Operacja „Rzepa w chuście”
Pamiętacie „Operację Chusta”, odcinkowe futurystyczne science fiction przedstawiające wyobrażenia Tomka Terlikowskiego, jak będzie wyglądał niebawem świat, jeśli ktoś nie powstrzyma oszalałych aborcyjnych pederastów przed sianiem laicyzacji na terenie totalitarnej Unii Europejskiej? Na pewno pamiętacie! Przywołuję tutaj tę epopeję o dzielnym księdzu spieprzającym z Warszawy do Afryki z chustą „nie ludzką ręką uczynioną” pod pachą, bo twierdzę, że nie zna Tomasza Terlikowskiego ten, kto nie zapozna się z jego odcinkową wyprawą na terytoria literatury pięknej. „Operacja Chusta” daje niezwykłą szansę zapuszczenia sępiego spojrzenia źrenic w duszę katolickiego publicysty, przyłapania go w momencie absolutnej szczerości. Oto jak mały Tomek postrzega świat, oto jego wykrzywiona, schizofreniczna rzeczywistość, której musi stawiać czoła co dzień. Z taką wiedzą łatwiej mi powstrzymać się przed wykrzykiwaniem wulgaryzmów podczas czytania „poważnych” artykułów Terlikowskiego drukowanych w prasie codziennej. Ot, choćby przy lekturze „Rewolucji homoseksualnej” opublikowanej w Rzepie. Wystarczy po prostu pamiętać, że najwyraźniej redaktor Terlikowski nie kojarzy już, kiedy pisze kolejną część swojej powieści, a kiedy kleci artykuł do prasy. I już szklanka nie trzaska o ścianę.
Terlikowski zaczyna z grubej rury: jego zdaniem działacze gejowscy nie mają na celu wywalczenia równych praw. Chcą czegoś więcej:
Analiza sposobu działania organizacji gejowskich i ich radykalizujących się postulatów musi prowadzić do wniosku, że celem jest zburzenie cywilizacji zachodniej zbudowanej na normach i wartościach judeochrześcijańskich, a także na pełnej akceptacji i ochronie rodziny.
Bicie w takie dramatyczne dzwony nieodmiennie mnie fascynuje. Wychylam się z okna, nasłuchuję, a między świergot ptaszków i pokrzykiwania pijaczków wkrada się odległy grzmot: to pod ciosami pederastów rozpada się cywilizacja zachodnia. A dokładniej: taka cywilizacja, w jakiej chciałby żyć Terlikowski, nie mająca wiele wspólnego z rzeczywistą współczesną cywilizacją zachodnią, laicką i szanującą mniejszości. To pierwsze z wielu zderzeń świata urojonego z prawdziwym w tekście Terlikowskiego.
Nie wiadomo, w jaki sposób pan redaktor przeprowadził swoją analizę. Jej wynik dziwnym trafem zgadza się z hasłem głoszonym przez Terlikowskiego i — używając języka stosowanego w artykule — jego popleczników: pedały idą po wszystko, chcą rządzić normalnymi, tak nie może być, musimy się przed tym bronić. Walka o ochronę praw mniejszości jest w krzywym zwierciadle prozy Terlikowskiego przedstawiona jako próba przejęcia przez tę mniejszość władzy nad światem. W takiej pokracznej rzeczywistości okrzyk „Żadnych praw dla sodomitów!” nie jest wyrazem prymitywnej homofobii, tylko troski o przyszłość naszego wspólnego europejskiego domu.
Pierwszy krok rewolucji homoseksualnej to walka z językiem:
I wcale nie chodzi tu o zastąpienie mało sympatycznego słowa „pedał” czy bardziej fachowego określenia „pederasta” infantylnym terminem „gej” (angielskie słowo „gay” oznaczało wesołka), ale o wprowadzenie do debaty publicznej, a nawet do języka ludzi Kościoła terminu „orientacja seksualna”.
Fachowe określenie „pederasta” akurat nie jest znaczeniowo równoważne z mało sympatycznym słowem „pedał”. Dużo lepiej pasuje termin „sodomita”, ale oczywiście nie każdy musi się orientować w zawiłościach definicyjnych. Nie można takiej orientacji wymagać zwłaszcza od osoby tęsknącej najwyraźniej za dawnymi dobrymi czasami, w których opóźnionych psychicznie dzielono fachowo — w zależności od stopnia upośledzenia — na debili, imbecyli i idiotów. Proste, jednoznaczne, nierozmydlone przez polityczną poprawność, odarte z szacunku terminy. Panie, komu to przeszkadzało, panie.
Drugi krok rewolucji homoseksualnej to zamknięcie ust niepokornym. Terlikowski zaczyna od postawienia tezy, że dowody naukowe przeczą hasłom pederastów:
Takiego wniosku [o równości orientacji seksualnych] nie da się zaś oprzeć na wynikach nauk empirycznych. Z faktu bowiem, że relacje homoseksualne występują niekiedy w przyrodzie (czego dowodem ma być wielbiona przez gejowskich lobbystów para homoseksualnych pingwinów w niemieckim Bremerhaven) nijak nie wynika, że takie zachowanie jest normalne czy moralnie akceptowalne.
Być może nie jestem na bieżąco z retoryką „lobby homoseksualnego”, ale wydaje mi się, że teksty o dupczących się pingwinach nie stanowią sztandarowego argumentu na rzecz równouprawnienia gejów. Ja jednak nie przeprowadzam „analiz sposobu działania organizacji gejowskich i ich radykalizujących się postulatów”. Ale ma pan rację, jedno nie wynika z drugiego! Pingwiny-geje nie mają wpływu na mój osąd etyczny. Ważny jest za to dla mnie fakt, że pewien niewielki procent ludzi, w zasadzie taki sam dla każdej społeczności czy kultury, rodzi się homoseksualistami. Według mojej wiedzy i wbrew nachalnej religianckiej propagandzie, ludzie ci nie wybierają swojej orientacji, nie szkodzą w żaden sposób społeczeństwu, uprawiają ze sobą seks za obopólną zgodą dorosłych partnerów, nie łamią prawa (chyba że jesteśmy w Iranie). Nie rozumiem więc, dlaczego mam ich uważać za osobników nienormalnych czy niemoralnych.
Jeśli już rozmawiamy o naukach empirycznych, badania psychologiczne dowodzą, że homoseksualiści nie różnią się zbytnio od heteroseksualistów. Owszem, częściej nadużywają alkoholu, chorują na depresję czy popełniają samobójstwa. Tak się składa, że są to typowe reakcje na wykluczenie z życia społecznego. Jedyne różnice między nimi a nami wynikają więc ze stygmatyzującej ich homofobii. Ponieważ te patologie nie są efektem homoseksualizmu, ale reakcji społeczeństwa na homoseksualizm, nie ma powodu, żeby traktować gejów jako ludzi chorych. Ale pan redaktor wie lepiej:
Wymuszone na Amerykańskim Towarzystwie Psychiatrycznym czy Światowej Organizacji Zdrowia decyzje o wykreśleniu homoseksualizmu z listy chorób traktowane są jak objawienie, którego nikomu nie wolno podważać.
Ech… Problem z wami, drodzy fundamentaliści, wynika z faktu, że naginacie rzeczywistość, aż ta jęczy niczym diakon od buttseksu. Miałem z tym gięciem ostatnio dużo uciechy, czytając wasze teksty o rocznicy „sprawy Agaty”. Za pytanie o jej obecność na pikiecie pod redakcją „Gazety Wyborczej” dostałem dożywotniego bana na portalu „Fronda”. Wy zaś, komentując jej zachowanie, ze smutnym niedowierzaniem w głosie stwierdzaliście, że na najnowszych zdjęciach w swoim fotoblogu „zaczyna się nawet uśmiechać”, a spotkana ostatnio przez księdza Podstawkę (głównego animatora Pierwszego Katolickiego Biegu Przełajowego Po Szpitalach Lublin-Warszawa-Gdańsk 2008) „sprawiała wrażenie, jakby się nic się nie stało. I trudno jej się dziwić, po tym, co przeszła”. Jakby się wam w głowach nie mogło pomieścić, że ona może normalnie funkcjonować, że nie żyje w permanentnej traumie. Tak samo najwyraźniej lepiej wiecie, co czuje Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, niż samo Towarzystwo (które zaprzecza istnieniu jakichkolwiek nacisków), a choć WHO usunęła homoseksualizm z listy chorób, bo nie mieścił się w definicji choroby, to przecież wam doskonale wiadomo, czyje naciski stały za tą decyzją.
Psycholog, socjolog czy choćby polityk, który odważy się zasugerować, że homoseksualizm jest odstępstwem od normy, zostanie skazany na wieczną infamię, a próba zorganizowania z nim spotkania (o czym przekonali się w Polsce studenci z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, którzy chcieli się spotkać z doktorem Paulem Cameronem) kończy się nieodmiennie histerią i wzywaniem do zaangażowania policji czy prokuratury do walki z nienawiścią.
Pan pozwoli, panie Tomku, że zwrócę się do pana bezpośrednio i powiem tak: po pierwsze, w Polsce psycholog, socjolog czy choćby polityk twierdzący, że homoseksualizm jest odstępstwem od normy, nie spotyka się z żadnym ostracyzmem — choć taki ostracyzm mu się należy. Niektórzy tacy politycy zostają ministrami. Po drugie, doktor Cameron, o czym obaj wiemy, nie jest naukowcem, tylko wściekłym chrześcijańskim homofobem, który dawniej chciał gejów eksterminować, a dziś zmądrzał i chce ich już tylko izolować od społeczeństwa. Takie poglądy wykraczają chyba poza „sugerowanie, że homoseksualizm jest odstępstwem od normy”, zgoda?
Dalej Terlikowski opowiada o Europie: wspomina o grantach naukowych przyznawanych wyłącznie na badania stawiające homoseksualizm w pozytywnym świetle (w jego świecie najwyraźniej wyniki badań da się przewidzieć przed ich przeprowadzeniem), wspomina francuskiego deputowanego skazanego na grzywnę za homofobiczne wystąpienie (rozbrajająco myląc przy tym jego narodowość i kwotę grzywny), żali się, że holenderski rząd już nie dotuje chrześcijańskich ośrodków „leczących” z homoseksualizmu — a na końcu wkracza w paszczę szaleństwa, opowiadając dyrdymały o „oddziałach reedukacji z homofobii”, na które trafia się ponoć za badania próbujące ustalić, czy można oduczyć człowieka zachowań homoseksualnych.
I to jest kolejna sprawa, która mnie u religijnych homofobów zadziwia. Panie Tomaszu, czy naprawdę tak trudno panu podstawić katolików zamiast homoseksualistów? Niech pan zamknie oczy i wyobrazi sobie świat, w którym amerykański dochtur-wariatuńcio jeździ po świecie i wspomagając się PowerPointową prezentacją opowiada studentom, że w wyniku pseudonaukowych analiz wyszło mu, że chrześcijanie częściej się upijają i gwałcą swoje koty. Niech pan wyobrazi sobie ośrodki leczące z katolicyzmu. Niech pan wyobrazi sobie świat, w którym katolicy są obywatelami drugiej kategorii. Oh wait. Pan już sobie to wyobraził i napisał „Operację Chusta”. Soraski.
Było już o wkroczeniu w paszczę szaleństwa? To zróbmy krok głębiej: geje chcą wymusić akceptację. Co tam akceptację:
Oni chcą wymusić nie tylko milczenie, ale i pełną akceptację czy nawet zachwyt dla swojego stylu życia.
Pierwsza wymieniona przez Terlikowskiego ofiara wymuszania zachwytu to pewien hiszpański sędzia:
Hiszpański sędzia Fernando Ferrin Calamita za to, że odwlekał przyznanie parze homoseksualnej dziecka — czyli za „jawną homofobię”, jak orzekł sąd w Murcii — stracił prawo wykonywania zawodu na dwa lata. Nakazano mu też wypłacenie owej parze 6 tysięcy euro zadośćuczynienia.
O rany. To się dopiero dzieje w tej lewackiej Hiszpanii, generała Franco im chyba trzeba, żeby wlał narodowi trochę pasów na gołą pupę… Ale zaraz, zweryfikujmy tę ckliwą historię. Ów sędzia nie odwlekał przyznania parze lesbijek dziecka, tylko próbował odebrać jednej z nich prawa rodzicielskie, kazał odesłać jej dzieci do ojca, dopóki matka nie przestanie żyć w związku z kobietą, określił dzieci wychowywane przez lesbijki jako „ludzkie świnki morskie”, a na koniec cisnął bon mocikiem:
Jest zrozumiałe, że uzależnienie [rodzica] od narkotyków, pedofilia, przynależność do sekty satanistycznej lub pozamałżeński romans heteroseksualny mają zły wpływ na dziecko i są powodem przekazania praw rodzicielskich [eks-małżonkowi]. To samo dotyczy homoseksualizmu. (…) Homoseksualna atmosfera wyrządza krzywdę nieletnim i poważnie zwiększa ryzyko, że i oni pójdą tą drogą”.
No faktycznie, panie Tomku, niezłe odwlekanie. A toście sobie męczennika znaleźli.
Następne akapity to standardowe opowieści o brytyjskiej opiece społecznej przekazującej dzieci pod opiekę homoseksualnym parom, wbrew woli ich rodziców, którzy woleliby heteroseksualnych chrześcijan zamiast straszliwych rozwiązłych pederastów. O podobnym przypadku już kiedyś pisałem, dalej twierdzę, że problemem jest raczej homofobia rodziców biologicznych niż homoseksualizm rodziców zastępczych.
Przeciwko homoseksualnej ofensywie staje samotnie Kościół. Dlatego geje profanują świętość. Kolejny kroczek w paszczę.
Coraz częściej zdarzają się także prowokacyjne ataki na miejsca święte czy ważne dla chrześcijan symbole. Grupy działaczy homoseksualnych celowo profanują msze święte, przerywają kazania biskupów czy inspirują władze państwowe do potępiania Kościoła katolickiego.
Czy słyszycie ten jęk? To rzeczywistość, naginana do tezy. Ale poczekajcie, Terlikowski pisze o pierwszych ofiarach w szeregach kościoła. Jeżeli chodzi o przemoc, wciąż niestety facetowi łatwiej dostać w mordę za trzymanie na ulicy ręki swojego chłopaka niż za krzyżyk na szyi. Geje za to przodują w piętnowaniu myślozbrodni:
A czasem nawet wymuszają administracyjne zakazy głoszenia Ewangelii. Jak potrafią być skuteczni, przekonał się szwedzki pastor Ake Green, zielonoświątkowiec, którego skazano (wyrok ostatecznie uchylił Sąd Najwyższy) za przypominanie, co o aktach seksualnych między mężczyznami mówi Stary Testament.
Blog de Bart supports Unicode characters, więc napiszę imię pastora poprawnie: Åke. Sięgnijmy do Wikipedii:
20 lipca 2003 Åke Green wygłosił publicznie w mieście Borgholm na Olandii kazanie, w którym przedstawił interpretację tekstu z Biblii dotyczącą homoseksualizmu. Opatrzył ją komentarzem, w którym stwierdził, że akceptacja homoseksualizmu otwiera drogę do dewiacji takich jak pedofilia i zoofilia. Jego zdaniem „Biblia jednoznacznie opisuje wszelkie zboczenia seksualne. Jest to rak na ciele społeczeństwa.” Pastor ostrzegł, że uznanie perwersji za normę może zesłać na Szwecję gniew Boga i klęski żywiołowe na podobieństwo biblijnej Sodomy. Osoby o orientacji homoseksualnej nazwał „zboczeńcami” twierdząc, że nie mogą być jednocześnie chrześcijanami. Stwierdził też, że homoseksualność jest kwestią wolnego wyboru człowieka i nie jest uwarunkowana genetycznie. Zadeklarował także, że „każdy może być wyswobodzony i uwolniony”.
Konkretny chrześcijański przekaz miłości bliźniego, pod którym, jak mi się zdaje, redaktor Terlikowski mógłby się spokojnie podpisać.
W pierwszej chwili artykuł Terlikowskiego wywołał we mnie bezradną agresję. Normalnie najchętniej wysadziłbym się w powietrze w redakcji Rzepy. Po chwili złości naszła mnie jednak refleksja (którą podzieliłem się ze społecznością BdB, a ta mnie za nią zjadła): strasznie jest żyć w takim urojeniu. Tekst ten pokazuje świat widziany przez człowieka stojącego na głowie, z krwią zalewającą mózg. Wszystko jest na odwrót: mniejszość domagająca się szacunku to agresorzy. Religijnie motywowani betonowi nienawistnicy to ostatni obrońcy cywilizacji. W tym świecie do góry nogami wiara jest notorycznie atakowana, kościoły profanowane, za to najwyraźniej nie bije się gejów. Terlikowski kończy dramatycznie:
Czy rzeczywiście chcemy takiego świata?
Ekhm, a może pan redaktor by się obrócił nogami w dół?
Gammon No.82 :
No współczesny fizyk nie może, taki jest system kształcenia (takie pranie mózgu – po tym nie można myśleć ‘inaczej’ ;). Historyk filozofii/historyk fizyki może próbować zrekonstruować to myślenie bardzo wiernie. Wbrew pozorom mamy całkiem sporo materiału w tym ‘Metafizykę’ komentarze Simpliciusa, arabskie Al-Farabiego, Avicenny. Dzisiaj jest ‘Historia filozofii starożytnej’ Realego i tam można sobie wszystko znaleźć i rzeczy jako połączenie materii i formy i hierarchia form i teleologiczny charakter jego filozofii. Rozróżnienie na ruchy naturalne i ruchy wymuszone ciał nieożywionych. Prawa ruchów. Tylko sęk jest w tym, że dziś na pewne rzeczy inaczej patrzymy (my co mieliśmy do czynienia z matematyka, fizyką np w szkole.). Heller np podaje ‘rekonstrukcję’ zależności otrzymując coś na kształt współczesnych wzorów. Dla starożytnych takie coś jak F=m*a było w ogóle nie do pomyślenia droga, prędkość czas siła były niemieszalne i już. W tym sensie jest ciężko.
Jeśli jednak chodzi o nie-fizyków, to zdumiewająco wielu ludzi myśli po arystotelesowsko. Serio. Dzieci myślą w ten sposób. Przez kilkanaście wieków wielu niegłupich ludzi się zajmowało fizyka arystotelesowską, wiec coś w tym jest.
amatil :
Według kryterium armii i floty też jest w zasadzie jeden.
grzesie2k :
No właśnie WO chyba czytał tylko popularne biografie. Zacznijmy od Newtona. Najważniejszym dziełem są ‘Principia’ wg McMullin’a (McMullin, Newton on Matter and Activity, Notre Dame, 1978, s. 2) można w nich wyróżnić trzy warstwy – matematyczną, fizyczną i filozoficzną. W tej ostatniej można się czepiać, jest jednak de facto najmniej istotna. Zresztą Bóg Newtona to Bóg od zapychania dziur, czyli tam gdzie teoria nie sięga to jednak diametralna zmiana w porównaniu z poprzednikami, prawda?
Istotny jest jeden drobny rozdział w pierwszej księdze ‘Principiów’, ‘Definicje i Scholium’. W nim te definicje czyli określenie takich terminów jak masa, pęd, bezwładność, siła. Cechą tych definicji jest ich operacyjność czyli recepta na to jak je mierzyć. Są one wyraźnie oddzielone od scholium, gdzie masz wyłożone hmm, ‘filozoficzne tło’. Rzecz właśnie w tym rozdzieleniu. Ono jest istotne.
W przypadku Keplera też istotne jest to co policzył i co przedstawił od jego poglądów ‘po pracy’.
czescjacek :
Ale przecież karano za sodomię w sensie uprawiania stosunków analnych. Stos czy topór groził niezależnie od tego, jakiej płci był “straszliwy wąwóz”. (To pseudochińskie porównanie pochodzi z cyklu Clavella o TaiPanach)
No więc to jest ślicznie opisane w kryminale “Dziewczyna, która igrała z ogniem”
“Ona nie jest lesbijką, ani nawet nie jest bi. Ona po prostu lubi seks i zupełnie jej nie obchodzi, kto dostarcza jej przyjemności”
mdh :
Nawet po godzinach?
A czy historyk nauki może w dni parzyste lecieć Arystotelesem, a w nieparzyste Newtonem itp.?
No dobrze, rozumiem jeszcze że spadek swobodny da się “na zdrowy rozsądek” interpretować Arystotelesem. Rozumiem, że pewne przypadki “ruchów wymuszonych” też (wóz z koniem na błotnistej drodze). Ale przecież wszystkie loty strzał i kamieni od początku się kiepsko wyjaśniały. A już koncepcja osobnej “podksiężycowej fizyki” i osobnej “nadksiężycowej astronomii” była żywcem z brudnego palucha.
Gammon No.82 :
Czy są jakieś interesujące, może nawet nieoczekiwane korelacje między ulubioną techniką seksualną a a innymi cechami osobnika?
mdh :
Przyjmując takie założenie, uniemożliwiasz sam sobie rozmawianie o historii nauki. Przecież żeby mówić o narodzinach pojęcia, musisz śledzić drogę tego, jak badacz do niego dochodził – także poprzez błędne modele, jak np. wczesny model Keplera z bryłami foremnymi. Jeśli z całego ich dorobku wypreparujesz tylko końcowy rezultat, nie zrozumiesz tego, jak oni to wymyślili.
Zainteresuj się, poczytaj o tym i wtedy wróć do tego tematu.
wo :
Są, na przykład zróżnicowane zapotrzebowanie zgłaszane na gadgety z sekszopu. Nie wiem, czy to jest zaskakujące. Dla sprzedawcy z seksszopu pewnie nie.
W ogóle coś, co było zaskakujące np. w czasach Kinseya może być niezaskakujące dla zblazowanych bywalców BdB.
wo :
Nie było chyba żadnego związku między modelem z bryłami i wymyślaniem toru ruchu Marsa, który by w granicach dokładności obserwacji Tychona wyjaśniał jego położenie obserwowane. Odnosiłem wrażenie, jakby to było dwóch różnych Keplerów. Ten od brył nie przejmował się 10% różnicami między odległościami sfer według obserwacji i wynikającymi z modelu. Ten od Marsa zrezygnował z mechanizmu “kołowego”, bo z modelu uzyskiwał 8 minut kątowych różnicy.
Istnieje obawa, że on przeczytał na ten temat więcej, niż my dwaj razem wzięci plus jeszcze parę innych osób na dokładkę. Jak chcecie, to się policytujcie na listę lektur. Ja wymiękam. :-P
Droga redakcjo, jeśli piszę coraz głupsze posty i coraz mniej rozumiem z komentarzy pod nimi, czy mam początkowe objawy demencji?
O’Rety! Jakie to cudne!
http://terlikowski.salon24.pl/111039,pamietajmy
[w dyskusji u dołu]
Gammon No.82 :
Och, to zgaduję, że od razu znajdziesz mnóstwo tego typu korelacji między typem negroidalnym a typem nordyckim.
Gammon No.82 :
Dla mnie oczywiście obaj jesteście tylko anonimowymi ksywkami, więc nie zamierzam się przejmować, droga pani prezes fundacji.
Gammon No.82 :
No i takie “osobno Newton mistyk, osobno Netwon fizyk” to właśnie manowce, na których lądują ludzie, którzy bardzo chcieliby uszlachetniać historię nauki tak, jak to opisał i wyśmiał Andrzej Kajetan Wróblewski (tuszę, że znacie tę podstawową lekturę, skoro robicie obaj takie mądre miny). Nie było dwóch Keplerów, był jeden facio przekonany – z powodów jaknjazupełniejideologicznych – że Bóg musiał stworzyć Wszechświat pełen doskonałej harmonii, nadającej się do opisania prostymi formułami matematycznymi.
mdh :
To, że dla nas jego naukowe odkrycia są ważniejsze od alchemicznego mambo-jambo, nie podważa tezy o wyłonieniu się nauki z alchemii.
janekr :
To jest opis nimfo-“lesbijki” z pornola.
Gammon No.82 :
To ja znowu zacytuję apropos Bruno From Austria:
Ich am not an atheist, ich believe in some sort of spiritual power. For me ze greatest argument for ein God is ze presence of amazing und beautiful things zhat defies rational explanation. Science cannot explain mein kugelsack.
Gammon No.82 :
Nawet po godzinach jest trudno. Po prostu trzeba czytać źródła i znać kontekst. Jest na tyle trudno, że większość fizyków uczących historii fizyki (był taki przedmiot na jednolitych magisterskich) chrzani głupoty. Niestety jeden prof. Wróblewski sprawy nie załatwia.
Historyk nauki wie jaki jest mechanizm i co piszczy. Zarówno u Arystotelesa jak i Newtona. (Jako ciekawe jest, że czasami wie więcej niż sam autor. Np dzięki nowoczesnym metodom geometrii różniczkowej wykoncypowano, że w przypadku Newtona koniczny jest tylko koncept absolutnego czasu, żeby to działało i nie wymaga absolutnej przestrzeni do zadziałania.) Niestety jakoś nie byłem nigdy na tyle zainteresowany, żeby podejrzeć jak to policzono.
Loty strzał i kamieni w ogóle się nie wyjaśniały. Od samego początku. Nie istniało wtedy pojecie eksperymentu naukowego, poza tym nie było okazji. Rzymian jakoś to nie kręciło. Jednak należy dodać, że dość szybko pojawiły się próby poprawek. Wnioskowano np: że strzałę “popycha” pęd powietrza który “wypełnia” za nią miejsce w miarę jej poruszania. W końcu pojawiła się teoria impetusu zapoczątkowana przez Hipparrcha II p.n.e. (ten słynny astronom) potem podjęta Jana Filopona V n.e. (pisał komentarze do Arystotelesa) i następnie wypłynęła pośród islamskich filozofów (Avicenna). Buridan (przełom XIII-XIV w.) sformułował ją tak, ze przypomina współczesną koncepcję pędu.
Można pytać dlaczego tyle to zajęło. Po pierwsze to były niespokojne czasy, a ludzie raczej wtedy nie mają na to czasu. Jeśli nawet już się coś rozkręciło to pozostawała jeszcze kwestia autorytetu.
Przykład bardziej z brzegu, – wyznaczenie ładunku elektronu. Trochę to trwało, bo autorytet R. Millikana był tak znaczący, że późniejsi eksperymentatorzy trochę naginali swoje wyniki. Żeby wyszło im bliżej jego wyniku, który był nieco mniejszy niż obecnie przyjęta wartość.
Ze światem nadksieżycowym to bardzo ciekawa historia ale dziś już nie chce mi się o tym pisać a troche tego jest.
wo :
Na przykład typ nordycki częściej używa olejku do opalania z filtrem UV. I zauważalnie częściej wywołuje wojny światowe.
Więc może daruj sobie udzielanie anonimowym ksywkom porad z gatunku “zainteresuj się, poczytaj o tym i wtedy wróć do tego tematu”. Bo nawet gimnazjaliści w Onecie od takich rad dostają zajadów ze śmiechu.
Był Kepler pedant, który chyba z 10 lat szlifował obliczenia, bo mu się nie zgadzało głupie osiem stopni kątowych.
I był Kepler artycha, który zupełnie nie przejmował się tym, że “model wielościanów foremnych” ma luzy, że aż klekocze.
I co z tego, że obaj wierzyli w HaSf?
Gammon No.82 :
Nawet podstawówkowicze w Onecie uważają formuły typu “zajady ze smiechu” albo “błahahahaha czyścisz mi monitor” za wieśniackie.
Gammon No.82 :
I więcej wydaje na ogrzewanie.
Gammon No.82 :
Przecież przejmował się, bo udoskonalał, udoskonalał, aż wymyślił prawa Keplera.
mdh :
Pojęcie nie. Ale eksperymenty wykonywano.
Wziął nie taką lepkość oliwy?
A ktoś tam jeszcze twierdził, że wykrył ładunki “ułamkowe”. To chociaż on nie naginał.
wo :
No ot, biedny wieśniak Chandler… ale mu przygadałeś (do spółki z podstawówkowiczami z Onetu).
I częściej dostaje raka skóry. Ale rzadziej dostaje anemii sierpowatej.
A za to Żydzi aszkenazyjscy częściej chorują na chorobę Taya-Sachsa od Żydów nieaszkenazyjskich, Nieżydów aszkenazyjskich i Nieżydów nieaszkenazyjskich.
Może jednak wyróżnianie typów antropologicznych miewa sens pozaideologiczny?
Jakoś nie bardzo widzę w jaki sposób prawa Keplera miałyby wyniknąć z udoskonalenia modelu wielościanów.
Jedyne, co na oko łączy te dwa problemy, to wspomniana przez ciebie wiara w HaSf i (jak można zgadywać) ból, który nurtował Keplera z poczucia niewiedzy i niezrozumienia.
wo :
WO: -> po pracy. Wpisywanie brył platońskich w sfery było częścią jego _pracy_. Kwestii Keplera nie rozwijałem bo już mi się mniej chciało łopatologicznie przykład po przykładzie omawiać jego życiorysu. Nawiązywałem do aspektów religijno-astrologicznych. Choć tu mogę się zgodzić, że astrologia była impulsem popychającym go do działania. No ale miej litość, wtedy musiałbym pamiętać też o roli kochanek XX fizyków. Zapewniam, byłoby o czym pisać. ;)
WO, wkurzasz mnie ale Cie lubię. Sam poczytaj, zorientujesz się jak to z Keplerem było i, jak się ma ten pomysł do późniejszych. To nie jest takie popperowskie jak to sugerujesz między wierszami. Serio nie chce mi się robić tego tak dokładnie jak Quasi.
Gammon No.82 :
Jeśli pogadasz z kimś, kto się zna na logice, ten ktoś niechybnie oświeci Cię, że teza “X miewa sens ideologiczny” nie jest sprzeczna z “X miewa sens pozaideologiczny”.
mdh :
To nie moje określenie, więc nie polemizuj ze mną.
mdh :
Nie ma sprawy. Ogólnie moja teza jest taka, że nauka nie ma wyraźnego początku. Nie ma takiej chwili, o której fantazjował Quasi, że oto naukowcy zaczynają wymyślać język naukowy (oczywiście, w jakimś konkretnym celu). To się płynnie przekształca z totalnego bełkotu alchemiczno-astrologiczno-mistycznego w znacznie bardziej sensowną teorię świetlika, cieplika, flogistonu i eteru.
Gammon No.82 :
No właśnie z tym jest problem. Jeśli pozostaniemy przy Arystotelesie, wyglądało to tak. Arystoteles sobie siedzi i wysyła niewolnika, żeby przetoczył kamień. Potem wysyła jeszcze jednego – no i widzi dwóch przetacza szybciej itp. Takie to były eksperymenty jeśli już. Dla starożytnego greka było nie do pomyślenia, żeby sam rzucał jakimś kamieniem. Praca fizyczna była nawet nie passé – to była obraza i upodlenie. Stąd też i o eksperymentach trudno mówić.
Zresztą jeszcze w XIX wieku kwestionowano sensowność doświadczeń w akademickim kursie fizyki. Po co, nie wystarczy, że profesor powie jak jest?
Lepkość powietrza. Richard Feynman. “Cargo Cult Science” http://www.lhup.edu/~DSIMANEK/cargocul.htm
Trochę czytałem, nawet na konferencje jeździłem, ale to było daawno temu. ;)
wo :
Dlatego właśnie dawałem przykład ‘Principiów’ Newtona i pojawiania się definicji których cechą jest operacyjność. To jest właśnie ta chwila kiedy pojawia się język. Czy on jest ‘naukowy’ i czy ‘naukowiec’ go wymyśla to jest inna kwestia.
W tym jednak tylko znaczeniu czy jesteśmy uprawnieni do użycia samego terminu ‘nauka'(taka dygresja).
Jak to było nośne można się przekonać jak się spojrzy co się działo jak oswojono einsteinowska fizykę. W 1927 Percy W. Bridgman wydaje The Logic of Modern Physics zapoczątkowując operacjonizm. Polega to z grubsza na tym, że pojęcia naukowe nie odnoszą się do czegoś konkretnego tylko to definicje operacji koniecznych do stwierdzenia ich tożsamości. Jakie to ma znaczenie? Przyjrzyjmy co się stało jak te koncepty przeflancowano na teren psychologii, ekonomii, ba ogólnie nauk społecznych. Czym są te wszystkie metrie, poczynając od psychometrii? Jak one działają w praktyce? Dziękujcie za to E.G. Boringowi.
You’ve got to move it to the rhythm.
Więc jak nie ‘wymyślamy’ jak wymyślamy? Mamy język, mamy jak nazywać nasze mieszanie. ;)
wo :
Pozwolę sobie przypomnieć, że nie ja to napisałem:
“Czy mierzenie ludziom kąta twarzowego i na tej podstawie klasyfikowanie ich jako typ nordycki, subnordycki, negroidalny i semicki – forsuje jakąś (ukrytą) ideologię?”
– natomiast odpowiedziałem:
“[jeżeli są] korelacje między przynależnością do tego lub innego typu (…), a innymi cechami osobnika (…), to nie widzę ukrytej ideologii w posługiwaniu się tym podziałem. Jeśli nie, to nie ma najmniejszego powodu (naukowego), by się nim posługiwać. Być może są powody inne (nienaukowe).”
To właściwie czego dotyczył spór? (był jakiś spór?)
No z tym nawet można się zgodzić.
Właśnie z tą płynnością chyba nie jest aż tak. Są jakieś okresy gwałtownego przyspieszenia tylko z tego tytułu, że wszyscy zaczynają używać wystandaryzowanej aparatury, czy choćby używać wag laboratoryjnych. Przyjęcie w miarę powszechnej konwencji terminologicznej też może dawać taki skok – choćby dlatego, że umożliwia zespołowe uprawianie nauki.
wo :
Przypomina mi się “Zajmiemy się dziś Albrechtem Dürerem jako człowiekiem, w odróżnieniu od Albrechta Dürera jako owada” z Monty Pythona.
mdh :
Ale u podnóża piramidy tego flejma stało inne stwierdzenie: że wymyślamy (truizm), że obiektywny i jedyny/zestandaryzowany, przy tym uniwersalny, i jeszcze taki, że (A) jest odporny na ideologiczne wykorzystanie i/lub (B) nie ma ani połowy ideologicznego korzenia, tj. powstał z czystej-strzelistej intencji uniwersalizmu i standaryzacji. O ile większość tych charakterystyk jest jawnie życzeniowa, o tyle nikt (chyba) nie będzie negować sensu standaryzacji, pracy definicyjnej i innych takich księgowaniach nauki.
mdh :
Takie, że w efekcie masz “długość patykową”, “długość trangulacyjną”, “długość dalmierzolaserową”, “długość dalmierzooptyczną”, “długość dalmierzoultradźwiękową” plus wiarę religijną, że jakoś przypadkowo są one wszystkie sobie równe. :-P
Jest to – być może – mit, wynikający z głupot, które Plutarch powypisywał w “Żywotach równoległych”, a konkretnie w żywocie Marcellusa.
Jeśli jeszcze się nie zaopatrzyłeś w książkę niejakiego Lucio Russo “Zapomniana rewolucja. Grecka myśl naukowa a nauka nowoczesna”, to warto – zwłaszcza, że leży tu i ówdzie poprzeceniana, a w końcu nakład się wyczerpie.
wo :
Alchemia mogła inspirować duszebnie do pracy. Teoria flogistonowa stanowiła sensowny program badawczy – mimo, że flogiston nie istnieje.
Analogicznie: wiara w boskich woźniców ujeżdżających po niebie i gwiazdeczki układające się w cielska poległych herosów mogła zachęcać do gapienia się w niebo. Obserwacja potoczna sugerowała regularność wielu zjawisk niebieskich, co zachęcało do ich spisywania, katalogowania i nawet obliczania cykli (przez wyrzynanie nożem na patyczkach albo przekładanie kamyczków między dołkami w piasku). Ale dopiero pomysł, że te światełka odzwierciedlają ruch po kółeczkach, stanowił jakiś program badawczy. Chociaż zdaniem Keplera nie ma żadnych kółeczek.
Ausir :
A może być: “Zajmiemy się dziś Albrechtem Dürerem jako artystą, w odróżnieniu od Albrechta Dürera jako inżyniera wojskowego”? Czy też wychodzi komedyja?
JESTEŚCIE GORSI NIŻ MOON
bart :
Zajebisci sa, nie przeszkadzaj ;)
Przestałem łapać gdzieś na 2-3 stronie.
Slotna :
Cenię sobie takie momenty we flejmach, gdy moja kompulsywna potrzeba odpowiadania zanika na rzecz przyjemności z raczenia się lurkowaniem.
Gammon No.82 :
No ale chyba widzisz tam złośliwą kopipastę z Twojej wypowiedzi?
Gammon No.82 :
Że rzeka miewa momenty, w którym płynie bardziej lub mniej wartko, to jeszcze nie znaczy, że nie płynie płynnie.
wo :
Kopypastę.
Ausir :
właśnie że dwa:
http://en.wikipedia.org/wiki/Republic_of_China_Armed_Forces
:P
czescjacek :
No tak, ale Tajwan jeszcze nie ogłosił swojego języka “tajwańskim”. Na razie obie armie i floty twierdzą, że używają tego samego języka. :)
Ausir :
auć, istotnie. ciekawe swoją drogą, jak na taką deklarację by zareagowała ChRL. wojna o język, to by było coś.
No więc tak.
Większość tu obecnych to ateiści, apateiści, agnostycy itp. Często pada tu argument, że religia jest sprzeczna z logiką względnie naukowym poznaniem.
Tymczasem dzisiaj rano w poranku Tok FM niejaki Piotr Semka wyraźnie ten argument obalił. Stwierdził on mianowicie, że wspomniana sprzeczność to oświeceniowym mitem, od dawna nieaktualny.
I co wy na to? Nieaktualni jesteście, jak głupio…
@że chemia wyłoniła się z alchemii
Russo twierdzi, że alchemia wcześniej wyłoniła się z chemii. Alchemicy wzięli sobie terminologię i elementy metodologii z nauki aleksandryjskiej, gdzie chemia była już dobrze rozwinięta. Ponieważ rozumieli z tego tyle, co współcześni nam domorośli filozofowie z fizyki kwantowej, wyszedł im bełkot.
Skoro już ten temat, Russo deprecjonuje Arystotelesa, który jego zdaniem wyszedł z mody w epoce hellenistycznej i wrócił dopiero po upadku nauki spowodowanej podbojem greckich państw przez Rzym. Bo był łatwiej przyswajalny niż wyrafinowani uczeni z późńiejszej epoki.
Aha, i pisząć “Russo powiedział” nie powołuję się na autorytet, co byłoby dość faux pas w internetach. Po prostu dystansuję się, mnie koncepcje Russo fascynują, ale jakoś nie do końca potrafię w nie uwierzyć.
@Taiwan
Chyba oficjalny jest mandaryński. Ale używają innego pisma.
wo :
Zaraz zacznie się subflejm “czy wodospad można nazwać nieciągłością”.
mrw :
Con pesto. Genovese sugeruję.
Ausir :
W dawnym enerdowie był podobno zakaz cenzuralny posługiwania się przymiotnikiem “niemiecki” w kontekście współczesnym. Wobec tego przyjeżdżał enerdowski uczony na konferencję naukową i zagajał: “Ponieważ mój angielski jest nie najlepszy, referat wygłoszę w języku Niemieckiej Republiki Demokratycznej”.
mrw :
Skoro już przy spolszczeniach jesteśmy, to jak w takim razie będzie cuntpaste?
mudkipz84 :
Nie będzie, bo to chujowe i niepotrzebne słowo.
Example: “Hold on while I cuntpaste this chatlog to you. Fuckin’ funny.”
Po co ktoś miałby WYCINAĆ loga?
mrw :
Jak cuntpaste jest chujowe, to ja przepraszam.
Nawet Mooniowata wie, co to jest cunt, a ty nie wiesz? :-D
Gammon No.82 :
Ach, jaśnie wielmożny pan objaśniacz dowcipów, co ja bez pana bym począł.
mrw :
Beze mnie? Szłoby się powiesić, nieprawdaż? Jakże mi miło, że mogłem się przydać.
mrw :
Och, młody człowieku, też zadawałem sobie to pytanie, kiedy trafiłem do anglojęzycznych internetów.
Łoj, nie powstrzymałem się i zajrzałem do Mooniowatej:
Słuchajta, a może by poużywać odważnego języka na temat ciotuni?
Gammon No.82 :
A zauważyłeś, że ten tekst jest tak nieczytelny, że właściwie nikt go nie skomentował? To dopiero sztuka: mamrotać na kontrowersyjny temat :)
p.s.
mrw :
Może ma BIID/AID?
http://en.wikipedia.org/wiki/Body_integrity_identity_disorder
bart :
Dziewczyna (wprawdzie sędziwa) leci strumieniem świadomości. Widocznie stopniowo odkrywa nowe środki formalne. EDIT: może uznała, że “tradycyjna formuła blogu się wyczerpała”.
EDIT (II): “Beata była urodziwa, ale lekko nadpierdolona zębem czasu.” (Andrzej Waligórski, “Docent Basset, uczeń profesora Wilczura”)
mrw :
Na wersje pl jakoś nigdy nie miałem pomysłu (ani zastosowania), stąd moja ciekawość, czy ktoś nie używa jakiegoś odpowiednika w pl, o którym (o zgrozo) nic nie wiem.
mrw :
A bo ja wiem?
Rety, to jest niewiarygodne, nagłowek jak Superaka “Ksiądz zabity sedesem na rozstaju dróg”
Jedna z sióstr, na które padło podejrzenie ustawienia sedesu na rozstaju dróg, przez co zginął ksiądz Tomasz z Hajnówki, została wykluczona z kręgu osób podejrzanych. Uratował ją wariograf
….
Pan Stefan był przekonany, że to siostry chcąc mu zaszkodzić posłuchały rady szeptuchy z Rutki (do której jeżdżą) i wystawiły należącą do niego rzecz na rozstajach.
Zadawano mi różne pytania, dotyczące sedesu i szeptuch, ale też innych spraw – opowiada kobieta. – Biegły specjalista od obsługi wariografu stwierdził na podstawie wykresów, że kobieta mówi prawdę – mówi Tomasz Snarski, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Hajnówce
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,6775557,Wariograf_pomogl_w_sprawie_sedesu.html
janekr :
Dawaj go, przecież to idiotyzm. Religia to seria arbitralnych założeń i jako taka nie może być sprzeczna z logiką względnie naukowym poznaniem. Nielogiczne mogą być najwyżej wnioski wyciągane z założeń, ale nie same założenia. Jeśli ktoś wierzy, że Wszechświat stworzył wielki Ubungi-Mubungi, to przecież samo w sobie nie jest nielogiczne.
Jest takie forum, na którym można przeczytać, że głos Cejrowskiego jest “jak świeża źródlana woda, jak czysty ożywczy wiatr”.
Forumowicze z owej społeczności przebili właśnie kolejną barierę nieprawdopodobieństwa, porównując subkulturę anorektyczną do gejów. Wątek jest świeży, ma duży potencjał. Autor wątku dostrzega podobieństwo w “uprawomocnianiu zaburzenia i poczuciu przynależności do ekskluzywnej grupy”, a drugi mu przytupuje i dośpiewuje że “podobieństwa są oczywiste, gdyż u podstaw każdego szaleństwa leży ten sam fundament – szatan – ze swoją nienawiścią i pragnieniem zniszczenia człowieka i jego wolności”.
RobertP :
Operacja “Sedes”. Głośna sprawa, gdzieś przed tygodniem o niej czytałem.
wo :
A jeśli ktoś powie “co ty ględzisz, religia to Słowo Boże, a Jozue zatrzymał Słońce”?
bart :
Jakoś do dziś nie widzę komentarzy “Esbecy z departamentu IV MSW, działający na tajny rozkaz Tuska, Moskwy i Brukseli, znów zaatakowali”.
bart :
A grających w AD&D i Warhammera już przerabiali?
wo :
Jeśli “seria arbitralnych założeń” nie jest zbiorem zdań wzajemnie sprzecznych, to rzeczywiście, nic nie ma do tego logika. Z naukowym poznaniem też nie jest tak różowo. W którejś z religii (nie pamiętam dokładnie ;p) występuje założenie (bo chyba nie wniosek?), że jej (religii) wszechmogący stworzył ziemię ze 6000 lat temu, co jako żywo jest sprzeczne z ustaleniami “poznania naukowego”.
nameste :
To jest wniosek, nie założenie. Policzyli wszystkie pokolenia wymienione w Biblii Iniepodważalne Słowo Boże), każdemu pokoleniu dali arbitralnie ileś tam lat, przeprowadzili spójne, arytmetyczne obliczenie i voilà – mamy niepodważalny wniosek.
bart :
Też. W Polityce coś chyba było?
@ FSZYSCY
Ludziska, na jakiej podstawie KRzK ma pewność, że Słowo Boże to naprawdę Słowo Boże, a nie np. szatański apokryf? Wie ktoś coś?
Gammon No.82 :
Są tacy kreacjoniści, którzy twierdzą, że każdy z sześciu dni stworzenia to odpowiednia era geologiczna. Cały czas dramatycznie nie trzyma się to kupy, ale kudos for trying :)
nameste :
Nawet jesli jest takim zbiorem, to logika tez nie ma nic do tego, jak dowiodl niejaki Krzysztof Ligeza u Terlika ;)
@ Ausir:
dostałem info, że pewna Kasia czeka na kontakt.
chodzi o Unię Europejską.
bart :
Ale jak by to cudnie wyglądało w podręcznikach geologii: “granica między cechsztynem a czerwonym spągowcem odpowiada północy między drugim a trzecim Dniem Stworzenia”.
Slotna :
Sprawa nie jest banalna (tak wewogle, czyli filozoficznie). Jakim (poznawczym?) prawem domagamy się, aby fikcja literacka była spójna, np. w sensie wewnętrznej niesprzeczności czy jakkolwiek rozumianej konsekwencji? Bohater w jednym rozdziale wie wszystko, w drugim — domaga się modlitw, informujących go o katalogu zamówień od modlącego się, które oczywiście już świetnie zna, ale udaje, że nie, aby… no, nie wiem — wymuszać worshipping? No, ale z trzeciej strony nasz bohater jest doskonały, jak więc rozumieć ten atenszynwhoryzm, przecież to wyraźna skaza osobowościowa.
nameste :
Prawem inteligentnego czytelnika?
Slotna :
No ale może te niespójności mają (pojmowalną albo i niepojętą) funkcję. Służą epifanii-szmanii czy innemu pozarozumowemu/poetyckiemu wjazdowi na psychę? Owszem, jak ktoś się upiera przy dosłowności (że stosowna święta księga fikcją literacką nie jest, a opisuje tzw. rzeczywistość), to możemy mu zrobić kęsim, nabijając na pal naszej inteligencji. Ale tak wewogle, czyli filozoficznie, to… trudna sprawa.
Slotna :
Może to jest nouveau roman i nie ma tam co oczekiwać trywialnej chronologii, trywialnych związków przyczynowo-skutkowych, trywialnej logiki i trywialnej “prawdy psychologicznej”?
nameste :
Ale myk chyba w tym, ze swieta ksiega jest swieta ksiega, a nie fikcja literacka, prawda? Przed chwila byla mowa o religii.
Slotna :
Ale drugi myk w tym, że Słowo Boże to Prawda, a ty rozważasz wariant, że to trywialna prawda.
To jest, rozumiesz, jak Murzyn i murzyn.
Gammon No.82 :
I co, i do “prawdy” pisanej wielka litera logiki juz nie mozna stosowac?
Slotna :
Myk jest taki, że święta księga jest świętą księgą, a więc fikcją literacką.
wo :
Mnie się inaczej wydaje:
Sęk w tym, że istnienie Ubungi-Mubungi to nie założenie, lecz wniosek. Przynajmniej dla współczesnych użytkowników religii. Wniosek wyciągnięty z założenia, że myślenie życzeniowe jest trafną metodą poznawania Prawdy Absolutnej o Rzeczywistości. Z założenia tego następnie wyprowadza się wniosek (i), że jakaś tam święta księga lub czyjeś tam święte objawienie niesie w sobie mniej lub bardziej zaszyfrowany przekaz na temat Prawdy Absolutnej o Rzeczywistości, oraz wniosek (ii), że wniosek (i) nie wymaga dowodu. Cała reszta religijnej doktryny jest wnioskowana, a nie de novo zakładana, z wniosku (i) i to – przynajmniej w przypadku religii rzymskokatolickiej – jak rozumiem, z jednoczesnym zastrzeżeniem, że owo wnioskowanie powinno być logicznie poprawne. Nawet instytucja dogmatu – czyli twierdzenia, którego przyjęcie nie wymaga dowodu & poprawnego wnioskowanie z Pisma, a które mimo to jest niepodważalne – pewnie jakoś została wywnioskowana z pierwotnego wniosku (i).
pozdrawiam
nameste :
No i dlatego wlasnie mozemy ja rozkminiac logicznie i stwierdzac, czy robi sens, czy nie. Religianci za to twierdza, ze NIE DA SIE, bo owa swietosc jest ponad logika srutututu blablabla i sie nie da, i juz. Co imo jest bzdura i nie widze tu zadnych strasznych komplikacji.
nameste :
A domagamy się? Najwyżej stwierdzamy, że jakąś sprzeczność w owej fikcji zidentyfikowaliśmy i przyznajemy, że obecność tej sprzeczności jest jednym z powodów, dla których poważne traktowanie owej fikcji (jako nie_fikcji), oraz owej fikcji wyznawców&urządzaczy świata na jej modłę, nam nie odpowiada.
Slotna :
Wyraziłem się nieprecyzyjnie. Winno być: święta księga (jak prawie każda inna księga) to literatura. Wyraźnie nie jest to literatura faktu (ta bowiem podlega kryterium spójności), więc pewnie fikcja (nadal pozostaje pytanie, na ile od fikcji wymagamy spójności). Ale może też nie jest to narracja hm, epicka, a rodzaj poezji, która rządzi się nieco odmiennymi prawami. Na przykład inaczej traktuje sprzeczność (pozorną?), paradoks i podobne koany, desantowane na psychę.
Quasi :
Raczej “dosłowne” (traktowanie). Można — na przykład — poezję traktować bardzo poważnie, choć niedosłownie.
nameste :
Może inaczej: Poważnie nie traktujemy przekazu świętej księgi, obojętnie w jakiej formie ów przekaz jest podany – czy w formie dosłownej, półdosłownej, ćwierćdosłownej, … czy niedosłownej/poetyckiej. Sprzeczności bowiem widzimy w samym przekazie oraz w sposobie jego wyciągania ze sprzeczno-niejasnej formy. Przy czym jako przekaz rozumiemy opis Prawdy Absolutnej o Rzeczywistości.
W poważnym traktowaniu Biblii jak dzieła literackiego, mitologii czy materiału archeologiczno-kulturoznawczego nie widzę nic zdrożnego.
Quasi :
Zdefiniuj przekaz.
Heh, przyszedl Quasi i znow nie mam nic do powiedzenia :D
Slotna :
nie, nie są!
jako wielka fanka BdB a jeszcze wieksza komciów bije sie w pierwś – nie dałam rady przeczytać ostatnich 200 kom. – wczoraj nadrabialam zaleglosci powstałe od piatku – być moze w dawce dzienne jeszcze sie da – w dawce “nadrabiamy zaległości” się nie da.
edit: to byłam ja blue.berry a co!
wo :
Odnosze wrazenie, ze to jest dla ciebie, szanowny WO, jakis szczegolny problem, ktory dreczy cie.
Czy jestes pewnien, ze argumenty wysuwane przez ‘anonimowa ksywke’ sa mniej warte niz aroganckie flejmowanie podpisane z nazwiska i imienia? Inaczej: czy jesli jutro podpisze swojego komcia, dajmy na to ‘Wladyslaw Jagiello’, to przestaniesz popadac w smiesznosc, czy raczej juz nic cie nie zawroci z raz obranej drogi?
amatil :
Fakt, w ChRL używają wersji uproszczonej niektórych znaków. Ale konwersja jest banalna.
czescjacek:
Burza mi w nocy zepsuła internety. :(
nameste :
Ale już to zrobiłem:
Ów opis ma zawierać:
– epistemologię: jak należy poznawać, żeby poznawać “Prawdę Absolutną o Rzeczywistości” i tylko ją: pochodzenie i natura samej świętej księgi, natchnienie Duchem Świętym, nieomylność papieża, prawo naturalne, sumienie, dogmaty, medytacja/modlitwa;
– ontologię: w tym Twoje 4 kontrowersyjne dziedziny: kosmologia/kosmogonia, substancja bytu, pochodzenie życia, i człowiek&jego umysł; a także transcendencja: byty nadprzyrodzone, geografia zaświatów, dualizm, eschatologia;
– etykę: obiektywna moralność i jej zasady.
hlb :
Personalna utarczka? Przy okazji: Czy WO widział to? (pewnie nie, bo tl;dr, a sam autor pisze prawie tak nudno jak ja)
Quasi :
Zdaje Ci się. Ja pytałem o ten tłusty przekaz, przeciwstawiony formie. Powyżej natomiast zapisałeś pewne “równanie” (w którym występuje “przekaz”, a także “rozumiemy” etc.; plączą się tu też jakieś mętne rzeczowniki w rodzaju “Prawda Absolutna”, “Rzeczywistość”), diabli wiedzą, spełnione czy nie. W trzypunktowym rozwinięciu (epi, onto, ety), zwłaszcza w epi, wstawiasz od metra kwestii, które w ogóle nie są mocowane w tekście świętej księgi (w takim rozumieniu, w jakim forma św. x. — jest i to nieodłącznie). Więc ponownie: zdefiniuj “przekaz”.
Slotna :
Oczywiście, że nie. Wielkoliterowa Prawda nie może być poddana przyziemnej logice. W każdym razie gdy zachodzi sprzeczność między Prawdą i logiką należy wybrać Prawdę.
Quasi :
Absolutnie nie i w zadnym wypadku. Wrecz przeciwnie, troska.
A tego to ja juz nie wiem. I prawde powiedziawszy nie planowalem wyslac TEGO do kolaudacji na biureczko WO. Mozna by powiedziec, ze wisialo mi to.
Gammon No.82 :
Oczywiste pytanie: a co z Logiką? Że zwycięża ona małoliterową prawdę, to oczywiste.
nameste :
“PA” to prawda obiektywna, nie podlegająca relatywizowaniu.
“R” to to, co obiektywnie, realnie, ontologicznie jest (i nic, czego nie ma).
Zresztą, to nie moje określenia, tylko zapożyczone z flejmów Wuja Zbója.
A “rozumiemy” to figura retoryczna – w domyśle miało to mieć postać warunkową (“jeśli … rozumiemy jako”, “gdy … rozumiemy jako”).
nameste :
A mnie się wydaje, że wg samych katolików, cała ich doktryna jest jakoś wywnioskowana z Pisma. Wprawdzie wyróżniają także drugie źródło – Tradycję – ale czy owa Tradycja swymi korzeniami nie dociera do Pisma?
nameste :
Wszystko co miałem na myśli pisząc “przekaz” już wyjaśniłem. Chyba nic ponadto nie mogę dodać.
hlb :
Mnie się wydaje, że taka “troska” jest dość powszechnie – zwłaszcza przez “zajebistych gości” – postrzegana jako protekcjonalność, więc wrażenie personalnej utarczki wcale nie musie być na wyrost.
Quasi :
No, to jednak od czasu do czasu Twoje wyczucie działa całkiem nieźle.
Również: pozdrawiam zza granicy, tj. z Sosnowca.
Quasi :
Jest to wylacznie problem ‘zajebistych gosci’. Przez skromnosc nie moge sie wypowiadac w ich imieniu. A to inkluduje takze WO.
eli.wurman :
W kwestii zajebistych gosci – czy jak?
Quasi :
No to kicha :). Wydawało mi się, że polemizujesz z moją uwagą (albo: próbujesz ją uściślić) o różnicy między “dosłownym” traktowaniem tekstu św. x. a “poważnym” traktowaniem. Ale to, coś napisał wyżej (chyba że to WujZbój za to odpowiada, a Ty tylko cytujesz; nie wiem, po co) i przy czym się upierasz, wydaje mi się nie na temat, a poza tym boleśnie mętne.
Sorry, Bart, nie chciałem przeginać. Jednak, czasami ciężko odmówić sobie zabawy wykazania, że nie wystarczy znać na pamięć “Die eristische Dialektik” Schopenhauera, aby brylować na internetach.
WO :
WO, choć mnie wkurza lubię właśnie dlatego, że w tej materii jest mistrzem. Nie wiem czy to dar naturalny czy umiejętność wyuczona. Miło jednak patrzeć na kogoś kto jest żywą ilustracją wielu ‘sztuczek’ opisanych przez Schopenhauera. Serio, on jest naprawdę w tym znakomity. Na nieszczęście mi internety nie podnoszą ciśnienia, wiec argumenty ad personam są dla mnie równoważne z ‘mamo, mamo, ten chlopcyk zabrał mi wiadelko’ ;)
I żeby zrobić EOT do tamtego.
@ nameste: Quasi praktycznie się nie mylił jeśli chodzi o język.
@ Gammon No.82: str 39 rzeczonej książki. Tam jest o eksperymencie i Arystotelesie. Mierzeniem zajmuje się metrologia. Zabawna w fizyce jest sprawa z masami (bezwładna i grawitacyjna).
nameste:
Może nie tyle domagamy się co szukanie spójności to takie hobby ludzkiego umysłu.
Ba, powstały nawet specjalne logiki fikcji odwołujące się do ontologii Leśniewskiego. Wbrew pozorom nie jesteśmy chyba w stanie napisać czegoś całkowicie aspójnego.
Przykład poglądowy: a zobaczcie co fani treka wyprawiają, uspójniając kanon. Dlaczego fan treka, ma mieć z założenia inną konstrukcję umysłu od teisty. ;)