W ostatnim czasie zdarzyły się dwie śmieszne historie.
Rzecznik Praw Dziecka, pani, którą nazywam Odpowiedzią LPR na Owsiaka, wysłała do pani minister pracy list, w którym domaga się regulacji prawnej związków pozamałżeńskich. Związki te, zdaniem pani rzecznik, są “następstwem uzależnień, kontynuacją, a czasem także przyczyną przemocy, anarchii, demoralizacji, a nade wszystko tragedii najmłodszych”. Oczywiście, “obowiązek urzędowego rejestrowania każdego związku skutkującego wspólnym zamieszkaniem czy wspólnym prowadzeniem gospodarstwa domowego (…) w żadnej mierze nie jest zrównywaniem jakiegokolwiek związku z małżeństwem, które stanowi związek mężczyzny i kobiety, dobrowolny i trwały w zdrowiu i chorobie, a nade wszystko w miłości i odpowiedzialności”.
Myślę, że powinniśmy pójść krok dalej. Nawet dwa kroki dalej.
Po pierwsze, niech rejestracja związku nieformalnego będzie ceremonią a la Towarzystwo Krzewienia Kultury Świeckiej. Na salę w USC wbiegają dzieci w strojach regionalnych, śpiewając wesołą piosenkę, i wręczają młodej parze symboliczny klucz do wspólnego życia oraz czerwone goździki.
Po drugie, ponieważ pani rzecznik chodzi o dobro dziecka przede wszystkim, proponuję prawny obowiązek zawarcia małżeństwa w przypadku, gdy konkubinie i konkubentowi urodzi się dziecko. I, jako wisienka na torcie, z której będzie można zrezygnować w negocjacjach z koalicjantami, niech to będzie ślub konkordatowy.
Trzeba sobie uświadomić jedno: prawny obowiązek powinien być obwarowany sankcją za jego niedopełnienie. Inaczej będzie tak jak w przypadku np. przerejestrowania samochodu na siebie w terminie do 30 dni od zakupu. Niby trzeba, ale ustawodawca nie przewidział kary… No to jakie konsekwencje będą za niezarejestrowanie związku w terminie ustawowym? A za uporczywe uchylanie się od rejestracji? Czy będzie istnieć możliwość doprowadzenia siłą?
To jedna śmieszna historia. Druga zabawna akcja to wypowiedź jednego pana, który twierdzi, że teoria ewolucji “to kłamstwo, (…) pomyłka, którą zalegalizowano jako obowiązującą prawdę, (…) opowieść o charakterze literackim, mogłaby np. stać się kanwą filmu science fiction, (…) luźna koncepcja niewierzącego starszego pana, który tak właśnie widział świat. Może dlatego, że był wegetarianinem i zabrakło mu ognia wewnętrznego. (…) Tymczasem w chrześcijaństwie przetrwała 2000 lat inna koncepcja: kreacjonizm. To cywilizacyjna prawda, która płynie z wiary, jest powtarzana i niezakwestionowana od tysięcy pokoleń”.
I to jest wielka radość, a w zasadzie byłaby — gdyby nie fakt, że ten ucieszny panciutek jest wiceministrem edukacji. To już wiemy, o co chodzi w billboardach “Obywatel IV RP”. Stoi tyłem, bo za jego plecami banda Europejczyków tarza się po ziemi ze śmiechu.
A w nagrodę dla tych, którzy doczytali do końca, jeszcze jedna śmieszna rzecz.
(zdjęcia: strona WWW Sejmu RP)