Operacja „Rzepa w chuście”
Pamiętacie „Operację Chusta”, odcinkowe futurystyczne science fiction przedstawiające wyobrażenia Tomka Terlikowskiego, jak będzie wyglądał niebawem świat, jeśli ktoś nie powstrzyma oszalałych aborcyjnych pederastów przed sianiem laicyzacji na terenie totalitarnej Unii Europejskiej? Na pewno pamiętacie! Przywołuję tutaj tę epopeję o dzielnym księdzu spieprzającym z Warszawy do Afryki z chustą „nie ludzką ręką uczynioną” pod pachą, bo twierdzę, że nie zna Tomasza Terlikowskiego ten, kto nie zapozna się z jego odcinkową wyprawą na terytoria literatury pięknej. „Operacja Chusta” daje niezwykłą szansę zapuszczenia sępiego spojrzenia źrenic w duszę katolickiego publicysty, przyłapania go w momencie absolutnej szczerości. Oto jak mały Tomek postrzega świat, oto jego wykrzywiona, schizofreniczna rzeczywistość, której musi stawiać czoła co dzień. Z taką wiedzą łatwiej mi powstrzymać się przed wykrzykiwaniem wulgaryzmów podczas czytania „poważnych” artykułów Terlikowskiego drukowanych w prasie codziennej. Ot, choćby przy lekturze „Rewolucji homoseksualnej” opublikowanej w Rzepie. Wystarczy po prostu pamiętać, że najwyraźniej redaktor Terlikowski nie kojarzy już, kiedy pisze kolejną część swojej powieści, a kiedy kleci artykuł do prasy. I już szklanka nie trzaska o ścianę.
Terlikowski zaczyna z grubej rury: jego zdaniem działacze gejowscy nie mają na celu wywalczenia równych praw. Chcą czegoś więcej:
Analiza sposobu działania organizacji gejowskich i ich radykalizujących się postulatów musi prowadzić do wniosku, że celem jest zburzenie cywilizacji zachodniej zbudowanej na normach i wartościach judeochrześcijańskich, a także na pełnej akceptacji i ochronie rodziny.
Bicie w takie dramatyczne dzwony nieodmiennie mnie fascynuje. Wychylam się z okna, nasłuchuję, a między świergot ptaszków i pokrzykiwania pijaczków wkrada się odległy grzmot: to pod ciosami pederastów rozpada się cywilizacja zachodnia. A dokładniej: taka cywilizacja, w jakiej chciałby żyć Terlikowski, nie mająca wiele wspólnego z rzeczywistą współczesną cywilizacją zachodnią, laicką i szanującą mniejszości. To pierwsze z wielu zderzeń świata urojonego z prawdziwym w tekście Terlikowskiego.
Nie wiadomo, w jaki sposób pan redaktor przeprowadził swoją analizę. Jej wynik dziwnym trafem zgadza się z hasłem głoszonym przez Terlikowskiego i — używając języka stosowanego w artykule — jego popleczników: pedały idą po wszystko, chcą rządzić normalnymi, tak nie może być, musimy się przed tym bronić. Walka o ochronę praw mniejszości jest w krzywym zwierciadle prozy Terlikowskiego przedstawiona jako próba przejęcia przez tę mniejszość władzy nad światem. W takiej pokracznej rzeczywistości okrzyk „Żadnych praw dla sodomitów!” nie jest wyrazem prymitywnej homofobii, tylko troski o przyszłość naszego wspólnego europejskiego domu.
Pierwszy krok rewolucji homoseksualnej to walka z językiem:
I wcale nie chodzi tu o zastąpienie mało sympatycznego słowa „pedał” czy bardziej fachowego określenia „pederasta” infantylnym terminem „gej” (angielskie słowo „gay” oznaczało wesołka), ale o wprowadzenie do debaty publicznej, a nawet do języka ludzi Kościoła terminu „orientacja seksualna”.
Fachowe określenie „pederasta” akurat nie jest znaczeniowo równoważne z mało sympatycznym słowem „pedał”. Dużo lepiej pasuje termin „sodomita”, ale oczywiście nie każdy musi się orientować w zawiłościach definicyjnych. Nie można takiej orientacji wymagać zwłaszcza od osoby tęsknącej najwyraźniej za dawnymi dobrymi czasami, w których opóźnionych psychicznie dzielono fachowo — w zależności od stopnia upośledzenia — na debili, imbecyli i idiotów. Proste, jednoznaczne, nierozmydlone przez polityczną poprawność, odarte z szacunku terminy. Panie, komu to przeszkadzało, panie.
Drugi krok rewolucji homoseksualnej to zamknięcie ust niepokornym. Terlikowski zaczyna od postawienia tezy, że dowody naukowe przeczą hasłom pederastów:
Takiego wniosku [o równości orientacji seksualnych] nie da się zaś oprzeć na wynikach nauk empirycznych. Z faktu bowiem, że relacje homoseksualne występują niekiedy w przyrodzie (czego dowodem ma być wielbiona przez gejowskich lobbystów para homoseksualnych pingwinów w niemieckim Bremerhaven) nijak nie wynika, że takie zachowanie jest normalne czy moralnie akceptowalne.
Być może nie jestem na bieżąco z retoryką „lobby homoseksualnego”, ale wydaje mi się, że teksty o dupczących się pingwinach nie stanowią sztandarowego argumentu na rzecz równouprawnienia gejów. Ja jednak nie przeprowadzam „analiz sposobu działania organizacji gejowskich i ich radykalizujących się postulatów”. Ale ma pan rację, jedno nie wynika z drugiego! Pingwiny-geje nie mają wpływu na mój osąd etyczny. Ważny jest za to dla mnie fakt, że pewien niewielki procent ludzi, w zasadzie taki sam dla każdej społeczności czy kultury, rodzi się homoseksualistami. Według mojej wiedzy i wbrew nachalnej religianckiej propagandzie, ludzie ci nie wybierają swojej orientacji, nie szkodzą w żaden sposób społeczeństwu, uprawiają ze sobą seks za obopólną zgodą dorosłych partnerów, nie łamią prawa (chyba że jesteśmy w Iranie). Nie rozumiem więc, dlaczego mam ich uważać za osobników nienormalnych czy niemoralnych.
Jeśli już rozmawiamy o naukach empirycznych, badania psychologiczne dowodzą, że homoseksualiści nie różnią się zbytnio od heteroseksualistów. Owszem, częściej nadużywają alkoholu, chorują na depresję czy popełniają samobójstwa. Tak się składa, że są to typowe reakcje na wykluczenie z życia społecznego. Jedyne różnice między nimi a nami wynikają więc ze stygmatyzującej ich homofobii. Ponieważ te patologie nie są efektem homoseksualizmu, ale reakcji społeczeństwa na homoseksualizm, nie ma powodu, żeby traktować gejów jako ludzi chorych. Ale pan redaktor wie lepiej:
Wymuszone na Amerykańskim Towarzystwie Psychiatrycznym czy Światowej Organizacji Zdrowia decyzje o wykreśleniu homoseksualizmu z listy chorób traktowane są jak objawienie, którego nikomu nie wolno podważać.
Ech… Problem z wami, drodzy fundamentaliści, wynika z faktu, że naginacie rzeczywistość, aż ta jęczy niczym diakon od buttseksu. Miałem z tym gięciem ostatnio dużo uciechy, czytając wasze teksty o rocznicy „sprawy Agaty”. Za pytanie o jej obecność na pikiecie pod redakcją „Gazety Wyborczej” dostałem dożywotniego bana na portalu „Fronda”. Wy zaś, komentując jej zachowanie, ze smutnym niedowierzaniem w głosie stwierdzaliście, że na najnowszych zdjęciach w swoim fotoblogu „zaczyna się nawet uśmiechać”, a spotkana ostatnio przez księdza Podstawkę (głównego animatora Pierwszego Katolickiego Biegu Przełajowego Po Szpitalach Lublin-Warszawa-Gdańsk 2008) „sprawiała wrażenie, jakby się nic się nie stało. I trudno jej się dziwić, po tym, co przeszła”. Jakby się wam w głowach nie mogło pomieścić, że ona może normalnie funkcjonować, że nie żyje w permanentnej traumie. Tak samo najwyraźniej lepiej wiecie, co czuje Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, niż samo Towarzystwo (które zaprzecza istnieniu jakichkolwiek nacisków), a choć WHO usunęła homoseksualizm z listy chorób, bo nie mieścił się w definicji choroby, to przecież wam doskonale wiadomo, czyje naciski stały za tą decyzją.
Psycholog, socjolog czy choćby polityk, który odważy się zasugerować, że homoseksualizm jest odstępstwem od normy, zostanie skazany na wieczną infamię, a próba zorganizowania z nim spotkania (o czym przekonali się w Polsce studenci z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, którzy chcieli się spotkać z doktorem Paulem Cameronem) kończy się nieodmiennie histerią i wzywaniem do zaangażowania policji czy prokuratury do walki z nienawiścią.
Pan pozwoli, panie Tomku, że zwrócę się do pana bezpośrednio i powiem tak: po pierwsze, w Polsce psycholog, socjolog czy choćby polityk twierdzący, że homoseksualizm jest odstępstwem od normy, nie spotyka się z żadnym ostracyzmem — choć taki ostracyzm mu się należy. Niektórzy tacy politycy zostają ministrami. Po drugie, doktor Cameron, o czym obaj wiemy, nie jest naukowcem, tylko wściekłym chrześcijańskim homofobem, który dawniej chciał gejów eksterminować, a dziś zmądrzał i chce ich już tylko izolować od społeczeństwa. Takie poglądy wykraczają chyba poza „sugerowanie, że homoseksualizm jest odstępstwem od normy”, zgoda?
Dalej Terlikowski opowiada o Europie: wspomina o grantach naukowych przyznawanych wyłącznie na badania stawiające homoseksualizm w pozytywnym świetle (w jego świecie najwyraźniej wyniki badań da się przewidzieć przed ich przeprowadzeniem), wspomina francuskiego deputowanego skazanego na grzywnę za homofobiczne wystąpienie (rozbrajająco myląc przy tym jego narodowość i kwotę grzywny), żali się, że holenderski rząd już nie dotuje chrześcijańskich ośrodków „leczących” z homoseksualizmu — a na końcu wkracza w paszczę szaleństwa, opowiadając dyrdymały o „oddziałach reedukacji z homofobii”, na które trafia się ponoć za badania próbujące ustalić, czy można oduczyć człowieka zachowań homoseksualnych.
I to jest kolejna sprawa, która mnie u religijnych homofobów zadziwia. Panie Tomaszu, czy naprawdę tak trudno panu podstawić katolików zamiast homoseksualistów? Niech pan zamknie oczy i wyobrazi sobie świat, w którym amerykański dochtur-wariatuńcio jeździ po świecie i wspomagając się PowerPointową prezentacją opowiada studentom, że w wyniku pseudonaukowych analiz wyszło mu, że chrześcijanie częściej się upijają i gwałcą swoje koty. Niech pan wyobrazi sobie ośrodki leczące z katolicyzmu. Niech pan wyobrazi sobie świat, w którym katolicy są obywatelami drugiej kategorii. Oh wait. Pan już sobie to wyobraził i napisał „Operację Chusta”. Soraski.
Było już o wkroczeniu w paszczę szaleństwa? To zróbmy krok głębiej: geje chcą wymusić akceptację. Co tam akceptację:
Oni chcą wymusić nie tylko milczenie, ale i pełną akceptację czy nawet zachwyt dla swojego stylu życia.
Pierwsza wymieniona przez Terlikowskiego ofiara wymuszania zachwytu to pewien hiszpański sędzia:
Hiszpański sędzia Fernando Ferrin Calamita za to, że odwlekał przyznanie parze homoseksualnej dziecka — czyli za „jawną homofobię”, jak orzekł sąd w Murcii — stracił prawo wykonywania zawodu na dwa lata. Nakazano mu też wypłacenie owej parze 6 tysięcy euro zadośćuczynienia.
O rany. To się dopiero dzieje w tej lewackiej Hiszpanii, generała Franco im chyba trzeba, żeby wlał narodowi trochę pasów na gołą pupę… Ale zaraz, zweryfikujmy tę ckliwą historię. Ów sędzia nie odwlekał przyznania parze lesbijek dziecka, tylko próbował odebrać jednej z nich prawa rodzicielskie, kazał odesłać jej dzieci do ojca, dopóki matka nie przestanie żyć w związku z kobietą, określił dzieci wychowywane przez lesbijki jako „ludzkie świnki morskie”, a na koniec cisnął bon mocikiem:
Jest zrozumiałe, że uzależnienie [rodzica] od narkotyków, pedofilia, przynależność do sekty satanistycznej lub pozamałżeński romans heteroseksualny mają zły wpływ na dziecko i są powodem przekazania praw rodzicielskich [eks-małżonkowi]. To samo dotyczy homoseksualizmu. (…) Homoseksualna atmosfera wyrządza krzywdę nieletnim i poważnie zwiększa ryzyko, że i oni pójdą tą drogą”.
No faktycznie, panie Tomku, niezłe odwlekanie. A toście sobie męczennika znaleźli.
Następne akapity to standardowe opowieści o brytyjskiej opiece społecznej przekazującej dzieci pod opiekę homoseksualnym parom, wbrew woli ich rodziców, którzy woleliby heteroseksualnych chrześcijan zamiast straszliwych rozwiązłych pederastów. O podobnym przypadku już kiedyś pisałem, dalej twierdzę, że problemem jest raczej homofobia rodziców biologicznych niż homoseksualizm rodziców zastępczych.
Przeciwko homoseksualnej ofensywie staje samotnie Kościół. Dlatego geje profanują świętość. Kolejny kroczek w paszczę.
Coraz częściej zdarzają się także prowokacyjne ataki na miejsca święte czy ważne dla chrześcijan symbole. Grupy działaczy homoseksualnych celowo profanują msze święte, przerywają kazania biskupów czy inspirują władze państwowe do potępiania Kościoła katolickiego.
Czy słyszycie ten jęk? To rzeczywistość, naginana do tezy. Ale poczekajcie, Terlikowski pisze o pierwszych ofiarach w szeregach kościoła. Jeżeli chodzi o przemoc, wciąż niestety facetowi łatwiej dostać w mordę za trzymanie na ulicy ręki swojego chłopaka niż za krzyżyk na szyi. Geje za to przodują w piętnowaniu myślozbrodni:
A czasem nawet wymuszają administracyjne zakazy głoszenia Ewangelii. Jak potrafią być skuteczni, przekonał się szwedzki pastor Ake Green, zielonoświątkowiec, którego skazano (wyrok ostatecznie uchylił Sąd Najwyższy) za przypominanie, co o aktach seksualnych między mężczyznami mówi Stary Testament.
Blog de Bart supports Unicode characters, więc napiszę imię pastora poprawnie: Åke. Sięgnijmy do Wikipedii:
20 lipca 2003 Åke Green wygłosił publicznie w mieście Borgholm na Olandii kazanie, w którym przedstawił interpretację tekstu z Biblii dotyczącą homoseksualizmu. Opatrzył ją komentarzem, w którym stwierdził, że akceptacja homoseksualizmu otwiera drogę do dewiacji takich jak pedofilia i zoofilia. Jego zdaniem „Biblia jednoznacznie opisuje wszelkie zboczenia seksualne. Jest to rak na ciele społeczeństwa.” Pastor ostrzegł, że uznanie perwersji za normę może zesłać na Szwecję gniew Boga i klęski żywiołowe na podobieństwo biblijnej Sodomy. Osoby o orientacji homoseksualnej nazwał „zboczeńcami” twierdząc, że nie mogą być jednocześnie chrześcijanami. Stwierdził też, że homoseksualność jest kwestią wolnego wyboru człowieka i nie jest uwarunkowana genetycznie. Zadeklarował także, że „każdy może być wyswobodzony i uwolniony”.
Konkretny chrześcijański przekaz miłości bliźniego, pod którym, jak mi się zdaje, redaktor Terlikowski mógłby się spokojnie podpisać.
W pierwszej chwili artykuł Terlikowskiego wywołał we mnie bezradną agresję. Normalnie najchętniej wysadziłbym się w powietrze w redakcji Rzepy. Po chwili złości naszła mnie jednak refleksja (którą podzieliłem się ze społecznością BdB, a ta mnie za nią zjadła): strasznie jest żyć w takim urojeniu. Tekst ten pokazuje świat widziany przez człowieka stojącego na głowie, z krwią zalewającą mózg. Wszystko jest na odwrót: mniejszość domagająca się szacunku to agresorzy. Religijnie motywowani betonowi nienawistnicy to ostatni obrońcy cywilizacji. W tym świecie do góry nogami wiara jest notorycznie atakowana, kościoły profanowane, za to najwyraźniej nie bije się gejów. Terlikowski kończy dramatycznie:
Czy rzeczywiście chcemy takiego świata?
Ekhm, a może pan redaktor by się obrócił nogami w dół?
@ czescjacek:
No dobra, to powiedz!
bart :
http://images.google.com/images?client=firefox-a&rls=org.mozilla:pl:official&um=1&q=%22crate+of+coke&btnG=Szukaj+obraz%C3%B3w
Aaa, too obvious! :)
czescjacek :
Więc, w każdym bądź razie ubrałem swetr bordowy i poszedłem po najmniejszej linii oporu, wziełem pomarańcz co ważył szejset deko, a że miał glizdy i wirusy HIV, to szlaufem myłem, a przy tym włączyłem kamerę – choć pisało “nie włanczać” – i wszytko kamerowałem, modląc się “(…) któryś siedział w poprawicy Ojca (…)”. Elektryfikacja.
czescjacek :
Zero kombinowania w tym przypadku akurat, bo krajzega jest spolszczeniem. Zachowuje znaczenia wyrazu oryginalnego, zmienia się tylko pisownia. Podpadała by nawet pod zapożyczenia przyswojone całkowicie, tylko nie wiem, czy ją SJP ujmuje, czy dalej jest to wyraz z języka potocznego (szybki czek – niebałdzo)
Quasi :
Bym dodał jeszcze lewolwer, leflektor i labolatorium.
I chleba naszego poprzedniego.
I chór śpiewający “Ekskremente majestatis” w Requiem.
Gammon No.82 :
I karnister wachy
Kinofikacja.
Gammon No.82 :
A ja bym dodał bardzo szerokie stosowanie terminu “Żydy”
janekr :
W 1981 roku na pewnej stacji kolejowej na Podkarpaciu wisiało ogłoszenie wywieszone przez Panią Zawiadowczynię:
“Zabrania się rzucania skorupek od jaj i pomarajców
oraz skórek od bananów.
Kogo się ułapi tego się pociongnie.
[pieczątka, podpis]”
Gammon No.82 :
I przejście dla pierwszych.
janekr :
I mieszkania na wynajm we środę.
Marceli Szpak :
tak, ale źródłem krotochwili dla mnie było przerobienie bezsensownie brzmiącego “trajbzega” (proszę nie bić, już wyznałem winy, takiego słowa wogle nie ma) na mające jakiś sens “krajzega” – zega do krajania – byłaby to chyba jakaś forma etymologii ludowej?
(właśnie zguglałem w wiki, że owszem – “Etymologia ludowa to także proces upodabniania (na ogół zapożyczonych) wyrazów do podobnie brzmiących wyrazów rodzimych na zasadzie skojarzenia znaczeń”)
więc te wszystkie lewolwery nie spełniają kryteriów niestety.
Quasi :
Jeszcze winogron, tak? I przyłącz, tak?
czescjacek :
A “porceluna” u Reymonta, co do niej Jagna tentego?
czescjacek :
Ale już krakeny jako naćpane grube laski jak najbardziej :P
Fuck, rysunkowe emoty na wordpressie. No fstyt panie Redaktorze.
(problem z dupy dla mądrych tego bloga: ktoś wie w czym otworzyć layout zapisany w Indesign, nie posiadając Indesign?)
Marceli Szpak :
To nie jest zbyt wyrafinowane na common use? Może od razu amfisbena i katoblepas?
urbane.abuse :
skoro sam se to wymyśliłem, to nie może być wyrafinowane.
(Quasi zaraża)
RobertP :
No ale przecież to nie jest wina zdrowego rozsądku jako takiego, lecz niepoprawnych lub niekompletnych danych, które się w niego wpuszcza – “garbage in, garbage out”. Dla tych, którzy posiądą wystarczająco poprawne i wystarczająco kompletne dane, powyższe fenomeny przestają się kłócić ze zdrowym rozsądkiem.
Marceli Szpak :
Według mojej wiedzy – w niczym, ale chętnie pomogę, bo mam InDesign.
Quasi :
właśnie pokazałeś, że zdroworozsądkowa definicja “zdrowego rozsądku” nie wystarcza do dyskusji o zdrowym rozsądku.
bart :
A możesz mi to zrobić na jakiegoś normalnego pdfa? Albo printskriny przynajmniej? Bo to bym Ci chętnie dupę zawrócił.
urbane.abuse :
Jasne. Choć zależy od odmiany (“zbiór winogron”).
urbane.abuse
A tego nie znam. Czym ma być owa “przyłącz”?
Marceli Szpak :
Pan się odezwie na maila bart w domenie bloga, dobrze?
czescjacek :
Jest sprzeczne ze zdrowym rozumem używanie zdrowego rozumu w sporze z rozumem absolutnym (Kołakowski).
Quasi :
TEN winogron. Coraz częściej widuję w marketach, już nie tylko u baby na targu.Quasi :
Przyłącz prądu (na działce)
pojszło. Razem z falą wdzięczności.
Offtop, ale pyszny i nie całkowity: właśnie w radiu słyszałem o jakimś tam nieformalnym rajdzie, w którym biorą udział “samochody o mocy przekraczającej kilkaset koni mechanicznych” (to ile mają, >1000? Veyron się łapie). Na co pan z policji nastraszył, że jak sobie paniska w bolidach będą “uprawiać hajlajf” na drogach, to się posypią mandaty.
czescjacek :
1. Pewnie sporo zależy od tego, co rozumiemy jak “zdroworozsądkową definicje ‘zdrowego rozsądku'”.
2. A może mamy tu ogólniejszy problem – na ile jakiś hmmm… język/system rozumowy może wypowiadać się o samym sobie?
Dla mnie to od początku wyglądało jak jakiś paradoks kłamcy (“Oceń wartość logiczną niniejszego zdania: ‘To zdanie jest fałszywe‘.”): WO i inni twierdzą, że są pewni, iż zdrowy rozsądek jest zawodny, bo stwierdzili to stosując zdrowy rozsadek.
@Quasi
“Sąd mówi więźniowi: zostaniesz powieszony w następnym tygodniu, ale dokładny dzień egzekucji będzie dla Ciebie zaskoczeniem.”
Misiem podoba, że sąd mówi do skazańca z dużej litery.
urbane.abuse :
Kiedyś już był tu flejm o znaczeniu wielkich liter w zaimkach, ale ograniczony chyba tylko do intuicyjnych mniemań, więc traktuję go jako nierozstrzygnięty. I ciągle nie wiem, czy poprawny językowo jest zwrot “… Ty skurwysynu, gardzę Tobą”.
Quasi :
strzelałbym, że nie ma na to normy.
no właśnie o to mi szło :)
Quasi :
Pamiętam gdzieś u Steinbecka “było to dwóch miłych skurwysynków (znaczy:ich mamusia robiła to za pieniądze)” W sumie nawet pieszczotliwie.
urbane.abuse :
Hmmm… Czyli “Skurwysynek” zdał bartowy test na nieobraźliwość (“To była piękna Murzynka.” vs. “To był czarujący pederasta.”)?
Gdzieś czytałem, że bodajże w Holandii słowo “wesz” jest używane w charakterze pieszczoty (analog naszego “misiu”, “kotku”, “skarbie”).
Quasi :
Jej, przecież jest tyle ważniejszych tematów:
“If a married man, if a married man fucks a Catholic
And his wife dies without knowing
Does that make him unfaithful, people?”
czescjacek :
A gdzie (najlepiej w internetach) takie rzeczy (tj. normy) można szukać, żeby się upewnić?
Quasi :
Do mnie moja pani mawia czasem Robaleńciu i nie zawsze się obrażam.
urbane.abuse :
:*
Quasi :
najwięcej chyba można znaleźć na poradnia.pwn.pl, tylko system wyszukiwania jest takise.
polonistyka na UW prowadzi poradnię telefoniczną:
http://www.poradniajezykowa.uw.edu.pl/
a sporo uniwersytetów prowadzi poradnie online, jak guglniesz “poradnia językowa” to sporo wyskoczy.
ALE to jest raczej kwestia stylistyki, a nie poprawności, i nie sądzę żeby się wogle dało jakiś przepis na to dać.
mrw :
kurde, mieliście MSP a teraz Calexico, skąd to tak? Ze z Berlina blisko? Zazdroszczę.
czescjacek :
Jest norma. Z wielkiej litery zaimki na piśmie (wyłącznie; tzn. cytowany na piśmie dialog mówiony powinien się obywać bez), z intencją okazania szacunku (realnego lub konwencjonalnego; dlatego norma nie zakazuje ani nie nakazuje takiego zapisu).
nameste :
Ekhm.
urbane.abuse :
I rajstopa.
I siekier.
“Siekier bojową, siekier mi dajcie!”
I etuja na jaja.
I mandat za niemanie świateł.
Gammon No.82 :
Rajtuza
Gammon No.82 :
W moim prywatnym katalogu wyrazów które są głupie rajstopy i meble rzondzom.
nameste :
No i wtedy, proszę Wysokiego Sądu, ten osobnik podszedł i przyjebał poszkodowanemu z wielkiej litery.
urbane.abuse :
rajtka o_0
eli.wurman :
e? a meble to czemu?
Quasi :
Starszy brat RAZa znał ludzi, którzy własnemu kotu dali na imię Skurwysynek. Kotek Skurwysynek. Podobno imię idealnie oddawało charakter kotka.
Slotna :
Majuskuła; językoznawcze marabuty upierają się, że rozróżnienie wielka/duża ma sens.
czescjacek :
Bo bełkot: powtórz sobie wyraz meble 27 razy to potem przez pół dnia nie będziesz miał ała.
Gammon No.82 :
mój wujek miał kotkę Oświęcimkę i kotkę Zaropiałkę. oddawało to ich aparycję.
eli.wurman :
tego nie wiem, ale kiedyś miałem tak z wyrzutnią. wyrzutnia wyrzutnia wyrzutnia.
Quasi :
Żeby wyszedł full Wersal powinno być “Ty Skurwysynu, gardzę Tobą”. Opcjonalnie można dodać “Sire!”.
czescjacek :
Był szeikiem naftowym?
Połowa Das Boot jest oparta na takich konceptach. Zwłaszcza, jak siedzą w zanurzeniu. Rododendron. Rudy dendron. itede.
czescjacek :
Co i ile razy trzeba powtórzyć, żeby kogoś całkiem popierdoliło?
Gammon No.82 :
nie, pijakiem.
czescjacek :
Ale nie alkoholikiem, I hope.
nameste :
Upieraja sie tez ze “z wielkiej” to rusycyzm. Czy cos.
urbane.abuse :
Mam pewną hipotezę, ale nie będę jej wygłaszał, bo to może być obraza uczuć religijnych.
nameste :
A Slotnej nie chodziło o “Z wielkiej litery” vs. “Wielką literą”?
Slotna :
No dobra, to jeszcze raz:
No i wtedy, proszę Wysokiego Sądu, ten osobnik podszedł i przyjebał poszkodowanemu z wielkiej litery. Po tym odgadłem, że napastnik musi być pochodzenia rosyjskiego.
bart :
Może zależy co się powtarza. Na przykład eli.wurman twierdzi, że dla całkiempopierdolenia trzeba powtórzyć “meble” 27 razy. EDIT: Właściwie to jest dobra naukowa hipoteza w rozumieniu Popperowskim.
eli.wurman :
I jeszcze wiem skąd mi się to wzięło! Jako dziecko przejeżdżałem przez Kalwarię Zebrzydowską, polską stolicę mebli kuchennych. I to wszystko wina mojej siostry, bo to ona, zła, katolicka.
Slotna :
Trudno wykluczyć :)
Gammon No.82 :
Tylko trzeba zacząć od stanu niecałkiempopierdolenia , względnie całkiemniepopierdolenia
nameste :
Zaleca się też używać staropolskiego “spam” zamiast rusycyzmu “tuszonka”.
urbane.abuse :
Bo inaczej uzyskamy dowód anegdotyczny.
Sprostowanie: skąd weźmiesz króliki doświadczalne w stanie całkiemniepopierdolenia?
Gammon No.82 :
W tym sęk!
Gammon No.82 :
Nie zgadzam się. “Boskie atrubuty są transcendentne wobec ludzkiego poznania” to nie jest pustosłowie, to jest przypisanie pewnemu hipotetycznemu tworowi pewnych hipotetycznych cech.
Gammon No.82 :
Że byłby zdolny to nie znaczy, że ma ochotę. Byłbyś zdolny mi kupić skrzynkę piwa, ale będziesz drań i nie kupisz, prawda?
Gammon No.82 :
U Pythonów szybkie powtarzanie spam popierdalało (czyniło popierdolonym?).
eli.wurman :
czescjacek :
Ojej – macie jakieś montypythonowskie namiętności.
eli.wurman :
Zła, katolicka siostra zaciągnęła cię tam przemocą?
Może kiedyś w Hollywood (Sacrobosco) zrobią o tym film “Eli and the Furniture Factory”?
@ Gammon No.82:
I przywiązywała mnie do kaloryfera!
Gammon No.82 :
I widzisz, tu wyłazi z Ciebie całe kartezjańskie ukąszenie. Ty byś chciał z wnętrza własnej kiepeły wykoncypować cechy boskie, a teista te cechy zakłada i na wskazywanie nielogiczności najwyżej wzrusza ramionami. Bo widzisz, oni bardziej wierzą w istnienie Boga niż w swoje własne. Dlatego jeżeli coś jest niehalo w koncepcji Boga to automatycznie zwrócą tę niehalość ksobie, a nie tak jak Ty czy ja ku Bogu. I dlatego takim rozumowaniem nigdy ich nie zagniesz, bo jeżeli punktem wyjścia dla Ciebie jest “cogito”, a dla nich “dei” to ich punkt wyjścia zawsze będzie miał przewagę na zasadzie dziecięcej licytacji: ja mam pięć resoraków — a ja pięćdziesiąt — a ja milion — a ja zawsze o jeden więcej niż ty. Bóg zawsze ma o jeden więcej niż Ty. Przegrałeś.
Gammon No.82 :
No kiedy na tym polega dowcip z Objawieniem, że ono każe o sobie mówić.
Quasi :
Pojechałeś Masłoską.
Gammon No.82 :
Jakiś czas temu wymyśliłem takie zdanie, ale nie miałem okazji użyć: “Thou art an arse hole, Sire!”
Quasi :
To nie jest paradoks kłamcy tylko problem braku intersubiektywności. Ogólnie zdrowy rozsądek jest jak tyłek, każdy ma własny. Co dla mnie jest rozsądne, nie musi być dla Ciebie.
wo :
Pewnych cech: “ma transcendentne a.k.a. chujwiejakie atrybuty”.
A oni nie twierdzą, że one są chujwiejakie, tylko że oniwiedząjakie.
To już było przerabiane.
Drań? Nie! Jako nieskończenie dobry nie kupię ci skrzynki piwa WYŁĄCZNIE z tego powodu, że kolidowałoby to z moim SPZWO (Supertajnym Planem Zbawienia Wszechświata & Okolic).
(No dobra, mogę ci kupić sześciopak. Albo dam ci flaszkę Boskiej Nalewki mojej własnej produkcji. Styka?)
eli.wurman :
I TY JĄ NAZYWASZ ZŁĄ SIOSTRĄ?!
Setki i tysiące normalnych/prawienormalnych/półnormalnych/prawiecałkiempopierdolonych/popierdolonych mężczyzn oddałoby duszę diabłu za taką siostrę.
Gammon No.82 :
Rze co? Ona. Mnie. Kablem. Do. Kaloryfera. Kiedy. Byłem. Dzieckiem. I. Się. BAAAAŁEEEEM.
Quasi :
A co w tym dziwnego. To, że galaretka malinowa zawodzi przy wbijaniu gwoździ sprawdziłem używając galaretki malinowej.
Gammon No.82 :
No właśnie! Przez kilkaset lat (ostatnie słowo chyba miał tu Leibniz). Wchodząc w taką dyskusję zawsze przegrasz.
inz.mruwnica :
Musiało mnie gryźć przez folię, bo Kartezjusza starałem się omijać wielkim łukiem.
Zakłada werbalizmy, bo zakłada “zakładam, że jest Najwyższy Wichajster, ale czym jest Wichajster i na czym polega Jego Najwyższość, przekracza moją zdolność pojmowania”.
Przegrałem tak samo, jak każdy przegrywa i przegrać musi z systemem urojeniowym.
Przyszedł do mnie nocą Wichajster i powiedział:
“Jam jest Wichajster, który jest, ale to przekracza twoją zdolność pojmowania. A teraz biegaj po ulicach i krzycz WICHAJSTER! WICHAJSTER!!!”
Okazja może jeszcze nadejść. “Dum spiro – spero”.
inz.mruwnica :
Fakt. Powinienem napisać “stwierdzili to zdrowym rozsądkiem”.
inz.mruwnica :
Taka gra w trzy karty (a na nich znajome krzyżyk, gwiazda i półksiężyc).
eli.wurman :
Eli, czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, jak podniecający (dla niektórych) może być strach?
W przedszkolu (II grupa) leżakowała obok mnie koleżanka, która miała (i z nudów mi opowiadała) fantazje seksualne pełne strachu, przemocy i śmierci (!!!). Już wtedy rozumiałem, że to są fantazje, chociaż jeszcze nie rozumiałem, że seksualne.
Gammon No.82 :
Jako i my wszyscy na wieki wieków amen.
Gammon No.82 :
Bingo!
Gammon No.82 :
Bingo 2!
Quasi :
Bo galaretka malinowa świetnie nadaje się do stwierdzania glaretkowatości malinowej: wkładasz do buzi… mhmmm pycha… malinowa…
inz.mruwnica :
Albo zostaniesz apateistą (nauczyłem się na BdB nowego, ładnego słowa). A czy to nie znaczy, że (być może) Pambuk przegrał?
inz.mruwnica :
Ty nie bądź taki pewny.
A może to tylko GALARETKA O SMAKU IDENTYCZNYM Z NATURALNYM?
inz.mruwnica :
no nie wiem czy to taka całkiem przegrana. niby formalnie tak, ale przebieg dyskusji ładnie pokazuje, że koncepcja Boga jest letko pojebana, a z dobrego niewidzialnego przyjaciela zostaje jakiś wielki WTF.
wo :
I według jakich nietrywialnych kryteriów poznamy, że Pambuk te cechy hipotetyczne ma?
Gammon No.82 :
Ale skoro kwacze jak kaczka, a my se założyliśmy, że indukcja jest cycuś…
czescjacek :
Otóż to. Jak już pisałem:
Quasi :
Na tej zasadzie zawsze da się wybrać jakąś strawną wariację tzw. teorii strun. W końcu do wyboru jest nieskończoność.
Gammon No.82 :
Ale tu to się chyba stawia także wymóg sprawdzalności empirycznej. Teoriom panboga takich wymogów się nie stawia.
inz.mruwnica :
Mogę co najwyżej stwierdzić, że wziąłem do… w zasadzie nic nie mogę stwierdzić.
Gdybym teraz stał się czterolatkiem pewnie goniłbym za przedszkolankami i krzyczał: A zdefiniuj mi, a zdefiniuj!.
Quasi :
Teorii strun nikt tego wymogu nie stawiał (bo i tak było wiadomo, że się nie da się), a i tak się nią dość długo bawiono.
inz.mruwnica :
Nie wiem, nie znam się. Ale nie dowierzam.
inz.mruwnica :
Jak memetyką.
wo :
Jeśli tak pojmujesz “zdrowy rozsądek”… Ale nie wiem, czy to jest “kanoniczny LOLsławek”.
Quasi :
Ale niech Pambuk jako koncepcja będzie przynajmniej “dyskutowalny” – patrz M. Heller, “Przeciw fundacjonizmowi” [w:] M. Heller, J. Mączka, J. Urbaniec [red.], “Sensy i nonsensy w nauce i filozofii”, Kraków-Tarnów 1999, s. 94-95.
inz.mruwnica :
Lee Smolin (“Kłopoty z fizyką. Powstanie i rozkwit teorii strun, upadek nauki i co dalej”) uważa, że jak najbardziej stawiano, stawia się i stawiać powinno. Chyba, że przejdziemy do “paradygmatu post-nauki”, o którym przysmuca Horgan.
Quasi :
Chyba słusznie nie dowierzasz (patrz wyżej).
Gammon No.82 :
Ale nie twierdzą, że wiedzą o nich wszystko. Stahsowie też mają pewną wiedzę na temat phoebe – nawet więcej niż my na temat Boga, bo phoebe regularnie się ze stahsami komunikują, a nie tak, że tylko jedno objawienie a potem abonent jest poza zasiegiem.
Quasi :
Ty pojmujesz tak, że to pojęcie intersubiektywne? Czeka Cię chłopie życie pełne rozczarowań.
wo :
No to “karty na stół, nawijajcie co wiecie – nawet, jeśli nie wszystko wiecie”.
To co, chcesz Boską Nalewkę? (bo sześciopak możesz sobie kupić w każdym sklepie).
Gammon No.82 :
Znaczy, uważasz, że oni tego nie robią i nie nawijają co wiedzą (nawet jeśli nie wszystko wiedzą)?