jego konserwatywne członkinie zżymają się na hasła w stylu “moje ciało, mój wybór”. Są one postrzegane jako radykalny feminizm, jako odrzucenie norm społecznych, anarchiczny bunt przeciwko jakiejkolwiek ingerencji w kobiece ciało. Jak dziecięca odmowa dania ręki do zastrzyku. Ale chyba nie o to w tych hasłach chodzi.
Wciąż żyjemy w patriarchacie. W systemie, który z niechęcią podchodzi do idei, że kobiety powinny mieć te same prawa co mężczyźni. Prawa do głosowania w wyborach, do nauki. Prawa do decydowania o swojej przyszłości i o swoim życiu seksualnym. A zasadniczo mężczyźni nie chcą, żeby ich kobiety miały do tego ostatniego prawa zbyt swobodny dostęp. Jeśli skupimy się na tym seksualnym aspekcie patriarchatu, jeśli (zapewne przesadnie) zredukujemy go do lęku mężczyzn o seksualną samodzielność kobiet, zaczniemy jego przejawy zauważać w bardzo wielu stałych fragmentach dyskusji o aborcji.
Jedną z inspiracji do napisania tej notki była rozmowa z moim kolegą. Nie mam absolutnie żadnych powodów, żeby podejrzewać go o mizoginię. Przeciwnie, to lewicowy feminista. A jednak z jego ust padło stwierdzenie, że nie wyobraża sobie, że żona mogłaby przyjść do niego i powiedzieć: “słuchaj, wpadliśmy, pigułka nie zadziałała, jestem w ciąży, idę na zabieg”. Uważa, że w tej sytuacji ma prawo do współdecydowania, a przynajmniej do rozmowy. W wersji minimalnej zadowoli się byciem poinformowanym – sytuacja, w której nic nie wie o aborcji żony, jest dla niego nieakceptowalna. A ja sobie myślę: dlaczego właściwie? Oczywiście, w związku warto rozmawiać i być szczerym z drugą osobą. I w sytuacji, w której mężczyzna ma zostać ojcem, widzę oczywiście pole do rozmowy i wspólnej decyzji. Ale w sytuacji, w której ma ojcem nie zostać? W tej uwadze mojego kolegi (którego serdecznie pozdrawiam i przepraszam, że użyłem go jako patriarchalnego przykładu) widzę właśnie ów lęk przed samodzielnością kobiety, przed jej stanowieniem o urodzeniu bądź nieurodzeniu.
Jest takie powiedzenie: feminizm to radykalny pogląd, że kobieta też jest człowiekiem. Ale nie chodzi w nim o to, że my mężczyźni uważamy kobiety za inny gatunek, tylko o to, że nie traktujemy ich jak pełnoprawnych osób, ale jak dzieci, które nie są w stanie same o sobie decydować, bo są na to po prostu trochę za głupie. Upupiamy kobiety – kilka dni temu (pisane w kwietniu)działaczka, którą znam, cenię i uważam za polityczną petardę, została opisana przez “poważny” tygodnik opinii jako pokrzykująca ze sceny pucołowata 27-latka, która nie ma męża i dzieci, ale może kiedyś będzie chciała mieć. Taki protekcjonalizm pojawia się też w dyskusji o aborcji, w wypowiedziach o tym, że gdyby aborcja była powszechnie dostępna, baby dupczyłyby się nieroztropnie, a potem usuwały beztrosko – każdy, kto uczestniczył w kłótniach na Fejsie, słyszał takie teksty po wielekroć. Takie odbieranie kobietom pełnej tożsamości, robienie z nich osób niedojrzałych emocjonalnie oznacza, że trzeba je przywołać do porządku, że musi przyjść ktoś bardziej odpowiedzialny i ich przypilnować.
Jeśli w zwrocie “przywołać do porządku” usłyszeliście nutę przemocy, to macie dobry słuch. Przemoc domowa to podszyte patriarchalnym lękiem zmuszanie kobiet do uległości. Podobnie przemoc ekonomiczna. Tu dygresja, bo wspomnienie przemocy ekonomicznej często budzi sprzeciw – przecież mężczyznom też ciężko znaleźć dobrze płatną pracę, poza tym większość z nas miała kiedyś szefową albo lepiej zarabiające koleżanki. Ale dyskryminacja nie polega na całkowitym odcięciu możliwości. Dyskryminacja polega na tym, że kobiecie jest trochę trudniej znaleźć pracę, że jak już ją znajdzie, będzie zarabiać trochę gorzej niż jej męski odpowiednik. Że zawody “kobiece” są trochę gorzej płatne. Że kobietom trochę rzadziej udaje się awansować na stanowisko kierownicze. To wszystko trochę ogranicza samodzielność.
Jest jeszcze jeden rodzaj kontroli patriarchatu nad seksualnością kobiet – wstyd. W tym samym czasie, w którym “tygodnik opinii” pisał o pucołowatej 27-latce, na okładce innego tabloidu wylądował pan Janusz Mikke z wielkim brzuchem przykrytym jeszcze większym różowym tytułem: “Miałem 200 kochanek”. Dla mężczyzny taka liczba to powód do dumy, kobieta po takiej deklaracji dostanie etykietę puszczalskiej. Kobieta powinna panować nad swoim zachowaniem. Jeśli tego nie robi, zasługuje na wszystko, co ją spotyka.
Tu dochodzę do argumentu, którego pojawienie się w dyskusji zawsze sprawia, że robi mi się troszkę słabo – argumentu o aborcji “na życzenie”, z wygodnictwa. Decyzja o urodzeniu dziecka to decyzja o radykalnym przemeblowaniu całego swojego przyszłego życia. Z wygodnictwa to ja wymigałem się od wojska; używanie tego określenia wobec kobiety zastanawiającej się nad przerwaniem ciąży to jakaś groteska. Przecież nie chodzi tylko przemeblowanie całego życia – opieka nad dzieckiem to zadanie na wiele lat. Ale chodzi też o wszystko to, o czym napisałem powyżej, o wejście w całą pajęczynę utrudnień i zależności, o – przynajmniej częściowe – zdanie się na łaskę innych albo o decyzję zostania samotną matką, której trochę trudniej będzie znaleźć pracę i którą społeczeństwo będzie trochę stygmatyzować. Mężczyzna, który zostaje ojcem, będzie się mógł z tego obowiązku jeszcze jakoś wymigać (zadanie dla chętnych: odnajdź wpływy patriarchatu w decyzjach sądów rodzinnych o przyznaniu opieki nad dzieckiem, w wysokości alimentów zasądzanych na dzieci, w skali niepłacenia tych alimentów przez ojców oraz w cichej akceptacji tego niepłacenia przez innych mężczyzn). Kobieta nie ma już wyjścia.
Jest jeszcze coś – patrzcie, kiedy ktoś ląduje u dentysty z bólem zęba, nie słyszy tekstów: “Haha, nie dbało się o ząbki, nie myło się przed snem z lenistwa, to teraz cierp, kurwiu”. Nie, słyszy raczej: “życzy sobie szanowny pan znieczulenie zwykłe czy podwójną dawkę?”. Tak, ów brak litości dla kobiety, która wpadła (sama?), to purytańska kara za rozwiązłość.
Kiedy więc mówię o tym, że jestem za wyborem, mówię, że jestem za prawem kobiety do samostanowienia, za prawem do ucieczki przed patriarchalną strukturą. Za tym, żeby jej decyzja była traktowana z szacunkiem, jak wszystkie męskie decyzje, a nie jak dziecięcy kaprys. Mówię też o tym, że mężczyźni powinni porzucić lęk przed tym, że “ich” kobiety nie będą słuchać ich poleceń.
No dobrze, a co z drugą stroną? Co z obrońcami życia?
Tu inspiracją dla mnie był inny kolega, który w facebookowej dyskusji powiedział, że dla niego życie ludzkie jest najwyższą wartością i z tej pozycji rozpatruje kwestię aborcji. Wprowadzenie takiego dogmatu w rozmowę zamienia ją w grę w szachy z gołębiem, pozbawia ją sensu. Jest jak wprowadzenie nieskończoności do równań z dodawaniem w zakresie dziesięciu. Żegnaj, bioetyko. Nie można zastanawiać się nad tym, kogo prawa powinny przeważyć – czy więcej praw ma życie ludzkie pod postacią 30-letniej kobiety, czy życie ludzkie pod postacią 10-tygodniowego płodu. Jak rozważyć, co ma większy ciężar – wczesna farmakologiczna aborcja embrionu czy przerwanie 24-tygodniowej ciąży, w której płód ma stwierdzony zespół Downa? Jak przy takim założeniu rozważać dylemat zwrotnicy, który, mam nadzieję, nie został do końca ośmieszony przez Trolley Problem Memes? Skąd w ogóle bierze się takie założenie i dlaczego przedstawiciele opcji pro-life przypisują życiu wartość tak wysoką, że przedkładają dobrostan kilkutygodniowego nieświadomego i nieczującego bólu żyjątka nad los dorosłej kobiety?
Mam wrażenie, że w polskich realiach podejście pro-life, wiara w świętość życia, najczęściej opiera się na wierze w duszę nieśmiertelną.
Pamiętacie, ile było uciechy, kiedy Gowin opowiadał, jak słyszy płacz zamrażanych blastocyst? Albo ile było zgorszenia, jak Terlikowski opowiadał o holokauście nienarodzonych (i kręcenia głowami ze zdumieniem, gdy mówił o tym, że najważniejszym zadaniem rodziców jest doprowadzenie ich dzieci do zbawienia)? Oburzacie się, kiedy w myśl proponowanego prawa chce się zamykać do więzień kobiety za przerwanie ciąży w jej wczesnym stadium (w cywilizowanych krajach ponad 90% aborcji dokonuje się w pierwszym trymestrze ciąży), kiedy płodowi nie da się przypisać cech ludzkich, nie da się i już? Takie wypowiedzi mają sens tylko wtedy, gdy wierzy się, że w jakimś momencie na samym początku ciąży w płód wnika dusza nieśmiertelna, stworzona na Boski obraz.
Argumentu o duszy nie da się oczywiście użyć w racjonalnej dyskusji, dlatego obrońcy dusz odwołują się do naszej empatii w obliczu niewyobrażalnego cierpienia mordowanego płodu, mówią o zabijaniu dzieci, ilustrują to wszystko zdjęciami z późnoterminowych aborcji (podczas gdy – powtarzam, bo to ważne – ogromnej większości aborcji dokonuje się w pierwszych dwunastu tygodniach ciąży), słowem prowadzą dyskusję za pomocą drastycznych, przekłamanych zdjęć i takoż przekłamanego języka.
A co z argumentem z potencjalnego rozwoju, ze zdjęciami roześmianych dzieci z zespołem Downa, co z tekstami “Moja mama mnie nie usunęła, choć było ryzyko poważnych wad płodu, moja mama taka odważna, wdzięczna jestem mojej mamie”? No jasne, ja też jestem wdzięczny mojej mamie, że mnie nie usunęła, dziękuję, mamo, ale gdyby mnie usunęła, nie byłoby nikogo zmartwionego tym faktem. Nie byłoby Bartka-blogera, który by dziś pisał: “Mamo, nie chciałem umierać, dlaczego mnie nie kochałaś” (cytując słynną piosenkę “Dziś miałabym szesnaście lat”). Nie ma dzieci, które płaczą, że się nie urodziły – chyba że wierzysz w duszę nieśmiertelną, ale chyba już rozumiesz, że ta notka nie do końca przedstawia twój punkt widzenia. Hello! Postulowanie terminacji ciąży z zespołem Downa nie równa się postulatowi mordowania żyjących dzieci z trisomią, choć prowokuje do singerowskiego zapytania, jakim właściwie prawem, jakim kaprysem jego rodzice postanowili zgotować mu ten los. Legendarny komentator tego bloga Quasi, zanim popełnił samobójstwo, pisał, że jego własne zaburzenie, niewykrywalny wciąż na etapie płodowym zespół Aspergera, sprawia mu tyle cierpienia, że gdyby mógł, nie urodziłby się nigdy.
PS. Kol. Galopujący Major zauważa, że wspominając Quasiego, warto przytoczyć jego słynny aborcyjny elaborat.
PPS. Widzę, że dużo zdziwienia i oburzenia wzbudził akapit o aborcji w związku, o obowiązku przynajmniej poinformowania partnera, że się dokonuje zabiegu. Padły słowa, że ukrycie aborcji przed partnerem to powód do rozwodu, to zdrada, to przynajmniej znak, że w tym związku dzieje się coś bardzo złego. Oczywiście, to prawda. I cieszę się bardzo, że macie takie udane, szczere i partnerskie związki, w których taka sytuacja jest zwyczajnie niewyobrażalna. Ale nie wszystkie związki takie są. Są np. takie, w których mężczyzna jest głęboko wierzący. Są związki… hmm, może nie przemocowe, bo przy takim postulowałbym nie tylko nieinformowanie o aborcji, ale również wyprowadzkę – ale takie, które budzą lekki niepokój. Są takie, w których partner Bardzo Chce, a kobieta chce jeszcze poczekać. Niezależnie od powodu, są takie, w których nie zawsze ta informacja o aborcji jest najlepszym wyjściem.
Nie twierdzę, jak mi ktoś kpiąco zarzucił, że nie można o nic spytać męża, bo to od razu przebrzydły patriarchat. Rzecz jasna, patriarchalny smrodek jest tu jedynie subtelnym zapaszkiem, podobnym do tego, który roznosi się, kiedy na świątecznym obiadku rodzice pytają: “No, a kiedy wy?”. Łatwo zauważać patriarchat czy dyskryminację w sytuacjach społecznych rysowanych grubą kreską: szklany sufit, Episkopat, statystyki przemocy domowej. Ale trudniej dostrzec go właśnie w sytuacji, w której partnerka informuje, że nie urodzi ci dziecka, bo nie, a ty uważasz, że masz pełne prawo do decydowania o jej losie, bo, jak zupełnie serio ktoś napisał w komentarzach na Fejsie, ofiarowałeś jej część siebie w postaci nasienia.