Chemtrails: śmierć spadająca z niebios
Jakiś czas temu obiecałem wam notkę o morgellonach, czyli sztucznych włóknach tworzących się ludziom pod skórą. Te obce ciała miały formować się w efekcie spożywania żywności modyfikowanej genetycznie. Chorym na morgellony zazwyczaj polepsza się po kuracji lekami antypsychotycznymi podawanymi w wypadku halucynozy pasożytniczej — nazwa dokładnie oddaje istotę schorzenia. Część pacjentów odmawia kuracji, twierdząc, że taka diagnoza uwłacza ich godności. I tu w zasadzie mógłbym zakończyć wpis o morgellonach, bo temat okazał się wybitnie nierozwojowy, a amerykańskie rządowe Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom wciąż bada to schorzenie — może się więc okazać, że faktycznie coś jest na rzeczy.
Podczas researchu morgellonów trafiłem jednak na fascynujący trop. Okazuje się, że zakażenie toksycznymi genami zawartymi w GMO to tylko jedna z hipotez tłumaczących powstawanie morgellonów. Według innej, morgellony to nanotechnologiczne, zdalnie zasilane i sterowane roboty, które dostają się do organizmu z chemtrailsów. Nie, serio. Nie żartuję. O, proszę.
Chemtrailsy, nazywane też smugami chemicznymi, to przyczynek do mojej prywatnej teorii, że najlepiej rozchodzi się wiedza o spiskach, których działanie można zaobserwować z własnego ganku. Większość z nas ogląda chemtrailsy każdego pogodnego dnia: to smugi kondensacyjne pozostawiane przez samoloty. „Zwykłe” smugi (ang. contrails) tworzą się w wyniku powstawania kryształków lodu wokół drobinek spalin. Dzieje się to na wysokości kilku do kilkunastu kilometrów, w konkretnych warunkach pogodowych. Chemtrailsy zaś udają tylko smugi kondensacyjne, a naprawdę są koktajlem groźnych chemikaliów, którym Rząd Światowy polewa ludzkość. Po co polewa i czy aby na pewno polewa?
Krótka dygresja: imponuje mi szacunek, jakim darzą się wzajemnie spiskoteoretycy różnych wyznań. Jeden wierzy, że Kennedy’ego zamordowała żydowska mafia, drugi obstawia kosmitów, ale zazwyczaj trzymają ze sobą sztamę. Łączy ich walka o Prawdę przeciwko wspólnemu Przeciwnikowi, który tę Prawdę Ukrywa — i nic to, że ich Prawdy wzajemnie się wykluczają! Z jednej strony może to być syndrom polskiej opozycji solidarnościowej, która jednoczyła najróżniejsze nurty polityczne w walce z komuną, przy cichym założeniu, że kiedy komuna padnie, to wtedy sobie pogadamy o całej reszcie. Istnieje też ewentualność, że w przypadku spiskoteoretyków zawsze da się znaleźć wspólną płaszczyznę (w naszym przykładzie o JFK będzie to pozaziemskie pochodzenie Jewriejskiego Plemienia). Zresztą zapewne w wyniku niepotrzebnego dopatrywania się wspólnego mianownika David Icke bywa oskarżany o antysemityzm — jego przeciwnicy twierdzą, że kiedy mówi „jaszczury”, myśli „Żydzi”.
Jakie są więc Prawdy tropicieli chemtrailsów? Hipoteza najbardziej mainstreamowa: chemtrailsy służą do kontroli klimatu. Jedni twierdzą, że zawarty w nich tlenek glinu odbija promieniowanie słoneczne, ochładzając Ziemię. Inni dodają, że oprócz tlenku glinu w smugach znajdują się również sole baru, służące programowi HAARP do wywoływania trzęsień ziemi i aktywizacji wulkanów. Co ciekawe, hipoteza klimatyczna zawiera ziarenko prawdy: cirrusy tworzące się czasem od smug kondensacyjnych mają pewien wpływ na klimat Ziemi. Kiedy po atakach 11 września w USA na trzy dni wstrzymano ruch lotniczy, meteorolodzy zaobserwowali gwałtowny wzrost dobowej różnicy temperatur.
Inne, weselsze hipotezy zakładają, że aluminium i bar opadają na ziemię, dostają się do organizmów ludzkich i służą za anteny do kontroli myśli, ewentualnie do wzmacniania szkodliwego działania niskich częstotliwości, którymi bogobojnych Amerykanów atakuje ich własna armia. Hipoteza o opryskiwaniu obywateli szczepionkami została obalona ze względu na fakt, że po przelocie samolotów ludzie zazwyczaj czują się gorzej — a więc szczepienia odpadają, po nich się polepsza. Osoby, które na tyłach znaków drogowych dostrzegają zakodowane instrukcje dla wojsk okupacyjnych ONZ, faworyzują tezę o kontroli populacji: chemtrailsy trują nieprawomyślnych obywateli, fundując im lekką grypkę, bóle brzucha, głowy i stawów, podskakujące powieki, problemy z oddychaniem i ogólne rozbicie. Lista symptomów wydaje się znajoma? Bingo! To te same objawy, z którymi świetnie radzi sobie większość specyfików i procedur medycyny alternatywnej! Za wyjątkiem tików powiek. Nikt nie radzi sobie z tikami powiek.
Przy pisaniu takich tekstów najfajniejszy jest research. Oto ukochany przeze mnie polski akcent, czyli przełożenie globalnego spisku na przaśną rzeczywistość południowej Polski. Komentator artykułu poświęconego chemtrailsom w witrynie „Otwórz oczy” sugeruje, że górnośląscy farmaceuci też są w zmowie:
Obserwujemy to zjawisko od paru miesięcy w Polsce, Jastrzębie Zdrój. Rekord 5 szt. chemtriali, rano cieniutkie smugi, po południu prawie się łączyły. Zjawisko tzw. ciągłej grypki, krząkanie i uczucie że coś mamy w gardle. Zgadzam się z tematem w 100%, to nie jest teoria, to jest fakt. Poza tym na innej stronie ktoś podał że to jest mycie samolotów. Torpeduje to stwierdzenie prostym wyjaśnieniem, niebo to nie airmyjnia. Rozumien jeden, dwa, trzy samoloty, ale żeby myć nad miastem ? ze 20 samolotów ? Bzdura, a dziwnie po chemtrialach robią się kolejki w aptekach ? Biznes całą gębą…
Oto link do tekstu z 2000 r., którego autorowi wydaje się, że Związek Radziecki wciąż istnieje. Możecie powiedzieć, że się czepiam — odpowiem, że to niby drobiazg, ale świetnie ilustrujący pogardę dla rzeczywistości. Link do pierwotnej lokalizacji tekstu prowadzi do strony Surfing The Apocalypse — zajrzałem tam na chwilę i przyciągnęła mnie hipnotyczna reklama z dziwacznym tekstem i jeszcze dziwniejszą oprawą graficzną. Zaprowadziła mnie do strony eFoodsDirect sprzedającej liofilizowaną i puszkowaną żywność dla świadomych obywateli pragnących uniezależnić się od rządowych dostaw jedzenia (lub dysponujących ograniczoną przestrzenią magazynową w swoim schronie przeciwatomowym). Bestsellery to Freedom Unit i Liberty Unit — zestawy rocznego wyżywienia dla jednego dorosłego z dołączoną książką kucharską.
Dokumentacja zdjęciowa teorii chemtrailsów dzieli się na dwie nierówne kupki. Większy stosik to zdjęcia samych smug, zazwyczaj wykonywane przez tropiciela w jego miejscu zamieszkania. Mniejsza kupka to fotografie narzędzi zbrodni: dziwnych fragmentów kadłuba, dysz, a nawet wnętrz samolotów, z beczkami wypełnionymi tajemniczą substancją.
I tu czas wspomnieć o Contrail Science.
Chemtrails to bardzo popularna teoria spiskowa (to przez widzialność z ganku, mówię wam). Tak popularna, że dorobiła się specjalnej strony poświęconej obalaniu „faktów o chemtrailsach”. Jej autor, kryjący się pod nickiem Uncinus, odnalazł wyjaśnienie zagadki beczek (oraz oryginalne zdjęcie w serwisie airliners.net). Okazuje się, że fotografia pokazuje wnętrze Boeinga służącego m.in. do testów gwałtownych zmian obciążenia pokładu — stąd beczki, będące częścią hydraulicznego układu symulującego takie zmiany. Wersja zdjęcia krążaca po stronach i forach wyznawców teorii chemtrailsów została nieco zmodyfikowana: ktoś dodał w Photoshopie napisy „Sprayer 05” i „Hazmat [hazardous material] Inside”. Świadczy to, że ledwie krok dzieli głupotę od oszustwa.
Dzięki Contral Science dowiedziałem się też, że Poszukiwacze Prawdy biorą za rozpylacze chemtrailsów następujące akcesoria: naukowe przyrządy do pobierania próbek powietrza, do badań nad oblodzeniem kadłubów samolotów, otwory do awaryjnego zrzutu paliwa, umocowania anten ciągniętych za samolotem, generatory dymu (do badania wirów wytwarzanych przez kadłub), urządzenia do zasiewania chmur i tankowania w powietrzu. Za chemtrailsy brano zaś wodę zrzucaną przez samoloty do gaszenia pożarów czy odrzut z rakiet do wspomagania startu. Polecam samodzielną lekturę Contral Science — to kopalnia wiedzy o mitach związanych ze smugami kondensacyjnymi, a jej Szacowny Gospodarz z rozbrajającym i budzącym podziw spokojem odpiera ataki szaleńców w komentarzach.
Birger:
Uncinusie, wyjaśnij mi proszę, w którym roku odkryto utrzymujące się długo smugi? I dlaczego słyszę dźwięki o wysokiej częstotliwości, kiedy widzę chemosamolot albo zorzę polarną??Uncinus:
Odkryto je w 1921 r. Zobacz: http://contrailscience.com/pre-wwii-contrails/Nie wiem, dlaczego słyszysz dźwięki.
Wpis zrobił się długi, wspomnę więc tylko, że wbrew pozorom nie jesteśmy bezbronni wobec zagrożenia. Najlepsza obrona to pozytywna energia orgonowa. Możemy otaczać się nią, kupując w sieci orgonity — piramidki z zatopionymi w żywicy wiórkami metalowymi. Estetów dbających o wystrój wnętrza domu pocieszam, że orgonity występują w wersjach ozdobnych. Osoby gotowe bezinteresownie pomagać sąsiadom powinny zainteresować się działem orgonowym do samodzielnego montażu. Takie działo rozgania chemtrailsy i chmury — może więc przydać się w kwestii zabezpieczenia pogody do grilla. David Icke ma taką armatę w ogródku!
Ech, a miało być o morgellonach…
P.S. Już po opublikowaniu tekstu przypomniało mi się, że miałem wspomnieć o polskiej Wikipedii, którą oprócz UPR-owców redagują również wyznawcy teorii spiskowych! Oto akapit z hasła o smugach kondensacyjnych:
Problem stwarza wytłumaczenie ciągłych, rozpraszających się smug pojawiających się za samolotem. Zjawisko nie występujące do lat 90-tych, zdaje się być ukrywane przed informacją publiczną. Niektóre teorie mówią o specjalnych dodatkach (tlenek glinu, bar), które mają poprawić jakość paliw, dzięki czemu loty będą bardziej ekonomiczne. Inna teoria mówi o tzw. chemtrails (smugach chemicznych), których zadaniem ma być kontrola populacji poprzez opady w postaci włókien wywołujące choroby podobne do grypy lub też globalna modyfikacja pogody (ochrona ziemi przed globalnym ociepleniem). Brak oficjalnych doniesień na ten temat.
Ukrywane przed informacją publiczną? WTF?
Zdjęcie smug: Roo Reynolds, CC.
mrw :
Też, jednakoż cipierwsi przypominają mi gości, którzy są tak bardzo nieprzesądni, że urządzają sobie specjalne zloty przechodzenia pod drabiną wśród stada czarnych kotów.
eli.wurman :
Jasne… zaraz mi jeszcze udowodnisz, że jednak jestem kibicem Wisły.
urbane.abuse :
No to trochę pojechaliśmy w rozkojarzenia. Mariola była dawno temu, a to “ke?” to bym nigdy nie pomyślał, że jest takie jednoznaczne.
Koty potrafią wymruczeć chorobę
Genialne! Okłady z kotów, dlaczego nikt jeszcze na to nie wpadł?
Przytul kota! :)
hlb :
Zdaje się, że popełniłem faux pas. To już całkowicie inna rozmowa. Nazwisko obiło mi się o uszy. To jednak nie moje podwórko. Więc bez dodatkowych konsultacji i na podstawie przejrzenia spisu treści i dwóch rozdziałów… Mogę tyko powiedzieć, że to wygląda na bardzo porządnie napisane. Zresztą to Springer oni praktycznie nie wydają niczego kiepskiego. Drugi rozdział akurat mi się podobał lubię taki styl. Tylko, że imho to pozycja dość specjalistyczna. Jeśli to zagadnienie Cie kręci to raczej bym się nie zastanawiał. (A jak na Springera to nawet tanio.)
hlb :
Ależ ja nie mam pojęcia niestety. :-(
nameste :
Ok, przepraszam. Zauważyłem, że w tutejszej gwarze słowa “flejm” używa się jako synonim dyskusji, a może i rozmowy. Ja pisząc “flejm” miałem na myśli to gwarowe znaczenie.
nameste :
Pewnie, że przeczytałem.
Ale wyliczone tam przez Ciebie problemy nie pojawiały się (chyba) we wspomnianych Twoich dyskusjach kończących się nieprzyjemnie.
nameste :
Ale o mistrzostwo w tym to raczej nietrudno. Chyba większość dyskusji/flejmów w internecie kończy się w ten sposób.
pozdrawiam
Quasi :
Nie, jako buc.
inz.mruwnica :
Ogólnie w kwestii ateizmu zgadzam się z Lawrencem Milesem, który napisał, że nie będzie siebie nazywać ateistą, żeby nie należeć do międzynarodówki walczących ateistów Dawkinsa.
A potem przychodzi szara rzeczywistość i czujesz, że jak nie utłuczesz buca to się udusisz i co tu zrobić.
bart :
Tak.
bart :
Nie.
bart :
Rozumiem, że chodzi o poglądy moje na postępowanie z chrześcijanami, a nie poglądy chrześcijan.
No tak. Z tym, że znane nie tylko mnie, wszak je tutaj obszernie relacjonowałem.
pozdrawiam
mrw :
I właśnie dlatego jest mi wszystko jedno, czy należę do międzynarodówki Dawkinsoidów czy nie. I zgadzam się z Ransidem aka Bambi, który twierdzi “FUCK RELIGION FUCK POLITICS FUCK THE LOT OF YOU”.
mdh :
Gdybym sie nazywał na drugie Derrida to bym się może dąsał, ale tak to faux pas nie zauważyłem:). Dzieki za pomoc tak czy owak.
Gammon No.82 :
Poguglam jeszcze, chociaż sęk w tym że nic prawdziwie krytycznego o tym nie mogę znaleźć. A zazwyczaj najłatwiej oceniac po zarzutach.
inz.mruwnica :
Nie, ty kibicujesz nie-byciu kibicem Wisły i nie-byciu kibicem Cracovii. Też poryte, dla mnie bomba.
urbane.abuse :
To jest w ogóle bardzo ciekawe pytanie z punktu widzenia ewolucji – jaką konkretnie mamy korzyść ewolucyjną z tego, że (a) nasze wydzieliny cielesne mają intensywny zapach, (b) przeważnie odczuwamy go jako coś nieprzyjemnego. Gdyby przyroda chciała, to spokojnie mogłaby nam wyłączyć a i b. Prawdopodobnie tak jak z bezinteresowną agresją wewnątrzgatunkową, chciała dam nać dodatkową zachętę do podboju nowych terenów (gdzie nie będzie cuchnących i wkurzających sąsiadów).
wo :
Hm, ale od kiedy odczuwamy go jako coś nieprzyjemnego?
Quasi :
Im bardziej Ci odpowiadam w tym podwątku, tym bardziej jakbym przyznawał Ci rację, że rzeczywiście, się kończyły nieprzyjemnie (i masowo). Więc disklameruję: co się skończyło, to się skończyło. Kropka. A kto jaką z tego (nie)przyjemność miał, to już naprawdę kwestia ostro subiektywna.
Generalnie są chyba trzy czynniki, które mogą spowodować, że mój udział w d/r/cz-cz robi się flejmowaty: (1) przypadek, (2) płynna/notorycznie zmieniająca się albo wręcz nieujawniana teza, (3) wykręcanie się od odpowiedzi na “sprawdzam” (as in: Ty pytasz mdh o konkrety, a on mówi “bredzisz”). Gwoli uczciwości nie wykluczam, że samego siebie też może bym czasem sflejmował, ale z powodów technicznych jest to trudne.
Moje problemy z Twoimi tekstami częściowo zahaczają jedynie o pkt (2). Więc sam rozumiesz.
Gammon No.82 :
Przebiję. Pierwszy pecet, którego miałem w domu to była “Mazovia”.
Możecie mnie dotknąć – to ten, co dotykał “Mazovii”
Owszem, z dyskiem 10 MB.
wo :
ter”
Flejmy były? Naprawdę? Przecież to było w faqu w dokumentacji.
Od “chi”. Coś w rodzaju “kajrajter” zalecane było.
bart :
Może być “…ale Zulus”?
janekr :
Nooo! To jest coś.
Gdyby nie to, że tu jest DKN ateistyczno lewacki think czołg, to mógłbyś nawet stać się obiektem kultu.
Gammon No.82 :
I PIGMEJ TEŻ NIE
bart :
“Jestem ateistą, ale wypić też lubię.”
“Jestem ateistą, ale takim hardkorwym!”
jestem ateistą, ale miło było pana spotkać
bart :
AŻ 4%?!?
BTW mi też edit nie działa. I co ja teraz pocznę?
mdh :
Jaskinie? Gorące źródła siarkowe?
Ktoś badał jakieś bakterie tam żyjące na zasadzie ilościowych przewidywań i porównania po pewnym czasie z rzeczywistością?
Zgodnie z prawami fizyki z kul bilardowych w położeniu A1 może po karambolu wyjść położenie A2, a z kul w położeniu B1 – położenie B2.
Można byłoby zamienić A1 i B1 miejcami i na podstawie tych samych praw fizyki ex post wytłumaczyć, jak to się stało, że z A1 zrobiło się B2, a z B1 zrobiło się A2.
Problem demarkacji ma charakter normatywny, a za poszczególnymi rozwiązaniami przemawiać może jedynie ich użyteczność. Co konkretnie przemawia akurat za kryterium Poppera?
Pytanie brzmi, czy teoria Newtona w obecnej formie nie stanowi przypadku “rozparcelowania teorii na podteorie i udawania, że wszystko działa”. Nic ponad.
Na ile to rozumiem – tylko w sensie instrumentalnym. Teorie to nie tylko aparat matematyczny i przewidywania; teorie postulują różne tam obiekty. A teoria Newtona postuluje inne obiekty, niż OTW. Dlatego mnie nie przekonuje, że jedna stanowi “szczególny przypadek” drugiej.
Gammon No.82 :
Gdzieś w Polsce (gugiel mówi “Zielonka”) jest Dom Weselny “Mezalians”
bart :
Jeszcze w XVI wieku odczuwano zapaszki spod paszki jako przyjemne, a nawet starano się je intensyfikować.
Jestem ateistą, ale krzyczę O MATKO BOSKA, gdy dochodzę.
janekr :
“System wersalski polegał na tym, że Niemcy zostały pozbawione jako takiej armii. Została utworzona strefa jakby buforowa – Lombardia i Lotaryngia. To był taki mezalians polityki.”
[z wypowiedzi kandydata na studia, kiedyś tam dawno temu]
Jestem Eli, jestem ateistą, ale w sumie to jest mi bardzo wszystko jedno.
Gammon No.82 :
W takiej bezosobowej formie to zdanie będzie prawdziwe dla dowolnego stulecia, bo pewnie w każdym się zdarzy kilka takich osób.
Gammon No.82 :
A mnie kiedyś wyciepło z tramwaju w Krakowie jak jedna baletnica podniosła łapę. Przykre to było bardzo.
janekr :
A w okolicach Zegrza Dom Pogrzebowy Apokalipsa.
“Jestem ateistą, ale zmieńmy temat.”
eli.wurman :
Niech Ci będzie, że kibicuję. Wspominam tylko jak widzę, że ludzie marnują glukozę.
mrw :
Na pewno nic wprost. To są masochiści — jak ich tłuczesz to się tylko utwierdzają w racji. Zanim zwyciężymy lepiej zmieńmy zasady gry.
wo :
Jacyś historycy od smrodologii ze źródeł wyciągają wniosek, że to było wówczas typowe. Smrodologowie twierdzą też, że moda na perfumę zmienia się cyklicznie i na przemian preferowane są zapachy “ciężkie/fizjologiczne” typu piżmo i “lekkie/kwiatowe”. Rzymianie polewali żarcie sosem ze zgniłych ryb i fetor im nie przeszkadzał.
Co (to już mój pogląd) sugerowałoby, że preferencje i antypreferencje dla smrodków są wyuczone, historycznie zmienne itd. Prawdopodobnie wyjątek stanowi smród gówienny, substancje śmierdząco-drażniące (chlor), smrody syntetyczne niewystępujące w przyrodzie albo występujące w bardzo nikłych stężeniach.
Jeszcze jedno. Ja się z tobą w tej sprawie nie zamierzam kłócić. Po prostu referuję, co kiedyś tam przeczytałem. Jeśli a priori uważasz to za niewiarygodną bzdurę, to o.k.
eli.wurman :
Nie ma to jak zatłoczony pekaes we wschodniej Polsce w środku lata.
bart :
No właśnie, to nie jest tak, że zapach wydzielin stał się istotny dopiero wtedy, kiedy zaczęliśmy się myć, a zaczęliśmy się myć ze względu na mniejsze ryzyko infekcji?
Gammon No.82 :
Urban legend – Kopaliński (z którym wolę się mylić niż mieć rację wbrew niemu) pisał w jednym z “Kotów w worku”, że nie mamy źródeł na temat zapachu i smaku ich sosów.
Gammon No.82 :
Kłamiesz.
(- This is abuse!
– Ah yes, you want room 12A, just along the corridor)
Patso :
Czyli powinny być kwity, że pod koniec XIX w. zjawisko mycia przybrało na intensywności, zwłaszcza w wykształconych warstwach społecznych.
wo :
Są zachowane przepisy na ten sosik. Rybki wrzucało się do dzbana/amfory o długiej, wąskiej szyjce i w letniej porze zakopywało się do ziemi tak, żeby wylot był nad ziemią. Trzeba było odczekać kilka tygodni, a dalej zawartość wyciskało się przez szmatę. Wytłoki można było czymś zalać (wodą? Tanim Winem?) i wycisnąć ponownie – powstawał tańszy sosik dla ubogich.
Na temat garum jest też pogląd, że pachniał wspaniale.
http://en.wikipedia.org/wiki/Fish_sauce
Ale nie chce mi się wierzyć.
A w sprawie źródeł to skonsultuj się z Ewą W.-B., albo ja to zrobię, jak tylko ją spotkam.
EDIT, aha, podobno Jedyne Absolutnie Prawdziwe Garum robiło się z jakiejśtam [endemicznej?] ryby, która występowała w jakimśtam jeziorze, ale potem przestała występować, bo Rzymianie wszystko wyłapali.
bart :
No ale przecież są kwity, że myto się w starożytności i renesansie, bez znajomości pojęcia “infekcja”.
eli.wurman :
Zacytuję znów (nie Boya, nie):
wo :
Ale ja nie twierdzę, że się nie myto przed XIX w.
bart :
Na ile “Shogun” i “Tai-Pan”, a zwłaszcza fragmenty o czyściutkich Chińczykach i Japończykach w zestawieniu ze śmierdzącymi, nie myjącymi się Europejczykami są oparte na prawdzie historycznej?
janekr :
Mogę podać coś na temat czasów 200 lat późniejszych.
Opisy Japończyków podczas wojny rosyjsko-japońskiej (na froncie było mnóstwo korespondentów wojennych, obserwatorów z państw neutralnych i przypadkowych gości) podkreślają, że myli się często i wręcz nałogowo, podobnie jak zmieniali bieliznę.
Natomiast Iwan – no cóż – podobno śmierdział wniebogłosy.
We wspomnieniach żołnierzy 101 Powietrzno-Desantowej (tej od “Kompanii Braci”) przewija się motyw szoku kulturowego po wkroczeniu do Niemiec. Szok był odwrotny – z lekkim wstydem przyznawali, że Niemcy wydali im się najbliżsi cywilizacyjnie: papier toaletowy i bieżąca woda w toaletach były normą, zaskakiwała dbałość o higienę osobistą, zwłaszcza w kontraście do Francuzów-brudasów.
Ale odbiegliśmy w podskokach od meritumu, którym był “Ludzki smród budzący odrazę – ewolucja czy kultura?”…
nameste :
Widziałem już, jak się skarżyłeś na “migoczące” tezy (2), ale nie przypominam sobie, abyś skarżył się na obecność tego problemu akurat w moich tekstach. Ja zdaję sobie sprawę, że jest to poważna patologia (sam najdotkliwiej jej doświadczyłem chyba ze strony wyrusa) i świadomie na pewno jej nie popełniam.
pozdrawiam
O Matko Bosko, tego jeszcze nie widziałem.
http://www.emo.geilescheisse.com/videos/gigantische-nazi-frau-vs-juden-roboter.html
Gammon No.82 :
Jeśli wierzyć Maguelonne Toussaint-Samat (A History of Food, wyszło po polsku jako Historia naturalna i moralna jedzenia), każde miasto portowe miało swoje własne Jedyne Absolutnie Prawdziwe Garum. Co do smrodu, zdania są podzielone.
Por. rozdział z tej książki: The History of Garum, p. 373.
O smrodzie.
1. Trzeba pamiętać o kilku kwestiach:
– Zarówno system wydzielania smrodów jak i system ich percepcji odziedziczyliśmy po zwierzęcych przodkach. U wielu zwierząt smrody mają kluczowe znaczenie w identyfikacji, komunikacji między osobnikami i w sterowaniu behawiorem.
Nie należy prowadzić rozważań na temat ewolucji ludzkiego smrodu w oderwaniu od rozważań na temat ewolucji smrodu zwierzęcego, zwłaszcza ssaczego. Niestety, nigdy nic na ten temat nie czytałem i nie mam żadnych kwitów.
– Pierwotni ludzie chodzili nago, a w tak przewiewnych warunkach za bardzo się nie zakiszali, więc pewnie zazwyczaj śmierdzieli mniej intensywnie niż śmierdzą ludzie cywilizowani zaniedbujący higienę. Być może życie bez ubrania, mycia, perfum itp. mogło też inaczej wpływać na fizjologię skóry oraz na skład jakościowy, ilościowy i rozmieszczenie flory bakteryjnej – a to mogło się jakoś przekładać na inną woń niemytego dzikusa.
– Receptory węchowe – i ogólnie percepcja węchowa – nie jest zbyt precyzyjna/specyficzna, więc jednakowe wrażenia węchowe mogą wywoływać różne związki chemiczne (wyczuwanie jednych mogło mieć znaczenie adaptacyjne, innych nie – czujemy je przez przypadek) lub jeden związek chemiczny może wywoływać jakościowo różne wrażenia węchowe w zależności od stężenia (np. taką właściwość ma bodajże kadaweryna).
Ponadto może tu istnieć pewna (przynajmniej czasami) nieadaptacyjna zmienność międzyosobnicza (jak w przypadku percepcji smaku fenylotiomocznika), a może i zmienność ontogenetyczna (zdaje się, że u ludzi narząd Jacobsona ulega stopniowej atrofii wraz z wiekiem).
– Ponoć ukierunkowanie ludzkiego obrzydzenia jest częściowo wyuczalne we wczesnym dzieciństwie (jak język?), więc różni ludzie mogą brzydzić się różnych rzeczy, w zależności od warunków w jakich dorastali.
2. Kilka lat temu w “Polityce” był artykuł poświęcony historii ludzkiego brudu, smrodu i higieny.
pozdrawiam
Gammon No.82 :
A ja właśnie piję drinki 1,5 godz. jazdy autkiem od miejsca “wesołych igraszek Hitlera i Ewy Braun” ;-) Jak ruszę tyłek znad basenu, to Ci fotkę podeślę.
Quasi :
Zdaje się, że wiele (większość?) estrów daje zupełnie inny smrodoefekt zależnie od stężenia, ale to niech WO i RobertP ewentualnie potwierdzą.
Gammon No.82 :
Pamiętaj, że to jest naród który wynalazł (i używa) to: http://en.wikipedia.org/wiki/Washlet
inz.mruwnica :
A bo to jak z np. Kafką -nawet jeśli ktoś wcześniej robił coś podobnego, to geniusz wyznacza nowy układ współrzędnych i wszystko widzimy przez pryzmat nowego układu. Niesprawiedliwe, ale ain’t life a bitch?
mdh :
I see what you did there.
bart :
Co więcej, w średniowieczu (ale przed 1348/9r.) w Europie myto się dość chętnie w publicznych łaźniach, w dodatku koedukacyjnie.
bloody_rabbit :
MRW dawał kiedyś linki do takich cudnych filmów szkoleniowych dla dzieci; bodaj nawet kupa tam się śmiała i śpiewała.
urbane.abuse :
O rety, a skąd taka cezura?
urbane.abuse :
Z monografii Georgesa Vigarello Czystość i brud wynika, że rzeczywiście, łaźnie tego typu zaczęły zanikać w XIV wieku, ale nie aż tak “skokowo”, jak piszesz:
W tym czasie we Francji łaźnie ciągle jeszcze istniały, ale (podobnie w innych krajach) zmieniły charakter, stając się coraz mniej chętnie widzianymi przez kler i władze municypalne siedliskami zakazanych rozkoszy.
Ostateczny cios zadała łaźniom dżuma i “medyczne” przeświadczenie, że woda wnikajac w ciało, osłabia je i otwiera dostęp zarazie, a i innym okropnościom:
nameste :
Take that, Daily Mail!
wo :
Czyli (a) mogłaby nam wyłączyć metabolizm?
(b) działa, tylko trochę inaczej. Do prawie każdego smrodu można się dość szybko przyzwyczaić. Zaduch niewietrzonego pomieszczenia odczuwa się tylko jakiś czas po wejściu z zewnątrz. Prawdopodobnie współczesny człowiek przywykłby nawet do zapachów Luwru epoki Króla Słońce.
@garum
Podobno niektórym Rzymianom też śmierdział.
bart :
Epidemia Czarnej Śmierci. Oczywiście zmiany chwilę trwały, ale jak wybiło 1/3 populacji Europy, to trzeba było znaleźć jakiś powód i uznano, że to miazmaty rozpuszczone w wodzie (nie pamiętam oryginalnej nomenklatury). Wtedy zaczął się prawdziwy brud.
bart :
No ale Bart, co się peszysz:). Kobieta była z kraju w którym na serio wierzy sie w niepokalane poczęcie. Skoro zajść można z bytem wyimaginowanym, jakim jest anioł, to dlaczego z realnym basenem nie można?
urbane.abuse :
Szpekulacje. Chociaż może prawdziwe.
Niektórzy wiążą antyłaźniowość dopiero z szesnastowiecznym syfilisem, a nawet dopiero z soborem trydenckim (oraz protestanckim purytanizmem).
hlb :
Na przykład z realnym basenem w realnym szpitalu :-D
amatil :
Przyroda wypróbowała różne sposoby – drapieżne koty mają tropizm obsesyjno-kompulsywnego wylizywania sobie brudu, żeby ofiara nie mogła wywąchać skradającego się tygrysa. Ale mogłaby nam wyłączyć choćby samą zdolność rejestrowania tego smrodu.
amatil :
Chyba na pececie.
wo :
Taka anegdotka. Byłem sobie nad polskim morzem. Wiało jak cholera, ale dzięki temu powietrze było czyste. W drodze powrotnej miałem przystanek w Warszawie. W podziemiach Centralnego było jeszcze, o dziwo, OK. Wyczułem jakiś cytrynowy aromat, co oznacza, że czasem tam jednak myją.
Dopiero na zewnątrz, od odoru centrum Warszawy zrobiło mi się normalnie niedobrze. A przecież tam ludzie żyją, ty chyba też dość często bywasz.
Przejście podziemne pod Rondem Dmowskiego musiałem pokonać na bezdechu (akurat całe 180 st.). A przecież tam ludzie pracują.
amatil :
To był Odor Sancitatis Poloniae.
wo :
I to religijnym! Albo pierdolniętym! Ale jednak można!
Maćtrwa miało być sanctitatis.
Moze kogos z Panstwa zainteresuja cudowne plamy z Rosji:
http://fishki.net/comment.php?id=54929
amatil :
Właśnie rzadko – jestem klasycznym zombiakiem atakującym centra handlowe na obrzeżach. Do pracy jadę, jak wiesz, na ulicę Czerską, co oznacza trzymanie się Wisłostrady, plus taki malutki zygzaczek z Chełmskiej. Niby geometryczne centrum, ale na pewno nie takie centrum miałeś na myśli. A poza tym do kina i na zakupy przeważnie jeżdżę do centrów handlowych z multipleksami, tak więc do ścisłego centrum prowadzą mnie tylko jakieś szczególne okoliczności, na przykład jakiś niszowy seans jest akurat tylko i wyłącznie w Kinotece. W ścisłym centrum pojawiam się rzadko i zwykle z komentarzem typu “dżizas, kurczę, ja pierdykam”, zaszokowany właśnie ogólnym brudem i smrodliwością. No i okien samochodu tam raczej nie otwieram.
wo :
Dawno nie byłem w Kinotece. Zrobili tam jakiś drajwyn?
urbane.abuse :
Nawet nie ma już tej promocji, że z biletem parking dwa zyka.
amatil :
Tam smierdzi glownie dlatego wlasnie, ze ludzie pracuja (smazac zapiekanki i inne swinstwa w pomieszczeniach bez porzadnych urzadzen do zbierania tego smrodu).
bloody_rabbit :
Ależ jasne, ale to nie zmienia faktu, że oni tego smrodu, będąc tam, nie czują. Jak palacze smrodu papierosów.
amatil :
Oczywiście że palacze czują smród papierosów. No weź wytrzymaj w jakiejkolwiek palarni. Przecież można zdechnąć.
eli.wurman :
Chuja tam czują, no pun intended.
bart :
No to mam rozdwojenie poczucia smrodu, bo mi śmierdzi, jak jest zadymione, jak na zbyt małej powierzchni pali zbyt wiele osób, nawet jeśli sam palę.
eli.wurman :
I pewnie gość od kanapek w przejściu podziemnym też rejestruje zapach smażonego bekonu, od którego sam Bóg deklaruje, że nie będzie już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi. Natomiast kiedy wraca metrem do domu, nie czuje, że wiezie ten zapach ze sobą – w przeciwieństwie do otaczających go pasażerów.
Czy mogę dowodem anegdotycznym? Mogę? Otóż kiedy paliłem, nigdy mi się nie zdarzyło, żebym wrócił z jakiejś imprezy i czuł, że mam sweterek przesiąknięty smrodem stu papierosów. Dziś ów smród zmusza mnie do natychmiastowej przebierki.
bart :
Znaczy, palenie papierosów w ogóle osłabia zmysł powonienia – bo po prostu palacz niszczy sobie dość delikatne struktury na swojej błonie śluzowej. Dlatego właśnie w jakichś takich ponurych zakątkach jak Gruzja czy Azerbejdżan, do których nigdy w życiu nie planuję wybrać się turystycznie, wszyscy palą jak kominy, po prostu żeby nie czuć skarpet sąsiada jadąć w siedem osób jednym żyguli. Czasem brak sprawnego zmysłu powonienia jest przecież błogosławieństwem.
Swoją drogą, dla mnie zawsze symbolem przygłupiastego snoba będzie palacz papierosów, który udaje znawcę wina. Nie wierzę w zdolność nałogowego palacza do odróżnienia w ślepej próbie wina od zaprawionego spirytusem soku z czarnej porzeczki.
wo :
Możesz do tej listy dopisać gości, którzy wino zagryzają serem.
bart :
Tacy goście to niekoniecznie ci sami, co ser popijają winem.
nameste :
W zasadzie wyniki badań dyskredytują tych popijających.
bart :
Nie, co najwyżej zagryzających:
Badania nie dotyczyły tego, czy wino przeszkadza w delektowaniu się rozmaitymi serami.
bart :
Dziś ugryziesz ser, jutro już niekoniecznie. Z nałogowym paleniem jakby z definicji jest trochę inaczej.
eli.wurman :
Bardzo mi sie podobaja “komory gazowe” dla palaczy na lotniskach. Siedza tam zamknieci jak jakies dziwolagi ;-)
wo :
Hmm, to jakim cudem Japonczycy — ktorzy duzo pala — moga miec te swoja wyrafinowana kuchnie, ktorej smakowanie jak wiadomo wymaga rowniez funkcjonujacego zmyslu powonienia? Jakos to sie nie zgadza.
nameste :
Popijających.
wo :
Jestem żywym dowodem, że łatwiej rzucić palenie niż ser :)
bloody_rabbit :
http://carcino.gen.nz/images/index.php/00b9a680/21d25c96
bloody_rabbit :
Wyrafinowanie takiego pierwszego z brzegu sushi polega na zderzaniu ze sobą wyraźnych smaków.
bloody_rabbit :
Nigdy nie byłem w Japonii (ech, żizn prokljataja), ta kuchnia japońska którą znam, chetnie wykorzystuje przyprawy i sosy od których Europejczykowi świeczki stają w oczach (wasabi, imbir). No i oni nigdy nie dorobili się odpowiednika naszych win, w Japonii nie można być chardonnay socialist, choya to w porównaniu oranżadka.
wo :
imbir? ostry?
wo :
przecież większość Azjatów zwykłe piwo kopie w mózg; oni są dużo mniej odporni niż MY.
bart :
To [zabawne] kwiprokwo nabiera coraz większych rozmiarów :). Ustalmy terminologię, OK? Zagryzający to winiarze, popijający to serożercy. I jeśli winiarz zagryzający robi sobie bardzo niedobrze na smak wina, to serożerca popijający — niekoniecznie źle na smak sera.
wo :
Jakieś masz na to kwity?
wo :
A to niezwykle jest interesujące co piszesz. Tak się zdarza, że w swoim życiu miałem okazję spotkać się z około 200-300 absolutnie topowymi, europejskimi producentami wina i ich enologami (jeśli akurat sami właściciele nie byli odpowiedzialni za winifikację) i jakieś 75% z nich pali szluga jednego za drugim. 5% kopci cygara tak śmierdzące że trudno przebywać przy nich na otwartym terenie w promieniu 20 metrów. Ci kolesie nie tylko rozróżniają wszystkie niuanse w winach ale potrafią wychwytywać je na etapach produkcji, na których przeciętny koneser wina nie wyczuje nic poza intensywnym zapachem pracy drożdży.
Podczas Vinexpo i Vinitaly spotkałem także kilkunastu najbardziej wpływowych krytyków/dziennikarzy winiarskich oraz gastronomicznych i wśród nich też sporo palących ostro jest.
Kilku szefów knajp z 2+ gwiazdkami Michelina, których znam, kopci jak lokomotywy.
Może jest coś w tym co piszesz, bo istotnie palenie musi zmieniać smak, to jednak nic nie wskazuje na to że odbiera umiejętności oceny jakości wina/potrawy ani umiejętności tworzenia wina/potrawy.
Z serami+wino, to jest duuużo bardziej złożona historia. Nawet w obrębie tej samej grupy serów można trafić na takie które zrujnują wino (wydobędą smaki metaliczne bądź mydlane n.p.) i takie które uzupełnią/uwydatnią pewne aromaty wina. Najbardziej niebezpieczne w tej kwestii są sery z kwitnącą skórką oraz z zieloną/niebieską pleśnią (te właściwie nadają się tylko do aromatycznych win słodkich o sporej kwasowości). Całkiem bezpieczne dla win są sery podpuszczkowe, zwłaszcza dłużej dojrzewające.
eli.wurman :
Doskonale to rozumiem. Wydaje mi się, że to łatwiejsze do zrozumienia dla kogoś kto nigdy nie palił niż tego który rzucił.
urbane.abuse :
WO pewnie był na sushi i ma na myśli ten marynowany (or whatever) imbir w plasterkach, który się podaje do tego – i on faktycznie jest ostry (imbir, nie WO).
Barts_706 :
Toż ja o nim właśnie – wasabi owszem, ostre; ale od imbiru mi żadne świeczki w oczach nie stają (a nie wierzę, żeby w japońskich i koreańskich knajpach w kilku krajach ciągle podawali mi jakiś mdły ersatz)
“A ground-breaking study is bound to ruffle feathers and evoke strong reactions,”
Bardzo mi się podoba sam pomysł badania polegającego na piciu fajnych win i jedzeniu fajnych serów. Wnioski mogą być jakie bądź.
kabotyna :
Coś się znajdzie.
kabotyna :
O, a dlaczego? Będąc byłym palaczem, doskonale pamiętam, że czułem smród papierosów w pomieszczeniach, gdzie jarało dużo osób naraz, albo w miejscach, gdzie wypalono po prostu dużo fajek i fetor wszedł w ściany. Przy czym mowa tu o solidnej koncentracji smrodu. Palacze wysiadają przy bardziej subtelnych klimatach, np. zapachu w ubraniu po imprezie albo fetorku od sąsiada, który skończył jarać tuż przed wejściem na peron metra.
bloody_rabbit :
http://www.flickr.com/photos/amcalp/2678898349/
wo :
Naciagnij Michnika na wyjazd sluzbowy, warto.
Niekoniecznie, “cesarska” kuchnia z Kyoto posluguje sie lagodnymi smakami. A Europejczycy przesadzaja z wasabi i sosem sojowym.
Maja troche winnic. W Kobe widzialem caly sklep z lokalnym winem, ale przyznaje ze nie probowalem.
bart :
Ale juz smak rybek w sashimi jest bardzo delikatny.
urbane.abuse :
Wiem to bardzo dobrze (nieumyslnie spoilem kolege z Tajwanu), ale przeciez dobrego wina nie pije sie po to, zeby sie nawalic.
bloody_rabbit :
Jak mi ktoś zasugeruje fajny pomysł na tekst do “DF”, który uda mi się kierownictwu tak przedstawić, że bez wyjazdu do Japonii po prostu ni chu chu – to mu przywiozę wybór hentai z Jego Porno (z zamianą na jakieś inne gadżety).
bloody_rabbit :
Koniecznie “ta którą znam”.
bloody_rabbit :
owszem, jednakowoż można się nim spić pijąc je w jakimkolwiek innym celu, niechby i szczytnym. Bo skoro dobre, to trudno przestać.
bloody_rabbit :
Pewnie tak. Nattō, mimo całego swojego hardkorowej otoczki, też ma dość subtelny smak. Mimo to kuchnia japońska, a przynajmniej ta część, z którą miałem kontakt, jawi mi się jako operująca bardzo wyrazistymi smakami. Namiętnie używam słonych posypek do ryżu, pamiętam ostre japońskie wersje kiszonek i ramen, który – choć sam ugotowany bez dużej ilości soli – podano z piekielnie słonym rosołkiem. Do tego kojarzę teriyaki, też mocne; te wszystkie ciasteczka ryżowe, albo pikantne że hej, albo bardzo słone. Z nieco już wyblakłych wspomnień przebija się tabasco przy każdym stoliku w knajpie. A, no i raz załapałem się na ceremonię parzenia herbaty. Herbata jak herbata, ale towarzyszące jej ciasteczko ryj wykrzywiało od słodkości.
To ja się już nie odzywam, bo wychodzi ze mnie polactwo ;)
bart :
No jest to jakiś przyczynek, ale zdaje się że w naukowym mainstremie niewiele na ten temat jest i do tego przeczącego wpływowi palenia jak i potwierdzającego.
Istotniejsze wydaje mi się to, czy ewentualna utrata zdolności identyfikacji jakiegoś aromatu wpływa na umiejętności produkcji/oceny dobrego wina. Mocno w to wątpię i WO na to niech kwity położy, bo chyba nie stwierdził tego bezpodstawnie.
bart :
Ale przeszkadzało Ci to wtedy kiedy paliłeś? Bo o tym pisałem.
kabotyna :
Tak. Od razu przypomina mi się stan zapachowy mojego mieszkania po jakiejś ostrzejszej sesji.
wo :
No ale tu napisałeś, coś takiego jakby dyskutować o “kuchni włoskiej” (nic takiego nie istnieje!) porównując pizze z Pizza Hut i Domino’s.
bart :
Ok. To wydaje mi się oczywiste. Ale tam na miejscu jak miałeś? Tak jak jak Eli?