Luddyści przed komputerami
Moje lewicowe serduszko łka na widok tego, co się wyprawia w Krytyce Politycznej w związku z poświęconym żywności organicznej tekstem Marcina Rotkiewicza „Ekościema” zamieszczonym w „Polityce”. Tomasz Piątek napisał kuriozalny paszkwil (daję linka, choć mam nadzieję, że redakcja KP opamięta się i usunie ten felieton), który zaczął od opowieści o dwudziestu dwojgu dzieciach zmarłych w Indiach po zatruciu pestycydami („tymczasem Marcin Rotkiewicz pisze, że ekożywność to wielka ściema, a GMO jest dobre”), a zakończył apelem do redaktora naczelnego „Polityki” o „wyrwanie ewidentnego chwasta”. W środku powołał się zaś na autorytet prof. Seraliniego i przedsiębiorcy prowadzącego ekologiczne delikatesy na Mokotowie:
Poszedłem do niego i nie będę Państwu powtarzał, jakimi epitetami ten zacny człowiek nazwał Rotkiewicza.
— A wie pan — mówię do niego — że kilkanaście lat temu Rotkiewicz był przeciwnikiem GMO. Potem się nawrócił, albo go nawrócono.
Nawrócono, rozumiecie. Cały tekst Piątka jest właśnie taki, pełen osobistych wycieczek i obelg, które oburzyły nawet takiego paszkwilanta i chama jak yours truly:
Ale — mówiąc pół żartem pół serio — Rotkiewicz sam sobie strzela w stopę. Wszystko, co pisze, może zostać potraktowane jako doskonały argument przeciwko GMO. Domyślam się, że jako zwolennik zmutowanego żarcia namiętnie je spożywa — a więc sam jest dowodem na to, że GMO bardzo szkodzi. Niszczy smak, niszczy mózg, a jak nie mózg, to przyzwoitość.
No po prostu szkoła dobrych żartów im. Marii Sobolewskiej.
Drugi cios Rotkiewiczowi wymierzyła w Krytyce Hanna Gill-Piątek (na swoim Facebookowym profilu reklamuje swój tekst słowami: „Zła Hania znów daje klapsy redaktorowi Rotkiewiczowi”). Państwo mają ze sobą na pieńku od jakiegoś czasu — zdaje się, że poszło o artykuł, w którym Marcin Rotkiewicz opisywał działania fundacji INSPRO prowadzonej przez łódzkich znajomych Hanny Gill-Piątek (polecam lekturę: to smutna opowieść o marnowaniu publicznych pieniędzy).
Tekst Hanny Gill-Piątek nie jest tak okropny jak felieton Piątka. Ale też woła o pomstę do nieba. Pada w nim anegdota o samobójstwach hinduskich rolników uzależnionych finansowo od dystrybutorów genetycznie modyfikowanej bawełny, czyli jedna z ulubionych, choć kompletnie nieprawdziwych legend opowiadanych przez przeciwników GMO. Choć jednocześnie autorka przedstawia się jako znawczyni tematu:
Zanim ta stopklatka rozpłynie się w kolejnej rytualnej wymianie ciosów na szczurze nowotwory, wzory chemiczne pestycydów i inne niezbite dowody, chcę cicho poprosić o łaskę dla czytelników.
My, którzy jako tako śledzimy polską dyskusję nad GMO, naprawdę już to wszystko słyszeliśmy.
No to najwyraźniej nie słuchaliście.
Ale najlepsza jazda jest na początku, bo Hanna zaczyna od opowieści o luddystach, która jest tak nieprawdopodobna, że zacytuję ją w całości, niech Krytyka mi wybaczy:
Dawno, dawno temu dobrzy naukowcy wymyślili silnik parowy i krosno mechaniczne. Wynalazki te zapoczątkowały rewolucję przemysłową, która, jak sądzili dobrzy naukowcy, miała powszechnie uszczęśliwić człowieka i uwolnić go na zawsze od zbyt ciężkiej pracy.
Rzeczywistość dopisała do tej historii smutne zakończenie. Maszyny nie zbawiły świata, użyto ich natomiast do degradacji ogromnej grupy wykwalifikowanych rzemieślników, których zastąpili nisko płatni i łatwo wymienialni robotnicy wykonujący proste czynności. Wytworzone bogactwo też jakimś cudem nie chciało się sprawiedliwie rozkładać, zamiast tego w niespotykanym dotąd tempie puchły fortuny jednostek i rosła nędza mas. Efektami tych przemian cała nasza planeta czka do dziś, od ofiar dzikiego kapitalizmu w Bangladeszu do żółwia morskiego zaplątanego w foliową torebkę pośrodku oceanu.
A wszystko miało być tak pięknie, mówili dobrzy naukowcy. Wyszło jak zwykle, a nawet jeszcze gorzej.
Przeciw maszynom stanęła wtedy nieliczna grupka luddystów, którzy widzieli, że coś idzie nie tak. Nie mieli jeszcze języka, aby to opisać, o tomach Marksa nie wspominając. Postanowili więc niszczyć krosna, choć powinni niszczyć chciwą ludzką naturę, która na nierówności i wyzysku oparła cały nowy porządek. Nie mieli szans i przegrali, zawsze zresztą tacy będą przegrywać.
Chcę wierzyć, że Hanna Gill-Piątek nie pisze tego poważnie, że to jakiś wyrafinowany żart, trollowanie czytelnika. W głowie mi się nie mieści, że można być osobą postępową i jednocześnie przypisywać jakąś magiczną intuicję prymitywnym, broniącym swoich partykularnych interesów konserwatystom. Nie kumam, jak osoba lewicowej proweniencji może przedkładać interesy wąskiej grupy rzemieślników nad zmianę sytuacji mas, nad proces, który stworzył klasę robotniczą (choć tu wkraczam na grząski grunt kompletnej marksistowskiej niekompetencji, zaraz przyjdzie red. Orliński i mnie opieprzy po ojcowsku). Nie mogę pojąć, jak coś takiego można pisać, siedząc w ubranku z utkanego mechanicznie materiału przed maszyną, której bez rewolucji przemysłowej by nie było, a tekst ląduje na portalu think-tanku reprezentującego formację ideową, która powstała w wyniku zmian przyniesionych przez rewolucję przemysłową. Ta rewolucja zmieniła świat i mimo że przyniosła ze sobą wiele problemów, to dzięki niej gatunek ludzki dokonał gigantycznego postępu. Zapoczątkowany przez nią rozwój technologii przyniósł nam korzyści, które dziś traktujemy jako oczywiste. I chyba ta ich oczywistość powoduje, że uważamy, że one po prostu są nam jako ludzkości przynależne i mielibyśmy je również w jakiejś alternatywnej wersji historii, w której nigdy nie zerwaliśmy Pierwotnej Więzi z Naturą.
Miałem dziś sporo wolnego czasu, flejmowałem więc dużo na Fejsie o felietonie Tomasza Piątka. Na wallu Jasia Kapeli napisałem w pewnym momencie krótką, niezgrabną diagnozę niechęci lewicy do biotechnologii:
KP i inne lewicowe kręgi padły raczej ofiarą narracji, w której nauka zaprzedała się korporacjom, które dzięki nowym technologiom chcą nakraść jeszcze więcej. I owoce pracy tego tandemu są zatrute zawsze. Co prowadzi do paradoksalnych sytuacji, w których ryż ratujący wzrok azjatyckim dzieciom jest be, a prywatny przedsiębiorca sprzedający znudzonym wielkomiejskim hipsterom warzywka po paskarskich cenach jest cacy.
Między korporacjami biotechnologicznymi a Big Pharmą istnieje wiele analogii. Obie te branże egzystują w szarej strefie prawa autorskiego i patentowego, chwytając się wielu niezbyt etycznych sposobów, by zarobić jak najwięcej pieniędzy na swoich wytworach. Tu się z Krytyką zgadzam, trzeba im patrzeć na rączki i wymierzać w te rączki klapsiki, gdy rączki sięgną po zbyt wiele. Uważam natomiast, że wiele produktów oferowanych nam przez te korporacje to naprawdę fajne wynalazki. Big Pharma produkuje leki przedłużające nasze życie, umożliwiające normalne funkcjonowanie wielu chorym. Biotechnologia jest bardziej pieśnią przyszłości, ale i tam już widać zalążki przyszłych wspaniałych rozwiązań, że wspomnę jeszcze raz złoty ryż ratujący azjatyckie dzieci przed ślepotą czy nasze rodzime opatrunki z modyfikowanego genetycznie lnu. Wierzę na swój ateistyczny sposób, że jeśli pozwolimy biotechnologii się rozwijać, korzyści z tego odniesione przerosną z dużą nawiązką straty wynikłe z zagarniania własności intelektualnej, a rządy naszych państw znajdą sposoby, by złym korpom tę własność troszkę wydrzeć. Wy, drodzy autorzy Krytyki Politycznej, uważacie najwyraźniej, że produkt stworzony z chciwości po prostu musi być szkodliwy i zły. W świetle tego wasza rozsądna postawa wobec szczepień wydaje mi się anomalią.
Zabawnym zbiegiem okoliczności moją diagnozę powtórzyła w swoim tekście Gill-Piątek:
Dopóki za radą profesora Hartmana nie zlikwidujemy powszechnego systemu szkolnictwa, dopóki uczeń lubiący chemię ma obowiązek wiedzieć, że niejaki Hitler był złym facetem, skorzystajmy z tego, że oprócz świetnych wynalazków wlewających w nas optymizm znamy również uczącą nas pokory historię. A ta wyraźnie mówi, że dobre chęci dobrych naukowców zawsze kończyły się radykalną katastrofą, kiedy trafiały w ręce chciwców pożądających korzyści, wojny czy władzy.
W ubranku, przed komputerem, w Internecie, Hanna Gill-Piątek takie rzeczy plecie.
Polecam notkę na „Pochodnych kofeiny” poświęconą felietonowi Tomasza Piątka, dużo bardziej merytoryczną niż mój powyższy rant.