Operacja „Rzepa w chuście”
Pamiętacie „Operację Chusta”, odcinkowe futurystyczne science fiction przedstawiające wyobrażenia Tomka Terlikowskiego, jak będzie wyglądał niebawem świat, jeśli ktoś nie powstrzyma oszalałych aborcyjnych pederastów przed sianiem laicyzacji na terenie totalitarnej Unii Europejskiej? Na pewno pamiętacie! Przywołuję tutaj tę epopeję o dzielnym księdzu spieprzającym z Warszawy do Afryki z chustą „nie ludzką ręką uczynioną” pod pachą, bo twierdzę, że nie zna Tomasza Terlikowskiego ten, kto nie zapozna się z jego odcinkową wyprawą na terytoria literatury pięknej. „Operacja Chusta” daje niezwykłą szansę zapuszczenia sępiego spojrzenia źrenic w duszę katolickiego publicysty, przyłapania go w momencie absolutnej szczerości. Oto jak mały Tomek postrzega świat, oto jego wykrzywiona, schizofreniczna rzeczywistość, której musi stawiać czoła co dzień. Z taką wiedzą łatwiej mi powstrzymać się przed wykrzykiwaniem wulgaryzmów podczas czytania „poważnych” artykułów Terlikowskiego drukowanych w prasie codziennej. Ot, choćby przy lekturze „Rewolucji homoseksualnej” opublikowanej w Rzepie. Wystarczy po prostu pamiętać, że najwyraźniej redaktor Terlikowski nie kojarzy już, kiedy pisze kolejną część swojej powieści, a kiedy kleci artykuł do prasy. I już szklanka nie trzaska o ścianę.
Terlikowski zaczyna z grubej rury: jego zdaniem działacze gejowscy nie mają na celu wywalczenia równych praw. Chcą czegoś więcej:
Analiza sposobu działania organizacji gejowskich i ich radykalizujących się postulatów musi prowadzić do wniosku, że celem jest zburzenie cywilizacji zachodniej zbudowanej na normach i wartościach judeochrześcijańskich, a także na pełnej akceptacji i ochronie rodziny.
Bicie w takie dramatyczne dzwony nieodmiennie mnie fascynuje. Wychylam się z okna, nasłuchuję, a między świergot ptaszków i pokrzykiwania pijaczków wkrada się odległy grzmot: to pod ciosami pederastów rozpada się cywilizacja zachodnia. A dokładniej: taka cywilizacja, w jakiej chciałby żyć Terlikowski, nie mająca wiele wspólnego z rzeczywistą współczesną cywilizacją zachodnią, laicką i szanującą mniejszości. To pierwsze z wielu zderzeń świata urojonego z prawdziwym w tekście Terlikowskiego.
Nie wiadomo, w jaki sposób pan redaktor przeprowadził swoją analizę. Jej wynik dziwnym trafem zgadza się z hasłem głoszonym przez Terlikowskiego i — używając języka stosowanego w artykule — jego popleczników: pedały idą po wszystko, chcą rządzić normalnymi, tak nie może być, musimy się przed tym bronić. Walka o ochronę praw mniejszości jest w krzywym zwierciadle prozy Terlikowskiego przedstawiona jako próba przejęcia przez tę mniejszość władzy nad światem. W takiej pokracznej rzeczywistości okrzyk „Żadnych praw dla sodomitów!” nie jest wyrazem prymitywnej homofobii, tylko troski o przyszłość naszego wspólnego europejskiego domu.
Pierwszy krok rewolucji homoseksualnej to walka z językiem:
I wcale nie chodzi tu o zastąpienie mało sympatycznego słowa „pedał” czy bardziej fachowego określenia „pederasta” infantylnym terminem „gej” (angielskie słowo „gay” oznaczało wesołka), ale o wprowadzenie do debaty publicznej, a nawet do języka ludzi Kościoła terminu „orientacja seksualna”.
Fachowe określenie „pederasta” akurat nie jest znaczeniowo równoważne z mało sympatycznym słowem „pedał”. Dużo lepiej pasuje termin „sodomita”, ale oczywiście nie każdy musi się orientować w zawiłościach definicyjnych. Nie można takiej orientacji wymagać zwłaszcza od osoby tęsknącej najwyraźniej za dawnymi dobrymi czasami, w których opóźnionych psychicznie dzielono fachowo — w zależności od stopnia upośledzenia — na debili, imbecyli i idiotów. Proste, jednoznaczne, nierozmydlone przez polityczną poprawność, odarte z szacunku terminy. Panie, komu to przeszkadzało, panie.
Drugi krok rewolucji homoseksualnej to zamknięcie ust niepokornym. Terlikowski zaczyna od postawienia tezy, że dowody naukowe przeczą hasłom pederastów:
Takiego wniosku [o równości orientacji seksualnych] nie da się zaś oprzeć na wynikach nauk empirycznych. Z faktu bowiem, że relacje homoseksualne występują niekiedy w przyrodzie (czego dowodem ma być wielbiona przez gejowskich lobbystów para homoseksualnych pingwinów w niemieckim Bremerhaven) nijak nie wynika, że takie zachowanie jest normalne czy moralnie akceptowalne.
Być może nie jestem na bieżąco z retoryką „lobby homoseksualnego”, ale wydaje mi się, że teksty o dupczących się pingwinach nie stanowią sztandarowego argumentu na rzecz równouprawnienia gejów. Ja jednak nie przeprowadzam „analiz sposobu działania organizacji gejowskich i ich radykalizujących się postulatów”. Ale ma pan rację, jedno nie wynika z drugiego! Pingwiny-geje nie mają wpływu na mój osąd etyczny. Ważny jest za to dla mnie fakt, że pewien niewielki procent ludzi, w zasadzie taki sam dla każdej społeczności czy kultury, rodzi się homoseksualistami. Według mojej wiedzy i wbrew nachalnej religianckiej propagandzie, ludzie ci nie wybierają swojej orientacji, nie szkodzą w żaden sposób społeczeństwu, uprawiają ze sobą seks za obopólną zgodą dorosłych partnerów, nie łamią prawa (chyba że jesteśmy w Iranie). Nie rozumiem więc, dlaczego mam ich uważać za osobników nienormalnych czy niemoralnych.
Jeśli już rozmawiamy o naukach empirycznych, badania psychologiczne dowodzą, że homoseksualiści nie różnią się zbytnio od heteroseksualistów. Owszem, częściej nadużywają alkoholu, chorują na depresję czy popełniają samobójstwa. Tak się składa, że są to typowe reakcje na wykluczenie z życia społecznego. Jedyne różnice między nimi a nami wynikają więc ze stygmatyzującej ich homofobii. Ponieważ te patologie nie są efektem homoseksualizmu, ale reakcji społeczeństwa na homoseksualizm, nie ma powodu, żeby traktować gejów jako ludzi chorych. Ale pan redaktor wie lepiej:
Wymuszone na Amerykańskim Towarzystwie Psychiatrycznym czy Światowej Organizacji Zdrowia decyzje o wykreśleniu homoseksualizmu z listy chorób traktowane są jak objawienie, którego nikomu nie wolno podważać.
Ech… Problem z wami, drodzy fundamentaliści, wynika z faktu, że naginacie rzeczywistość, aż ta jęczy niczym diakon od buttseksu. Miałem z tym gięciem ostatnio dużo uciechy, czytając wasze teksty o rocznicy „sprawy Agaty”. Za pytanie o jej obecność na pikiecie pod redakcją „Gazety Wyborczej” dostałem dożywotniego bana na portalu „Fronda”. Wy zaś, komentując jej zachowanie, ze smutnym niedowierzaniem w głosie stwierdzaliście, że na najnowszych zdjęciach w swoim fotoblogu „zaczyna się nawet uśmiechać”, a spotkana ostatnio przez księdza Podstawkę (głównego animatora Pierwszego Katolickiego Biegu Przełajowego Po Szpitalach Lublin-Warszawa-Gdańsk 2008) „sprawiała wrażenie, jakby się nic się nie stało. I trudno jej się dziwić, po tym, co przeszła”. Jakby się wam w głowach nie mogło pomieścić, że ona może normalnie funkcjonować, że nie żyje w permanentnej traumie. Tak samo najwyraźniej lepiej wiecie, co czuje Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, niż samo Towarzystwo (które zaprzecza istnieniu jakichkolwiek nacisków), a choć WHO usunęła homoseksualizm z listy chorób, bo nie mieścił się w definicji choroby, to przecież wam doskonale wiadomo, czyje naciski stały za tą decyzją.
Psycholog, socjolog czy choćby polityk, który odważy się zasugerować, że homoseksualizm jest odstępstwem od normy, zostanie skazany na wieczną infamię, a próba zorganizowania z nim spotkania (o czym przekonali się w Polsce studenci z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, którzy chcieli się spotkać z doktorem Paulem Cameronem) kończy się nieodmiennie histerią i wzywaniem do zaangażowania policji czy prokuratury do walki z nienawiścią.
Pan pozwoli, panie Tomku, że zwrócę się do pana bezpośrednio i powiem tak: po pierwsze, w Polsce psycholog, socjolog czy choćby polityk twierdzący, że homoseksualizm jest odstępstwem od normy, nie spotyka się z żadnym ostracyzmem — choć taki ostracyzm mu się należy. Niektórzy tacy politycy zostają ministrami. Po drugie, doktor Cameron, o czym obaj wiemy, nie jest naukowcem, tylko wściekłym chrześcijańskim homofobem, który dawniej chciał gejów eksterminować, a dziś zmądrzał i chce ich już tylko izolować od społeczeństwa. Takie poglądy wykraczają chyba poza „sugerowanie, że homoseksualizm jest odstępstwem od normy”, zgoda?
Dalej Terlikowski opowiada o Europie: wspomina o grantach naukowych przyznawanych wyłącznie na badania stawiające homoseksualizm w pozytywnym świetle (w jego świecie najwyraźniej wyniki badań da się przewidzieć przed ich przeprowadzeniem), wspomina francuskiego deputowanego skazanego na grzywnę za homofobiczne wystąpienie (rozbrajająco myląc przy tym jego narodowość i kwotę grzywny), żali się, że holenderski rząd już nie dotuje chrześcijańskich ośrodków „leczących” z homoseksualizmu — a na końcu wkracza w paszczę szaleństwa, opowiadając dyrdymały o „oddziałach reedukacji z homofobii”, na które trafia się ponoć za badania próbujące ustalić, czy można oduczyć człowieka zachowań homoseksualnych.
I to jest kolejna sprawa, która mnie u religijnych homofobów zadziwia. Panie Tomaszu, czy naprawdę tak trudno panu podstawić katolików zamiast homoseksualistów? Niech pan zamknie oczy i wyobrazi sobie świat, w którym amerykański dochtur-wariatuńcio jeździ po świecie i wspomagając się PowerPointową prezentacją opowiada studentom, że w wyniku pseudonaukowych analiz wyszło mu, że chrześcijanie częściej się upijają i gwałcą swoje koty. Niech pan wyobrazi sobie ośrodki leczące z katolicyzmu. Niech pan wyobrazi sobie świat, w którym katolicy są obywatelami drugiej kategorii. Oh wait. Pan już sobie to wyobraził i napisał „Operację Chusta”. Soraski.
Było już o wkroczeniu w paszczę szaleństwa? To zróbmy krok głębiej: geje chcą wymusić akceptację. Co tam akceptację:
Oni chcą wymusić nie tylko milczenie, ale i pełną akceptację czy nawet zachwyt dla swojego stylu życia.
Pierwsza wymieniona przez Terlikowskiego ofiara wymuszania zachwytu to pewien hiszpański sędzia:
Hiszpański sędzia Fernando Ferrin Calamita za to, że odwlekał przyznanie parze homoseksualnej dziecka — czyli za „jawną homofobię”, jak orzekł sąd w Murcii — stracił prawo wykonywania zawodu na dwa lata. Nakazano mu też wypłacenie owej parze 6 tysięcy euro zadośćuczynienia.
O rany. To się dopiero dzieje w tej lewackiej Hiszpanii, generała Franco im chyba trzeba, żeby wlał narodowi trochę pasów na gołą pupę… Ale zaraz, zweryfikujmy tę ckliwą historię. Ów sędzia nie odwlekał przyznania parze lesbijek dziecka, tylko próbował odebrać jednej z nich prawa rodzicielskie, kazał odesłać jej dzieci do ojca, dopóki matka nie przestanie żyć w związku z kobietą, określił dzieci wychowywane przez lesbijki jako „ludzkie świnki morskie”, a na koniec cisnął bon mocikiem:
Jest zrozumiałe, że uzależnienie [rodzica] od narkotyków, pedofilia, przynależność do sekty satanistycznej lub pozamałżeński romans heteroseksualny mają zły wpływ na dziecko i są powodem przekazania praw rodzicielskich [eks-małżonkowi]. To samo dotyczy homoseksualizmu. (…) Homoseksualna atmosfera wyrządza krzywdę nieletnim i poważnie zwiększa ryzyko, że i oni pójdą tą drogą”.
No faktycznie, panie Tomku, niezłe odwlekanie. A toście sobie męczennika znaleźli.
Następne akapity to standardowe opowieści o brytyjskiej opiece społecznej przekazującej dzieci pod opiekę homoseksualnym parom, wbrew woli ich rodziców, którzy woleliby heteroseksualnych chrześcijan zamiast straszliwych rozwiązłych pederastów. O podobnym przypadku już kiedyś pisałem, dalej twierdzę, że problemem jest raczej homofobia rodziców biologicznych niż homoseksualizm rodziców zastępczych.
Przeciwko homoseksualnej ofensywie staje samotnie Kościół. Dlatego geje profanują świętość. Kolejny kroczek w paszczę.
Coraz częściej zdarzają się także prowokacyjne ataki na miejsca święte czy ważne dla chrześcijan symbole. Grupy działaczy homoseksualnych celowo profanują msze święte, przerywają kazania biskupów czy inspirują władze państwowe do potępiania Kościoła katolickiego.
Czy słyszycie ten jęk? To rzeczywistość, naginana do tezy. Ale poczekajcie, Terlikowski pisze o pierwszych ofiarach w szeregach kościoła. Jeżeli chodzi o przemoc, wciąż niestety facetowi łatwiej dostać w mordę za trzymanie na ulicy ręki swojego chłopaka niż za krzyżyk na szyi. Geje za to przodują w piętnowaniu myślozbrodni:
A czasem nawet wymuszają administracyjne zakazy głoszenia Ewangelii. Jak potrafią być skuteczni, przekonał się szwedzki pastor Ake Green, zielonoświątkowiec, którego skazano (wyrok ostatecznie uchylił Sąd Najwyższy) za przypominanie, co o aktach seksualnych między mężczyznami mówi Stary Testament.
Blog de Bart supports Unicode characters, więc napiszę imię pastora poprawnie: Åke. Sięgnijmy do Wikipedii:
20 lipca 2003 Åke Green wygłosił publicznie w mieście Borgholm na Olandii kazanie, w którym przedstawił interpretację tekstu z Biblii dotyczącą homoseksualizmu. Opatrzył ją komentarzem, w którym stwierdził, że akceptacja homoseksualizmu otwiera drogę do dewiacji takich jak pedofilia i zoofilia. Jego zdaniem „Biblia jednoznacznie opisuje wszelkie zboczenia seksualne. Jest to rak na ciele społeczeństwa.” Pastor ostrzegł, że uznanie perwersji za normę może zesłać na Szwecję gniew Boga i klęski żywiołowe na podobieństwo biblijnej Sodomy. Osoby o orientacji homoseksualnej nazwał „zboczeńcami” twierdząc, że nie mogą być jednocześnie chrześcijanami. Stwierdził też, że homoseksualność jest kwestią wolnego wyboru człowieka i nie jest uwarunkowana genetycznie. Zadeklarował także, że „każdy może być wyswobodzony i uwolniony”.
Konkretny chrześcijański przekaz miłości bliźniego, pod którym, jak mi się zdaje, redaktor Terlikowski mógłby się spokojnie podpisać.
W pierwszej chwili artykuł Terlikowskiego wywołał we mnie bezradną agresję. Normalnie najchętniej wysadziłbym się w powietrze w redakcji Rzepy. Po chwili złości naszła mnie jednak refleksja (którą podzieliłem się ze społecznością BdB, a ta mnie za nią zjadła): strasznie jest żyć w takim urojeniu. Tekst ten pokazuje świat widziany przez człowieka stojącego na głowie, z krwią zalewającą mózg. Wszystko jest na odwrót: mniejszość domagająca się szacunku to agresorzy. Religijnie motywowani betonowi nienawistnicy to ostatni obrońcy cywilizacji. W tym świecie do góry nogami wiara jest notorycznie atakowana, kościoły profanowane, za to najwyraźniej nie bije się gejów. Terlikowski kończy dramatycznie:
Czy rzeczywiście chcemy takiego świata?
Ekhm, a może pan redaktor by się obrócił nogami w dół?
hlb :
Ale drogi Panie Hlb, właśnie mamy lepsze samopoczucie – kiedy ustalamy granicę do jakiego stopnia w kościele możemy przyjąć ich rytuały czujemy się przecież lepsi, bo to my określamy – koniec końców – jak wiele oni będą musieli odpuścić.
bart :
Eee, yyy, 100% racji, panie redaktorze?
hlb :
Mogę tylko zgadywać, nigdy nie byłem japońskim dzieckiem.
A może by tak wyciągnąć jej bateryjkę?
Marceli Szpak :
Barańczak w przerwie od napierdalania na Kajka i Kokosza skrzybnął w tym temacie taki wiersz, którego fragmenty skopiowałem z wikiquote i przeklejam poniżej:
Marceli Szpak :
NIEPRAWDA! Każdy szanujacy się militarysta słysząc po raz dowolnie n-ty Preussens Gloria ściska mocniej pośladki i ze łzą męskiego wzruszenia w oku rozpoczyna Parademarsch.
eli.wurman :
W sensie, że nie wiesz o czym bredzę? A to?
eli.wurman :
no w sumie racja. tyle, ze zwaz iz w tym wypadku znacznie przyjemniejsze jest gonienie kroliczka niz jego ewentualne pochwycenie.
Gammon No.82 :
no wlasnie to mialem na mysli. tyle ze rownoczesnie od czasu do czasu karmisz, zeby zobaczyc co z tego wyniknie:)
bart :
Aaa, no tak. Jesteśmy autentycznym think-tankiem. Nie takim z grantów i doraźnej potrzeby politycznej, LOL.
Jako że ostatnio memetyka, którą nam wo uśmiercił w gazecie – może meme-tankiem?
A widzieli, o?
eli.wurman :
OH NOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!1111111oneoneonejeden
eli.wurman :
A jak ktoś lurka na frądę to jest shit-amfibią.
jaś skoczowski :
Spokojnie… że nie z grantów, to nie nie znaczy, że nie do grantów…
inz.mruwnica :
Nie widzieli, oraz: mnie gdzieś głęboko pod serduszkiem coś drapie zardzewiałym drutem jak słyszę takie pierdoły o prawie do szczęścia.
Oraz: nie bardzo mi się widzi, żeby zadaniem państwa miało być:
eli.wurman :
“Mema pamięci żałobny rapsod”
eli.wurman :
Przecież to nie do Ciebie ten list, tylko do tych co takie teksty ich pod serduszkiem smerają wazelinką. Moral blackmail FTW!
eli.wurman :
Ej rozwiń to, dlaczemu? A do czego ma być państwo (zapytał anarchista)?
EDIT: Ja oczywiście wiem, że wszystkie państwa bez wyjątku są tylko emanacjami Czarnego Żelaznego Więzienia, ale no, jak mam się samookłamywać, to wolę ładną bajkę. Jaka jest ładniejsza od zapewniania szczęścia?
eli.wurman :
? a niby czemu nie?
eli.wurman :
Do udanego żartowania potrzebna jest wewnętrzna uroczość (albo/also: kostyczność) i skośność.
inz.mruwnica :
Or more to the point.
AJ :
Marcin Konieczny Komorniki To jest nienormalne!!! SPRZECIW
——
ja pierdolę tam koło połowy to są wpisy “przeciw” o_0
AJ :
Weś… już myślałem, że to wszystkie głosy. Za jednak trzynaście razy więcej.
czescjacek :
To są same przeciw.
inz.mruwnica :
silly me.
Biedny Grzesio… twór Szatana.
inz.mruwnica :
Wiem, ja to bym się pod takim listem podpisał :>
jaś skoczowski :
Państwo jest od zapewnienia bezpieczeństwa, służby zdrowia, edukacji, infrastruktury, kultury, sensownie uregulowanego rynku, opieki (ubodzy, wykluczeni), systemu emerytalnego. W’ogle zdefiniuj szczęście (also: depresja, również: mania, także: depersonalizacja) i to, co jest moim szczęściem może być nieszczęściem kogoś innego.
czescjacek :
Bo się nie da tego zrealizować w praktyce. Państwo ma wspierać jednostkę, np. w tym, że jak się żyje w związku, to się to bardziej opłaca, bo w razie co to się jedna osoba drugą zaopiekuje, a nie, że wszystko będą musiały robić instytucje. Trochę korwinizm.
O kurde, fajne rzeczy tam są…
czescjacek :
Tesz sie wziełem i nabrałem. Oho! Chwilę poczytałem i już mnie prawicowa ortografia bierze.
eli.wurman :
No ja definiuje tak szczęście, że bez bezpieczeństwa trudno być szczęśliwym. A niektórzy – nie mogą być też szczęśliwi bez autostrrrrrrrrrrad. Ogólnie rzecz biorąc, szczęście to takie coś, co jest niemożliwe bez wolności, rozumianej jako możliwość robienia tego, co się chce. Na razie zadania państwa, które wymieniłeś, jak najbardziej, o ile spełniane, przybliżają raczej ludzi do szczęścia tak rozumianego.
No to co Cię cieszy może być czyimś nieszczęściem, ale nie musi, głęboko wierzę w rozwiązania, które godzą ludzkie interesy.
inz.mruwnica :
Harcerz, harcerz, harceeeeerz, also: Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, LOL.
O fak, nie mogę się powstrzymać:
Czaicie? Lew. Kozlowsky. FUCKLOL!
inz.mruwnica :
Mój faworyt:
eli.wurman :
Nie, trochę zdrowy rozsądek, Korwinizm polega na tym, że parodziesięcioletni facet z muszką i wąsem spowiada się bez żenady ze swojej socjopatii, ksenofobii i ignorancji.
wo :
Robiąc to, za co lud myśli, że im płaci, czy coś innego?
wo :
Ale język nauki tworzy się także/przede wszystkim współcześnie, więc nie zmieniam tematu.
Zresztą, jaką konkretnie wojnę ideologiczną, na której potrzeby jakoby wymyślono naukową nomenklaturę i system jej standaryzacji, masz na myśli?
wo :
Ale te nazwy (np. boskie nazwy planet) nadano jeszcze przed powstaniem nauki w nowoczesnym rozumieniu. Nauka je tylko zaadoptowała. Ale czy w celu walki ideologicznej?
wo :
Naukowa nomenklatura przecież jest tworzona i modyfikowana nieustannie. A kiedy to się zaczęło? Kiedy można przyjąć początek formowania się nauki we współczesnym rozumieniu – 17/18. w. (Oświecenie)? A pierwsze próby standaryzacji nomenklatury? – Lineusz, Dalton?
pozdrawiam
jaś skoczowski :
Ale szczęście to jest tak rozmyta kategoria, że ja bym ją olał na rzecz jakichś konkretnych rzeczy.
jaś skoczowski :
Ja też, ale kompromis to nigdy nie jest pełnia szczęścia.
inz.mruwnica :
To musi być troll.
inz.mruwnica :
A widzieli, o coś innego?
czescjacek :
Ratunku! Barańczaki Naszych biją!
No to weźmy na spokojnie, bez egzaltacyji “Książki Najgorsze” (wydanie drugie z 1990 roku) i zobaczmy, co Mistrz ma do powiedzenia o komiksie.
1. Komiks “Kapitan Żbik”. Zarzuca mu kicz i nieumiejętność rysowania postaci.
2. Komiks o piłce nożnej Od Walii do Brazylii (Grzegorz Rosiński) – główne zarzuty dotyczą tekstów i ogólnie podejścia: nasi są piękni, natomiast przeciwnicy zezwierzęceni.
3. Duży tekst z 1978 roku o magazynie komiksowym “Relax”. Zarzuty do tego magazynu są głównie “polityczne”: o ogromną miłość do ZSRR. No i redakcyjne – o błędy ortograficzne. Z tym się pewnie wszyscy zgodzą.
Kamieniem obrazy było dla Was, bitych nieszczęśników, zapewne zdanie:
i ogólnie opinia o monotonnych i głupich pomysłach fabularnych Christy.
Nie znam się tym kompletnie – jak było? A może Christa rozwinął się później?
Jeśli chodzi o pomysł, to częściowo pewnie rzeczywiście był zrzynką z Asterixa, natomiast formuła plastyczna już na pewno nie, bo tej samej używał jeszcze w przedasterixowym “Kajtku i Koku”.
O. Mój. Borze.
eli.wurman :
Ja bym powiedział, że raczej jej treść musi być dopełniona przez określoną osobę, co sugeruje, że państwo spełniałoby swoją rolę wtedy, gdyby zaspokajało gusty swoich poddanych. I powiedz mi, nawet jeśli to głupiutkie, to czemu nie piękne?
eli.wurman :
Ta, ale nikt nie twierdzi, że zadaniem państwa jest osiągnięcie pełni szczęścia. Zwłaszcza, skoro i ja, i Ty i inni rozsądni mogą wpaść na to, że osiągnięcie takiej pełni może kłócić się z interesami innych, tez obywateli.
jaś skoczowski :
Nie, no piękne, ale to jest coś jak “życie wieczne”.
jaś skoczowski :
Szczęście jest szczęściem kiedy jest w pełni. Inaczej jest Zuzanną.
eli.wurman :
Eeeeeeeeeeeeeeeee-tam. To ja bym był nieszczęśliwy, a jestem.
jaś skoczowski :
Jesteś? A co to jest szczęście, ile wypiłeś, i kiedy ostatnio czułeś się “nieszczęśliwy” oraz co masz zdiagnozowane.
Przecież praktykujący geje nigdy nie osiągną pełni szczęścia, bo pełnia szczęścia jest tylko w zbawieniu.
eli.wurman :
Szczęście to jest takie łaaaaaaaaaaaał takie. Znaczy, chyba łapie, że Ty nie uznałbyś za szczęście dobrego samopoczucia?
janekr :
ależ ja wcale nie bronię B. przed zarzutem, że głupoty o komiksach pisał.
jaś skoczowski :
Nie, to jest stan maniakalny, cukiereczku.
jaś skoczowski :
Dobre samopoczucie jest dobre samopoczucie, szczęście jest szczęście.
Quasi :
Wypełniając sprawozdawczość.
Quasi :
Zmieniasz, bo przedtem pisałeś, że go “wymyślono” – używając czasu przeszłego dokonanego. To w końcu wymyślono go raz na zawsze, czy tak ciągle go ktoś sobie wymyśla na nowo?
Quasi :
Ja w ogóle kwestionuję Twoje “wymyślono”.
Quasi :
Nie wiem, stary, to Twoja teza, Ty ją doprecyzuj. Moim zdaniem, nauka w sposób ciągły, bez możliwości wskazania wyraźnej cezury, wyłoniła się z kabalistyczno-alchemicznego bełkotu.
eli.wurman :
To w takim razie zdecydowanie postuluje tylko, by ludzie, którzy chcą w ogóle rządzić innymi, dbali o dobre samopoczucie innych, a nie szczęście.
eli.wurman :
No to szczęście to jest to, co ja uważam za szczęście. To moje szczęście. Twoje może być kompletnie inne. I teraz, jeśli nie mogę mojego szczęścia osiągnąć tak, że choć będzie tylko częściowe, to jednak dalej będzie szczęściem, to jestem głupcem.
inz.mruwnica :
Dobrze – pisząc o “wymyśleniu języka nauki” mam na myśli “wymyślenie” (nie wiem, czy to dobre słowo) potrzeby jego standaryzacji oraz opracowania ogólnych zasad tej standaryzacji. Chodzi mi o, bo ja wiem: jednostki SI, współrzędne geograficzne, notację w matematyce, łacińskie nazewnictwo kiszek, lineuszowską taksonomię i nomenklaturę stworów, klasyfikację wirusów (ICTV), symbole w obwodach elektronicznych, IUPAKowskie zasady nomenklatury pierwiastków i związków chemicznych, konwencję Sztokholmską (w elektrochemii), nazewnictwo obiektów astronomicznych, listy chorób (ICD, DSM)…
inz.mruwnica :
Pisząc o “języku nauki” miałem na myśli ten już jakoś ustandaryzowany. Przed standaryzacją trudno mówić o tym, że dana nauka ma jakiś “swój język”.
inz.mruwnica :
To nie są żadne moje pragnienia, tylko wyobrażenia na temat tego co i po co robią jacyś ludzie zajmujący się językiem nauki. Po prostu trudno mi nawet wyobrazić sobie, by jakaś koncepcja standaryzacji języka naukowego (dotyczącego powiedzmy: notacji matematycznej, jednostek SI, zasad nazewnictwa związków organicznych, nomenklatury gnatów i bebechów, nazw roślinek i zwierzątek etc.) w rzeczywistości miała na celu jakąś (skrytą) wojnę ideologiczną.
Może to dlatego, że w ogóle paranoiczne doszukiwanie się wrogów, ukrytych celów&intencji, drugich den, nieuświadomionych wpływów, skrytych manipulacji, wiadomych wód lanych na wiadome młyny wiadomych kręgów itd. jest mi obce i zwykle domyślnie przychylam się ku oficjalnym wersjom?
inz.mruwnica :
To znaczy, że “IUPAKi” tego świata nie mają (głównej) funkcji? Zaproponowano, ufundowano i utrzymuje się je po co? Ich wytycznych w literaturze naukowej trzyma się z jakiego powodu?
Zwalczania burdelu terminologicznego i zapobiegania jego powstawaniu nie można nazwać tą (główną) funkcją? (główną) intencją przyświecającą ludziom, którzy je powołali i je utrzymują?
pozdrawiam
czescjacek :
Oczywiście, że nie. Ty właśnie mu to zarzucasz! Barańczak Christę biję!
A ja… ja nie bronię, ja tylko niosę pomoc.
Ausir :
Według Wikipedii Kajtek i Koko wystartował w 1963 roku, Asterix w 1961. Owszem, w czasach “przedasterixowych”, w 1958 roku pojawił się “Kajtek Majtek”. Widział to kto?
jaś skoczowski :
O tak, dobre samopoczucie już mi robi. Bo to będzie zawierało się w tym, że architektura ma być ładna&funkcjonalna, że brak kup na ulicach, że drogi dobre, autostrady, że kultura, ogłada i frontem do klienta/bliźniego.
jaś skoczowski :
Przy czym moje szczęście będzie szczęście mojsze, a szczęście tego co decyduje będzie szczęście najjegojsze.
janekr :
e? ale jeśli któryś z tych dwóch jest “mój”, to zdecydowanie Barańczak. nie miałem jakiejś szczególnej agendy, pisząc o “przerwie w napierdalaniu na komiksy” czy jak tam, taki se żarcik tylko rzuciłem.
eli.wurman :
Mamo, koledzy na podwórku się ze mnie śmieją.
Quasi :
To jest język nauki? To są liczby i ich interpretacje eksperymentalne.
Quasi :
Wcale nie jest tak bardzo ustandaryzowana jak by się mogło wydawać (chyba, że na poziomie szkolnym) i nie przypominam sobie żadnej historii o tym, żeby były jakieś prace nad tym (oprócz tego kolesia co nam wymyślił całki, buc jeden)
Quasi :
Przypadkowy spadek po KRK. Nikt tego nie standaryzował.
Quasi :
To są po prostu katalogi obiektów.
Quasi :
O tym Ci już WO pisał, albo lepiej napisze, bo nie wiem co to jest ta konwencja.
Quasi :
Język naukowy? To może jeszcze znaki drogowe?
Quasi :
Zatem popadłeś w modelowe kołowe dowodzenie.
Quasi :
Absurdalny wniosek z samego centrum sensu largo. Nie mam pojęcia skąd Ci się to wzięło.
Quasi :
Ale odróżniasz np. twór pt. “język polski” od tworu pt. “Rada Języka Polskiego”?
Quasi :
No to oczywiście teologia. W naszym kręgu kulturowym idea ujednolicania terminologii wzięła się stąd, że skoro po pierwsze, wszyscy wierzymy w tego samego Boga (a nie, jak za starożytnych, co polis to inny panteon), a w dodatku wierzymy w takie jego skomplikowane ficzery jak hipostaza czy transsubstancjacja, to musimy dopracować terminologię. To teologowie kłócący się o jakieś absolutne bzdury (z naszego punktu widzenia) stworzyli takie fundamenty współczesnego myślenia, jak brzytwa Ockhama czy pomysł traktowania wartości logicznych jako wyrażeń algebraicznych.
Nauka wyszła im z tego przypadkiem, jako produkt uboczny.
czescjacek :
No pliz, kochanieńki, żadne kazali. Proste rachunki w skali ogarnialnej nawet dla mojego zakutego łba, bo da się na palcach. Tu się akurat zgadzam z WO, że dla niektórych ziomów można sobie w dupę wsadzić pieczołowicie przez cały czas kreowane własne bushido i zrobić to, o co nas się prosi, głównie po to, żeby ziomom podbić faktor szczęścia. Nikt ci przecież nie nakazuje nawet zastanawiać się nad tymi rytuałami, a to co pierdolą z ambonki, spływa po mnie równie dokładnie, jak przez 5 lat spływały po mnie wykłady z np historii teatru albo kilkaset gigabajtów informacji zbędnej z dziedzin różnych. Zapytasz mnie po wyjściu z kościoła, o czym pan nawijał w kazaniu na ślubie, pogrzebie, to nie będę wiedział, bo potrafię się wyłączyć, jak mnie coś nudzi, a religia w prawie każdej formie, nudzi mnie raczej w chuj, bo nie wzbudza (we mnie) nawet cienia zaangażowania emocjonalnego. Traktuję takie wizyty, dokładnie tak, jak spędy rodzinne u 90 letnich ciotek (nie w sensie eli.wurmanowskim, tylko takim tradycyjnym bardziej), czyli coś, o czym się zapomina natychmiast po wyjściu, a w trakcie przyjmuje się stoicką postawę, żeby innym nie psuć zabawy. Nic na tym nie tracę, a w bonusie dostaje pozytywną opinię – dobry brejniter, taki taktowny i ułożony i nawet żarcik jakiś krotochwilny czasem opowie.
inz.mruwnica :
Tak, to jest język nauki (jego część). Tak to w każdym razie przedstawiają co poniektórzy filozofowie nauki.
Przez 250 lat wystandaryzowało się umownie.
EDIT: i nie tylko
http://en.wikipedia.org/wiki/International_Code_of_Botanical_Nomenclature
http://en.wikipedia.org/wiki/International_Code_of_Zoological_Nomenclature
http://www.bgbm.org/iapt/nomenclature/code/SaintLouis/0000St.Luistitle.htm
et caetera
Nie, to są również katalogi nazw.
To ja się tylko bezczelnie wtrącę: Czy nazwy “wyskok rogu jeleniego”, “kamień piekielny”, “kamień winny” są częścia języka? Jeśli tak, to czemu ich “naukowe” odpowiedniki mają nie być częścią języka nauki?
Znaki drogowe są – podobnie, jak symbole stosowane w schematach elektrycznych i elektronicznych – hieroglifami, znakami w sensie semiotycznym. Każdy z nich można zastąpić literkami np. “niebezpieczny zakręt w prawo”.
Gammon No.82 :
Mój pies chciałby Ci coś przekazać: klik-link.
eli.wurman :
Mój kot wali twojego psa w lewe ucho.
Młotem pneumatycznym.
EDIT: przepraszam za brutalność mojego kota, ale miał rok temu straszny wypadek. Spadł z czwartego piętra i mocno uderzył się w głowę. Od tego czasu jest nie ten sam. Zjada gumę silikonową i nawet gorzej.
EDIT (II) i niech mi wreszcie ktoś inteligentny wytłumaczy, o co chodzi w tym linku. :-(
Gammon No.82 :
Może akurat nie te, ale ponieważ po alchemikach odziedziczyliśmy wiele prostych procedur laboratoryjnych, jak prażenie czy destylacja – a także podstawy chemii nieorganicznej – to przy okazji wzięliśmy też wiele wymyślonych przez nich pojęć. W tej chwili nie chce mi się sprawdzać słownikowej etymologii, ale zapewne zawdzięczamy im takie pojęcia, jak amalgamat, kalomel, alembik, tygiel czy retorta, a już na pewno bliskie każdemu Polakowi słowo “spirytus”. No i te słowa stanowią element języka współczesnej nauki, ja na przykład dużo czasu spędziłem obcując z elektrodą kalomelową.
Gammon No.82 :
Chodzi o to, żebyś siedział cały wieczór, gapiąc się na napis “We’ll be back in a few seconds” i odświeżając stronę co kilka sekund. Dyskusja wygrana walkowerem.
wo :
Ależ tak. A ileś tam gwiazd ma nazwy arabskie, a gwiazdozbiorów greckie. A sporo pierwiastków ma nazwy z czasów, kiedy nikomu nie przychodziło do głowy, że pierwiastki są pierwiastkami. I zapewne zupełnie sporo słów w każdej dziedzinie nauki pochodzi z praindoeuropejskiego.
I te wszystkie słówka bywają pakowane w jakiś wystandaryzowany system pojęciowy, co czasem odbywa się przez zawarcie Świętej Końwencji Terminologicznej, a czasem “jakoś tak samo” się standaryzuje.
Podobno niektóre nauki empiryczne się zaksjomatyzowały. Jak byłoby to możliwe bez standaryzacji siatki pojęciowej?
AJ :
@ eli.wurman:
Eli! To było niesportowe! WRRRR!!!
eli.wurman :
Nie tylko.
Zależ też od wiedzy na temat faktów, które dane środowisko śmieszą/mogą śmieszyć i zrozumienia śmiesznych dla niego prawidłowości. Ponadto potrzebna jest ogólna wiedza & erudycja zbliżona do tego środowiska (ja np. nie łapię waszych klimatów jappkowo-posmodernistyczno-pratchettowo-(nowo)fantastyczno-popkulturowych, bowiem moja wiedza z tych dziedzin jest mniej niż śladowa). A to już zależy od inteligencji.
eli.wurman :
Nie twierdziłem, że mam ją rozbudowaną, tyko twierdziłem, że ją mam.
Twierdziłem też, że mówiono mi, iż mam dobry wgląd – może z tym Ci się pomyliło?
eli.wurman :
No ja właśnie pomysłowość i kreatywność rozumiem jako umiejętność składania klocków (a także tworzenia nowych), a chęć do ich składania nazywałbym po prostu motywacją i pracowitością. W każdym razie, miałem na myśli owo “składanie klocków” i jest mi obojętne, czy nazwiemy je “pomysłowością i kreatywnością”, czy Twoim “Susan”.
eli.wurman :
I to u Ciebie jest wystarczający powód, żeby krzywdzić innego człowieka? On krzywdzi – lub tylko domyślam się, że mógłby skrzywdzić – mnie, więc ja mogę krzywdzić jego? “Oko za oko”?
eli.wurman :
1. Tak naprawdę, to nie wiesz tego. [Znaczy, ten konkrety kolega był zarówno homofobem jak i seksistą, ale nie wiem, czy swoje przekonania okazywał publicznie; jedyną publiczną ekspresję tych szowinistycznych przekonań, jaką u niego zauważyłem, było to, że z umiarkowaną powagą twierdził, iż nie lubi głosować na kobiety, nie lubi kobiet w polityce.]
2. Mógłbyś go poprosić, aby hamował swoje ewentualne homofobiczne ekspresje.
eli.wurman :
Hmm… Pewnie masz rację. Mnie na swój ślub nie zaprosił, na wesele zresztą też nie. Tyle, że to pewnie nie tyle dlatego, że bał się, iż coś w kościele sprofanuję (wiedział, że tego nie zrobię), lecz dlatego, że wiedział, iż nienawidzę zbiorowych imprez i poznawania nowych ludzi, więc ewentualnego zaproszenia i tak bym nie przyjął.
eli.wurman :
Nie masz oporów przed krzywdzeniem “buców”?
eli.wurman :
Nie u mnie.
eli.wurman :
Może. Generalnie staram się unikać ludzi, więc pewnie i tak niewielu urażam.
pozdrawiam
Gammon No.82 :
Soraski, ale u mnie działało, ale teraz w’ogle wywala 404.
Quasi :
Quasi :
Soł: masz IQ wyższe od mojego, masz empatię, to czego Ci brakuje żeby mieć wyczucie? Oprócz wyczucia?
Quasi :
No nie. Pomysłowość i kreatywność to chęć do. Dzieci, które są kreatywne i rysują, składają, cośtam – niekoniecznie robią rzeczy pasujące do siebie, zamierzone. Tak samo z dorosłymi przecież. Więc różnica jest znaczna.
Quasi :
Jak znów krzywdzić? Mówiliśmy o urażaniu uczuć, że ktoś się co najwyżej poczuje nieswojo (trudno tu nawet mówić o byciu obrażonym).
Quasi :
No to niech on se prosi mnie do równie usranej śmierci, żebym robił za małpkę w kościele na ślubie moich ziomów nigga pliz.
Quasi :
Krzywdzenie, obrażanie, urażanie, nietakt, afront, faux pas, niegrzeczność, chamstwo, bucera – weź se zgrepuj te emocje zanim zaczniesz ich używać w dyskusji.
Quasi :
Kłamiesz.
Quasi :
A w internetsach swoimi opiniami, niggapliz?!
eli.wurman :
Tak tak, a nawet 666.
WRRRRR!!!
Gammon No.82 :
A udało się do końca? Kiedy, gdzie, w przypadku jakiej nauki?
Quasi :
Linneusz to zabawny przykład na tworzenie nomenklatury naukowej – jak kogoś nie lubił to nadawał jego imię chwastom albo jakimś paskudnym pasożytom. OIDP to troche seksualnych skojarzeń też upchał.
wo :
Nie wiem, czy “do końca” (zapewne nie), ale podobno w przypadku fizyki coś jest na rzeczy.
A żeby coś w ogóle próbować zaksjomatyzować to chyba najpierw trzeba przyjąć standardową siatkę pojęciową. Co oczywiście nie gwarantuje sukcesu.
RobertP :
Mam wrażenie, że mykolog równie neutralnie traktuje nazwę Phallus impudicus L., jak ginekolog dupę sensu largo własnej pacjentki.
Nie wykluczam, że nazwy kwarków wymyślił fizyk słuchający (albo zażywający) Lucy in the Sky with Diamonds. A czy z tego coś wynika?
Gammon No.82 :
Three quarks for Muster Mark!
Sure he has not got much of a bark
And sure any he has it’s all beside the mark.
janekr :
Tak, graficznie ewolucja od “Kajtka Majtka” do “Kajtka i Koka” i “Kajka i Kokosza” była dość płynna. A Koko był na początku wprowadzony do “Kajtka Majtka” jako postać drugoplanowa.
wo :
WO patrzysz na to przez pryzmat chemii stąd to skrzywienie. Ale przecież chemia to jednak dziedzina specyficzna i do tego długo uwikłana w przeszłość. Od kiedy można mówić o ‘współczesnej’ Chemii? Od ‘A New System of Chemical Philosophy’? Od J. Richtera?Jeśli już o języku nauki rozprawiać to zdecydowanie lepiej to widać na przykładzie terminologii fizycznej. Język się ‘wymyśla’, a ściślej wymyśla się terminy, bądź dotychczasowym słowom nadaje się nowe techniczne znaczenia i kropka. Prześledź sobie dróżkę fizyka arystotelesowska -> ‘poprawki’ Buridana -> do Philosophiæ Naturalis Principia Mathematica Newtona z 1687. W każdym przypadku ‘wymyślono’, stworzono język, żeby ponazywać sobie to co chcieli sobie ponazywać.
Teraz w zależności od tego co sobie wygrzebiemy z filozofii nauki możemy rożnie to sobie układać w piramidki, górki czy co tam kto chce. Kto lubi może sobie rozprawiać o paradygmatach, czy tam innych kolektywach myślowych. Co z czym jest kompatybilne a co nie, jak się ma jedno do drugiego, etc. Idea ujednolicania to inna para kaloszy.
mdh :
Jesteś z Krakowa, amirajt?
eli.wurman :
Jeszcze
mdh :
;))
@ eli.wurman:
Noope, tylko często bywam.
@ mdh:
Ale na pole czy na dwór?
@ Slotna:
No, no, no, :D
eli.wurman :
W Krakowie? Tylko na pole.
eli.wurman :
Tak, od tego sie zaczela moja przygoda ze szkola w Krakowie:
– O tej porze juz jest zimne powietrze, wychodzicie na pole i wdychacie go.
Albo:
– Masz to zadanie? Rozwiazales go?
Z drugiej strony przyjechalam z Lodzi do Lublina i nie wiedzialam, jak wytlumaczyc, ze u nas to sie kupuje migawki na krancowce…
zachowanie na innowierczych imprezach religijnych:
uprzejmie donoszę, że wątek poruszający pośrednio ten temat pojawił się na Forum Frondy. możemy się z niego dowiedzieć, że dla katolika uprzejme jest skrupulatne krycie niezadowolenia, polegające na podkreślaniu co chwilkę, iż lepiej by się czuło i ogólnie byłoby lepiej, gdyby osoba, dla której pofatygowało się na ceremonię, przyjęła nasze poglądy religijne:
http://forum.fronda.pl/?akcja=pokaz&id=2665322
inz.mruwnica :
A czemu nie? Jeśli nazwa obiektu (np.tranzystor bipolarny) jest częścią języka elektroniki to dlaczego symbol/rysunek oznaczający to samo nie jest częścią tego języka? Przecież schemat ideowy umożliwia komunikowanie się ludziom nie znającym żadnego innego wspólnego języka niż właśnie ten język symboli. Tak samo jak jest to w matematyce, czy w chemii z ich symbolami.
@ czescjacek:
Też miałem o tym. Mam nadzieję, że to kończy rozważania Quasiego o tym, czy my ich czasem nie obrażamy.
Slotna :
I jeszcze czasem na tę krańcowkę trzeba było dymać na skuśkę, jedząc bajaderkę.
czescjacek :
Jesus want me to be an asshole?
inz.mruwnica :
A to nie jest język, ściślej – element języka?
inz.mruwnica :
Ok, czasami dopuszcza się kilka powszechnie znanych alternatywnych oznaczeń, ale to chyba nie znaczy, że w fachowej literaturze (choćby w podręcznikach) masz absolutną dowolność? W każdym razie, pewne standardowe oznaczenia tu funkcjonują, choć być może upowszechniły się jakoś samoistnie, bez żadnych globalnych działań porządkujących, nie mam pojęcia.
inz.mruwnica :
Nieprawda. Na bazie koncepcji Linneusza opracowano dość precyzyjne językowe i formalne (np. zasada priorytetu) kryteria nazewnictwa organizmów i na całym świecie do nich się stosuje. Nowo odkryte gatunki też trzeba nazwać wg tych kryteriów.
inz.mruwnica :
Wraz z ich nazwami. I zapewne z jakimiś kryteriami ich nadawania.
inz.mruwnica :
Bo?
Zresztą, niczego nie dowodziłem, lecz po prostu wymieniłem język naukowy jako przykład “terminologii oficjalnej” i zapytałem, jak traktujesz przypadki, w których język naukowy etc. kogoś obraża – jako (i) “obrażam, bo chcę obrażać”, czy jako (ii) “obrażam, bo jestem palantem i nie dopuszczam myśli, że mogę obrażać”.
Ty na to odparłeś, że jeśli terminologia naukowa jest narzędziem walki ideologicznej, to (i). A ja wtedy pozwoliłem sobie zauważyć, że terminologia naukowa “z zasady” nie służy do walki ideologicznej, tylko do ułatwiania komunikacji (co uznałeś za stwierdzenie śmieszne). Później doprecyzowałem, że przez “z zasady” miałem na myśli cel/intencje tworzenia w nauce ustandaryzowanej terminologii.
Gdzie tu jakieś dowodzenie?
inz.mruwnica :
Stąd, że przed standaryzacją w różnych miejscach, w których dana nauka jest uprawiana, stosowany jest różny język do opisywania tych samych desygnatów (i to w dużej mierze jakiś język zwyczajowy). A w takim “zdecentalizowanym” przypadku trudno mówić o (jednym) języku tej nauki.
inz.mruwnica :
A co to ma do rzeczy?
Dobra, w rozwodzeniu się dłużej nad tym tematem nie widzę żadnego sensu. To była jakaś zbędna dygresja w dyskusji o “języku który obraża”, a precyzyjniej – o kontrowersjach wokół terminu “pederasta”. Wolę wrócić do sedna.
pozdrawiam
czescjacek :
Ale to jakiś zagraniczny katolik. Polscy katolicy tak nie piszą po polsku.
Swoją drogą, w sygnaturce jego współdyskutantki można przeczytać:
bajaderki i inne takie :
mnie to trochę boli serce, że w razie pojawienia się regionalnych rozbieżności w języku najczęściej następuje próba ustalenia “prawidłowej” formy. te różnice i tak są minimalne; a jeśli dotyczą czegoś innego niż czysta leksyka, to zaraz któraś forma dostaje w ryj niepoprawnością.
bart :
LOL!
już to przy jakiejś okazji mówiłem, ale się powtórzę – ujmuje mnie ich przekonanie, że różni piosenkarze nie tylko wiedzą, jaki okres liturgiczny oraz święto jakiej Matki Bożej przypada danego dnia, ale też specjalne tak ustawiają grafiki międzynarodowych tras koncertowych, żeby Polakatolików jak najbardziej urazić :/
czescjacek :
A ja uwielbiam regionalizmy, gwary, itd. Choć oczywiście od dawna wychodzę na zewnątrz.
czescjacek :
Jasne, może jeszcze powinny być obowiązkowe pluginy do outlooka i iCala w których będą zapisane te wszystkie duperele.
czescjacek :
Treść pasuje do ortografii, błogosławieni ubodzy na umyśle, albowiem ich są portale prawicowe.
A sledzik, zapusty, podkoziolek czy ostatki? Oraz weka, angielka, bulka wroclawska, bulka paryska, gryzka, baton czy kawiorka? :)
a jak powiesz [kopie], to wiadomo, czy ty kopiesz, czy ktoś kopie?
inz.mruwnica :
O, dzieki ze podeslales.
eli.wurman :
W Google Calendar wszystko jest.
Mam Was w dupie. Nie mogę czytać 100 komciów na godzinę. Pierdolcie się.
Ja przepraszam że łamię coś, pod czym sam bym się podpisał, ale uznałem, że jest to zabawne. Na blogasku u Cioteczki Talcio się wyprodukował:
@ czescjacek:
Z kontekstu przecież.
Ausir :
Eche, i kawę parzy, i prasuje.
Kabotyna :
Ty, a wiesz co się dzieje, jak na kilka dni odejdziesz od komputera? Masaakra, zią.
Quasi :
No więc co do sedna, to mi jest bliskie stanowisko Foucault, według którego samo wymyślenie pojęcia “homoseksualizm” to zabawny spadek po Oświeceniu, ktore wszystko chciało katalogować, a więc także popęd płciowy dzielić na normalny, nienormalny i częściowo normalny. A tak naprawdę, to wszystkie pseudonaukowe nazwy jakie nadajemy zjawisku tak niejednorodnemu, jak co jest czyim porno, to tylko próby niejawnego forsowania arbitralnych norm, motywowanych religijnie i/lub ideologicznie.
mdh :
No ale ja się zgadzam z tym co piszesz, więc czym się różnimy właściwie?
eli.wurman :
Ja też bym się podpisał, wiec też lamać mi nie wypada, ale dodam tylko, że Talcia używam jako stałego fragmentu gry w zabawach z Moon. Coś jak rzut wolny pośredni.
eli.wurman :
Tego teraz nie ustalimy, poza tym nie jest to istotne, więc nie będę się spierał. Rzecz w tym, że boleśnie odczuwam niedobory swej inteligencji. Myślę, że brak poczucia humoru to także efekt intelektualnego deficytu – no bo czegóż innego?
eli.wurman :
Inteligencji wystarcza mi jedynie do tego, by wyczuć, że mam za mało wyczucia, aby tu brylować z dowcipem. “Susan” też mam za mało.
eli.wurman :
Jak już mówiłem, ja te słowa pojmuję zupełnie inaczej. Ale to bez znaczenia – na “umiejętność budowania z kloców”, o którą mi tu chodziło, mówmy “Susan”, “bubu”, “hói” czy jakkolwiek, ok?
eli.wurman :
Ja “krzywdą” nazywam po prostu wywołanie w kimś nieprzyjemnych odczuć lub pozbawienie go odczuć przyjemnych. BTW: Tamten kolega wyjątkowo łatwo się podpienia, nawet skrajnie błahymi – przynajmniej IMHO – rzeczami.
eli.wurman :
Hoho. Tego wiedzieć nie możesz, więc Twa ocena jest bez wartości.
Ale może nie zrozumiałeś o co mi chodziło, więc powtórzę:
No a mnie się wydaje, że ta zasada (i podobne – typu kantowski imperatyw kategoryczny) w praktyce słabo się sprawdza. Choćby z tego powodu, że ludzie bardzo różnią się wrażliwością/pieniactwem/poziomem tolerancji itp.. Np. ja jestem bardzo tolerancyjny i gdybym innych traktował zakładając, że podzielają moją tolerancję, to na okrągło bym ich urażał, choć nie czyniłbym im niczego, co mnie niemiłe.
eli.wurman :
W internetsach to najwyżej krzywdzi nick Quasi…
Zresztą, nie sądzę, żebym miał jakoś szczególnie wiele internetowych “ofiar” – tutaj, z tego co pamiętam, jedynie Bart, Ami i inz.mruwnica (Slotna okazało się, że nie ma pretensji). W psychiatryku pewien katofanatyk unukalhai i Paliwoda, a w usenecie kilku kreacjonistów. Nawet wśród lurkerów nie może być tych ofiar zbyt wiele, wszak moje tl;dr rzadko kto czyta. Poza tym z reguły pokrzywdzonych przepraszałem.
pozdrawiam
Quasi :
Aspergera.
eli.wurman :
Chodziło mi o nazwy rodzajów kwarków, nie o nazwę “kwark”. Zwłaszcza “powabny” i “dziwny” mnie zachywcają.
inz.mruwnica :
Ale to nieprawda. Nie chciałem zrobić nic więcej niż Ty, swoją miękką heurystyką.
Nie wiem, skąd wrażenie, że chciałem więcej? Może jakoś nieporadnie się wysławiałem? Może fakt, że zaatakowano jakieś detale z mojej tezy, i ja tych detali wściekle broniłem, choć ich znaczenie dla ogólnej tezy było znikome? A może to kwestia owej zszarganej reputacji, skutkująca odczytywaniem moich słów przez filtr uprzedzeń?
pozdrawiam