Szara Strefa Robo
Ostatnie dwa tygodnie spędziłem w innym świecie. Można go porównać do szklanej bańki, oddzielającej od życia, albo do chmur, w które się wleciało samolotem. Ja nazywam ten świat Szarą Strefą Robo.
Jest parę aktywności życiowych, którym towarzyszy zwrot “już dawno”. Już dawno nie zrobiłem zdjęcia mojemu dziecku. Już dawno nie popiłem winem dziwnego filmu. Już dawno nie widziałem się z danym przyjacielem. Parę innych występuje z “muszę wreszcie”. Muszę wreszcie zrobić coś z drzwiami od sypialni Hani, bo skrzypią. Muszę wreszcie umówić się na oglądanie działki w Truskawiu. Muszę wreszcie zajrzeć do babci i dowiedzieć się, jak sobie radzi po śmierci dziadka.
Otóż Szara Strefa Robo sprawia, że te zdania tracą swój sens. Czas, który odmierzam od zdarzenia do zdarzenia, zostaje rozciągnięty i pokryty szarą breją. W pierwszej grupie zdań “już dawno nie” zamieniam na “nie pamiętam, kiedy ostatnio”, a drugą przekreślam, dopisując ręcznie “przesunięte na nieokreślony termin”.
W Szarej Strefie Robo życie nie istnieje. To miejsce poza czasem. Kiedy wracam do życia, zwykłe wyjście na spacer z córką ma smak wielkiej, nowej przygody, podszyty lekką nutką niepokoju, że ktoś mi to może łatwo znowu odebrać.
No i, jak widać, najstraszniejszym ubocznym efektem przebywania w Szarej Strefie Robo jest utrzymująca się długo później skłonność do dramatyzowania.