Jak pije się naftę
Uwaga: odradzam osobom wrażliwym czytanie poniższego tekstu. Pojawia się w nim męczenie dzieci i różne obrzydliwe praktyki cielesne. Oprócz tego wydzieliny i pasożyty. Mówię serio, można jeszcze zawrócić. Uwaga dla twardzieli: post jest długi, ale warto. W życiu czegoś takiego nie czytaliście.
Intro
Łamy Blog de Bart wypełniają zwykle relacje z moich wizyt w Otchłani. Wbrew nazwie, Otchłań nie jest nieskończoną przestrzenią, wręcz przeciwnie: mimo pozornych różnic, jej mieszkańcy mają do siebie całkiem blisko, zazwyczaj co najwyżej jeden-dwa kliki. Nie wierzycie? Zapraszam na przejażdżkę.
Klik! Oto znany prawicowy komentator, publikujący w prasie bardzo popularnej. Jeszcze niedawno jednym ruchem można było przeskoczyć z jego bloga do siedziby piewcy ludobójstwa — owa norka znajdowała się na liście blogów polecanych przez publicystę. Z fanem masowych mordów sąsiaduje z kolei PISMO BIBLIJNYCH CHRZEŚCIJAN, udowadniające m.in., że w Biblii podano jednak dokładnie wartość liczby π. Co prawda według Świętych Wersetów kadź odlewna miała dziesięć łokci średnicy, a trzydzieści obwodu, ale oczywiście średnicę wymierzono według krawędzi zewnętrznych, a obwód wedle wewnętrznych, więc uwzględniając grubość brzegu 10 cm wychodzi, że wedle Biblii π=3,14. Skąd PISMO BIBLIJNYCH CHRZEŚCIJAN wie, że średnicę mierzono tak, a obwód siak, to już prywatna tajemnica PISMA.
Od PISMA niedaleko do kreacjonisty Maćka, który na gruzach dawno obalonej teorii ewolucji buduje Nową Teorię Stwarzania. Możemy dowiedzieć się od niego, że tajemniczy neandertalczycy to po prostu ludzie przedpotopowi, w odróżnieniu od nas — ludzi popotopowych, potomków Noego. U Maćka sympatycznego komcia z pozdrowieniami zostawia AstroMaria, człowiek z podtytułem „UWIERZĘ W NAJGŁUPSZY BZDET”. Na swoim blogu udowadnia, że Rząd Światowy truje nas kwaskiem cytrynowym, a Richard Dawkins jest zwolennikiem teorii Inteligentnego Projektu („…okazał się jednak uczciwym naukowcem, który wprawdzie przez lata oszukiwał siebie samego i cały świat wokół, ale w końcu skapitulował i powiedział prawdę”). AstroMaria usłyszała tę sensacyjną informację w kreacjonistycznym filmie propagandowym.
I tak krążymy od jednego blogaska do drugiego. W gruncie rzeczy nie zagłębiamy się zbytnio w Otchłań. Owszem, jedni są bardziej szaleni od drugich, ale różnice nie są znaczne, dwa schodki w górę, jeden w dół. Czasami jednak można spaść o kilka pięter.
Prawdziwa Otchłań
Witajcie na forum.igya.pl. Forum to leży na uboczu, prawie nikt o nim nie wspomina. Ot, jeden link na wegedzieciak.pl, wspomnienie na blogu Grypa666 (notabene konkurującym ostro z AstroMarią o tytuł Blogaska Najbardziej Oderwanego od Rzeczywistości). Krótki post w Kafeterii. Nigdy byśmy go nie znaleźli, gdyby nie jeden ze stałych komentatorów BdB, który z nudów wpisał w Google frazę „Jak pije się naftę”.
Forumowicze z igya.pl rozmawiają o bardzo niekonwencjonalnych terapiach. Nie chce mi się rozpisywać o szczegółach, niech wystarczy krótki zarys. MMS to cud-środek będący 30-procentowym roztworem chlorynu sodu. Zappery to urządzenia elektryczne leczące prądem: leczą poprzez usuwanie pasożytów, które są przyczyną wszystkich chorób świata. Metoda Siemionowej również służy odrobaczaniu, ale za pomocą drakońskiej diety i picia dziwnych nalewek.
Zanim zaprowadzę was w otchłań, chciałbym zwrócić uwagę na pewną kwestię: forumowicze opisują własne doświadczenia. To nie są historie, które wyczytali w książkach czy usłyszeli od znajomych o ich znajomych.
Zacznijmy więc od picia nafty.
Otóż po przeczytaniu informacji u Małachowa kupiłam w sklepie chemicznym zwykłą naftę oświetleniową w półlitrowym opakowaniu. Taką naftą zalałam zielone orzechy włoskie, dodałam też propolisu. Ta cała mikstura stała kilka dni (nabrała zielonkawo-brunatnego koloru). Po tym czasie zlałam do butelki z ciemnego szkła i zaczęłam przyjmować — w pierwszej miesięcznej serii wypijałam rano na czczo (pół godziny przed jedzeniem) łyżeczkę od herbaty. Potem miesiąc przerwy i teraz piję drugą serię — tym razem 2 x dziennie po łyżeczce (rano i wieczorem). Póki co nic groźnego się nie dzieje i myślę, że o takiej zwykłej oświetleniowej nafcie pisał Małachow. Teraz jeśli chodzi o skutki — żadnych (na szczęście) robali nie widziałam.
O co chodzi z robalami? Moim zdaniem część forumowiczów cierpi na chorobę, o której dowiedziałem się, szukając materiałów do tekstu o Morgellonach. Choroba ta nazywa się parazytoza urojona i leczy się ją bardzo łatwo — środkami antypsychotycznymi. Niektórzy chorzy uważają jednak, że taka terapia uwłacza ich godności.
Moja córka jest prawie dorosła i kiedy zaczęłam szukać przyczyn naszych dolegliwości najpirw lekaż sugerowł chorobę psychiczną ,a jak pojechałam do laboratorium chcąc zrobić prywatnie badanie na glistę i toxakoroze pan laborant powidział żebym nie szukała sobie chorób jak moja córka to usłyszła to powidziała że więcej do lekaża i na żadne badania nie pójdzie,poprostu wstydziła się że wszyscy biorą nas za wariatów ale kiedy zobaczyła że żiółka pomagają to pije.
Jak zdiagnozować pasożyty? Najlepiej urządzeniami diagnostycznymi Oberon lub Vega-Test. Jak już się je zdiagnozuje, można zabrać się za leczenie.
Witam wszystkich. Moje doświadczenia związane z kuracją Siemionowej dotyczą leczenia w ten sposób mojego 11-letniego syna. Od 4 lat cały czas miałam problem ze zdrowiem syna, a na oberonie, za pomocą którego diagnozowałam dziecko ciągle pojawiały się pasożyty różnego rodzaju. Dziecko leczone było przez lekarza homeopatę w Warszawie różnymi naturalnymi sposobami, oprócz leków homeopatycznych, między innymi nalewkami (sok z kiszonych ogórków+czosnek, sok z kapusty kiszonej+czosnek, imbir z sokiem z cytryny). Do tego dołączane było leczenie chemicznymi lekarstwami (Zentel, Pyrantelum, Metronidazol,Vermox). Jeśli stan dziecka był zły dawkowanie było zwiększane, ale nie przynosiło to poprawy. Jak udało się wytępić jednego pasożyta “wchodził” na jego miejsce inny (cały czas były 3 lub 4 zdiagnozowane). W 1 roku leczenia było dobrze, pasożyty wydawać by się mogło zostały usunięte. Kolejnego roku było już gorzej, czas leczenia się wydłużył a dziecko było osłabione i coraz bardziej wymęczone ciągłymi dolegliwościami (biegunki, potworne bóle brzucha, bladość, wychudzenie, nerwowość, ciągłe infekcje dróg oddechowych — stała obecność w organizmie glisty ludzkiej). Dodam, że stosowałam nalewkę z łupin orzecha czarnego, Vernicadis, kąpiele ziołowe z późniejszym goleniem pasożytów wychodzących przez górne partie pleców okolice uszu i szyi, stosowałam u syna również Zapper. Pasożyty jednak wydawało mi się że nic sobie z tej ciągłej walki nie robią. Byłam naprawdę załamana, dziecko najzwyczajniej ginęło mi w oczach. Jego zarobaczenie było ogromne bo jak lekarz przepisał mu ponownie Metronidazol wymiotował pasożytami!!! Dużo mogłabym na ten temat jeszcze pisać, w maju tego roku dostał rzutów gorączkowych. Jednego dnia miał stan podgorączkowy następnego 40,5 stopnia gorączki. I tak w kółko, skóra w miejscach najbardziej wrażliwych pokryła się plamami i wypryskami-były to toksyny wyrzucane pod skórę z organizmu, który sobie już nie radził. Szukałam w internecie informacji o pasożytach, leczeniu i trafiłam na książkę Siemionowej. Byłam tak zdesperowana i przerażona tym co się dzieje z moim dzieckiem, że w trakcie tych rzutów gorączki zastosowałam 1 lewatywę (było to wieczorem) a następnego dnia rano gorączki już nie było i nie pojawiła się do dzisiaj. Przeprowadziłam kurację, która trwała 3 tygodnie wszystko zgodnie ze wskazówkami Siemionowej, oczywiście ja również ją stosowałam. Nie patrzyłam czego nie mogę zrobić (bo w książce jest mowa o rozmaitych zabiegach), tylko robiłam co było w mojej mocy. Z każdym dniem syn czuł sie coraz lepiej, 3 dnia pojawiły się u niego na nogach (od kolan do kostek) kreseczki brązowo-czerwone. Z początku wystraszyłam się że to znowu toksyny, ale okazało się że to pasożyty uciekające z przewodu pokarmowego. Ponieważ nie korzystałam z sauny zaczęłam stosować kąpiele z dehelmintykiem 1. Było lepiej, a po dehelmintyzacji zasadniczej plamki zniknęły zupełnie. Dziecko nabrało rumieńców, nic go nie boli, jak nie ten chłopak !
Jak widać, żeby się polepszyło, musi się najpierw pogorszyć. Na szczęście forumowicze nie męczą tylko dzieci, katują również siebie:
Pisałam wcześniej że zrobiła mi się na rękach boląca, piecząca skorupa! Do tego nogi dostały jakiś trupi kolor i łuszczą mi sie okropnie…..może to szalejące po organizmie grzyby — bo z grzybicą mam problem od operacji jajnika! Naprawdę ważne jest aby zgromadzić wszystkie „elementy” kuracji!
Od wczoraj potwornie boli mnie wątroba i mam powiększone węzły chłonne pachowe, szyjne. Sądzę że toksyny?, jakaś infekcja? i organizm wyrzuca to do węzłów. Hmmm, muszę siebie poobserwować. Piję rano do 12 soki warzywno-owocowe z marchwi, jabłek i buraków. Jedzenie rozdzielne, zobaczymy. Bolą mnie mięśnie brzucha od ćwiczeń kręgosłupa, w nocy kręgosłup, czyli działają te ćwiczenia.
Czasem skutki uboczne potrafią nieco wymknąć się spod kontroli.
Znajomy zielarz polecil mi również jedzenie pestek z dyni w „hurtowych” ilościach, oprócz tego naftę oczyszczoną z apteki (łyżkę stołową na szklankę wody) + zioła przepisał mi na odbudowanie przewodu pokarmowego, a szczeólnie wątroby i trzustki. Jak zastosowałem to wszystko (miałem powtarzajace sie biegunki, to był główny powód, z powodu którego zaczałem łazić po lekarzach i szukać przyczyn) to na poczatku sie przeraziłem. Przez 3-4 dni schodziło ze mnie w postaci takiej kaszy różne rzeczy (mysle, ze to byly pasożyty, ale wyglądało to jak jakaś podsmażona papryka (tylko nie czerwona, tylko jasna, jakby wyflaczałe skórki). Jak jadłem pestki to ode mnie tak śmierdziało, ze nawet rodzina uciekała do innych pokojów (z ust). Moja teoria była taka, ze tak smierdza uśmiercane tymi pestkami z dyni i naftą robale. Zielarz to potwierdził.
Popularną metodą terapeutyczną wśród forumowiczów jest spożywanie moczu. Piją z trudem…
Wypiłam rano 4 wielkie łyki uryny i myślałam, że się przekręce ze wstrętu. Ale to wszystko siedzi tylko w głowie i trzeba trochę nad tym popracować
Ja prawie nie mam już śladu po liszaju, pozbyłam się go pijąc zawzięcie urynę, ale nie zaproponuję tego dziecku, bo się nie zgodzi.
…a potem czekają na pełnię, żeby oczyścić wątrobę.
A ja po kuracji urynowej i cytrynowej robię oczyszczanie wątroby 9 lutego wtedy jest pełnia.
Uryna to również znakomity składnik lewatyw.
Próbuję, bo jak na razie udaje mi się wypić rano tylko 5 łyków cieplutkiej uryny :| Nie stosuję żadnej głodówki, bo pewnie zeszłabym już z tego świata. Po oczyszczaniu Siemionową straciłam zbyt dużo kilogramów i zaczynam wyglądać jak anorektyczka i mieć drobne kłopoty.
Ale nie o tym chcę pisać. Otóż ważną sprawą są lewatywy z urynu, które też robię wieczorem i to z zadziwiającym skutkiem. Znowu zaczęłam wypłukiwać dzikich lokatorów
Lewatywy najlepiej robić ze świeżej uryny. Najwyraźniej nie ma potrzeby zagęszczania; odparowywanie może też być kłopotliwe.
Robię ze świeżej-całodziennej. Podobno tym odparowywaniem można sobie okropnie zasmrodzić chałupę. A ja ostatnio miałam dużo gości, więc nie odważyłam sie tego zrobić.
Myślałam nawet aby to robić na balkonie, na palniczku gazowym, turystycznym, ale zrezygnowałam ze względu na pogodę.
Oprócz picia uryny popularne jest także grzebanie w kale…
Dziśiaj wydaliłam coś co po obejżeniu przez lupę wiekością i kształtem przypomina przyrwę (motylica wątrobowa) stąd chyba moje kłopoty z wątrobą. martwię się tylko o córkę i męża bo za nic nie mogę namówić ich do ewatyw .
Co do badań laboratoryjnych, to niestety znam opowieści, że przez 10 badań ludziom nic nie wychodziło aż w końcu wyszło. Znajoma kumpla opowiadała, że specjalnie owsika do kału włożyła (wczesniej go znalazła) i też nie znaleźli.
…choć niektórym włączają się blokady.
A może ktoś z Was słyszał o Srebrnej Tabletce z Rosji, tzw. Sputnik. To taki wewnętrzny zapper. połyka się go i działa przez 100 godzin. Można połknąć kilka razy (oczywiście po umyciu, choć Ja bym nie mogła wyjąć tego z … i jeszcze raz połknąć).
Wśród forumowiczów popularny jest MMS, czyli Miracle Mineral Solution. Jak już wspomniałem, jest to 30-procentowy roztwór chlorynu sodu. Leczy wszystko, przy tym ma obrzydliwy smak oraz powoduje wymioty i sraczkę:
Następnego dnia wzięłam dwie dawki po 6 kropli w odstępie godziny. Po drugiej dawce zaczęło mi się „odbijać” i było mi niedobrze, a po jakichś 2-3 godzinach zaczęłam wymiotować. Wymiotowałam nawet po wypiciu wody, trwało to do godzin popołudniowych. Potem się trochę uspokoiło. Wieczorem wzięłam dawkę 4 kropli i trochę mi się odbijało. Następnego dnia przyjęłam znów dwie dawki po 6 kropli w odstępie godziny i tym razem dopadło mnie rozwolnienie które utrzymywało się jakieś 3-4 godziny.
Można nim też napoić dziecko.
Niedawno moje dziecko miało zapalenie krtani. Po krytycznej nocy kiedy dałem ibuprom+ketotifen, od rana postawiłem na MMS. 1-szy dzień: 1/2 kropli, 1 i 2. 2-gi dzień: 3, po 2ch godz. 4, wymioty dziecka. Byłem jednak spokojny, bo to mogło wystąpić.
Czy MMS leczy raka? Na tak sformułowane pytanie natychmiast odzywa się sprzedawca tego preparatu i z zaraźliwym entuzjazmem informuje: „Nie wiem, czy MMS działa na raka, wiem napewno, że świetnie usuwa przykry zapach z ust”. Sprzedawca jest niedouczony. MMS z powodzeniem zastępuje chemioterapię i naświetlanie.
Oprócz sików i MMS forumowicze piją wodę destylowaną.
Mam pytanie,czy ktos z Was wie gdzie mozna dostac wode destylowana pitna,bo ta do zelazka nie nadaje sie do spozycia-zaznaczono na etykiecie.
Ale destylowana to pikuś, przebojem jest woda utleniona! Na forum poświęcono jej odrębny dział. Forumowicze, wśród nich karmiące matki, piją ją, kąpią się w niej, płuczą nią gardło i zęby (ponoć znakomicie usuwa kamień), zakraplają do nosa, myją twarz, leją do uszu. Robią też z niej — brawo dla domyślnych! — lewatywy. Czasem nie jest lekko:
Hej Adel, w duzej czesci u mnie odruch wymiotny powodowany jest samym posmakiem wody, ktora w tej ilosci daje posmak picia plynu do czyszczenia ubikacji
Na koniec — elektryfikacja, czyli walka z pasożytami za pomocą prądu. Elektryczność to straszliwa broń. Wystarczy bateryjka i dwie elektrody wszyte do tętnicy — i hop siup, prąd obezwładnia wirusy HIV (piszący te słowa forumowicz na wszelki wypadek dodaje: „jeśli założymy, iż istnieją”). Namiętnie używany przez forumowiczów zapper śp. Huldy Clark „posiada 15 opracowanych programów usuwających wszystkie pasożytnicze przyczyny powstawania danego schorzenia w organizmie”. Są też konkurencyjne modele, np. zapper Becka czy Bluttzapper (jeśli chcecie guglać, uwaga — spotykana jest też pisownia przez jedno „t”). Z tym ostatnim wiąże się ciekawa forumowa anegdotka: otóż synka jednej z forumowiczek powaliła bardzo ciężka infekcja bakteryjna, z bardzo wysoką gorączką i ryzykiem sepsy. Pani podłączyła synka do prądu „na różne programy, na gorączke, na bakterie ecoli, na grypę i przeziębienie”, dziecko wylądowało też w szpitalu, ale matka zabroniła stosowania antybiotyków. Na szczęście organizm malca poradził sobie z infekcją, a zadowolona forumowiczka tak skwitowała całą przygodę:
Tak więc teraz z doświadczenia wiem, że Bluttzapper okazuje się bardziej skuteczniejszy w niszczeniu bakterii i wirusów w krwi, po prostu ją czyszcząc.
Elektryczność nadaje się świetnie do walki z tasiemcem. Kiedy zawiodą metody tradycyjne…
A jak już mówimy o tasiemcach, to kiedyś babcia opowiadała mi, że na wsi dziewczyna usiadła nad wiadrem ugotowanych jajek na twardo i wyszedł z niej odbytem tasiemiec do tego zapachu.
…trzeba załatwić drania łukiem elektrycznym!
Należy zaopatrzyć się w m. in. pręty węglowe, np. takie, które są rdzeniem prostych, tanich baterii 4,5 V (możemy z takiej baterii wyciągnąć trzy ok. pięciocentymetrowe rdzenie, potrzebujemy dwa. Można też zakupić gotowe.
Miejscem tej podejrzanej operacji powinno być raczej pomieszczenie z małą ilością materiałów łatwopalnych :) i z możliwością przewietrzenia, będzie troszkę dymu… ja to robiłem w kuchni… inni przeżyli, bo nikogo nie było w domu.
Te pręty, za pośrednictwem jakiegoś włącznika dostosowanego do sieci 230 V oraz (na przykład) kuchenki elektrycznej lub grzałki (stosowane jako ogranicznik prądu — aby zapobiec zwarciu i „wystrzeleniu” bezpieczników) — podłączamy do sieci 230 V, wyłącznik na razie wyłączony. Należy wykombinować sposób utrzymania tych prętów tak, by lekko stykały się ze sobą końcami, pozycja obu — w jednej i tej samej osi. Jeden pręt podłączony drugim końcem do jednego bieguna 230 V, drugi do drugiego bieguna.
Gdy włączymy zasilanie, Rozbłyśnie Słońce. Daruję sobie doradzanie aby mieć na oczach jakieś gogle przeznaczone do obserwacji zaćmień słońca, gdyż prawdę mówiąc nie będziemy w stanie patrzeć w Łuk, a gdyby ktoś jednak był w stanie, zniszczy sobie wzrok. Ja to robiłem bez gogli i bez żadnej asysty.
Przed włączeniem włącznika rozbieramy się jak do jedzenia babcinego rosołu, a nawet bardziej, tzn. brzuch i podbrzusze gołe. Ustawiamy się tak, aby trzymać brzuch na wysokości łuku i w odległości ok 20 cm od łuku. Łuk — w związku z wypalaniem się węgla, trwa kilkadziesiąt sekund — i tyle właśnie potrzebujemy, aby sesję uznać za zakończoną.
Wspomnę o jeszcze jednej kwestii: forum.igya.pl służy klientom sklepu www.igya.pl. Można w nim nabyć książki o dietach omawianych na forum (podręcznik Iwana Nieumywakina poświęcony wodzie utlenionej kosztuje 28 zł, ale jeśli weźmiecie dziesięć egzemplarzy naraz, zapłacicie jedynie 224 zł). W ofercie jest również zapper Huldy Clark (z dodatkami, za 1800 zł) i akcesoria do lewatyw.
Outro
Nigdy chyba jeszcze nie popełniłem tekstu, który tak bardzo oscylowałby między strasznym a śmiesznym (czyli między teh drama a teh lulz). Zdrowy rechot z picia sików więźnie mi w gardle, kiedy pomyślę, że tymi zabiegami rodzice dręczą również dzieci. Warto pomyśleć o bezwględnych oszustach żerujących na ludzkiej krzywdzie, diagnozujących nieistniejące choroby za pomocą bezwartościowych pudełek ze światełkami. Warto pomyśleć o idiotach z forów i blogów, bredzących o „naturalnych metodach leczenia”, odradzających pójście do normalnego lekarza, naganiających hochsztaplerom klientów.
Z tej smutnej historii płynie jednak pewien pożytek. Jeśli ktoś zapyta mnie, czy to prawda, że w Internecie można znaleźć wszystko, nie będę szokował go Goatse czy 2g1c. Zamiast tego powiem: „Chodź, pokażę ci pewną społeczność sieciową. To ludzie, którzy golą dzieciom plecy z robaków, piją naftę, wodę utlenioną i szczyny, zabijają tasiemce łukiem elektrycznym i wtykają owsiki w swoje gówna, żeby spłatać psikusa laborantom”. Nie sądzę, żebym mógł znaleźć lepszy argument.
b_sk :
Duch Święty nie istnieje.
oh shit
Eh, nie, za proste. To chyba chodzi o jakiś meta-grzech.
b_sk :
Ciii… Uprzejmie proszę zaprzestanie podkopywania kruchych fundamentów mojej gorliwej niewiary.
Veln :
To może ja opowiem ten głupi dowcip o Matce Boskiej i parówce…
Ależ wodzu, co wódz.
bart :
THERE IS NO FORGIVENESS FOR YOU
metody_cyryla :
Mi się najbardziej podobała instant mega spowiedź bez obecności księdza w obliczu śmierci.
Jakbyś nie nagrzeszył, to jeśli przed śmiercią zdążysz krzyknąć albo pomyśleć z wiarą “Boże wybacz mi!” to jesteś rozgrzeszony.
Katolicy to jednak wiedzą jak zdemotywować pracowitych coniedzielnych wiernych.
Gdy pewne stało się, że śmierć dopadnie go w bijącej właśnie minucie, Karol uniósł się z poduszki i wykrzyczał “BOŻE, WYBACZ MI”. Potem spojrzał na mnie, mrugnął szelmowsko i skonał.
Is this awesome or is this awesome?
bart :
Normalka – osoby, które bardziej boją się śmierci są też bardziej skłonne do wiary w Boga, życia po śmierci itd. Hipochondryk będzie częściej sięgał po leki homeopatyczne niż ktoś, kto jest równie zdrowy (bądź chory), ale mniej martwi się swoim zdrowiem. To nie osoby religijne bardziej się boją umrzeć, tylko ci, którzy bardziej boją się śmierci prędzej uwierzą w wieczne życiei i zbawienie.
AJ :
http://www.asiaartcenter.org/e_index.php?page=exhib&exhibno=63
o_O
Zwłaszcza Happy Life No.22.
January :
No właśnie nie. W boga będą wierzyć ludzie, którzy nie rozumieją śmierci i odpowiedzialność za cały proces umierania chcą przenieść na kogoś innego, odsunąć od siebie.
January :
Analogia z dupy. Człowiek przerażony śmiercią będzie nią przerażony niezależnie od tego, czy będzie miał erzac w postaci bozi-pomocnicy w przejściu na drugą stronę, czy będzie miał wyjebane i będzie widział śmierć jako rozkład.
Auch: śmierć jest kurewsko rzeczywista, więc nie jest chorobą urojoną.
January :
No nie. Osoby które boją się umrzeć zbudują sobie zrozumienie dla nieuchronności końca.
eli.wurman :
Przepraszam, już raz to napisałeś, a ja myślałem, że to jakiś wyrafinowany żart, którego nie rozumiem, a tymczasem jest to jakaś wyrafinowana filozofia, której nie rozumiem. Jaki zanik? Zanik czego? Czynności życiowych? No owszem, reakcje biochemiczne w naszym organiźmie gwałtownie się zmieniają, a potem zanikają (na długo po tym, jak zanika aktywność mózgu). Ale jakie drzwi? Skąd dokąd?
Śmierć to śmierć, proces biologiczny. Z punktu widzenia mojego “ja” nie warto się nad tym nawet zastanawiać, jak to słusznie zauważono parę tysięcy lat temu; o wiele ciekawszym procesem jest kształtowanie się mojego “ja” w czasie okołonatalnym.
AJ :
zdecydowanie nie. raczej megacudne : )
January :
No ale to nie znaczy, że w drugą stronę to nie działa. Tzn. że twoje podejście do śmierci nie jest regulowane przez wyznawane przez ciebie zasady, prawdy życiowe itd. Patrząc po sobie, widzę, że im bardziej popadam w naturalistyczno-ewolucyjne widzenie świata – a popadam, jak zaczęła się dyskusja o Korczaku, to chciałem od razu pytać, czy miał jakichś krewnych, których szanse reprodukcyjne zwiększyłyby się od bycia krewnymi “tego Korczaka” – tym bardziej z pogodą patrzę na świat i własne życie.
Oczywiście, można powiedzieć, że w obliczu stosunkowo nowego sensu własnego życia poszukałem sobie ideologii, która ów sens gloryfikuje :) (dzieci, przekazanie genów, getit?)
January :
No chyba nie powiesz mi, że wraz z zanikiem funkcji życiowych nie zanika życie rozumiane jako całość zdarzeń, emocji, doświadczeń, wspomnień, rozumień, strachów, nadziei, namiętności, paranoi, krzywd, chęci, cierpień.
January :
No że piekło/czyściec/niebo – to są drzwi do przejścia. Auch: u ateistów są to drzwi z bycia do niebycia.
January :
Otóż to, że póki co jesteś zdrowy i śmierć jest dla ciebie mimo wszystko odległa nie znaczy że nie warto się nad nią zastanawiać. Bart wyraził nadzieję, że jak już mu przyjdzie umierać, to będzie miał – wraz ze starością – chwilę, żeby się nad tym zastanowić. Podczas kiedy w umieraniu chodzi o to, że się dzieje tu i teraz.
eli.wurman :
To za głębokie dla mnie. Ja też nie rozumiem śmierci (albo rozumiem ją strasznie niepoetycko, pragmatyczno-biologiczno-fizyko-chemicznie), a koncepcja “odpowiedzialności za proces umierania” ma dla mnie tyleż sensu co koncepcja “złośliwości przedmiotów martwych”.
Analogia rzeczywiście taka sobie, śmierć nie jest chorobą urojona i nie ma na nią lekarstwa (natomiast podobnie jak z chorobami, jedni ludzie się jej boją mniej, inni więcej, chociaż wszyscy umrą). Natomiast z moich własnych obserwacji wynika, że często (niekoniecznie: zawsze, niekoniecznie nawet w większości wypadków, ale spekulujemy tutaj nie na temat zerojedynkowego związku przyczynowo-skutkowego, tylko korelacji, która wychodzi w badaniach, korelacji może i statystycznie istotnej, ale przecież nie stuprocentowej) — otoż często ludzie dzięki temu erzacowi mniej się boją. To się też potwierdza w stwierdzeniu “there ain’t no atheists in a foxhole”.
Na to trzeba mieć silny charakter i mądrość, a tego brakuje większości ludzi (w tym mnie).
Przypomina mi się tekst mojego kolegi, niezwykle oczytanego, przeinteligentnego prawnika o niebanalnej osobowości i zainteresowaniach w dyskusji na jakieś flejmogenne tematy: “zwykli ludzie, tacy jak ja…”
Nie zgadzam się z tezą że tylko strachliwi wymyślają sobie Boga i żpż. Weźmy taką feudalną Japonię, skupiając się na Samurajach – żyjąc wedle Bushido kierowali się w swoim życiu jedynie wypełnianiem obowiązku dla swego Pana oraz honorem. Śmierć była dla nich nieistotna, często używana w błahych sytuacjach (nie mogę życ, dłużej w tej hańbie, więc się ropłatam). Jednocześnie wierzyli w boskość Cesarza, że żyją w kraju Bogów, sporo z nich wierzyło tez, w reinkarnację po 40 dniach oczekiwania.
Wiele można o tych ludziach napisać, ale nie to że bali się umierać.
Z drugiej strony można napisać – nie bali się umierać, bo byli pewni co do swoich wierzeń.
Kółko się zamyka.
eli.wurman :
Może po prostu różnimy się w tym, jak rozumiemy życie. A może nie różnimy się w tym, jak widzimy śmierć.
Czym się różni “przejście z bycia do niebycia” od “zaniku emocji, doświadczeń, wspomnień etc. etc.”?
Bo? Dlaczego miałoby być warto? Nie rozumiem, prawda?
ch-o :
Wskaż, gdzie to napisałem. Czasami po prostu mam ochotę kogoś ubiczować podręcznikiem logiki.
j.
eli.wurman :
Już się zastanawiam. Chodziło mi o to, że za – daj Swarogu – parędziesiąt lat owoce tego zastanawiania będą lepiej poukładane niż teraz.
January :
Zawsze bawi mnie to powiedzenie, bo nasuwa mi się interpretacja, że wierzących łatwo jest wcisnąć w okopy.
bart :
Bo? Bo chcesz mieć gotowe poukładanie na te chwile przed śmiercią? Bo te chwile są w jakiś sposób szczególne? Bo chciałbyś w tych chwilach być spokojnym, nie bać się itd.? Bo to, jak umrzesz, jest dla Ciebie ważne?
A dlaczego, po co? Przecież tuż potem już Cię nie będzie. Tamte chwile — tuż przed eventem X — nie mają większego znaczenia niż te chwile tu i teraz. Ba! Mają o wiele mniejsze, bo do chwili tu-i-teraz będziesz jeszcze wiele razy wracał w przeciągu życia. Do chwil przed eventem X — nigdy. (event X: jakkolwiek by go nie rozumieć, biologicznie, teologiczno-portalnie czy zanikowo).
Moje najwcześniejsze wspomnienia są o wiele bardziej znaczące, niż ostatnie chwile, jakiekolwiek by one nie były.
January :
Bo w okoliczności uroczystości z otwartą trumną nie chcę mieć miny WTF DO I DO NOW?!
To nie chodzi o późniejsze wracanie do chwil przed śmiercią, ale o satysfakcję z przeżytego życia. Posprzątać przed snem na biurku i rozejrzeć się ostatni raz po swoim ogrodzie.
January :
No ja też niepoetycko, ale poza ciałem to człowiek ma jeszcze jako-taką świadomość i ona powoduje upierdliwość śmierci.
January :
Wcale się nie boją mniej, boją się inaczej.
January :
Wcale nie, to kwestia uczciwości.
bart :
Ale przecież w tej socjobiologicznej (w klasycznym sensie) ideologi nie za bardzo chodzi o przekazanie genów. Jak mówi św. Ryszard: “zaprawdę powiadam wam, już za dziesięć pokoleń unikalny zestaw replikatorów genetycznych, który powołał fenotypalną zmianę środowiska z którą się identyfikujecie rozpłynie się jako te łzy na deszczu”. “Przekazanie genów” to raczej dowcip i opresja jaką sprawia naszym umysłom nasza przeszłość ewolucyjna. Nie to, żeby nie było to fajne — jest superfajne (nie chodzi mi oczywiście tylko o bzykanko) — na tym polega dowcip.
Trwałe zabełtanie na wieki w puli memów jak jaki Arystoteles może boostuje ego już dziś, ale też jest mało istotne (np. dla przykładowego Arystotelesa, który teraz już za wiele z tego nie ma). Mnie interesuje mieszanie w bajorze i obserwowanie jak wiry rozchodzą się po okolicy dopóki mogę na nie patrzeć.
sorki, ale linkowany w dyskusji Kirk Cameron (ten od ulepszonej książk iDarwina) doczekał się opisu na Cracked:
http://www.cracked.com/article/135_6-beloved-tv-shows-that-traumatized-cast-members-life_p2
skąd trafiłem na to:
Kirk Cameron And Bananas
http://www.youtube.com/watch?gl=US&v=2z-OLG0KyR4
I niech mi tutaj jakiś bluźnierca choć raz napisze że nie ma czegoś takiego jak boski plan.
Niech sobie wtedy obejrzy banana.
Ależ stare.
inz.mruwnica :
No jak zwał tak zwał – chodzi mi o to, że jeśli coś zostanie, to geny i memy. Na nic innego nie mogę liczyć.
bart :
Koniec końców to nic nie zostanie. Dlatego żyje się pomimo bezsensu.
Również: gdzie jest Jaś Skoczowski? By się nadał do tego flejma.
eli.wurman :
Powiedz to Ewie Mitochondrialnej.
eli.wurman :
Jako osoba wierząca mam nadzieję, że się mylisz i jak już się spotkamy po śmierci w takiej czy innej formie, to będziesz miał trochę głupią minę.
eli.wurman :
Chyba się obraził za to, że nie zbefriendowałem go na Facebooku. Trzymam się postanowienia, że moim jedynym przyjacielem jest Khaled od ŚMIERCI ŻYDOM.
Barts :
…w kolejce do reklamacji. Już ustaliliśmy.
inz.mruwnica :
E tam.
ch-o :
A nie przychodzi ci do głowy, że bali się umierać, ale jeszcze bardziej bali się tego, co czekałoby ich, gdyby pozostali przy życiu?
Jak ktoś łykał truciznę w obawie przed Gestapo to też nie jest dowód, że nie bał się umierać.
bart :
No powiem szczerze, że jakbym miał wybierać między towarzystwem z Frondy i towarzystwem z TTDKN, to zdecydowanie wolę to drugie. Nawet jeśli w kolejce do skarg i zażaleń między panami z widłami.
And of course this:
http://www.youtube.com/watch?v=9UbqZ_oN5do
A tak na serio, to sądzę że będzie to tak odmienna forma bytowania, że nasze aktualne miary i idee zupełnie stracą rację bytu. Cóż, pożyjemy dostatecznie długo, to sami się wszyscy przekonamy.
Gammon No.82 :
Jeśli wierzyć Clavellowi, nie dość, że mieli obowiązek własnoręcznie se zrobić puku na każde żądanie suwerena, to jeszcze musieli ułożyć wiersz przed tym.
Ciężki był los samuraja.
bart :
Bo ci będzie wstyd? Tobie, znaczy komu? Z Twojego punktu widzenia, Wszechświat istnieje tylko do eventu X. Nie ma otwartej trumny z Twoimi zwłokami.
My point being is że trzeba mieć taką satysfakcję *teraz*, bo jedyne chwile, gdy będziesz mógł się nią napawać będą przed eventem X. Nie chcę tracić czasu na spekulacje, które przydadzą mi się dopiero na kilka chwil przed eventem X. To miałoby sens, gdyby te chwile były jakoś ekstra ważne, specjalne. Otóż moim zdaniem nie są. Są pomijalne wobec reszty życia.
bart :
A masz paragon?
janekr :
Jejejej, tylko nie suwerena. Jeśli już używać europejskich pojęć, to seniora.
I to w czasach przed poprzedzających elektryfikację.
W danych czasach mawiało się: “nie ma lekko, chleb po cztery, z rodzynkami po osiem, z makiem po dwanaście, mieszanka po dwadzieścia cztery”.
Jedyna pociecha jest taka, że żaden rozsądny daimyo nie kazał się pochlastać wszystkim ani większości swoich samurajców.
January :
Bo teraz jest mu wstyd, kiedy sobie wyobraża.
January :
O niemożliwości satysfakcji.
January :
Przede wszystkim to najważniejsze chwile życia i warto się od czasu do czasu chwilę zastanowić, że być może umieranie to najbardziej obrzydliwa rzecz jaka nam się może przytrafić a na dodatek – może mieć miejsce w jakichś odlecianych okolicznościach.
AJ :
Kiczowate, ale zabawne
eli.wurman :
to ta opaska ze szpitala? Mi się zgubiła chyba
January :
Przeciez to jest tylko propagandowe haslo religijnych.January :
Religia uczy posluszenstwa wobec centralnego autorytetu.
January :
Zresztą pewnie wtedy – za parę dekad – będziemy już zjadać zwłoki, w końcu bogate źródło białka w przeludnionym świecie, czy coś.
January :
Ale nie, to zaszło nieporozumienie. Ja mówię cały czas o starości, zobacz:
Mój punkt będący, że w obliczu coraz bliższego nieuchronnego staremu ateiście może być łatwiej niż staremu wierzącemu.
January :
Że znów zacytuję poetę (Philip Larkin):
[…]sama odwaga
Nigdy uniknąć grobu nie pomaga.
Można umrzeć z godnością, lecz to nic nie zmienia.
I taki jest mój punkt będący.
Umieranie jest jak rzyganie, ból zęba, sranie przy zatwardzeniu, wysoka gorączka…każdego to spotyka, chociaż nikt tego nie lubi, ale to naturalne reakcje naszego organizmu. Śmierć jako jeden z naturalnych procesów towarzyszących wszystkim forma życia, nie powinien budzić tyle emocji co do jego zasadności, a powinien co do jego nieprzewidywalności. Więc dla zdrowo myślącego homo sapiens dyskurs w poszukiwaniu uzasadnienia istnienia wymyślonych przyjaciół innych dorosłych członków gatunku uważam za pozbawiony sensu.
bart :
Grunt to być możliwie mało rozczarowanym życiem (i miećmożliwie mało dokuczliwie zużyty organizm).
Apeluję do zgromadzonych: wiem, że umrzemy wszyscy kiedyś tam, ale na razie deklinujmy i koniugujmy.
W sumie wypracowaliśmy teh drama na jakiś miesiąc. To może jednak ja opowiem ten głupi dowcip o Matce Boskiej i parówce?
polecę klasykiem:
Ten o gąsce Balbince?
Dawaj wodzu!!!
bart :
Ale w wersji bez zapałek.
Gammon No.82 :
My point exactly.
EDIT: To pisałem ja, january.
eli.wurman :
Śpiewa Sir Michał Filip Komiwojażer.
Ejtam ejtam. Zaraz tam obrzydliwa. Ja jestem strasznie ciekaw tego uczucia oraz okoliczności. Wiem natomiast, że to idiotyczna ciekawość, bo w momencie, gdy zostanie zaspokojona, nie będę mógł jej sobie przypomnieć.
urbane.abuse :
…przez większość jego trwania. Powiedz mi, co lepiej: być wkurwionym, niezadowolonym z życia, nieszczęśliwym przez pierwsze sześćdziesiąt lat, a potem odnaleźć spokój i zadowolenie, by parę lat później umrzeć, czy na odwrót?
…żeby możliwie zdrowo umrzeć.
j.
January :
Commie Voyager Red Marxist Mission to the Stars
January :
Żeby pozostawić po sobie przyjemnie wyglądające zwłoki?
January :
Jak Boy Żeleński, który w jednym z wierszy zostawił puste miejsce na wpisanie choroby, od której umrze.
Jakoś nikt we współczesnych wydaniach nie odważył się tego miejsca uzupełnić.
Paradoksalnie wychodzi, że najmniej bolesną śmierć mają niektórzy Amerykanie w niektórych więzieniach (o ile kat czegoś nie pokręci) – czego sobie jednak nie życzyłbym.
bart :
Zguglałem go sobie i nie rozumiem. Ale nie mówcie nikomu.
czescjacek :
Ja zrozumiałem tyle, że Duch Święty wygląda, jak parówka z wyjętymi zapałkami. Dziwne, bo tradycyjna ikonografia przedstawia DŚ raczej pod postacią drobiu, niż wędliny.
EDIT: np. zesranie Ducha Św.
http://republika.pl/blog_ij_355525/568004/tr/duch_swiety.jpg
Ojej
http://i.lawka.pl/graf/zdjecia/org/2362.jpg
January :
zdecydowanie na odwrót : )
Gammon No.82 :
Podobnie jak Vlad Palownik nigdy nie wciągnął na pal tylu poddanych na raz, żeby zabrakło rąk do zaorania, zżęcia czy wymłócenia. Pociecha?
janekr :
Pociecha, bo on to robił z pohańcami Turkami, nie ze swoimi poddanymi.
EDIT: pewna analogia (nieznana np. frądziarzom, ale oni w ogóle mało wiedzą).
Podczas Rewolucji Francuskiej wprowadzono “prawo o podejrzanych”.
Według tej ustawy można było skazać na śmierć każdego “podejrzanego” (o wrogość wobec Republiki).
“Podejrzanym” był ex lege m.in. każdy ex-szlachcic.
Ogromna większość ex-szlachty przeżyła w świetnej formie do czasów Konsulatu, Cesarstwa i Restauracji. Nawet majątków im nie skonfiskowano.
January :
Tu mnie się zawsze przypomina anegdota, którą Jan Nowicki opowiadał o swoim ojcu, szło jakoś tak: kiedy ojciec umarł przyszedł lekarz i spytany o przyczynę powiedział: “proszę pana, pana ojciec nie miał już w sobie żadnego zdrowego organu, umarł na wszystko na raz”. I to jest śmierć bohatera.
czescjacek :
PENIS PENIS PENIS!!!
inz.mruwnica :
Tylko tyle? No naprawdę. Myślałem, że coś ciekawszego się za tym kryje. Gugle dają na pierwszym miejscu link do foruma, na którym zapodający dowcip przewiduje, że po zapodaniu dostanie kilkadziesiąt oburzonych PM-ów, jak to mu się zawsze zdarza – krajst! ten dowcip hańbi cywilizację śmierci! Ogłaszam niniejszym konkurs na jeszcze głupszy dowcip obrazoburczy i zgłaszam pierwszego kandydata:
Idzie sobie Jezus i odpadł Mu kutas. Ha ha! Kutas! Jezusa!
czescjacek :
Święta Katarzyna Sieneńska i Błogosławiona Karolina Kózkówna gołe kąpały się w jednej wannie. W pewnej chwili zderzyły się pośladkami i to tak klasnęło, że nie macie pojęcia.
Może być?
Gammon No.82 :
+10 za Gałczyńskiego i listy z fiołkiem.
Gammon No.82 :
Są różne wersje… Może jak mu brakło Turków do dziennego przerobu, dobierał z poddanych?
eli.wurman :
My som tu. All the time, tylko wbrew pozorom, dyskusja ziewliwa.
eli.wurman :
Otóż oczywiście nie. Bo pomimo pomimo, jak Cię napierdala ząb/nerka/wątroba/czujesz zbliżająca się śmierć/nie stać Cię na laptoczka z jabłuszkiem, to zazwyczaj jebie Cię to pierwsze pomimo, pomimo którego nie chcesz bólu, chcesz żyć i czuć rozkosz. Stąd to twoje pomimo dotyczy jakiejś wąskiej grupy dewiantów. Didn’t happen.
Choć martwienie się o memy-śremy i geny jakoś e… No jakoś jest nie dla mnie. Boje się śmierci, zwłaszcza, jak się spije do zrzygania, ale czy to wymaga jakiegokolwiek wytłumaczenie? I czemu religijność (as wiara w życie pozagrobowe itd) miałaby mieć cokolwiek z tym wspólnego? A czy niektórzy ludzie nie mogą być po prostu pomysłowi, a drudzy łakomi na ich pomysły i tak powstaje religia, i inne gałęzie showbizu? Bo ludzie chcą odrywać się od codziennych schematów pojmowania świata i od czasu do czasu doznać czegoś takiego łał? Nie pomimo tego, że to komplikuje życie, tylko dlatego właśnie, że komplikuje. Wprowadza zameNt, bez którego ludzie by się nudzili albo nie mogli oderwać np. od stresu związanego ze zdobywaniem pożywienia i uznania współplemieńców? Przecież jeśli wiara w życie pozagrobowe ma służyć ukojeniu strachu przed śmiercią, to przecież równie dobrze mogłaby powstać wiara w to, że ten strach można przezwyciężyć bez wiary w życie pozagrobowe. Ba, przecież takie projekty istnieją, w różnych kulturach (nie?). W dodatku i tak wizje życie po życiu chyba nigdy nie były takie, że nic się nie zmieni i nie ma żadnego ryzyka, że po nie będzie bardziej chujowo.
bart :
Jeżeli można to bardzo poproszę
Ja wciąż czekam!
cssng :
http://tinyurl.com/ybb7wzg
janekr :
A krwiożerczy, japoński daimyo, kiedy mu zabrakło wrogów, dobierał ze swoich? EDIT: a tak się zastanawiam, czy taki, co by kazał własnym samurajom robić laparotomię (i co gorsza układać haiku bez elektryfikacji) tylko dlatego, że miał takie kaprycho, nie nastrzelałby sobie samemu obciachu?
Gammon No.82 :
Noo… w Shogunie jeden typ kazał zrobić sepuku swojemu wujowi. I to chyba tylko za bezużyteczność.
janekr :
Noo… zastanawiam się, czy to jest wiarygodne źródło. Może niech się Barts wypowie.
Tak czy inaczej – skoro wujowi kazał, to chociaż zostało w rodzinie ;-)
Gammon No.82 :
Stąd http://newworldorder.com.pl/artykul.php?tytul=Miko%C5%82aj+Rozbicki+-+++Projekt+Cheops+%E2%80%93+czy%C5%BCby+dezinformacja%3F&id=1543 niezła paranoja, jak w zsrr, gdzie oskarżano o odchylenia lewicowe czy prawicowe.
czescjacek :
Akurat o kutasie Jezusie jest mowa w Piśmie i wiemy, że był przycięty. Zakładam, że przycięli tylko końcówkę, a nie przy nasadzie (bo takiej fuszerce rzezak nie miałby nowych klientów) i przez następne 32 lata trochę się nim pocieszył
January :
IMO dobrze, jeśli innym (zwłaszcza bliskim) z Tobą dobrze, to jest najlepsza opcja (najczęściej również dla Ciebie). Można być bucem *tylko i wyłącznie* w przypadku bycia geniuszem zbawiającym ludzkość. I trzeba mieć na to papier.
Barts :
Ej, bo ja się na tym zawsze zawieszam. Znaczy na tej konieczności wiary w jakiś kolejny level. W sensie po co ci to? tu już masz przecież w luj czasu, możesz poeksperymentować, pokumać zasady, albo spróbować narysować se swoje, generalnie masz mnóstwo okazji, żeby sobie pożyć, nacieszyć się tym na maksa (albo i nie, jak jesteś gupi), nie musisz szukać kogoś, kto będzie odpowiadał za to, że ci wyszło albo nie wyszło, więc po co ci jakiś kolejny level, w którym znowu będziesz rozgrywał w kółko od nowa te same schematy, tyle, że może bonusy będą ciekawsze, a tor przeszkód trudniejszy do pokonania. Niby można się tak bawić bez końca, ale nawet Mario się kiedyś kończy – na game over, albo congratulations.
Powtarzanie tego w kółko, tylko po to, żeby zobaczyć ten czy inny napis mi się zda trochę nie teges, najdalej po 5 levelach by mi sie znudziło chyba i w sumie nie wiem, co takiego zajebiście fajnego miałoby byc w tej idei ciągłego odradzania się na nowo w jakims lepszym świecie.
Chuja tam, lepszy świat to ja chce teraz .
Marceli Szpak :
Rze co?
Marceli Szpak :
Ja też, ale nikt mi nie da kredytu na 1000 lat na niski procent.
janekr :
Co rze co? Przeciętne 70 lat wystarcza, żeby robić co się chce, nawet jak się ma na przykład pomysł wyjebania całego świata na plecy.
Marceli Szpak :
Nie bedzie Krolestwa Bozego na ziemi.
bloody_rabbit :
W dupie mam królestwo boże. chce swiat wygodny dla Marcelich Szpaków. a skoro mam okazję go sobie poukładać teraz i nikłe prawdopodobieństwo, ze jeszcze będzie szansa, to go sobie kawałek po kawałku sklejam. jesli Bartsy maja rację i nadarzy się riplej, to ok, raz, drugi, ale w końcu mi się znudzi.
Ja jeszcze o Boyu-Żeleńskim.
Macie szczęście, że nie mam kompletu dzieł Mistrza w wersji elektronicznym, bo potrafiłbym wtedy codziennie dawać cytat absolutnie aktualny i absolutnie on-topic.
Np. jak Stowarzyszenie Rybaków w Gdyni przystąpiło do Stołu Pańskiego w intencji tego, żeby Duch Święty oświecił Komisję Kodyfikacyjną, iżby nowy Kodeks Rodzinny był zgodny z nauczaniem KK.
Czy wam to czegoś nie przypomina?
bloody_rabbit :
To akurat dla nas, bezbożników, dobrze.
Marceli Szpak :
I w tym momencie wyobrażam sobie Janka jako doktora Zoidberga jęczącego “Oh my God! I’ve wasted my whole damn life!”.
Gammon No.82 :
Nie za bezużyteczność, tylko za knucie, i chyba to jednak nie był wuj tego, co mu kazał, tylko innego. W sensie że seppuku na końcu popełniał Yabu na rozkaz Toranagi za spisek. Yabu był wujem, owszem, ale Omiego czy jak mu tam.
@ Marceli Szpak:
Marceli, ale tak jak ja to rozumiem moim małym móżdżkiem, to nie tak że jest nieskończoność riplejów, pokićkało Ci się z buddystami.
To jest tak, że jest jeden level na którym jest cholerę różnego syfu, ograniczenia czasowe, przeszkadzajki i ogólny sól bromu, i na końcu ten level kończy się nieprzyjemnym zgonem. A potem jest już życie jak w Madrycie bez przeszkadzajek, bez ograniczeń czasowych, bez zagrożenia niczym – tylko że po prostu nie byłbyś w stanie tego docenić, gdyby Ci wcześniej nie pokazano takiego shareware levelu pełnego syfu i ostrych rzeczy.
Twój status w tym fajnym levelu zależy od punktów jakie nazbierałeś w tym syfnym levelu, między innymi za nieprzeszkadznie innym graczom, w szczególności zaś za pomaganie im. Jeśli byłeś fajnym gościem wśród ogólnego syfu, to generalnie potem już się niczym nie musisz martwić, zmęczeniem, entropią, końcem – po prostu niczym.
A czasu tutaj wcale nie masz dużo (kurza twarz, ile ja go już zmarnowałem, to się w pale nie mieści). Masz tutaj pięc minut przelotem, żebyś zobaczył jak wygląda gra bez cheatów na levelu hardcore. Potem ktoś Ci wyłącza simulacrum i zaczyna się prawdziwe życie, bez chamstwa, bólu i fanatyków z forum frondy. W każdym razie mam taką nadzieję.
Also, chciałem przypomnieć to:
http://wo.blox.pl/2008/07/Moja-religia.html (Ctrl-F/Japko “barts_706”)
Wiele tłumaczy, jeśli idzie o moje podejście.
Wy tu gadu gadu, a w otchłani http://www.planewalking.dungeons.ru/outer/abyss/abyss.jpg szaleją…
Barts :
Nie ma gwarancji. Brzytew każe podejrzewać, że skoro raz sobie dalismy wkręcić perspektywę kolejnego levelu, to damy się na to nabrać znowu. Jak pamiętam ze spacerku Mojżesza po pustyni, to oni mu ten numer z Ziemią Obiecaną wykonali parę razy z rzędu, plus z tego co wiem, ci od wierzenia w ten akurat kawałek, mają dalej dość mocny problem, żeby stwierdzić, co jest fajnego w tej ziemi obiecanej, co im przypadła, bo im co i rusz czołgi po niej jeżdżą. Jak sie trzymamy tego źródła, to sorry, za bardzo mi to wygląda na numer z serii zobaczysz, że następną górką będzie lepiej. Zresztą jak sobie popatrzysz do jakiś wielkich wyobrażeń,typu Dante, Bosch i podobni, to tam zawsze piekło, niebo jest levelowane, a wszystkie opisy życia wiecznego z Biblii, to jest poradnik, jak kto będzie siedział przy stole, czyja będzie prawica, lewica, a kto stoi w kącie i robi za jukeboxa. Widzi mi się, że to wyobrażane po, niezaleznie od tego czy dobre czy złe ma w chuj jakis dziwnych ścieżek awansu, czyli znowu lecisz od nowa – wyścig szczurów, od duszy, co przeszła przez czyściec, przez zwykłego anioła do jakiegoś uberskurwiela z ognistym mieczem i trąbką, ale to też, jak się zasłużysz i będziesz tyrał jak osieł, krzewiąc dobro. Jak cię coś takiego kręci, to zrób se to tutaj, zostań przydupasem jakiegoś dyktatora i uszczęśliwiaj ludzi, po chuj ci wieczność spędzona na takim zajęciu?
a nawet jak nie, jak jest idealnie baśniowo i wszystko tonie w niebiańskim blasku, jesteś wypasionym bytem ze świadomością, rozumnością i ogólna kumacją wszystkiego, taplasz się w nektarze i wsuwasz hot dogi z ambrozją, to tez pytanie – ileż kurwa można? Te wszystkie projekty wieczności sa własnie kompletnie zjebane pod tym kątem, wszystkie brzmią jak zaproszenie, chodź, teraz będziesz miał wreszcie czas zobaczyć wszystkie odcinki Dynastii, a potem se siekniemy Bonanzę i Mode na sukces, a jak skończymy, to zaczniemy od nowa, bo co tu robić, w chuj czasu przecież jest, nie ma się o co i dokąd przepychać, nic się nie dzieje, co sto lat idziesz podlac swoja ukochana sekwoję, żeby była jakaś rozrywka, bo tak właściwie to już nawet se z innymi duszami nie posyłasz żadnych głupich filmów z jutuba, bo miliard lat temu zobaczyliście nawet te najgłupsze.
Jakbym miał wybierać, to przynajmniej buddyści mają o tyle uczciwsze podejście, ze mówią, że to tak właściwie nie ma końca, że u nich celem jest absolutny bezruch, no ale kurwa, na poważnie marnować życie na zastanawianie się nad tym, że skończysz jako mrówka, zamiast myslec o tym, żeby tu i teraz było ci dobrze, to już jest lekka przesada jednak.
to jest serio coś, czego się chyba jeszcze nie udało wymyślić żadnej religii z tych co kojarzę, a żadnej nie kojarzę za bardzo – co zrobić, żeby te przyszłe życia nie wyglądały, jak jakaś telenowela, albo film przyrodniczy.
to już serio wolę iść w jakiś pożytek, nawieźć ziemię, dokarmić robactwo, niż żyć ze świadomością, że ledwie się jedno skończy i se powiem uf, albo oj kurwa, już?, to znów ktoś się będzie dopierdalał, żebym kicał po chmurkach, dokładał do kotła, osiągał harmonię z materią wszechświata czy inny chuj.
Spierdalać. Spokój ma być.
Marceli Szpak :
Ale jak tak ciągle myślisz o tym, żeby było Ci dobrze, to w pewnym momencie lądujesz w szwajcarskim pierdlu i jest Ci niedobrze.
urbane.abuse :
Tuten by polemizował.
urbane.abuse :
A to już zależy jak sobie dla siebie zdefiniujesz dobrze. I do tego koncept kolejnych leveli i agronoma, który stoi nad toba z trzcinką tez jest całkowicie zbędny. co gorsza, często się trafia, ze jak se te dobrze zdefiniujesz tak, ze czeka cię dopiero potem, to styka to za usprawiedliwienie do robienia głupot tutaj i teraz. Wybitnie niezdrowa idea, po prostu, może i przynosi jakąs pociechę pod kątem posiadania sensu w życiu i leczy moczenie nocne, ale wad ma tyle, ze zdrowiej ją ignorować.
@ Marceli Szpak:
O wow, połynął strumień świadomości – ale za to fajnie napisane, przy uberskurwielu z ognistym mieczem i trąbką obśmiałem się jak norka. Ty wpadnij kiedyś do tego Krakówka z elementem magicznym, ja załatwię płyny, żarcie i dach nad głową, pogadamy sobie wtedy bez ograniczeń czasowo-blogowo-znakowych i to będzie dobre, coś czuję.
Co do Twojej wizji, że tu wyścig szczurów i tam potem wyścig szczurów, to jakbym wierzył w coś takiego, to bym chyba sobie odpuścił totalnie i poszedł w tango bez hamulców, albo został stałym klientem lokalnej palarni opium.
Generalnie to jest tak, że dwa tysiące lat temu ciężko było wytłumaczyć bandzie pasterzy szczegóły techniczne drugiej strony, no bo co, teraz większość ludzi nie rozumie w głupim liceum jak to jest, że suma nieskończonej liczby elementów ciągu nie chce przekroczyć np. dwóch, a przecież kurna powinno być nieskończoność, no nie? No nie? Stąd enigmatyczny opis, że będzie fajnie i już.
Po przeczytaniu dużej ilości książek, w tym tej napisanej przez czterech gości co im dostawiamy eś i wu przed imieniem, oraz paru napisanych przez pana Hawkinga, tak mnie tknęło, że w sumie to musi być tak różny stan istnienia, że po prostu brak nam narzędzi pojęciowych żeby go opisać.
Jako ćwiczenie umysłowe rozważ sobie Big Bang (nie mylić z Gang Bangiem) i co było przedtem – otóż nic nie było, bo nie było żadnego przedtem, jako że czasu też nie było (brzmi to trochę jak wizje Kononowicza). Umiesz to sobie wyobrazić? A umiesz sobie wyobrazić, że jakaś część aktualnego Ciebie mógłaby tkwić poza czasem?
Ciało umiera i idzie do piachu, lub (jak mi się to ostatnio spodobało) na części zamienne i do prosektorium dla studentów, żeby jakieś fajne studentki mogły chichotać na widok zmumifikowanych kawałków intymnych, ale świadomość, w takiej czy innej formie, wybywa gdzieś poza wymiary które znamy. Ma jakiś dalszy ciąg, ba, nawet może ma jakieś nowe ciało? I trwa sobie gdzieś, gdzie nie ma entropii, sił rozkładu, zepsucia i upływu czasu?
Of kors, to są tylko moje smutne rozważania, wynik nadmiaru czasu i dziwnych lektur, hipochondrii, i pragnienia elementarnej sprawiedliwości, czy też może po prostu happy endu. Ale w skrócie, ciąg dalszy po śmierci, który mam nadzieję że jest, jeśli jest, to jest tak totalnie inny, że próby wyobrażenia go sobie i opisania przy użyciu znanych nam pojęć jest tylko jakimś karykaturalnym przedstawieniem, coś jak próba wytłumaczenia mieszkańcom statycznej dwuwymiarowej kartki dynamicznego, zmiennego, wielowymiarowego świata.
I w związku z tym myślenie że tam też się będzie zapierdalać, a potem next level i tak ad mortem usrandum, a w zasadzie ad multpiles mortes usrandes, to jakaś chora karykatura, tak jak ta cholerna książka Astrid Lindgren o braciach Lwie Serce, co to mają przejebane, umierają w wyniku pożaru, potem idą do następnego świata, ale, haha!, tam też mają przejebane, bo są tam bad guye, smoki i wąż pod wodospadem, no a potem znowu umierają i kolejny świat, podobno lepszy, ale są jeszcze inne, mniej fajne, i kurna, na ich miejscu, to już bym z marszu gwałcił chaty i podpalał staruszki, no bo w końcu ile można. Takiej wizji też mówię nie.
A teraz odbierzecie mi legitymację TTDKN, bo mieć tu takiego gościa, to jakby na Frondzie mieli satanistę. Also, strumień świadomości, chciałem dorównać Marcelemu, ciekawym czy się udało.
Barts :
Biedny Pambuk nie przewidział, że na stworzonej przezeń Ziemi pojawi się jakaś forma życia powyżej bandy pasterzy?
Czyli coś tam tak sobie trwa acz nie śmierdzi. Gdzie owa fajność?
Podobno strumieniem świadomości to bez wielkich liter i znaków przestankowych.
Gammon No.82 :
brak wielkich to chujowe umieszczenie szifta na netbooku, a do znaków przestankowych mam random generator. Tyle o technikaliach.
Barts :
nie umiem sobie wyobrazić, nawet się nie staram, jak mnie kto pyta o wieczność, to odsyłam do joyce’a, u niego ptaszki kawałek wieczności w dzióbkach nosiły i taka definicja ‘w chuj długo’ mi wystarcza. nie potrafię sobie wyobrazić istnienia poza czasem, bez odbioru przepływających minut, lat i eonów, bo za bardzo mi to przypomina przeciągający się koszmarne zejście po szerokiej ścieżce spida, pogonionej pół litrem, kiedy też całe rano siedzisz i się zastanawiasz czy świat się jeszcze kiedyś zacznie ruszać. I boisz się że zacznie.
Oferta, że teraz wziąłeś, wykitowałeś i przez resztę twojego istnienia, czyli zawsze, będzie się w kółko działo to samo, to takie trochę zaproszenie nie wprost do zostania warzywem, nie chce się nawet nad tym zastanawiać, mogę przyjąć, że są ludzie, których to kręci, że ich świadomość istnieje wiecznie, ja mojej jednak wolałabym dać dychnąć, nawet nie za bardzo bym chciał, żeby ktoś ze mnie zrobił drugą Wintermute czy innego hala9000.
Zauważ, że te live forever sprowadza się tak właściwie do dwóch wyborów – albo tyrasz, albo wisisz gdzieś zawieszony w jakiejś próżni, która spoko, podobno cię uszczęśliwia, ale ja w to jakoś nie wierzę, nie dociera do mnie, co w tym takiego fajnego. nie prościej po prostu przyjąć, że i owszem bezruch, próżnia, ale bez odczuwania, bez narażania sie na jakieś tam bodźce – no bo ta świadomość musi jakoś reagować – i wszystko kończy sie tutaj normalnie w ziemi, na talerzu robalom? Naprawdę aż tak cię korci sprawdzać, jak to jest fajnie byc jakimś tam elektronem, czy innym mini pierwiastkiem duchowym, który gdzieś tam popierdala, bez pamięci o przeszłym życiu i może jest i z niego jakiś globalny pożytek, może lampy się od tego świecą, ale ty tak właściwie chuja z tego masz. Aż tak fajna jest ta perspektywa, że spokój jest nieosiągalny, ze zawsze coś musi się z tobą dziać? że nie możesz po prostu wziąć zniknąć, przestać sobie tym wszystkim zawracać dupę?
Na czym polega życie, masz okazję dowiedzieć się tu i teraz i jak najbardziej, fajnie skorzystać z takiej oferty i warto się jej trzymać wszystkimi zębami. Ale wcale nie wiem, czy wystarcza ona do tego, żeby się upierać przy trwaniu bez końca, niezależnie od formy. Koniec jest temu właśnie fajny, ze daje jakąś możliwą do ogarnięcia perspektywę, żyjesz ze świadomością, że jak już polecą creditsy z soundtrackiem, to nie ma już nic dalej, wszystko, co miałeś zobaczyć, już zobaczyłeś, twój haj skor zależy tylko od ciebie, a to, ze ominąłeś hidden bonusy to juz musisz sie z tym pogodzić, bo nie można wracać do sejwów.
nie chcę ci wpierać, ze to podejście sporo w życiu upraszcza, ale tak jest.
Zaproszenie do KRK jak najbardziej, tylko, ze teraz stolicę obsrało koncertami, nie dość, ze FreeForm, to jeszcze Heliocentrics, więc jakaś szansa najbliżej przy Biosphere na Unsound, ale jeszcze nie wiem, czy pochytam to wszystko czasowo. a przy tej pogodzie koncert to jedyne co mnie może ruszyć z domu :)
Barts :
Ja umiem, ja! To jest w istocie bardzo proste: czas jest jak północ magnetyczna. W naszych rozsądnych szerokościach geograficznych bardzo ładnie wiadomo w którą stronę jest wcześniej w którą później, a to co do tego prostopadłe to jest w bok. Ale jak zaczniesz zbliżać się do bieguna magnetycznego (czasu Plancka) to igła kompasu zacznie wariować. Później zamienia się lekko z “w górę” a wcześniej z “w lewo na ukos” i już nic nie wiadomo. W ten sposób nawet nie dojdziesz do bieguna (absolutnego początku czasu), bo to pojęcie na Arktyce jest nonsensowne — jest dobrze zdefiniowane tylko z dużej odległości naszych szerokości geograficznych. Ale nawet gdybyś doszedł i określił (dość arbitralnie) “tu jest najpółnocniejsza północ” to pytanie o to co było przed Big Bangiem będzie miało tyle sensu co “co jest na północ od bieguna północnego” (tak wiem, magnetyczny i geograficzny to nie to samo, ale to tylko metafora).
inz.mruwnica :
Rozjebało mi mózg, kthxbye.
A tak wogle wogle to słyszało towarzystwo o “nieśmiertelności kwantowej”? To jest dopiero zabawny koncept. Przy okazji polecam też to.
inz.mruwnica :
No ale co? Niejasne? Chcesz wiedzieć co było przed Big Bangiem? To weź kompas i spróbuj dojść na biegun. Powodzenia. EDIT: a potem jak już dojdziesz to zrób jeszcze krok na północ.
inz.mruwnica :
Noale dlaczego uważasz, że to jest dobra analogia?
EDIT: bo to wygląda tak: “Weź linijkę, no i zobacz, ona ma koniec. I dalej za tym końcem nie ma już linijki. Z czasem jest tak samo.”
EDIT II: jaka ładna literówka…
“w Twoim przykladzie punk osobliwy bierze sie z tego, ze wyidealizowales sobie stozek”
Barts :