The Bomb
Święto wielkie: wyrwałem się z domu na imprezę. Dwa piętra wyżej, u mieszanego małżeństwa polsko-amerykańskiego. Kolega Michael przyrządził sos do skrzydełek. Składa się on z czegoś na kształt Tabasco (po odparowaniu zbędnej wody) i kilku innych, mniej istotnych składników. Michael bardzo żałuje, że nie może już kupić przez Internet czegoś o nazwie The Bomb, które to coś dużo lepiej nadaje się do uprzykrzania innym życia w sosie. Najwyraźniej niektóre kraje wpisały The Bomb na listę zakazanych substancji.
Ta przygoda z Poskramiaczem Odbytów Dzień Później przypomniała mi o pewnym osobniku imieniem Robercik, naszym osiedlowym odpowiedniku Sowy Przemądrzałej, który kiedyś sprzedał mi swoją teorię na temat pikantnych potraw. Otóż Robercik uważał, że mężczyźni, którzy jedzą rzeczy o smaku żyletek, starają się w ten sposób udowodnić, że są bardziej samczymi samcami niż inni. Teoria godna rozwagi, gdyby nie fakt, że chwilę później Robercik dodał: “Ja, na ten przykład, słodziłem kiedyś herbatę sześcioma łyżeczkami cukru, ale zmądrzałem i stwierdziłem, że nie muszę nikomu niczego udowadniać”.
The Bomb… pikantny sos… kebab… arab…
Takie tam, wolne skojarzenia…
Z tęsknoty za nową notką zaczęłam czytać stare od początku…
[odchodzi z płaczem]
W takim razie nie jestem sam… Komcie się skończyły (tak kurna, przeczytałem WSZYSTKIE, włącznie z textwallami Quasiego) i muszę lecieć od nowa. Bartu, weź się zlituj, lud błaga!
Z braku nowych wpisów czytam stare i natrafiam na komentarze o ludziach czytających od nowa stare wpisy. Dziwny circlejerk czy metanuda?
Ostatnio często ściągam czapeczkę od blokowania przekazów Ufonautów, i nagle pojawiła mi się myśl, że Bartu po prostu sobie szkoli ekipę fanatycznych czytaczy bloga. Potem będzie mógł walnąć jakąś Operację Chaos albo coś w podobie. Ktoś kto przerobi wszystkie flejmy z BdB parę razy, jest zapewne zdolny do potwornych czynów…