Zemsta jest rozkoszą bogów
Poszedłem do Michaela i Werki, żeby w kulturalnej atmosferze, maczając skrzydełka kurczęce w The Bomb, obejrzeć, jak nasi dostają bezlitośnie w dupę od Niemców. Obejrzeliśmy pierwszą połowę i wyszliśmy na balkon na papierosa. Z bloków naprzeciwko bydło wyło, kurwiło, pytało kto wygra mecz i budziło dzieciątka, w tym moje, śpiące dwa piętra pode mną (wiem, bo małżonka przysłała mi sms-a z desperackim pytaniem, czy nie mógłbym zadzwonić po Straż Miejską). Bydło nawoływało się z balkonów, śpiewało wspólne piosenki, a wszystko to tym charakterystycznym barytonem, którego nie da się pomylić z niczym, a który jest stałą oprawą meczów, marszów wolności i tradycji oraz płyt hiphopowych z bloków.
I wtedy na całym osiedlu wysiadła kablówka.
Bydło zamarło i ucichło, zdezorientowane. Ktoś zaintonował pieśń Jebać kablówkę, na melodię znanego standardu Zawsze i wszędzie policja jebana będzie, ale tłum nie podchwycił. Kolega Michael się wkurwił: I wanna watch the fucking game! A ja celebrowałem swoje wielkie święto i wizualizowałem sobie kolesia podobnego do mnie, który jest technikiem w UPC, ma właśnie dyżur i dzwoni do niego żona: Kochanie, bydło się drze za oknami i dzieci budzi. Możesz coś zrobić? A koleś kontempluje wtyczkę i odpowiada: A wiesz, mogę…
Ponieważ nasza reprezentacja dodatkowo ten mecz przegrała, ta noc była dużo cichsza od nocy po klęsce z Ekwadorem, gdy to grupa kibiców pod moimi oknami darła mordy Nic się nie stało, rodacy, nic się nie stało, znowu na tę samą melodię piosneczki o policji.
A macie, szmaty.
Niemcy Sprite, my pragnienie…