Archive

Archive for September, 2006

Śpiewamy!

September 20th, 2006 1 comment

PiS napisał sobie hymn…

My chcemy Prawa i Sprawiedliwości
Czwartej Rzeczypospolitej jest już czas (bis)

Ref.: Prawo i Sprawiedliwość
Prawo i Sprawiedliwość dziś prowadzi nas (bis)

My chcemy Prawa i Sprawiedliwości
Czwartej Rzeczypospolitej jest już czas
Dlatego wznieśmy ręce,
podajmy sobie dłonie,
honor i ojczyzna, niech zabrzmi w nas

Ref.: Prawo i Sprawiedliwość
Prawo i Sprawiedliwość dziś prowadzi nas (bis)

To jest chyba nawet śmieszniejsze niż ta piosenka o olimpiadzie specjalnej…

Tags:

Stephen Lynch

September 19th, 2006 19 comments

Dzięki koledze Uelfikowi mogę zaprezentować piosenkę w wykonaniu Stephena Lyncha.

I owszem, wstydzę się, ale jest to wstyd przez łzy.

Tags:

Pierwszy egzamin

September 18th, 2006 1 comment

Moja Hania zdała dziś obowiązkowy test dwulatka w przychodni. Nie wiem, na jaką ocenę, bo nie poszedłem, wychodząc z założenia, że im prędzej pisklę z gniazdka wyfrunie i się usamodzielni, tym lepiej.

Poza tym egzamin był żenujący. Pani pyta, czy dziecko już mówi Mama, daj, a Hania na to: A co to za laleczka? Mogę zobaczyć? Na pytanie, czy robi do nocnika, Hania odpowiedziała, wykazując się znakomitym timingiem, że chce do ubikacji.

Mama, daj. Phi. Moje dziecko potrafi powiedzieć Luca Brasi śpi z rybami!

Tags:

Obejrzane

September 17th, 2006 No comments

Kod Leonarda da Vinci

Jako pokuta oczywiście, za to, że dałem się złapać na hype i sprowadziłem sobie książkę Dana Browna z Amazona w oryginale — bo wersji polskiej jeszcze nie było. No to w skrócie: Ron Howard dokonał dzieła heroicznego. Jego bohaterowie są równie płascy i drewniani, co w książce. Co do fabuły zaś…

Dlaczego w ogóle kupiłem The Da Vinci Code? Otóż mniej więcej dwa tygodnie po tym, jak cztery amerykańskie samoloty zakończyły swoje kursy przed czasem, wybraliśmy się z przyszłą małżonką i paroma jeszcze osobami na urlop na włoskiej wsi, drogą lotniczą. Podczas przesiadki w Amsterdamie kupiłem sobie w kiosku lotniskowym książkę, głównie po to, by ukoić skołatane strachem serce.

Była to książka Lynn Picknett i Clive’a Prince’a o Templariuszach, zawierająca te same wątki co Święty Graal, święta krew i Kod da Vinci, tylko sto razy więcej i ze zdjęciami. Taki mindfuck, że wbiło mnie w ziemię kompletnie i tylko co jakiś czas odrywałem się od lektury, aby obwieścić współtowarzyszom udręki, że na jednym obrazie Jan Chrzciciel jest zamieniony miejscami z Jezusem, a na drugim pan pokazuje paluszkiem, że utnie Jezuskowi główkę. Przeszło mi… w zasadzie nigdy. Znaczy, szybko przestałem w to wierzyć, ale w końcu miło rzucić co jakiś czas jakiemuś katolowi: Hej, Ozyrysjaninie, gdzie twoja Izyda?, no nie?

Wiara w tezę, że Jezus był uzurpatorem, prawdziwym prorokiem był Jan Chrzciciel, a twórczość Leonarda to w zasadzie jedno gigantyczne puzzle, była bardzo sympatycznym zdarzeniem w moim zlaicyzowanym i antyreligijnym życiu. Wiara owa dość szybko z dogmatu przeistoczyła się w myśl Och, jak byłoby pięknie, gdyby to była prawda…

O drodze do Włoch powinienem wam kiedyś opowiedzieć, bo jest to historia piękna, w której karabinierzy chcą wysadzić w powietrze bagaże, a uśmiechnięci Japończycy jeżdżą fiatami, które trzydzieści z czterdziestu lat swojego życia stały w garażu wdowy. I pewnie opowiedziałbym wam to wszystko, gdyby nie to, że zmarnowałem dwie godziny na obejrzenie tego gniota i teraz muszę to odpokutować.

United 93

I to jest dopiero mindfuck, zwłaszcza dla przyzwyczajonych do trójaktowego podziału filmu i zaprzyjaźniania się z sympatycznymi bohaterami już od pierwszego ujęcia. Film pilnuje quasidokumentowej konwencji, aktorzy mówią swoje kwestie z offu, zbliżenia twarzy są cięte, chaotyczne. W zasadzie najczęściej obcujemy z emocjami na twarzach samych terrorystów — ten się boi, ten jest zdeterminowany, ten mocno wierzy… Film wkręca hipnotycznie — pół godziny po rozpoczęciu projekcji siedziałem sztywny, dolewając sobie rytmicznie wina i obgryzając paznokcie, a gdy na ekranie eksplodowała druga wieża, prawie krzyknąłem Widziałem to na żywo w TV!

A, i trzeba dodać — co, mam nadzieję, jest istotną informacją dla czytelników tego bloga — że film jest kompletnie pozbawiony machania gwiaździstą flagą i przemów w imię ojczyzny. Kompletnie. Jest tylko o strachu i desperacji, a ostatnie pożegnania przez komórki… No cóż, one są przecież prawdziwe, nie?

State and Main (Hollywood atakuje)

Hehehe, hihihi. Po spełnieniu okultystycznego obowiązku i uroczystym obejściu piątej rocznicy czas się odprężyć na filmie, który oglądam sześć lat po premierze, ja, z moim dostępem do materiałów przedpremierowych, hmm… W każdem razie David Mamet wielkim twórcą jest, napisał i wyreżyserował świetną farsę z dialogami, za które Cezary Pazura zjadłby swoją rosyjskojęzyczną żonę. Rzecz jest o hollywoodzkich filmowcach, którzy zjeżdżają do małego vermonckiego miasteczka kręcić film o starym młynie. Z poprzedniej lokalizacji w New Hampshire musieli uciekać, ale nigdy nie dowiemy się dlaczego — możemy się jedynie domyślać. Alec Baldwin gra gwiazdora, który pytania o swoją pedofilię zbywa stwierdzeniem Każdy ma jakieś hobby i wygląda na to, że to faktycznie zamyka temat, dopóki jego zainteresowanie czternastolatkami nie koliduje z grafikiem kręcenia. Philip Seymour Hoffman gra nieśmiałego scenarzystę, który kontempluje pupę pani słowami Tak młoda, niewinna, pełna obietnic — chwilę później kamera pokazuje nam, że w rzeczywistości patrzy na okładkę książki w kieszeni na pupie, a raczej tylną okładkę — to jego książka, jest tam zdjęcie jego twarzy, jeszcze z czasów zanim się zbrukał współpracą z Hollywood — i to o swej twarzy on mówi.

O, to taki film. I jak nie znacie angielskiego, to współczuję, bo połowy żartów nie przetłumaczyli, śmieszność drugiej połowy zgubili w tłumaczeniu, a trzeciej połowy nie zdążycie przeczytać, bo tyle gadają. W międzyczasie, jak będzie gonili napisy, umknie wam czwarta połowa, czyli żarty gdzieś na trzecim planie. Powiem wam tyle: dalmatyńczyk jest symbolem straży pożarnej, bo pierwsza remiza powstała w 642 r. na granicy między Dalmacją a Sardynią. Woleli go od sardynki.

Tags:

Są większe wykręty niż WuWu

September 13th, 2006 No comments

Chwilowa przerwa w blogowaniu, spowodowana totalicznym nawałem roboty w robocie. Jak odsapnę, obiecuję, że się wezmę do roboty — taki Wierzejski bredzi codziennie, nie mogę być gorszy. Żeby zrekompensować wam czekanie, postanowiłem stworzyć nową kategorię blogową: dział A wiecie, że… Zainspirowała mnie ostatnia historia z Alanem Smithee; mam w głowie dużo popkulturowych śmieci i będę od czasu do czasu tutaj jakiegoś śmiecia wrzucał.

Zaczynamy więc.

A wiecie, że w Stanach są ludzie, którzy wierzą, że numery na tylnych stronach znaków drogowych to w rzeczywistości zakodowane instrukcje dla okupacyjnych wojsk ONZ?

Do Google: numbers “backs of road signs” albo tacmarks

Tags: