In The Absence Of Truth
Leży przede mną tu taka jedna płyta, która dała mi ostro do myślenia. “Leży przede mną” należy traktować jako przenośnię, wychodzi dopiero 31 października. Never mind.
Zastanawiając się nad zawartością tego wirtualnego krążka, chyba po raz pierwszy w życiu namacałem, czego szukam w muzyce. Strasznie ciężko mi to wytłumaczyć, posłużę się więc analogią filmową — są filmy czy seriale, które sprawiają, że przestajemy rozróżniać fikcję i rzeczywistość, wtapiamy się w nie, żyjemy z ich bohaterami, płaczemy, kiedy umierają, cieszymy się, kiedy zwyciężają.
To samo, tylko trochę inaczej, dzieje się w muzyce. Jako muzykant, znam proces nagrywania płyty. Są jednak krążki, które sprawiają, że przestaję rozróżniać ścieżki gitar i perkusji, gubię świadomość procesu studyjnego czy zabiegów aranżacyjnych. Dla mnie, jako dla człowieka, który “nie zaznał łaski wiary”, jest to obcowanie z absolutem, boski palec dotykający artystę.
Kiedyś świętej pamięci Sadowski Robert z zespołu Kobong powiedział coś w podobie, że chce grać muzykę kosmosu. I to jest to, o co mi chodzi. Dlatego tak nie cierpię rocka progresywnego, który ma wprawdzie obiecujące sci-fi okładki, ale jest kupką wyrafinowanego technicznie i kompozycyjnie gówna bez wyobraźni.
Przykłady? Z czubka główki: wspomniany Kobong, In The Court Of The Crimson King w całości, Third Eye Tool, 4th of July Soundgarden, Dirt Alice In Chains. Nawet znając wszystkie sztuczki, nie jestem w stanie pojąć, jak można nagrać coś takiego.
Ważne jest też, by oderwać się od świata mimo tradycyjnego instrumentarium. Dlatego z ostrożnością podchodzę do muzyki elektronicznej, w której efekt kosmiczności uzyskać jest dużo łatwiej. Z pełnym uznaniem dla Aphex Twin czy Amona Tobina, którzy tworzą własne planety i opowieści (takie Out From Out Where to 20000 mil podmorskiej żeglugi w wersji audio przecież).
Dobrze, czas na Isis, temat tego wypracowanka. Dwie płyty tej kapeli, Oceanic i Panopticon, to przykłady takiej właśnie kosmicznej muzyki. Słuchając ich, nie słyszę ciężkiej pracy w studio, nie słyszę poszczególnych instrumentów, wybieram się raczej z otwartą buzią w podwodną podróż. A teraz “leży” przede mną In The Absence Of Truth, ich najnowsze dziecko. I mówię wam, jest to płyta ziemska.
Wszystkie powyższe akapity mają pomóc zrozumieć, co chcę powiedzieć przez to określenie. Na tej płycie słychać po prostu poszczególne riffy, słychać gitarę lewą i prawą, słychać klawisze, słychać kombinowanie, jak tu zrobić fajny kawałek. Nie ma boskości, nie ma oderwania od realiów kompozycyjnych. Jest to zwykła dobra płyta. I jest mi strasznie przykro z tego powodu.
Dla mnie tam niczym się nie różni od poprzedniej…
a ja bym powiedział, ze na poziomie przyjemnosci sluchania zrownałbym ja z oceanic, aczkolwiek w stylu porownałbym ja do Panopticon. Tylko ze jak slucham tego krazka to go puszczam i wracam po tych 50 minutach jak sie konczy. a z oceanic czy Absence… to jest tak ze wybieram sobie poszczegolne kawałki i slucham bo poprostu lubie
To chujowo słuchałeś Owco… :)
Może się mylę, może nie umiem słuchać. Generalnie oceniam “Absence” jak o dzieło zamknięte i zapięte. Czy jest lepsze od wcześniejszych? Nie odpowiem. Dla mnie jest poprostu nieco inne. Ale siedzę przy kompie codziennie od 21.00 do 5.00 i w tej chwili nie wyobrażam sobie tego siedzenia bez tego właśnie ISIS. Ale bez MINSK’a także nie.
Nie chujowo — całościowo, od deski do deski. Przede wszystkim, co mnie uderzyło — płaskość aranżacji (mając takie instrumentarium można było tam zagrać dużo ciekawsze rzeczy) i powtarzalność konstrukcji (jak się ma ambicje nagrania płyty złożonej z 10 10-minutowych numerów, to niestety trzeba mieć pomysły na 10 różnych, 10-minutowych numerów). A poza tym — chociaż wielkim fanem Isis nie jestem, to dostrzegam różnicę między “Oceanic” a “Panopticon”. A “Absence…” to jakieś takie niewadomoco, taki “Panopticon 2”, tylko nudniejszy. Ot, po poprzedniej płycie zostały panom trzy motywy, które szczególnie im się spodobały, więc weszli do salki, poimprowizowali, nagrali to i wydali.
Mnie się nie podoba.
Zresztą, cholera, tak mnie uderzyła jedna rzecz przy słuchaniu tej płyty: jeśli ktoś gra bardzo proste formalnie rzeczy, to albo umie trudniej, ale nie chce, albo nie umie trudniej. To taki casus numetalu i Sepultury — jak nagrała “Roots”, to było to granie proste, ale było słychać, że ci sami kolesie napierdalali kiedyś techniczny death. Cała reszta numetalu natychmiast to skopiowała, ale słychać było, że przerasta ich nawet “Master of Puppets”. I kurde, ja w tym Isis jakby słyszę, że kolesie wyłożyliby się w “Masterze” na drugim riffie, dlatego poszli w korzenną, transową muzykę. I kurde, trochę mnie to męczy, bo chociaż uważam, że od techniki ważniejszy jest feeling, to jednak męczenie przez X płyt prostych riffów na biciu “open” i plumkań na jednym chwycie to kurwa lekka przesada.
A tera mie kurwa zabijta.
Chciałem napisać że Owca wyjął swoją wypowiedź z moich ust :] Zgadzam się w 100%. Panopticon i Absence to totalne nieporozumienie. Lepiej jeśli skończyliby nagrywać po Oceanic i skupili się na wydawaniu jeszcze większej ilość kolorowych winyli… Przerost formy nad treścią.
EO -> Sepultura nigdy nie grała “technicznego” deathu. Z całym szacunkiem dla nich, ale technicznie to oni byli i są lata świetlne za czołówką death metalu ogólnie, o stricte “technicznym” nie wspomnając. Można by również podyskutować z kogo czerpała Sepultura nagrywając roots.
Członkowie Isis na pewno nie są jakimiś instrumentalnymi geniuszami (całe szczęście), ale chyba nie o to w tej muzyce chodzi. Absence to dla mnie krok do przodu i to duży. Bardzo wysoko sobie stawiam poprzednie dwie płyty, ale w tej jest najwięcej kontrastów, najwięcej “kombinowania” jak to Bart nazwał, i najwięcej melodii. Powolnie rozpędzająca się Dulcinea i delikatne Holy Tears to IMO jedne z najlepszych rzeczy jakie Isis nagrało.
Psioczycie na nich, chyba trochę za bardzo ;-)
pewnie EO bardziej podobają się pierwsze płyty gdzie ISIS napierdala niemal jak Meszuga, w rożnych metrach i miażdżąco bez przerwy. A z kolei ja bardzo lubię Panopticon(mój faworyt jeśli chodzi o Isis), a In the Absence też nie jest zły, bardzo miło się go słucha, ale to po prostu jest inna muzyka.
Fakt, bardzo podoba mi się “Red Sea”, “Celestial” też jest w pytkę. Do “Panopticona” przekonałem się niedawno, rzeczywiście jest niezły, chociaż tamte fajniejsze.
hmm, muszę się przyznać, że tych starszych płyt dobrze nie znam, a z chęcią bym poznał :)
a Panopticon to dla mnie album mocno sentymentalny, bo to pierwsza płyta ISIS, która poznałem w całości i to może dla tego tak bardzo go lubię.
Jak ktoś nadal lubi Isis to spora szansa, że spodoba mu się Russian Circles: http://www.youtube.com/watch?v=AFzAd4PNCaY