Operacja „Rzepa w chuście”
Pamiętacie „Operację Chusta”, odcinkowe futurystyczne science fiction przedstawiające wyobrażenia Tomka Terlikowskiego, jak będzie wyglądał niebawem świat, jeśli ktoś nie powstrzyma oszalałych aborcyjnych pederastów przed sianiem laicyzacji na terenie totalitarnej Unii Europejskiej? Na pewno pamiętacie! Przywołuję tutaj tę epopeję o dzielnym księdzu spieprzającym z Warszawy do Afryki z chustą „nie ludzką ręką uczynioną” pod pachą, bo twierdzę, że nie zna Tomasza Terlikowskiego ten, kto nie zapozna się z jego odcinkową wyprawą na terytoria literatury pięknej. „Operacja Chusta” daje niezwykłą szansę zapuszczenia sępiego spojrzenia źrenic w duszę katolickiego publicysty, przyłapania go w momencie absolutnej szczerości. Oto jak mały Tomek postrzega świat, oto jego wykrzywiona, schizofreniczna rzeczywistość, której musi stawiać czoła co dzień. Z taką wiedzą łatwiej mi powstrzymać się przed wykrzykiwaniem wulgaryzmów podczas czytania „poważnych” artykułów Terlikowskiego drukowanych w prasie codziennej. Ot, choćby przy lekturze „Rewolucji homoseksualnej” opublikowanej w Rzepie. Wystarczy po prostu pamiętać, że najwyraźniej redaktor Terlikowski nie kojarzy już, kiedy pisze kolejną część swojej powieści, a kiedy kleci artykuł do prasy. I już szklanka nie trzaska o ścianę.
Terlikowski zaczyna z grubej rury: jego zdaniem działacze gejowscy nie mają na celu wywalczenia równych praw. Chcą czegoś więcej:
Analiza sposobu działania organizacji gejowskich i ich radykalizujących się postulatów musi prowadzić do wniosku, że celem jest zburzenie cywilizacji zachodniej zbudowanej na normach i wartościach judeochrześcijańskich, a także na pełnej akceptacji i ochronie rodziny.
Bicie w takie dramatyczne dzwony nieodmiennie mnie fascynuje. Wychylam się z okna, nasłuchuję, a między świergot ptaszków i pokrzykiwania pijaczków wkrada się odległy grzmot: to pod ciosami pederastów rozpada się cywilizacja zachodnia. A dokładniej: taka cywilizacja, w jakiej chciałby żyć Terlikowski, nie mająca wiele wspólnego z rzeczywistą współczesną cywilizacją zachodnią, laicką i szanującą mniejszości. To pierwsze z wielu zderzeń świata urojonego z prawdziwym w tekście Terlikowskiego.
Nie wiadomo, w jaki sposób pan redaktor przeprowadził swoją analizę. Jej wynik dziwnym trafem zgadza się z hasłem głoszonym przez Terlikowskiego i — używając języka stosowanego w artykule — jego popleczników: pedały idą po wszystko, chcą rządzić normalnymi, tak nie może być, musimy się przed tym bronić. Walka o ochronę praw mniejszości jest w krzywym zwierciadle prozy Terlikowskiego przedstawiona jako próba przejęcia przez tę mniejszość władzy nad światem. W takiej pokracznej rzeczywistości okrzyk „Żadnych praw dla sodomitów!” nie jest wyrazem prymitywnej homofobii, tylko troski o przyszłość naszego wspólnego europejskiego domu.
Pierwszy krok rewolucji homoseksualnej to walka z językiem:
I wcale nie chodzi tu o zastąpienie mało sympatycznego słowa „pedał” czy bardziej fachowego określenia „pederasta” infantylnym terminem „gej” (angielskie słowo „gay” oznaczało wesołka), ale o wprowadzenie do debaty publicznej, a nawet do języka ludzi Kościoła terminu „orientacja seksualna”.
Fachowe określenie „pederasta” akurat nie jest znaczeniowo równoważne z mało sympatycznym słowem „pedał”. Dużo lepiej pasuje termin „sodomita”, ale oczywiście nie każdy musi się orientować w zawiłościach definicyjnych. Nie można takiej orientacji wymagać zwłaszcza od osoby tęsknącej najwyraźniej za dawnymi dobrymi czasami, w których opóźnionych psychicznie dzielono fachowo — w zależności od stopnia upośledzenia — na debili, imbecyli i idiotów. Proste, jednoznaczne, nierozmydlone przez polityczną poprawność, odarte z szacunku terminy. Panie, komu to przeszkadzało, panie.
Drugi krok rewolucji homoseksualnej to zamknięcie ust niepokornym. Terlikowski zaczyna od postawienia tezy, że dowody naukowe przeczą hasłom pederastów:
Takiego wniosku [o równości orientacji seksualnych] nie da się zaś oprzeć na wynikach nauk empirycznych. Z faktu bowiem, że relacje homoseksualne występują niekiedy w przyrodzie (czego dowodem ma być wielbiona przez gejowskich lobbystów para homoseksualnych pingwinów w niemieckim Bremerhaven) nijak nie wynika, że takie zachowanie jest normalne czy moralnie akceptowalne.
Być może nie jestem na bieżąco z retoryką „lobby homoseksualnego”, ale wydaje mi się, że teksty o dupczących się pingwinach nie stanowią sztandarowego argumentu na rzecz równouprawnienia gejów. Ja jednak nie przeprowadzam „analiz sposobu działania organizacji gejowskich i ich radykalizujących się postulatów”. Ale ma pan rację, jedno nie wynika z drugiego! Pingwiny-geje nie mają wpływu na mój osąd etyczny. Ważny jest za to dla mnie fakt, że pewien niewielki procent ludzi, w zasadzie taki sam dla każdej społeczności czy kultury, rodzi się homoseksualistami. Według mojej wiedzy i wbrew nachalnej religianckiej propagandzie, ludzie ci nie wybierają swojej orientacji, nie szkodzą w żaden sposób społeczeństwu, uprawiają ze sobą seks za obopólną zgodą dorosłych partnerów, nie łamią prawa (chyba że jesteśmy w Iranie). Nie rozumiem więc, dlaczego mam ich uważać za osobników nienormalnych czy niemoralnych.
Jeśli już rozmawiamy o naukach empirycznych, badania psychologiczne dowodzą, że homoseksualiści nie różnią się zbytnio od heteroseksualistów. Owszem, częściej nadużywają alkoholu, chorują na depresję czy popełniają samobójstwa. Tak się składa, że są to typowe reakcje na wykluczenie z życia społecznego. Jedyne różnice między nimi a nami wynikają więc ze stygmatyzującej ich homofobii. Ponieważ te patologie nie są efektem homoseksualizmu, ale reakcji społeczeństwa na homoseksualizm, nie ma powodu, żeby traktować gejów jako ludzi chorych. Ale pan redaktor wie lepiej:
Wymuszone na Amerykańskim Towarzystwie Psychiatrycznym czy Światowej Organizacji Zdrowia decyzje o wykreśleniu homoseksualizmu z listy chorób traktowane są jak objawienie, którego nikomu nie wolno podważać.
Ech… Problem z wami, drodzy fundamentaliści, wynika z faktu, że naginacie rzeczywistość, aż ta jęczy niczym diakon od buttseksu. Miałem z tym gięciem ostatnio dużo uciechy, czytając wasze teksty o rocznicy „sprawy Agaty”. Za pytanie o jej obecność na pikiecie pod redakcją „Gazety Wyborczej” dostałem dożywotniego bana na portalu „Fronda”. Wy zaś, komentując jej zachowanie, ze smutnym niedowierzaniem w głosie stwierdzaliście, że na najnowszych zdjęciach w swoim fotoblogu „zaczyna się nawet uśmiechać”, a spotkana ostatnio przez księdza Podstawkę (głównego animatora Pierwszego Katolickiego Biegu Przełajowego Po Szpitalach Lublin-Warszawa-Gdańsk 2008) „sprawiała wrażenie, jakby się nic się nie stało. I trudno jej się dziwić, po tym, co przeszła”. Jakby się wam w głowach nie mogło pomieścić, że ona może normalnie funkcjonować, że nie żyje w permanentnej traumie. Tak samo najwyraźniej lepiej wiecie, co czuje Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, niż samo Towarzystwo (które zaprzecza istnieniu jakichkolwiek nacisków), a choć WHO usunęła homoseksualizm z listy chorób, bo nie mieścił się w definicji choroby, to przecież wam doskonale wiadomo, czyje naciski stały za tą decyzją.
Psycholog, socjolog czy choćby polityk, który odważy się zasugerować, że homoseksualizm jest odstępstwem od normy, zostanie skazany na wieczną infamię, a próba zorganizowania z nim spotkania (o czym przekonali się w Polsce studenci z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, którzy chcieli się spotkać z doktorem Paulem Cameronem) kończy się nieodmiennie histerią i wzywaniem do zaangażowania policji czy prokuratury do walki z nienawiścią.
Pan pozwoli, panie Tomku, że zwrócę się do pana bezpośrednio i powiem tak: po pierwsze, w Polsce psycholog, socjolog czy choćby polityk twierdzący, że homoseksualizm jest odstępstwem od normy, nie spotyka się z żadnym ostracyzmem — choć taki ostracyzm mu się należy. Niektórzy tacy politycy zostają ministrami. Po drugie, doktor Cameron, o czym obaj wiemy, nie jest naukowcem, tylko wściekłym chrześcijańskim homofobem, który dawniej chciał gejów eksterminować, a dziś zmądrzał i chce ich już tylko izolować od społeczeństwa. Takie poglądy wykraczają chyba poza „sugerowanie, że homoseksualizm jest odstępstwem od normy”, zgoda?
Dalej Terlikowski opowiada o Europie: wspomina o grantach naukowych przyznawanych wyłącznie na badania stawiające homoseksualizm w pozytywnym świetle (w jego świecie najwyraźniej wyniki badań da się przewidzieć przed ich przeprowadzeniem), wspomina francuskiego deputowanego skazanego na grzywnę za homofobiczne wystąpienie (rozbrajająco myląc przy tym jego narodowość i kwotę grzywny), żali się, że holenderski rząd już nie dotuje chrześcijańskich ośrodków „leczących” z homoseksualizmu — a na końcu wkracza w paszczę szaleństwa, opowiadając dyrdymały o „oddziałach reedukacji z homofobii”, na które trafia się ponoć za badania próbujące ustalić, czy można oduczyć człowieka zachowań homoseksualnych.
I to jest kolejna sprawa, która mnie u religijnych homofobów zadziwia. Panie Tomaszu, czy naprawdę tak trudno panu podstawić katolików zamiast homoseksualistów? Niech pan zamknie oczy i wyobrazi sobie świat, w którym amerykański dochtur-wariatuńcio jeździ po świecie i wspomagając się PowerPointową prezentacją opowiada studentom, że w wyniku pseudonaukowych analiz wyszło mu, że chrześcijanie częściej się upijają i gwałcą swoje koty. Niech pan wyobrazi sobie ośrodki leczące z katolicyzmu. Niech pan wyobrazi sobie świat, w którym katolicy są obywatelami drugiej kategorii. Oh wait. Pan już sobie to wyobraził i napisał „Operację Chusta”. Soraski.
Było już o wkroczeniu w paszczę szaleństwa? To zróbmy krok głębiej: geje chcą wymusić akceptację. Co tam akceptację:
Oni chcą wymusić nie tylko milczenie, ale i pełną akceptację czy nawet zachwyt dla swojego stylu życia.
Pierwsza wymieniona przez Terlikowskiego ofiara wymuszania zachwytu to pewien hiszpański sędzia:
Hiszpański sędzia Fernando Ferrin Calamita za to, że odwlekał przyznanie parze homoseksualnej dziecka — czyli za „jawną homofobię”, jak orzekł sąd w Murcii — stracił prawo wykonywania zawodu na dwa lata. Nakazano mu też wypłacenie owej parze 6 tysięcy euro zadośćuczynienia.
O rany. To się dopiero dzieje w tej lewackiej Hiszpanii, generała Franco im chyba trzeba, żeby wlał narodowi trochę pasów na gołą pupę… Ale zaraz, zweryfikujmy tę ckliwą historię. Ów sędzia nie odwlekał przyznania parze lesbijek dziecka, tylko próbował odebrać jednej z nich prawa rodzicielskie, kazał odesłać jej dzieci do ojca, dopóki matka nie przestanie żyć w związku z kobietą, określił dzieci wychowywane przez lesbijki jako „ludzkie świnki morskie”, a na koniec cisnął bon mocikiem:
Jest zrozumiałe, że uzależnienie [rodzica] od narkotyków, pedofilia, przynależność do sekty satanistycznej lub pozamałżeński romans heteroseksualny mają zły wpływ na dziecko i są powodem przekazania praw rodzicielskich [eks-małżonkowi]. To samo dotyczy homoseksualizmu. (…) Homoseksualna atmosfera wyrządza krzywdę nieletnim i poważnie zwiększa ryzyko, że i oni pójdą tą drogą”.
No faktycznie, panie Tomku, niezłe odwlekanie. A toście sobie męczennika znaleźli.
Następne akapity to standardowe opowieści o brytyjskiej opiece społecznej przekazującej dzieci pod opiekę homoseksualnym parom, wbrew woli ich rodziców, którzy woleliby heteroseksualnych chrześcijan zamiast straszliwych rozwiązłych pederastów. O podobnym przypadku już kiedyś pisałem, dalej twierdzę, że problemem jest raczej homofobia rodziców biologicznych niż homoseksualizm rodziców zastępczych.
Przeciwko homoseksualnej ofensywie staje samotnie Kościół. Dlatego geje profanują świętość. Kolejny kroczek w paszczę.
Coraz częściej zdarzają się także prowokacyjne ataki na miejsca święte czy ważne dla chrześcijan symbole. Grupy działaczy homoseksualnych celowo profanują msze święte, przerywają kazania biskupów czy inspirują władze państwowe do potępiania Kościoła katolickiego.
Czy słyszycie ten jęk? To rzeczywistość, naginana do tezy. Ale poczekajcie, Terlikowski pisze o pierwszych ofiarach w szeregach kościoła. Jeżeli chodzi o przemoc, wciąż niestety facetowi łatwiej dostać w mordę za trzymanie na ulicy ręki swojego chłopaka niż za krzyżyk na szyi. Geje za to przodują w piętnowaniu myślozbrodni:
A czasem nawet wymuszają administracyjne zakazy głoszenia Ewangelii. Jak potrafią być skuteczni, przekonał się szwedzki pastor Ake Green, zielonoświątkowiec, którego skazano (wyrok ostatecznie uchylił Sąd Najwyższy) za przypominanie, co o aktach seksualnych między mężczyznami mówi Stary Testament.
Blog de Bart supports Unicode characters, więc napiszę imię pastora poprawnie: Åke. Sięgnijmy do Wikipedii:
20 lipca 2003 Åke Green wygłosił publicznie w mieście Borgholm na Olandii kazanie, w którym przedstawił interpretację tekstu z Biblii dotyczącą homoseksualizmu. Opatrzył ją komentarzem, w którym stwierdził, że akceptacja homoseksualizmu otwiera drogę do dewiacji takich jak pedofilia i zoofilia. Jego zdaniem „Biblia jednoznacznie opisuje wszelkie zboczenia seksualne. Jest to rak na ciele społeczeństwa.” Pastor ostrzegł, że uznanie perwersji za normę może zesłać na Szwecję gniew Boga i klęski żywiołowe na podobieństwo biblijnej Sodomy. Osoby o orientacji homoseksualnej nazwał „zboczeńcami” twierdząc, że nie mogą być jednocześnie chrześcijanami. Stwierdził też, że homoseksualność jest kwestią wolnego wyboru człowieka i nie jest uwarunkowana genetycznie. Zadeklarował także, że „każdy może być wyswobodzony i uwolniony”.
Konkretny chrześcijański przekaz miłości bliźniego, pod którym, jak mi się zdaje, redaktor Terlikowski mógłby się spokojnie podpisać.
W pierwszej chwili artykuł Terlikowskiego wywołał we mnie bezradną agresję. Normalnie najchętniej wysadziłbym się w powietrze w redakcji Rzepy. Po chwili złości naszła mnie jednak refleksja (którą podzieliłem się ze społecznością BdB, a ta mnie za nią zjadła): strasznie jest żyć w takim urojeniu. Tekst ten pokazuje świat widziany przez człowieka stojącego na głowie, z krwią zalewającą mózg. Wszystko jest na odwrót: mniejszość domagająca się szacunku to agresorzy. Religijnie motywowani betonowi nienawistnicy to ostatni obrońcy cywilizacji. W tym świecie do góry nogami wiara jest notorycznie atakowana, kościoły profanowane, za to najwyraźniej nie bije się gejów. Terlikowski kończy dramatycznie:
Czy rzeczywiście chcemy takiego świata?
Ekhm, a może pan redaktor by się obrócił nogami w dół?
bart :
Jako turysta często przebywam w kościele, w którym akurat ponadto toczy się jakaś msza. Wierni mi nie przeszkadzają w ogóle, ale sam staram się kontemplować architekturę tak, żeby jak najmniej przeszkadzać im.
bart :
Art. 666 – “Przeglądanie bloga na Ajfonie kiedy akurat ktoś bliski tuż obok mnie przeżywa ważną chwilę życiową, jest bucowate”.
bart :
A dowcip jest taki, że pogrzeb katolicki można mieć i bez mszy i nawet bez księdza na cmentarzu.
bart :
Cała zabawa z uczestnictwem na ślubie polega na wysłuchaniu przysięgi. Reszta to dekoracje.
bart :
Że dzieci?
Quasi :
I w ogóle był w lesie w którym nikogo nie było. Nie myśl za dużo o głosach w głowach innych osób, bo zaczniesz słyszeć je w swojej.
Gammon No.82 :
Moje obejrzały i nie zostały. Discovery na razie tego też nie zmienia, ale za to księża – sam mjut.Chłopaki wróciły z tyloma niewygodnymi pytaniami, gdy na dziecinnej mszy ksiądz walnął tekst o poświęconej hostii, co to po zostawieniu w misce z wodą (nie pytajcie mnie gdzie, po co i dlaczego ją tam zostawiono :-) ) okazała się pod mikroskopem tkanką mieśnia sercowego azjatyckiego(sic) mężczyzny, że żona zaczeła chodzić z dziećmi i prostować te księże wygibasy.
wo :
P: Jakie dobro narusza dobrowolne palenie maruhainy przez dorosłego, nieubezwłasnowolnionego, psychicznie zdrowego człowieka?
O: Dobro w postaci niepalenia maruhainy, w szczególności przez dorosłego, nieubezwłasnowolnionego, psychicznie zdrowego człowieka.
inz.mruwnica :
ech. chrzest można mieć bez księdza. ślub można mieć bez księdza.
wo :
Ale nie uczestniczysz we mszy jako nibywierny.
Uwaga na marginesie: zwiedzanie podczas mszy to z kolei dla mnie jest buceria. Odpuszczam zwiedzanie w takich sytuacjach.
A przebywanie w ogródku przykościelnym w pełnej szacunku pozie, z wzrokiem skierowanym w przybliżoną stronę państwa młodych?
A cała zabawa z weselem polega na wzniesieniu toastu za państwa młodych, ale wujka-abstynenta nie zmuszamy.
Gammon No.82 :
Swoją drogą nie wiedziałem nawet, że Barillé niedawno zmarł. :(
bart :
Z przykazaniem ateistycznym
RobertP :
FFFFFFUUUUUUUU-
bart :
nooo i dla mnie przynajmniej granice kompromisu są płynne i zależą od tego, czy ślub bierze przyjaciel którego znam od podstawówki, czy też może cioteczka Nusia ma odnowienie ślubów i perłowe gody z wujaszkiem Stefciem, a kuzynka Marteczka mówi, że muszę przyjść, bo inaczej się stryjek Józek pogniewa.
bart :
Zgoda. Nigdy nie uczestniczę we mszy jako nibywierny. Napisałem to już wielokrotnie, ale pewnie sam nie nadążasz za tym, kto tutaj co pisze. W streszczeniu, włączyłem się w dyskusję właśnie zdumiony pomysłem Quasiego, że w takiej sytuacji trzeba udawać katolika.
bart :
To nie zawsze jest możliwe, bywają małe górskie kościółki otwierane tylko na msze, ponadto w obleganych gotyckich katedrach msze często są na okrągło. Zwiedzanie nie musi przecież polegać na tym, że ogląsz wszystko, często są specjalne barierki oddzielające wiernych od turystów (tak jest np. w Watykanie), ponadto mały górski kościółek cały sobie możesz obejrzeć stojąc praktycznie w jednym miejscu.
RobertP :
http://blogdebart.hell.pl/2009/06/26/operacja-chusta-w-rzepie/comment-page-6/#comment-47049
(1) Skąd woda? Może dach nad Ubogim Kościołem przeciekał i napadało do cyborium?
(2) Poświęcona hostia = liofilizowany mięsień sercowy? Hmmmm…
(3) Ksiądz, który opowiadał te brednie, jest oczywistym i jawnym heretykiem, albowiem zgodnie z Dogmatem o Transsubstancjacji przemianie podczas Mszy ulega wyłącznie substancja chleba (resp. wina), z zachowaniem wszakże formy pieczywka (resp. alhoholu), wobec czego żadne metody analityczne nie wykryją i nie mają prawa wykryć mięska, hemoglobiny, et caetera.
EDIT: oczywiście możemy – teoretycznie – mieć do czynienia z cudem (przemianą substancji wraz z formą, a więc wbrew dogmatowi – przecież Boga Wszechmogącego nie wiążą dogmaty). Ale na to jest potrzebny stosowny certyfikat ze stosownej komisji cudologicznej przy Stolicy Apostolskiej.
bart :
Owszem, abstynent powinien wznieść toast i się nie wzdragać. Powszechnie przyjęte jest natomiast, że nie ma obowiązku pić, ani nawet ust moczyć: tylko hop szkło do góry i odstawić. Głupie, jak to zasady dobrego wychowania potrafią być głupie, ale bardzo zręczne i przydatne. Wypróbowane na wielu weselach na których nie miałem ochoty się upić (gorzej jak cię jakiś buc wytropi na “oszukiwaniu” i to też już mi się zdarzyło; satysfakcję miałem kiedy żona holowała go do rzygania o pierwszej w nocy, kiedy ja w najlepsze kręciłem nóżką).
bart :
Inżynier Mruwnica jest o jedną falę dalej od Ciebie – dla niego zapewne wiara/niewiara/awiara w Boga jest tak mało istotna, że już nie jest nawet częścią światopoglądu. I to jest nasz cel!
Zdefiniuj definiowanie definicji… tego, zdefiniuj “udział we mszy”.
czescjacek :
Ty, ale patrz, ja w pierwszym komciu napisałem, że “zasadniczo nie uczestniczę”. Co oznacza, że jestem sobie w stanie wyobrazić taką konfigurację, w której zaciskam zęby i uczestniczę.
wo :
E tam. Siedzisz w ławce, patrzysz na księdza – uczestniczysz. Łazisz po nawach ze statywem i pstrykasz fotki – nie uczestniczysz. Jak ksiądz popatrzy po ławach i sieknie tekstem “patrzajta, ile się tu nas rzymskich katolików zebrało, co by w obecności Jezusa i Maryjki tchnąć Duchem Świętym w nierozłączny konkordatowy związek Marzeny i Zdzisława”, to co zrobisz? Podniesiesz rękę i powiesz “Ekhm, ja tu w charakterze niewierzącego gościa, więc to nie do końca tak, jak pan mówi”?
Z doświadczeń podkarpackich wiem, że klucz jest zazwyczaj w najbliższym budynku wyglądającym na plebanię, a w przypadku bardzo małych kościółków – po prostu w najbliższym budynku. Nie pamiętam, ile razy prosiliśmy, ale za każdym razem go nam udostępniano.
janekr :
Wszystko pięknie, ale jak tu być np. a(pa)-kościelistą-katolickim? Panabuka łatwo chrzanić, to fikcja literacka, nieprawdaż, gorzej z tymi instytucjami (a i obyczajem etc.), które już żadną, niestety, fikcją nie są.
nameste :
Po co?
janekr :
Ba! ja nawet nie wierzę w światopogląd.
janekr :
No właśnie “po co?” Dla odmiany wierzę w istnienie kościoła — widziałem nawet ich dwóch szefów w TV i jeszcze ze trzech na filmach archiwalnych. Przysięgam Ci Nameste: oni naprawdę są.
inz.mruwnica :
No to dwie fale dalej od Barta…
W fale też nie wierzysz?
No to trzy fale dalej od mnie…
janekr :
YYY… zaraz. To znaczy jakich “was”? Zaczynam się obawiać.
inz.mruwnica (& janekr) :
Po prostu — i nawiązuję tu do potocznej def. apateizmu — chciałbym pożyć se w takiej rzeczywistości, w której mógłbym mieć z asercją “wyjebane na istnienie KK”. Tu i teraz jakoś nie idzie. Aha, nie radźcie mi emigracji, plizz.
nameste :
Ja wymyśliłem rozwiązanie systemowe http://mrw.blox.pl/2008/12/Ide-fixe-koscioly-na-biblioteki.html
nameste :
Mnie chodziło tylko o język: terminologię, sformułowania itp., nie o treść.
nameste :
Mnie chodziło tylko o zasadę – pomysł standaryzacji języka nauki, medycyny, prawa etc. nie miał na celu walki ideologicznej i nie do walki ideologicznej jest on przede wszystkim używany (lecz do ułatwiania komunikacji w bardzo zróżnicowanym środowisku, w którym ów język ma funkcjonować).
Oczywiście, zgadzam się, że ten język może być – i bywa – wykorzystywany do walki ideologicznej czy para-ideologicznej/symbolicznej (jak wspomniane przez WO kontrowersje z nazewnictwem transuranowców w IUPAC czy z definicją “planety” w IAU).
pozdrawiam
nameste :
No w czym masz problem?
janekr :
Z poziomem wkurwu? (Mnie tam na przykład ks. Terlikowski nie rusza, bo to tylko objaw.)
mrw :
Popieram. Namiętnie poczytałem sobie drugi raz.
Quasi :
To był kiedyś jakiś “pomysł standaryzacji” w sensie, że “mam pomysł: ustandaryzujmy język nauki”. To jest Twoje chciejstwo, żeby tak było. Przy czym ja nie mówię, że jest przeciwnie. Jest ani tak, ani śmak: ludzie wymyślają terminy i jak mają dostatecznie duży IF to im te terminy się przyjmują globalnie. Sam już jeden wymyśliłem i z niecierpliwością czekam czy się przyjmie w światku :-)
inz.mruwnica :
pamiętaj o Maksymach Terminologicznych Mariana Mazura.
Quasi :
I stąd ditlenek węgla (dobrze, że nie dioksydek karbona), który faktycznie bardzo mi wszystko ułatwia. ;-)
A standaryzacji “języka prawnego” (tego, co się w nim ustawy pisze) nie przeceniaj. Jaka może być standaryzacja, gdy obowiązują do dzisiaj przepisy z 1950 roku? O “języku prawniczym” (żargonie prawników) nie ma co gadać. Na każdej uczelni jest inny.
janekr :
Chyba w tym, że epifanie bóstw kościelnych trudniej ignorować, bo bardziej dotkliwie kopią w szczękę.
— Do not try to bend the church; that’s impossible. Instead, only try to realize the truth.
— What truth?
— There is no church.
— There is no church?
— Then you will see, it is not the church that bends, it is only yourself.
czescjacek :
Niestety nie znam.
bart :
Ksiazki. Mialam taka o powstaniu ziemi, wygladala znacznie bardziej przekonujaco niz Biblia. Mialam encyklopedie, w ktorej wymienione zostaly i z grubsza opisane wszystkie wazniejsze religie, chrzescijanstwo posrod nich, na tym samym poziomie. Mialam komiks o dinozaurach, jedna klatke do dzis pamietam: nawiedzony koles z wielka koscia w lapie krzyczy “Bog jest nieomylny, nie mogl stworzyc czegos takiego!”. Samo wyszlo ;) I sama oznajmilam, ze nie ide do komunii.
Slotna :
“Historia świata w obrazkach” Larry’ego Gonicka? Świetna rzecz.
Slotna :
No to pogratulować. Nawet ja i RobertP daliśmy się wrobić w garniturek i pieczywko.
bart :
W życiu nie słyszałem księdza mówiącego w taki sposób.
bart :
No tak, ale ponieważ w Polsce nie ma ani gór ani morza, więc w Polsce w tym stylu zwiedzałem chyba tylko pustą cerkiew w wysiedlonej Łopience; skądinąd zimą to w ogóle jest urocza wycieczka, posiadaczom samochodów z napędem na jedną oś odradzam. Moje wakacyjne przypadki zwiedzania dziwnych górskich kościółków dotyczą raczej Słowacji, Szwajcarii czy Włoch.
Gammon No.82 :
Niedawno był śmieszny flejm na php/psp o “dokonywa” w KPC.
Gammon No.82 :
Ja tak samo :(. Rodzice religijni zbytnio nie byli, ale dziadkowie owszem (a dziadek jak żył rządził rodziną żelazną ręką) i jakoś tak wyszło.
wo :
Bo oni to mówią w inny sposób.
Zazwyczaj na wejściu leci w stylu: “Zebraliśmy się tu wszyscy…”, a J.C. z mamusią są dopiero kawałek dalej.
A żaba przedrzeźnia.
Ausir :
Tak! Zginelo mi dawno temu i nie pamietalam nazwy. Faktycznie, tego bylo znacznie wiecej, niz same dinozaury. Niestety mialam tylko pierwsza czesc.
invinoveritas :
Istotą udanego żartu jest to, by publiczność śmiała się z żartu, a nie z żartującego, i to zgodnie z jego intencjami.
eli.wurman :
Ale, o ile dobrze pamiętam, poziom “inteligencji emocjonalnej” jest ściśle skorelowany ze zwykłym IQ – “inteligencja emocjonalna” jest objawem/elementem “zwykłej” inteligencji.
eli.wurman :
Oczywiście – tylko znów: umiejętne posłużenie się “nieśmiesznym żartem” w ten sposób, by wywołać tym pożądaną (i zawczasu przewidzianą) reakcję otoczenia, wymaga sporej inteligencji. Śmieszne posłużenie się “nieśmiesznym żartem” jest śmiesznym żartem.
eli.wurman :
Twoje pretensje/wskazówki dotyczące stylu mojego wychodzenia z bana nie były objawem jakichś Twoich oczekiwań wobec (mojego) stylu wychodzenia z bana?
eli.wurman :
A skąd. Jeśli będziesz wrzucał losowe (pseudo)żarty, to w większości przypadków nie trafisz i się skompromitujesz. Przecież na początku swojej bytności na BdB też wrzucałem – pamiętasz, jaki był efekt (zwłaszcza reakcje nameste)?
eli.wurman :
No jak to się nie pomyliłeś? Najpierw stwierdziłeś, że ban nie był za “wulgaryzmy i personalną krytykę (spowodowaną nieodpowiednią dawka i formą dozowania emo)”, a później de facto stwierdziłeś, że ban jednak był za “wulgaryzmy i personalną krytykę (spowodowaną nieodpowiednią dawka i formą dozowania emo)” i teraz się cieszysz, że “nie pomyliłeś się zbytnio”? Sam sobie przeczysz.
grzesie2k :
A skąd pomysł, że mnie obchodzi czy Cię obchodzi, co ja sądzę?
grzesie2k :
A skąd pomysł, że (moim zdaniem) miałbyś słuchać moich – “sam nie wiem czego – rozkazów?”?
pozdrawiam
AJ :
A jeśli oskarżony (za przeproszeniem) wydalił się z sali rozpraw, to dopiero mamy za swoje.
Szczerze gratuluję koleżance Slotnej wrodzonej zdolności do unikania podwójnego myślenia. Wielu do dziś potrafi pogodzić mitologię i naukę (chociaż Teoria Ewolucji rozpierdala w drobny mak koncept grzechu pierworodnego, a zatem i potrzebę chrztu); kol. Anuszka publikowała/publikuje nawet na takim śmiesznym portalu, gdzie się tłumaczy oświeconym katolikom fizyczne właściwości gwiazdy betlejemskiej.
Slotna :
Ja mam wszystkie, które wyszły w Polsce. Nigdzie nie nauczyłem się tyle o historii świata (w sensie wbicia sobie do głowy na stałe), co z tych komiksów. Niestety w Polsce wydano tylko kilka pierwszych części, jakoś dziwnym trafem przestano wydawać niedługo po części poświęconej Staremu Testamentowi.
Ausir :
Ja porzuciłem KRzK w piątej klasie podstawówki, będąc starym, zgorzkniałym człowiekiem.
mrw :
Koncepcję GP rozpierdala sama doktryna KRzK, podkreślająca ściśle osobisty charakter odpowiedzialności za cokolwiek. Nie wiem, jak oni sobie z tą sprzecznością radzą.
Gammon No.82 :
Było też o roztrząsaniu (widłami, hi hi hi) wyników postępowania.
Tak swoją drogą, dysponuje ktoś częściami dalszymi “Historii świata w obrazkach” dalszymi niż część 9 (Chiny)?
@ koncepcja grzechu pierworodnego:
mnie się bardzo podoba, że to w ogóle jest koncepcja chrześcijańska, wymyślona po to, żeby Jezus miał za co umierać – u żydów nieposłuszeństwo A&E doesn’t work that way.
AJ :
Od wideł lepszy byłby ARO (Automatyczny Rozstrząsacz Obornika), po kilku małych przeróbkach.
Quasi :
Stary, skoro to są ziomale, to znaczy, że kumają, że jestem zajebisty ateusz, który zamieniałby kościoły w dyskoteki w których tańczy się szatanistyczne sakrotechno!
Quasi :
Jako że nudzi mi się przerzucanie z Tobą różnymi duperelami napiszę tak: zasady zachowania jasno określa protokół dyplomatyczny. I te zasady będę sobie stosował do swojej obecności w kościele. I te zasady będę stawiał wyżej niż pierdolenie Twojego zioma, że w kościele trzeba bawić się w małpkę, bo inaczej obrażasz wiernych i panajezusa.
Quasi :
Nie jesteś poddany wymogom liturgicznym bo patrz akapit wyżej.
Quasi :
Nie. Flejm się toczy o to, że nie kumasz, że zasady ogólnej etykiety w miarę ustalają zasady zachowania się podczas mszy.
Quasi :
Pf, moja anegdotka kontra Twoja anegdotka.
Quasi :
Sranalogicznie.
Z ta komunia to nie byl jakis wielki wyczyn jesli chodzi o przeciwstawianie sie rodzinie: maltretowala mnie tylko jedna babcia. Druga troche pomarudzila i przestala. Ojciec po cichu sie cieszyl, ze zaoszczedzi kase, a mama nie miala zdania. Natomiast do dzis jestem dumna, ze zrezygnowalam z imprezy! i prezentow! Zreszta od tej niemaltretujacej babci dostalam zloty pierscionek z diamentem, zapozyczyla sie, zeby mi przykro nie bylo. Oczywiscie natychmiast go zgubilam (znalazl sie pozniej).
Ausir :
Teraz pamietam (obejrzalam sobie jpgi), ze na koncu tej pierwszej czesci byla zapowiedz “Kije i kamienie” i tak strasznie chcialam ja miec…
inz.mruwnica :
Ktoś przecież wpadał na pomysły, żeby zakładać poszczególne “IUPACi”, organizować konferencje mające na celu standaryzację nomenklatury itd., czyż nie? Zresztą, to chyba pomysł dość banalny, wszak taka standaryzacja zwyczajnie ułatwia społeczną działalność jaką jest nauka.
Quasi :
Próbuj metodą artyleryjską – poprzez wstrzeliwanie się w efekt śmiechu audytorium. Nawet, jeśli trafiasz jeden raz na dziesięć, trafień wystarczy na “The Complete Killing Jokes by Quasi”.
Slotna :
Zawsze można (przynajmniej część) kupić na Amazonie.
Pierwsze dziewięć części jest też do zdobycia w sieci innymi metodami.
Jak się kiedyś doczekam jakichś dzieci, na pewno dam im Gonicka do czytania (z jego twórczości mam jeszcze “Fizykę w obrazkach”) i Barille’a do oglądania.
Wy się podniecacie jakimś Albertem Barillem, cudze cenicie ogólnie mówiąc, a swojego nie znacie!
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,6767791,TVP_na_koscielna_nute.html
– “Siostrzyczki” to ma być ciepły serial na niedzielne popołudnie o siostrach zakonnych, które pomagają ludziom – zapewnia Elżbieta Szumska, p.o. dyrektora TVP1.
Like, in Kazimierz Dolny?
@Quasi
Stąd te pomysły, że jak mnie robili, to się starali, i mam wbudowane takie gadżety jak empatia czy umiejętność interpretacji.
wo :
No tak, z naszej rozmowy wynika, że bywam rzadziej. Za to warte jest zauważenia, że ci, co bywają, dyskutują tu od jakiegoś czasu, jak nie być, będąc. Więc najwyraźniej istnieje problem uczestniczenia w ślubie/nieuczestniczenia w rytuałach katolickich. Ja uważam, że będąc na ślubie, uczestniczysz we mszy św., chyba że odwalasz bucerkę zwiedzaniem w tym czasie kościoła.
Są duże szanse, że tam to działa podobnie – w Szwecji też nam raz otwierali. Aha, w Polsce wręczałem jakiś pieniądz na kościół – w końcu otworzyli go specjalnie dla mnie. Co ciekawe, wypłata następowała zawsze po zwiedzaniu i zawsze z mojej inicjatywy. Nikt nigdy nie żądał ofiary awansem.
eli.wurman :
O kurde, please elaborate.
Quasi :
Ale wiesz, że inteligencja emocjonalna nie istnieje, a IQ to taki test na chujwieco? Już Ci to kiedyś tłumaczyli. Also zgrepuj: pomimo, że udaję tutaj najmądrzejszego we wsi to prawdopodobnie nie posiadam zbyt wielkiego IQ. I jestem prawie pewien, że mam IQ niższe od Twojego. Więc skończ pierdolić o korelacji IQ i IE i poczucia humoru, bo – jak już pisałem wcześniej: prawdopodobnie cudem jest, że mogę ogarnąć na raz dwie tak skomplikowane czynności jak spacer i rozmowa przez komórkę. I wcale się tu z Ciebie nie nabijam, jestem zupełnie serio.
Quasi :
Nie, żarty rodzą się przypadkowo. Żarty zamierzone działają rzadko, chodzi o to, żeby wrzucić coś, co ma w naszej opinii jako taki potencjał, albo coś, co nawet uznajemy za nieśmieszne i może chwyci.
Quasi :
Nie losowe as in do maszyny losującej wrzuciliśmy żarciki, wyciągnęliśmy dowcip nr 24 i przepisujemy. Żarciki as in, a tutaj pasuje nie być serio, przerysować, obśmiać. Ya’know – z wyczuciem (also, nie ma to nic wspólnego z inteligencją, bardziej z fuksem, czy chwyci).
Quasi :
Czekaj, a to się jednak nie sprowadza do tego, że nie utrzymałeś swojego emo na smyczy?
Also: mam taką przypadłość, że mogę sobie jednocześnie twierdzić sprzeczne rzeczy i jest mi z tego powodu bardzo wszystko jedno.
bart :
Nie ma czego: zasada wzajemności.
Ausir :
Skoro juz mi o tym przypomniales, to pewnie sie zakrece i kiedys zdobede, ale jak mialam te 6 czy 7 lat, to srednio moglam sobie cos kupic na amazonie ;)
bart :
http://www.allegro.pl/item672460413_pietkiewicz_elementy_protokolu_dyplomatycznego.html
Quasi :
Tak, tylko że Ty z prawdziwej tezy (“istnieje taki pomysł”) wysuwasz nieprawdziwy wniosek (“i takie coś zrobiono i się udało”).
bart :
Z tego, że ludzie o czymś dyskutują na blogach nie wynika nic więcej niż to, że istnieje problem Codex Alimentarius.
bart :
A ja uważam, że będąc na ślubie odwalasz buconerię wychodząc by się bawić Ajfonem i na tym możemy zakończyć wzajemne uprzejmości.
Gammon No.82 :
No ale to prawda, że zebrałem się tutaj z okazji ślubu. A że ksiądz wierzy w J.C. z mamusią, to jakby żaden specjalny szoking.
wo :
Używasz (i nadużywasz) wieloznaczności wyrażenia “istnieje problem [z czymśtam]”.
No ale czarnodziej leci to jednym tchem i wpiera, że jest związek między.
wo :
Czekaj, a to nie ty zacząłeś od słów “Jako weteran podobnych sytuacji mam przyjacielską poradę, jaką jest wyobrażenie sobie, że jesteś dyplomatą wśród dzikusów”? Co to było, wymyślone rozwiązanie nieistniejącego problemu?
bart :
Używasz (i nadużywasz) wieloznaczności wyrażenia “istnieje problem [z czymśtam]“. Jeśli ktoś ma taki problem, że można go rozwiązać wyobrażeniem sobie, że się jest dyplomatą wśród dzikusów – to ten ktoś nie ma problemu.
inz.mruwnica :
Ale sam wywołałeś temat “komunikować się tak, by nikogo wbrew własnej woli nie urażać” oraz “wychodzić na przeciw (domniemanym) oczekiwaniom innych”.
wo :
Ok, być może mój kolega jest katolikiem nieprzeciętnie nietolerancyjnym. Ale czy gdyby ktoś taki jak on poprosił Cię o takie zachowanie na mszy, to czy byś się jego prośbie podporządkował? Bo zasadniczo tego dotyczy ten flejm – “czy jesteś gotów powstrzymać się od urażania, gdy ktoś cie o to poprosi”.
eli.wurman :
Ale co to zmienia? Mój kolega-wierzący też doskonale to kumał, ale mimo to udzielił mi taki a nie inny instruktaż zachowania na ślubie, zabronił mi wypowiadać się krytycznie o papieżu/religii/etc. w jego obecności oraz stosowania zwrotu “dżizas kurwa ja pierdolę”.
eli.wurman :
Sęk w tym, że to nie takie proste – (chyba) nie ma takiego protokołu odnośnie zachowania niekatolików podczas mszy, a jeśli nawet jest, to niekoniecznie jest znany szerszej rzeszy katolików (coby wiedzieli, że nie mają powodu czuć się urażeni czyimś nieklękaniem).
eli.wurman :
Ale ja Cię pytałem de facto o to, czy tak samo byś się zachowywał, gdyby on był Twoim, a nie moim, ziomem. I był razem z Tobą na jakimś ślubie.
Naprawdę, kwestia zachowania na mszy jest tu nieistotna – ot tak, rzuciłem ją jako przykład z życia. Istotą tematu jest gotowość na ustępstwa w celu nieurażania innych. Był przykład mówienia “pederasta”, “Murzyn”, aprobowania antysemickich (itp.) dowcipów, no i to zachowanie na mszy. Do tego mogę dodać jeszcze choćby wychowywanie własnego dziecka na katolika (czy innego religianta), gdy życzy sobie tego drugi rodzic tegoż dziecka lub dalsza rodzina; albo niejedzenie mięsa przy wegetarianach.
Nieco pokrewny dylemat stanowi przyznawanie się do bycia nosicielem HIV u dentysty/fryzjera/itp. (moja tępa nauczycielka biologii z LO – a za nią cała klasa – uważała to za moralny obowiązek każdego nosiciela); przyznawanie się do żydowskich korzeni lub współpracy z SB przy “Prawdziwych Polakach”, czy do zdrady partnerowi/partnerce… [Oczywiście problem urażenia w tego typu sytuacjach rodzi się tylko wtedy, gdy tajemnica jakoś się wyda – “dlaczego mi nie powiedziałeś, skurwysynu?!”]
eli.wurman :
Twoja anegdotka (“ja, jako gorliwy katolik…”) jest przecież jawnie zmyślona, więc nie liczy się nawet jako dowód anegdotyczny czy anegdotyczna ilustracja.
pozdrawiam
Gammon No.82 :
No właśnie nie.
Quasi :
Odpowiedziałbym: głęboki szacunek, który żywię wobec Twojej wiary, zabrania mi profanować ją fałszywymi gestami, w których miałbym tę wiarę imitować.
wo :
Co ty mu podpowiadasz jako weteran wymyślonych sytuacji, o których sobie wirtualnie dyskutujemy. Mhm. Muszę sobie to przemyśleć.
wo :
Nie ma związku między kościołem a ślubem kościelnym? Bessęsu.
Quasi :
Tak, grzeczna obserwacja uczestnicząca.
Quasi :
Stary, bo ty ciągle mylisz rzeczy: ja nie mówię o ziomku, z którym przylazłem do kościoła na czyjś ślub, tylko o tych ziomach, co się właśnie hajtają. I zaproszenie przez nich to jedyny powód dla którego ląduję w kościele. I oni wiedzą jaki jestem – dlatego nie widzę powodu, dla którego mieliby mnie zmusić do wizyty w kościele, gdyby chcieli, żebym odprawiał jakąś szopkę. To nie jest trudne do zrozumienia, wymaga odrobiny dobrej woli, której Tobie brak.
Quasi :
Otóż “zależy od okoliczności” oraz “robi się to na wyczucie“. I nic więcej nie mam w tej dziedzinie do powiedzenia.
Also: zasada wzajemności – nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe.
Quasi :
No i? Jeszcze przed chwilą byłeś gotów twierdzić, że moja zmyślona anegdotka będzie więcej warta niż Twoja szczera wypowiedź, bo masz niższy współczynnik Susan.
bart :
Bywają pozorne problemy, na które weteran ma bardzo lakoniczną odpowiedź, choćby taką typu “just fuckin’ google it”, albo…
http://moronail.net/img/1200_GAMER_GIRLZ_WTF_bitch_Use_WASD_games
wo :
1. A co, nie udało się? Wszelkie “IUPACi” tego świata się nie sprawdzają, nie spełniają należycie powierzonych im funkcji, więc są niepotrzebne?
2. Ja nigdy nie zaprzeczałem tezie, że język naukowy etc. może być – i bywa – wykorzystywany do walki ideologicznej lub paraideologicznej/politycznej/symbolicznej. Napisałem tylko, że z zasady tak nie jest – nie po to został on wymyślony i nie do tego sprowadza się jego główna funkcja.
Quasi :
Nie robią tego, co Tobie się wydaje, że robią (proszę Cię, w odmianie powinieneś napisać “k”).
Quasi :
Ale to przecież nieprawda. Współczesny język naukowy w dużym stopniu dziedziczymy po przeideologizowanych do granic śmieszności alchemikach, mistykach, kabalistach itd. Oświeceniowa ideologia, w imię której nauka podjęła próbę zerwania z tym dziedzictwem, też przecież zreszą była projektem ideologicznym.
eli.wurman :
Owszem, nigdy nie można mieć pewności, czy dany żart się spodoba. Ale ośmielam się twierdzić, że prawdopodobieństwa trafienia mocno zależy od inteligencji żartującego. Ty mi doradziłeś, bym wychodził z bana z żartem na ustach, byście się pośmiali z mojego żartu, zamiast ze mnie; a ja próbuję Cię przekonać, że jestem za głupi na takie eksperymenty – szansa, że wymyślę udany żart (a nawet, że na zawołanie w rozsądnym czasie wymyślę jakikolwiek żart) jest zbyt mała, by próbować. Zwłaszcza w tak newralgicznym momencie, jakim – jak się okazuje – jest wychodzenie z bana.
eli.wurman :
Nie zgodzę się. Elementy potrzebne do żartowania – czyli właśnie “wyczucie” oraz “pomysłowość/kreatywność” – moim zdaniem silnie zależą od inteligencji.
eli.wurman :
Chyba każdy ban sprowadza się do tego, że zbanowany “nie utrzymał swojego emo na smyczy” – czyli, że napisał, to co chciało mu się napisać, choć mógł przewidzieć, że nie warto tego pisać. Istotne jest to, co takiego problematycznego napisałem. No a mnie się wydawało, że problem polegał na tym, że użyłem wulgaryzmów oraz bezpośrednio i dosadnie skrytykowałem zachowanie Barta (tj. okładanie straw mana imitującego artykuł Adams et al. lub mnie i moje nań powoływanie się).
eli.wurman :
Jednym słowem, olałbyś jego prośby i jego uczucia? Dlaczego?
eli.wurman :
Ale dlaczego to ma mieć jakiekolwiek znaczenie? Prośby i uczucia “ziomka” z którym przychodzisz do kościoła nic dla Ciebie nie znaczą? A gdyby to właśnie ten wymagający ziomek się hajtał, to wtedy dostosowałbyś się do jego prośby?
eli.wurman :
Pewnie. A czy możesz tu wskazać jakieś prawidłowości, jakieś granice ustępstw, jakieś motywacje/przekonania determinujące te granice?
eli.wurman :
Chyba, że zostaniesz wprost poproszony, prawda? W takim wypadku “wyczucie” nie jest potrzebne.
eli.wurman :
No a mnie się wydaje, że ta zasada (i podobne – typu kantowski imperatyw kategoryczny) w praktyce słabo się sprawdza. Choćby z tego powodu, że ludzie bardzo różnią się wrażliwością/pieniactwem/poziomem tolerancji itp.. Np. ja jestem bardzo tolerancyjny i gdybym innych traktował zakładając, że podzielają moją tolerancję, to na okrągło bym ich urażał, choć nie czyniłbym im niczego, co mnie niemiłe.
eli.wurman :
Nie, nic takiego nie twierdziłem. W najlepszym razie mógłbyś uznać, że twierdziłem, iż a priori jest większa szansa, że będzie ona udanym żartem, wszak uważam się za mniej inteligentnego od Ciebie.
pozdrawiam
bart :
Auć. Ty chyba Barcie w ogóle nie chodziłeś do podstawówki, albo w życiu nie byłeś do niczego przymuszany. Absolutną obojętność na rytuał (praktycznie każdy) człowiek sobie wyrabia gdzieś na wysokości 3 imprezy ku czci, z okazji, albo jakiegoś pierwszego, trzeciego maja czy września. Żeby się wkurwić z powodu tego, że ktoś cię zmusza do uczestnictwa, to już wymaga ostrego wysiłku woli i mocno negatywnego nastawienia, przeważającego nad spokojnym postoję godzinę i chuj, mam z głowy, bez konieczności tłumaczenia się, czemu nie i zagłębiania w szczegóły. Znaczy – sam sobie stwarzasz problem, nie bardzo wiadomo po co, bo a – wiernych w kościele twoje manifestacje jebią, b – takie wkurwianie się o nic, jest szkodliwe dla zdrowia. A tak, podchodząc do tego jak do nudnej lekcji wuefu, zrobisz parę pajacyków, żeby nie zgnuśnieć przez tę godzinę (albo i nie – ja ćwiczenia z serii padnij powstań pomijam, bo refleks mam słaby i zanim zdążę klęknąć, to oni już leżą krzyżem), oblukasz co zgrabniejsze laski, pośmiejesz się z bredni pana na froncie, a jak masz szczęście, to zaliczysz kontakt z kulturą, bo może akurat impreza będzie w zabytku, do którego inaczej byś nie wszedł. Same plusy za cenę lekkiego rozluźnienia zwieracza
bart :
E, co? Ale dlaczego traktujesz faceta w sukience inaczej niż faceta przebranego za pirata? Aż tak Cię przejmuje treść podczaszkowa klechy?
wo :
Czyli nie robią tego, co oficjalnie twierdzą, że robią? No to co robią?
wo :
Tak jak “Maki”, a nie “Maci” (na co też już zwracano mi uwagę)? Na to jest jakaś formalna reguła?
wo :
Ale czy z tego wynika, że język nauki z założenia służy do walki ideologicznej? Tym bardziej, że alchemia, grecka/rzymska mistyka itp. to ideologie dawno martwe. Np. nazywanie planet imionami rzymskich bogów to walka ideologiczna?
wo :
Ale ja przecież nie twierdzę, że nauka jako taka nie jest produktem jakiejś ideologii, takoż jej język. Ja twierdzę tylko, że zasadniczo nie w celu ideologicznej walki powołano i standaryzuje się naukowy język.
Marceli Szpak :
W sumie swiete slowa.
Lepper tak traktowal PRL, zrobil pare ‘patykow’ (zamiast przysiadow) w PGRze zeby calkiem nie zgnusniec i spokojnie trwal, bo co mu to szkodzilo.
A jeszcze na tym dobrze wyszedl, bo on zostal poslem i wicepremierem, a ci co za komuny sie rzucali – to nie wszyscy tak dobrze wyladowali, hehehe…..
Quasi :
A ja w to nie wierzę, powtarzając po raz kolejny, że IQ masz wyższe od mojego.
Quasi :
Wyczucie zależy od empatii, którą jak twierdzisz – masz rozbudowaną, często się na nią powołujesz. Pomysłowość i kreatywność to chęć do składania klocków, a nie umiejętność składania z klocków, więc do inteligencji jest daleko.
Quasi :
Ponieważ jego prośby i uczucia wychodzą daleko poza zasadę wzajemności. On w przestrzeni publicznej nie będzie się powstrzymywał od jechania ze swoim religijnym emo i mówienia, że pedały fe – w takim razie mam jakieś prawo do olania jego potrzeb, zwłaszcza, gdy wystają daleko poza przyjęty zwyczaj.
Quasi :
Ponieważ nie przyszedłbym z takim kolesiem do kościoła. Ja w’ogle jak ląduję w kościele to przecież siedzę zazwyczaj obok mojego chłopaka i jakichś funfli – zazwyczaj też pedały/lesby, albo przynajmniej ateiści.
Gdyby ten wymagający ziomek się hajtał, to by mnie po prostu nie zaprosił do kościoła tylko prosto na wesele. Kumasz? Ludzie tak robią, bo mniej więcej kumają takie rzeczy.
Quasi :
Wyczuwamy je instynktownie, konfrontujemy poprzez obserwacje. Prawidłowość jest taka, że obserwujesz reakcje otoczenia i nieco modyfikujesz swoje zachowanie. Nie ma żadnych sztywnych granic.
Quasi :
Ale zostałeś poproszony wprost przez buca. Ogólna zasada jest taka, że grzeczna obserwacja uczestnicząca…
Quasi :
A ja widzę, że działa świetnie. W ten sposób działają wszelkie interakcje międzyludzkie + jakieś sztywne granice typu dress code, czy żeby się nie macać publicznie.
Quasi :
Urażasz na okrągło całą masę ludzie, tylko Ci się wydaje, że nie.
Quasi :
Błędnie się za takiego uważasz, również: Zuzanna tutaj to reputacja.
Quasi :
Jak wszyscy, zagospodarowują publiczne pieniądze przeznaczone na ich działalność.
Quasi :
Odpowiadałem na Twoją błędną tezę dotyczącą celów powstawania języka naukowego (dosł: (“nie po to został on wymyślony”), więc nie zmieniaj teraz tematu na współczesność.
Quasi :
Jednak gdy chcesz rozstrzygać kwestię “po co został wymyślony język nauki” (choćby by ocenić prawdziwość Twego “nie po to został on wymyślony”), musisz je rozważyć, bo to właśnie wtedy “został on wymyślony”.
Quasi :
A kiedy go według Ciebie “powołano”?
I w ogóle, powiedzcie mi, zapewnijcie, że Wy o tym, czy stać, czy siedzieć, czy łykać, czy wypluwać, to for teh lulz. Błagam, bo normalnie zacznie mi być was żal, bo misiom się zdaje, że przecież to nie ma większego znaczenia, co robicie na mszy.
Quasi :
Pewnie w jakimś sensie tak – eurocentryzm, “cywilizacja rzymska” i inne takie.
jaś skoczowski :
No więc drogi Janie – w tym akurat wypadku jestem absolutnie serio. Uważam, że tak ważna sprawa jak zachowanie się w kościele przez ateistów powinna zostać rozstrzygnięta raz na zawsze, aby nikt więcej nie miał problemów.
No i przegapiliście Ostateczną Weryfikację Tradycji Rzymskokatolickiej(EDIT: niekoniecznie całej):
eli.wurman :
I tak Cię kocham.
jaś skoczowski :
Niezwykłym zbiegiem okoliczności walczę właśnie nad próbą przełożenia na polski mailowego wywiadu z niejakim Bruno From Austria i mam tu fragment bardzo a propos:
“Ich take mein beliefs from many sources – Kabbalah, Buddhism, Reiki, ze lyrics of ze Schwartz Eyed Peas. But ich does like to go into church sometimes und pray. Ze kneeling down schtrengthens ze knees vhich Ich have found wery useful in mein private life. “
eli.wurman :
niestety, to moze byc rownie trudno rozstrzygnac raz na zawsze, jak i zachowanie wierzacych w kosciele.
jaś skoczowski :
A to jest ta arka przymierza co ją mieli ujawnić Etiopczycy? (Również: worldnetdaily, ulubione źródło moralpanikerów z rzepy).
wo :
O’LOL.
hlb :
No ale przecież po to jesteśmy inteligentni, obyci, oczytani, oraz mamy rozwiniętą empatię żeby określić te granice tak, aby nam wszystkim zapewniały wygodne współżycie – w duchu tisznerowskiego: moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego człowieka!
Quasi :
To jest ten sam problem, który zwykle mamy (ja i Ty) w komunikacji. Ja poddaję pod dyskusję pewną nieostrą operację (tu: domniemanie), która czasem się stosuje (tu: po poznaniu 10 Murzynów), a czasem nie, a czasem nie ma nawet na nią czasu. Czyli tak jak napisałem: miękką heurystykę. Tymczasem Ty chciałbyś wyekstrapolować z tego ostrą regułę daleko poza zakres stosowalności, który mógłby się komukolwiek przyśnić, włączając w to rozważania typu: co jeśli obrażam kogoś, kogo nie ma w pomieszczeniu, bo się jeszcze nie urodził, a w ogóle to nie zna polskiego; potem chcesz do tego dodać 17, wyciągnąć pierwiastek i otrzymać wynik.
Quasi :
Za każdym razem, gdy używasz stwierdzenia “język został po to wymyślony” Bóg zabija Noama Chomskiego. To jest jakiś językowy kreacjonizm. To tak jakbyś napisał: krowy zostały wymyślone po to, żeby dawać ludziom mleko, świadczy o tym dodatkowy fakt, że ich wymiona idealnie pasują do mechanicznych dojarek.
Owszem, powołano instytucje standaryzujące, właśnie po to, żeby ogarnąć burdel terminologiczny (kiedy ten burdel już był), bo podczas tego rzekomego momentu w dziejach kiedy wymyślano język naukowy nikt nie przejmował się żadnym “po to”. I to, że piszesz coś o “głównej jego funkcji” to jest tylko wyraz Twojego pragnienia, żeby taka była jego główna funkcja, a inne żeby były poboczne, bo świat tak urządzony bardziej Ci się podoba. Ja nie twierdzę, że “główna funkcja” jest inna (np. polityczna), tylko, że w ogóle no such thing as “główna funkcja języka naukowego”. Ludzie piszą różne rzeczy, inni to czytają, jak im się podoba to sami zaczynają używać — historia języka nauki dla językowych kreacjonistów.
bart :
To zależy w czyjej głowie.
wo :
Mały test:
Giovanni Nazari “Della Transmutatione Metallica”.
Wbrew pozorom to nie jest BDSM Hardcore Lustmord Snuff mit Polizei und Wasserpumpen. To jest opis procesu technologicznego w żargonie alchemicznym. Zdekryptuj na współczesny język naukowy, najlepiej bez użycia Gógla. Potem pogadamy.
wo :
Bardzo jestem ciekaw jakie beda komentarze i interpretacje do tego filmu w Polsce – z lewa i z prawa, ale z prawa bardziej. Kiedy on wchodzi u was do kin?
Gammon No.82 :
Ale o czym, o tym że te pojęcia ewoluują? Nie pogadamy, bo ja się z góry zgadzam. Takie niewinne pojęcie jak “spin” oznacza dla nas już co innego niż dla fizykochemików z początku XX stulecia, którzy je wymyślili.
eli.wurman :
Absolutnie nie zgadzam sie! Inteligentni, obyci i oczytani jestesmy po to zeby sie w zyciu mniej meczyc i miec lepsze samopoczucie niz fundamentalne buce.
Zasady znosnej dla wszystkich stron koegzystencji nie ma nic wspolnego z inteligencja. Przyglupy tez tego sie moga nauczyc, bede sie upieral:).
eli.wurman :
W końcu jesteśmy think tankiem, do kurwy nędzy.
wo :
Skoro “te pojęcia ewoluują”, to co “dziedziczymy” we współczesnym języku naukowym? Spójniki i znaki przestankowe?
Gammon No.82 :
Te pojęcia. Dlaczego uważasz, że nie można odziedziczyć czegoś, co ewoluuje?
hlb :
BTW jak tam samopoczucie Mooniowatej?
bart :
Sweet fat grant phlueeeezzzz?
Gammon No.82 :
Nie moge sie wypowiadac, bo nie jestem obiektywny. Mam do niej stosunek taki, jak japonskie dziecko traktuje swoje tamagoshi, jesli wiesz co mam na mysli.
wo :
W takim razie teza, że “współczesny język naukowy w dużym stopniu dziedziczymy po (…) alchemikach, mistykach, kabalistach itd.” jest jawnie prawdziwa lecz równie jawnie trywialna. Szesnastowieczny włoski alchemik posługiwał się łaciną i szesnastowiecznym włoskim; współczesny włoski chemik posługuje się angielskim i dwudziestopierwszowiecznym włoskim. Wszystkie te języki są jakoś tam ewolucyjnie powiązane.